*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 12 listopada 2014

Koniec długiego weekendu + dopisek

Od niedzieli jestem w Poznaniu. W zasadzie to niedługo będzie to już stwierdzenie nieaktualne, bo za dwie godziny mam autobus do Warszawy, ale nie zmienia to faktu, że niemal cały długi weekend spędziłam właśnie tutaj. Co ciekawe, bez Franka! :P Franek od soboty codziennie pracował i dopiero dzisiejszy i jutrzejszy dzień ma wolne, w piątek idzie do pracy, a potem znowu wolny weekend. A tymczasem ja w niedzielę rano wsiadłam w Polskiego Busa i przed 14tą byłam na dworcu, skąd odebrali mnie teściowie.
A to wszystko dlatego, że moi rodzice wzięli sobie parę dni urlopu i zarezerwowali w Poznaniu pokój w małym hoteliku, bo chcieli tu spędzić trochę czasu i załapać się na coroczne obchody imienin ulicy Św. Marcin. Oni spali tam, a ja u teściów. Codziennie się spotykaliśmy na obiedzie lub kolacji u teściów i spędzaliśmy większość czasu w tym pięcioosobowym gronie. Byliśmy w kinie, pozałatwialiśmy kilka spraw a wczoraj zaliczyliśmy tę plenerową imprezę na Świętym Marcinie w jeszcze większym gronie, bo dołączył do nas brat Franka z rodziną oraz żona frankowego kuzyna z dziećmi. 
Te dni upłynęły mi w bardzo sympatycznej atmosferze i nawet nie wiem kiedy minęły! Aż mi się trochę nie chce wracać (ale nie mówcie nic Frankowi :P) chociaż moi rodzice już dwie godziny temu wyjechali. Ciekawa jestem, czy się Franek trochę za mną stęsknił :) Rozmawialiśmy codziennie przez telefon i mówił, że mu się nudzi i dziwnie mu beze mnie, ale zobaczymy, czy się dzisiaj na mój widok ucieszy :)) Ja się oczywiście cieszę, że się zobaczymy, ale też uczciwie przyznam, że nie miałam wcale za bardzo czasu, żeby się stęsknić, bo ciągle byłam czymś zaabsorbowana :) Ale ja to zawsze byłam tą stroną mniej tęskniącą :)

Przyznam, że się trochę na początku stresowałam, jak to będzie, gdy będę tu sama musiała walczyć o swoją dietę, bo bałam się braku zrozumienia. Chodzi mi o to, że moja mama doskonale zna "realia cukrzycowe", a kiedy jeszcze ja się nabawiłam tej cukrzycy, to przeczytała na ten temat wszystko, co możliwe, więc w Miasteczku problemów z dietą nie było. Ale moi teściowie nie są specjalnie zaznajomieni z tematem. Tzn. teść od lat leczy się na cukrzycę typu II, ale mam wrażenie, że niestety akurat do diety nie przywiązuje aż takiej wagi i chyba niespecjalnie przestrzega tego, co mu jeść wolno a czego nie. Nie jedzą jakoś szczególnie niezdrowo, ale to bardziej dlatego, że teściowa toczy walkę o utratę kilku kilogramów, ale diety antycukrzycowej raczej nie stosują. Problem z moją cukrzycą polega jeszcze na tym, że nie wszystko, co można jeść "normalnemu" cukrzykowi można jeść również mnie a poza tym mam zupełnie inne normy. Bałam się trochę, że wyjdę na niegrzeczną, kiedy będę ciąglę odmawiała zjedzenia czegoś (bo generalnie w Poznaniu dałam się poznać jako osoba wybredna :P Faktem jest, że od lat żywię się w nieco innym stylu nić teściowie i choć uważam, że teściowa gotuje bardzo dobrze, to nie wszystko mi po prostu smakuje, bo nie przepadam na przykład za mięsem albo gotowaną pietruszką i marchewką, które są nieodzownym składnikiem sałatki jarzynowej teścia :)). Franek już od tygodnia przygotowywał rodziców, zwłaszcza mamę na to, że moje jedzenie będzie bardzo specyficzne w tych dniach i chyba jednak misja została zakończona sukcesem :) Zachowanie teściów spowodowało, że nie czułam się z tym wszystkim aż tak bardzo niekomfortowo i nawet niespecjalnie namawiali mnie do tego, żeby czegoś skosztować, bo przecież "jeden kawałek ciasta nie zaszkodzi" (przy cukrzycy ciążowej takie myślenie jest w zasadzie zabronione kategorycznie) - teść co prawda miał takie ciągotki, ale bardziej skupił się na moim tacie. Ten na szczęście jednak też się pilnował - a poza tym wiedział, że po swojej prawicy ma strażnika w postaci mojej mamy i zawsze na nią zerkał z pytaniem w oczach, czy na daną rzecz może sobie pozwolić, czy nie :P
Ostatecznie wszystko poszło sprawnie i moja dieta nie ucierpiała. Co nie znaczy, że wszystkie wyniki są w normie i dzisiaj byłam w Poznaniu u diabetologa (znowu zawdzięczam to abonamentowi w sieci placówek medycznych) na konsultacji. Potwierdza się, że co lekarz, to inna opinia. Pani doktor powiedziała, że ona jeszcze by się jednak z tą insuliną wstrzymała i zaproponowała mi jeszcze jedną modyfikację śniadaniową - powiedziała, że jeśli i to nie pomoże, to faktycznie będzie trzeba pomyśleć o insulinie, ale żebym się aż tak jej nie obawiała. W każdym razie powiedziała, że po pierwsze, najgorszy okres w cukrzycy ciążowej to 28-31 tydz (rzeczywiście! dokładnie w 28 tygodniu wyniki ze śniadania mi się pogorszyły, bo wcześniej były dobre) i od 32go powinno się to stabilizować (teraz jestem w 31 tyg). A po drugie miała dla mnie bardzo dobrą wiadomość - z tych moich pomiarów wynika, że nie mam insulinooporności, co oznacza, że mój organizm generalnie jednak z insuliną sobie radzi i być może nawet jeśli trzeba będzie zastosować zastrzyki, to na przykład tylko do śniadania.
No nic, zobaczymy, daję sobie jeszcze ten ostatni tydzień, podczas którego zrezygnuję z węglowodanów na pierwsze śniadanie i dopiero przy drugim się nimi poczęstuję. Zobaczymy, co z tego wyniknie... 

Generalnie to miło, że tak mi wszyscy kibicują w tej mojej diecie - pytają co jadłam i jaki miałam potem poziom cukru. Szczególnie moja mama, Franek i teściowa angażują się w to wszystko. To nawet dość zabawne, kiedy na przykład przychodzi czas, gdy muszę zmierzyć cukier, a wszyscy otaczają mnie wianuszkiem i wpatrują się jak zaklęci w glukometr, a potem wydają z siebie okrzyk ulgi, kiedy jest norma :) A gdy coś jest nie tak, to zastanawiają się, co mogło na to wpłynąć. Po prostu fajnie wiedzieć, że nie jestem z tym całkiem sama.

*** godz 21:50***
Chyba jednak muszę częściej wyjeżdżać. Nie dość, że Franek na moją cześć wypucował całe mieszkanie (nawet rury przeczyścił:P), to jeszcze przygotował romantyczną kolację (oczywiście wersję dietetyczną) przy świecach :)


22 komentarze:

  1. mam glukometr w domu, ale boję się tego ukucia w palec....nieprzyjemne :(

    KAsia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako kłuta przynajmniej cztery razy dziennie od niemal miesiąca powiem Ci, że spokojnie można się do tego przyzwyczaić :)

      Usuń
  2. W przedszkolu miałam pod opieką 4-letnią dziewczynkę z taką cukrzycą (nie wiem do jakiej grupy się zliczała), że miała na stałe 'zainstalowaną' w siebie pompę insulinową, która co jakiś czas automatycznie jej mierzyła poziom cukru i w razie potrzeby sama wstrzykiwała odpowiednią dawkę insuliny. Niestety w pewnym momencie pompa się zepsuła i musiałam być przeszkolona, w jaki sposób (o jakich porach) mierzyć jej cukier i jak podawać insulinę. Po kilku dniach się przyzwyczaiłam i nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu. Tak samo dla dziewczynki - ona niemal od urodzenia miała z tym problem, więc w efekcie nie pojmowała tego, jako problemu. Ale jednak ciężko było patrzeć, kiedy z żalem obserwowała inne dzieci jedzące słodycze, czy choćby owoce, których ona nie mogła jeść. Dorosłemu można to jakoś wytłumaczyć, ale dziecku jest naprawdę trudno to zrozumieć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co piszesz, ona miała typ I, to zupełnie inna cukrzyca. Mój tato i teść mają z kolei II, a ja to jeszcze zupełnie inna bajka. W moim wypadku może i rokowania są poniekąd lepsze (bo jakieś szanse są, że po porodzie mi przejdzie, choć już zawsze będę musiała uważać; ale mogę też pozostać z cukrzycą typu II), ale za to ograniczenia żywieniowe dużo większe, bo dochodzi sporo pokarmów, których nie mogę spożywać, a które "normalni" cukrzycy mogą jeść. No i dochodzi jeszcze kwestia tego, że mój organizm jest po prostu cały czas niestabilny i po zjedzeniu tego samego posiłku jednego dnia mam dobry cukier a kolejnego przekroczoną normę. A taką najważniejszą sprawą/różnicą i jednocześnie najgorszą jest to, że nie odpowiadam tylko za siebie :(
      Wytłumaczyć,jak wytłumaczyć, ale mnie się czasami ryczeć chce, kiedy nie mam co zjeść, bo wszystko mi szkodzi albo kiedy kolejny dzień z rzędu jem to samo - zwłaszcza, gdy jest to coś, czego nie lubię.

      Usuń
    2. Rozumiem, bo ja z zasady nigdy nie jem tego samego co poprzedniego dnia - chodzi mi głównie o obiady. A już o jedzeniu czegoś, czego nie lubię nie wspomnę. To musi być trudne.

      Usuń
    3. Ja już od pewnego czasu zapomniałam o tym, że jedzenie może wiązać się z przyjemnością i często jest to dla mnie przykry i stresujący obowiązek. Nie chce mi się jeść, a muszę jeść na siłę. Mam wrażenie, że jeszcze nigdy nie jadłam tyle, co teraz. A jednocześnie są to zazwyczaj rzeczy, ktore wcale mi specjalnie nie smakują. No i właśnie już od dłuzszego czasu na okrągło muszę jeść do samo, z niewielkimi tylko modyfikacjami.

      Usuń
  3. no i super, ze masz takie wsparcie. Trzymam kciuki, zeby insulina okazala sie niepotrzebna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego się cieszę.
      Prawdę mówiąc coraz bardziej oswajam się z myślą, że będzie jedyną opcją, bo mój organizm najczęściej szaleje - dzisiaj cały dzień dobre wyniki, a przedwczoraj po każdym posiłku były podwyższone. I nie wiadomo dlaczego.

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Przynajmniej próbuję, ale czasami naprawdę jest często. Najgorsze są te "złe" dni - kiedy mam wartości powyżej normy bez powodu, wtedy tracę motywację, no i w ogóle bywa, że chce mi się ryczeć, bo nie mam już co jeść, żeby mi nie szkodziło albo na przykład nie jestem głodna a muszę jeść na siłę.

      Usuń
  5. Rozbawiła mnie wzmianka o gotowanej marchewce i pietruszce :D
    W takiej sałatce zupełnie mi to nie przeszkadza i lubię jarzynową, marchewkę z rosołu skubnę ale to od niedawna, za to nie cierpię takiej na ciepło do ziemniaków, wrrr :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) Bleee :) Tzn marchewkę jeszcze od biedy zjem, ale pietruszki i selera nie tknę. Na szczęście te warzywa po ugotowaniu teraz są dla mnie produktem zakazanym, bo rośnie im indeks glikemiczny :)
      Ja takiej sałatki nie zjem - moja mama zawsze robi wersję specjalną, czyli bez tych warzyw (no, marchewki trochę wkraja), za to z kukurydzą z puszki, więc oszukaną, ale przynajmniej dla mnie zjadliwą :)
      Też wolę surówki od warzyw na ciepło do obiadu, ale te drugie też raczej zjem - np jakąś kapustę albo buraczki.

      Usuń
  6. A mogłabyś kiedyś napisać notkę o tym jak Ci się dieta zmieniła przez ten "cukrzycowy problem'?
    Interesuje mnie ten temat, tym bardziej że w dzisiejszych czasach wszędzie jest cukier i w sumie każdy jest narażony na tę chorobę...Pozdrawiam, Kasia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może napiszę, ale na razie nie obiecuję, bo po pierwsze - mam naprawdę całe mnóstwo notek, które chciałabym napisać i czekają w kolejce, a nie mam czasu :) a po drugie, przyznaję, ze czasami jestem tak sfrustrowana tym tematem, że mam dość myślenia o tym.

      Inna sprawa, że mnie się początkowo wcale aż tak bardzo ta dieta nie zmieniła (poza wyeliminowaniem pewnych grup produktów), tylko moja walka polega właśnie na tym, że ja ciągle szukam, bo mój organizm prawie z niczym sobie nie radzi. I to właśnie jest dla mnie najbardziej męczące, bo ja prawie niczego nie mogę jeść, co normalnie się jada.

      To jest naprawdę zupełnie inny typ cukrzycy, niż ten, na który narażone jest wiele osób (bo jednak na tę ciążową to już nie tak każdy :P), więc i ta dieta jest zupełnie inna. Tak pokrótce już teraz Ci napiszę, ze najważniejsze jest regularne jedzenie posiłków o stałych porach (tyle, że ja to robiłam już od dobrych paru lat, a wcale mnie to nie uchroniło) no i oczywiście wyeliminowanie cukrów prostych i ich zmiana na węglowodany złożone (u mnie właśnie na tym polega problem, bo np. na śniadanie organizm nie radzi sobie nawet z tymi złożonymi) Chodzi o to, żeby jeść razowe pieczywo, makarony itp. Nie jeść białego ryżu (tylko brązowy) za to można jeść kasze. Trzeba też zwracać uwagę na indeks glikemiczny produktów i odrzucić te, które mają wysoki. Dodatkowo ważna jest też obróbka termiczna - odpada smażenie i zbyt długie gotowanie. Najlepiej jest piec bez tłuszczu i dusić (w sosie własnym) To takie bardzo ogólne zasady, ale naprawdę nie wszystko jest dobre dla każdego i często trzeba trochę poeksperymentować.
      Na moim przykładzie trudno się opierać, bo chwilami mój organizm naprawdę robi co chce i jednego dnia mam dobre wyniki po tym samym jedzeniu, które podwyższyło mi glikemię dnia poprzedniego

      W każdym razie wcale nie wykluczam notki na taki temat - może nawet nie tyle o tej konkretnej cukrzycy ciążowej, bo sporo już o tym napisano, a tak jak wspomniałam, jestem trochę dziwnym przypadkiem i czasami mocno sfrustrowanym :) Ale o sposobie odżywiania się pisałam już u siebie nie raz, więc całkiem możliwe, że i o tym trochę zmodyfikowanym napiszę - bo pewnie nawet po porodzie tak już zostanie (choć oczywiscie liczę na to, ze nie w tej restrykcyjnej formie, bo słowo daję, że tak się nie da na dłuższą metę funkcjonować)
      Mam nadzieję, że Cię nie rozczarowałam swoją odpowiedzią :)

      Usuń
    2. Nie rozczarowałaś, bardzo dziękuję za odpowiedź :) Mam nadzieję i życzę Ci, by Twój organizm już nie płatał Ci takich figli; żeby wszystko wróciło do normy:) kasia

      Usuń
    3. Nie ma za co :)
      Mam nadzieję, że Twoje życzenie się spełni, dziękuję! :)

      Usuń
  7. I nie mogłaś, bidulko, zjeść rogala z makiem! Buuu... Od lat sobie obiecujemy, że raz w końcu trzeba na 11 listopada do Poznania pojechać i spróbować tego oryginalnego wypieku. Zwykle odstrasza pogoda. Ale za rok już na pewno, bo przyjaciółka zmienia mieszkanie i będzie się gdzie zakotwiczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano nie mogłam. Ale wszystkim było mnie żal i dostałam ogólną dyspensę od wszystkich i zjadłam kawałeczek. Nieduży - bo tak nawet nie połowę - tylko dla smaku (ależ to było pyszne!), ale oczywiście mając świadomość, że cukier później będzie wysoki. I faktycznie był, ale i tak nie było tak tragicznie, jak czasami po "dozwolonym" jedzeniu. Za to obiad zjadłam bardzo niskowęglowodanowy :)

      A już chyba od dwóch lat pogoda w tym dniu jest całkiem udana - ciepło i nawet słonecznie, więc może za rok ta tendencja się utrzyma i może się w Poznaniu spotkamy :))

      Usuń
  8. Najwazniejsze, ze masz w tym wszystkim wsparcie, bo bez tego byloby Ci pewnie jeszcze ciezej psychicznie... A najgorszy jest chyba ten brak przyjemnosci z jedzenia przez ograniczenia, ale wierze, ze po ciazy to sie unormuje i znow bedzie normalnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to prawda, że takie wsparcie jednak dużo daje. I świadomość, że wszyscy mi kibicują. A nawet to, że mi współczują a ja jestem przez chwilę taka biedna, biedniutka, że nic nie mogę jeść i wszystkim mnie szkoda jest nawet chwilami fajne :P

      Masz rację, właśnie najgorszy jest ten brak przyjemności :( Ja po prostu już nie jem tylko się odżywiam :(
      Mam nadzieję, ze potem wszystko wróci do normy..

      Usuń
  9. Ja zawsze mówiłam, że odrobina rozłąki świetnie działa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też tak zawsze powtarzam i jak najbardziej w to wierzę :)

      Usuń