*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Przeżyliśmy, wróciliśmy, jesteśmy :)

Jak w tytule. Wróciliśmy już do Podwarszawia. Wczoraj po 20. Wesele za nami. I jak było? Trudne pytanie :) Z jednej strony dużo lepiej niż się spodziewałam, z drugiej... dużo gorzej! 
Kiedy teściowie zgodzili się zaopiekować Wikingiem w czasie wesela, wpadli na pomysł, że pojadą z nami i sobie wynajmą tam pokój. Gdy para młoda się o tym dowiedziała, to nie dość, że powiedzieli, że ten pokój dla nich opłacą, to oficjalnie zaprosili ich na wesele. W tym miejscu muszę podkreślić, że młodzi - a w szczególności pan młody, który od lat koleguje się z Frankiem, a ze mną również od jakichś ośmiu - sprawiali wrażenie, jakby im bardzo zależało na naszej obecności tego dnia. Marcin kilka razy do nas dzwonił, żeby się dopytać o to i owo, aby mieć pewność, że nic nam tego dnia nie zakłóci i że będziemy mieli co zrobić z Wikingiem. W czasie wesela wiele razy podchodził do nas, tańczył ze mną kilka razy i to właśnie z Frankiem jako ostatnim gościem siedział już po zabawie i rozmawiał. Wczoraj wieczorem, mimo, że był padnięty po poprawinach, zadzwonił do nas, żeby zapytać, czy spokojnie dojechaliśmy i czy wszystko jest w porządku. Gdybym miała określić Marcina jednym słowem, to powiedziałabym, że jest najbardziej poczciwą osobą, jaką znam :) Bardzo go lubiłam od samego początku - a początki były takie, że zaczął mi mówić "cześć", kiedy się mijaliśmy na osiedlu, tylko dlatego, że wiedział, że jestem dziewczyną Franka. Bo oficjalnie jeszcze nie zostaliśmy sobie przedstawieni :) 
O kolegach Franka pisałam już wiele razy i wspominałam, że wobec mnie byli i są zawsze bardzo życzliwi i pełni szacunku. Nie raz było tak, że Franek mnie pozostawiał pod ich opieką :) Zawsze świetnie się czułam w ich towarzystwie - również w towarzystwie Marcina, z którym spotykaliśmy się stosunkowo często. Początkowo byłam jedyną dziewczyną w tej paczce, dopiero jakieś dwa lata temu pojawiła się dziewczyna, a dziś żona Marcina, a rok temu dziewczyna Ediego (i już spodziewają się dziecka, więc to raczej coś poważnego :P). Singli więc w paczce coraz mniej, ale przyznać trzeba, że każda nowo pojawiająca się dziewczyna jest traktowana z taką samą estymą, co ja :)
W każdym razie, jeszcze raz - o kolegach Franka pisałam już wiele razy, więc dzisiaj już temat skończę i wrócę do wesela. Kiedy para młoda dowiedziała się, że rodzice będą z nami na weselu, postanowili zaprosić ich oficjalnie również do stołu. To było bardzo miłe z ich strony i w sumie skoro teściowie i tak zdecydowali, że z nami przyjadą (co oczywiście miało swoje dobre strony, choć początkowo zdziwiło mnie to bardzo i nie powiem, że skakałam z radości :)) stwierdziliśmy, że nawet dobrze wyszło. Choć chwilami wydawało mi się, że Marcin wyświadczył nam niedźwiedzią przysługę, bo bałam się trochę, że skończy się tak, że to ja będę się stresować, że Wiking płacze w kościele, że to ja będę go musiała nakarmić i uśpić...
Ale na szczęście się pomyliłam! Początki były faktycznie trudne, bo rzeczywiście w kościele Wiking był trochę niespokojny (choć nie zawsze tak jest, ale tego dnia akurat kościół mu nie pasował:)) a teściowie trochę zwlekali z wyjściem na zewnątrz. Później jeszcze przy obiedzie trochę marudził, bo miał już po prostu dość siedzenia w foteliku, wózku albo krzesełku do karmienia - chciał sobie pohasać (żebyście widziały jego minę, jak w końcu został puszczony na "wybieg" w postaci dwóch złączonych łóżek :P), ale generalnie mniej więcej o 19 mogłam zapomnieć, że mam dziecko... A na początku w ogóle było fajnie, bo Wiking jako najmłodszy gość robił furorę wśród innych zaproszonych, a zresztą z kolegów tylko Marcin i Edi mieli już okazję go zobaczyć, więc reszta teraz chętnie przywitała się z nowym członkiem naszej paczki :P
Teściowie po obiedzie poszli z Wikingiem do pokoju i tam się nim zajmowali przychodząc tylko od czasu do czasu po coś do picia. Kiedy ten zasnął, na zmianę przychodzili na salę coś zjeść i porobić jakieś zdjęcia. Nie stresowałam się niczym i naprawdę nie myślałam o Wikingu, bo wiedziałam, że teściowie jakoś sobie poradzą. Dopiero kiedy się położyłam przed trzecią, zaczęłam myśleć o tym, że dziecka przy mnie nie ma. Generalnie to choć bardzo się starałam, nie mogłam zasnąć - i nie wiem, co było tego przyczyną, ale przypuszczam, że po prostu oduczyłam się tak późnego chodzenia spać i mój organizm, choć wykończony, po prostu stwierdził, że pora na zasypianie już minęła :/
Kiedy więc o szóstej usłyszałam płacz Wikinga, który mieszkał kilka pokoi dalej, poszłam go normalnie nakarmić, bo pełne piersi już zaczęły mi dokuczać a nie chciało mi się odciągać pokarmu - w takim upale i tak musiałabym go wylać, a szkoda by było. 
Cały poranek byłam bardzo zmęczona i pomimo kilku podejmowanych prób nie udało mi się już zasnąć. Czekałam z niecierpliwością na śniadanie i na moment, kiedy pojedziemy do Poznania. W samochodzie faktycznie udało mi się trochę przysnąć, a potem jeszcze miałam 1,5h drzemki, podczas gdy teściowie rzeczywiście zajmowali się Wikingiem - a mnie po tym naprawdę zrobiło się wreszcie lepiej i czułam się już prawie wypoczęta :)

W czym więc problem i dlaczego napisałam, że było też dużo gorzej? Bo niestety Franek, pomimo zarzekania się wypił za dużo. Przez większość czasu bawił się ze mną, kilka razy tańczyliśmy. Był wobec mnie bardzo szarmancki i przymilny, chociaż momentami znikał z kolegami (ale rozumiem, w końcu długo się z nimi nie widział, a dawno nie mieli okazji się spotkać w tym gronie) - ale zawsze sobie wtedy jakoś radziłam, bo albo jadłam, albo tańczyłam z teściem lub jakimś kolegą pozostałym przy stole. Kiedy wreszcie nad ranem przyszedł do pokoju też nie było najgorzej, ale potem pokazał różki i niestety zaczął się zachowywać tak, jak kiedyś, gdy za dużo wypił. Te z Was, które nas znają od dawna, pewnie pamiętają, że prawie zawsze, kiedy Franek popłynął z alkoholem, kończyło się to jakimiś zaczepkami wobec mnie i ostatecznie poważną kłótnią. On po prostu nie był sobą, ale to nie zmienia faktu, że bardzo mi się to nie podobało i ogólnie skwasiło mój nastrój na długi czas. Do tego byłam zła, bo Franek wiedząc, że następnego dnia musi prowadzić samochód miał nie pić za dużo (a było z tego tylko tyle, że po prostu nie pił wódki a jedynie piwo, które niestety zdaniem Franka praktycznie nie jest alkoholem :/) i nie wiedziałam, jak wrócimy do domu. Był już nawet pomysł teścia, że nas zawiezie i sam wróci pociągiem! Na szczęście o 16tej Franek się obudził w lepszym nastroju i z lepszym samopoczuciem, zachowywał się w stosunku do mnie, jakby nic się nie wydarzyło. Zbadał się alkomatem i wyszło, że nie ma już alkoholu w wydychanym powietrzu, więc przed 18 wyruszyliśmy w drogę. Ja nadal byłam zła, a może nawet bardziej smutna. Trochę mi przeszło dopiero wieczorem, kiedy Franek przeprosił za swoje zachowanie. 

Wiking wymęczony wakacjami, kolejną zmianą miejsca (na Poznań i na hotel) oraz weselem, spał całą drogę. Kiedy przyjechaliśmy o 20:30 do domu, nie chciał nawet jeść, tylko od razu podraczkował do swoich ulubionych zabawek, za którymi się stęsknił. Byliśmy zmęczeni, więc chcieliśmy się jak najszybciej położyć i obawialiśmy się, że Wiking się z nami nie zgodzi w tej materii ;) I rzeczywiście, włożony do łóżeczka, co chwilę wstawał i uwieszony na szczebelkach cieszył do nas, leżących na łóżku obok, swoją mordkę :) W końcu o 22 zarządziłam spanie i po prostu zgasiłam światło! Wiking jeszcze chwilę się powiercił, ale zasnął - zresztą nawet nie jestem pewna kiedy, bo ja chyba zasnęłam wcześniej (jak przez mgłę pamiętam, że Franek powiedział, że chyba już mały zasypia, bo jego wiercenie się zmieniło formę), dopiero o północy wybudziłam się na chwilę, żeby sprawdzić, co tam w łóżeczku słychać.
Spaliśmy do szóstej, potem Franek pojechał do pracy a my się jeszcze dosypialiśmy do ósmej. Później Wiking się bawił podczas gdy ja jadłam śniadanie, a teraz od godziny już zażywa swojej pierwszej drzemki i pewnie zaraz się obudzi i nie zdążę już odpowiedzieć na komentarze pod poprzednią notką :P

Podsumowując, poza tym przykrym porannym incydentem, było całkiem fajnie. Miło było spotkać się ze znajomymi, trochę się powygłupiać, zjeść coś dobrego i potańczyć. Przyjemnie było posłuchać męża szepczącego mi do ucha, że ładnie wyglądam i wyznającego swoje uczucia i cieszyć się tym, że coraz bardziej zgrani jesteśmy we wspólnym tańcu (co potwierdziła teściowa, która obiektywnym okiem obserwatora mogła porównać nasz tanieć z tym na pierwszym weselu, na które poszliśmy razem w 2007 roku).
Ale teraz już wróciliśmy po trzytygodniowej labie i musimy sobie na nowo wypracować codzienność i rutynę. Pewnie będzie już inaczej wyglądała, bo kiedy wyjeżdżaliśmy w połowie lipca, Wiking jeszcze nie był aż tak mobilny.

19 komentarzy:

  1. Z tym piwem jest u G. to samo. Dla niego to nie alkohol. Do pewnego momentu to jest zabawne, potem już nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie :/ Ja nie rozumiem tego myślenia, zwłaszcza, że jeśli się upijam, to najczęściej piwem właśnie (rzadziej winem, wódką nigdy).
      Tyle dobrze, że chyba rzeczywiście po wódce nie doszedłby tak szybko to siebie..

      Usuń
    2. Ja znowu piwa dużo nie mogę w brzuchu zmieścić, jest strasznie sycące. Częściej właśnie wódką się upiję (ostatni raz, to chyba z koleżanką się upiłam ;)). Ale myślenie facetów jest pokręcone i nie idzie przegadać. Na szczęście G. jak się upije, to jest grzeczny i mnie słucha.

      Usuń
    3. No ja teraz już zdecydowanie wyszłam z wprawy, ale generalnie mogłam zmieścić dużo :) Akurat tyle, żeby się upić, ale nie żeby do nieprzytomności ;)) Piwo bardzo mi smakuje i jest dość "lekkie" jeśli porównać z winem na przykład. A wódki wprost nie znoszę :)
      Z Frankiem róznie bywa, zazwyczaj nie ma problemu - dawno już minęły czasy, kiedy był i zwykle też jest grzeczny, ale teraz zdarzyło się, jak się zdarzyło.

      Usuń
  2. Znam to uczucie, bo P. tez po duzej ilosci alkoholu zachowuje sie okropnie. I to zazwyczaj wobec mnei. Nastepnego dnia nic nie pamieta;] Niestety czasami jescze na koneic rzuci tekstem "moglas mi zabronic pic"... Taaa jzu to widze ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Frankiem bywa różnie, właściwie to już dawno się źle nie zachowywał. Przeważnie raczej przymilny i upierdliwy się robi. Ale zdarza się i tak - to znaczy nie ze względu na sam alkohol, tylko własnie alkohol prowokuje pewną sytuację, na którą ja reaguję źle, a Franek następnie się obraża i robi się afera.
      Franek pamięta zwykle - może nie konkretnie co np powiedział, ale ogólny zarys tak.

      Noo, Frankowi też się nie da zabronić.

      Usuń
  3. Ja się cieszę że mój mąż niepijący ;-) Nigdy nie mieliśmy tego typu problem, a niestety wiem dobrze jak to paskudnie później wygląda. Całe szczęście że Franek przeprosił.

    U nas już też po weselu. Także się obawiałam ale wyszło bardzo dobrze. Mam zamiar o tym napisać, ale jeszcze się ogarniamy ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym paskudnym to bym nie przesadzała, bo bywają gorsze sytuacje (choć nie tłumaczę Franka) W dodatku mogące wynikać z zupełnie innych powodów, moim zdaniem nawet gorszych bo np. zazdrości bym nie zdzierżyła, każda para jest inna i ma inne słabe punkty. Poza tym takich spraw nie załatwiamy na forum, więc nikt tego nie ogląda, zwłaszcza, że alkohol nie jest przyczyną bezpośrednią, tylko prowadzi do pewnych sytuacji, które prowokują mnie do zachowań, które z kolei powodują, że Franek się obraża i jest niemiły.
      Natomiast dziwnie czułabym się przy niepijącym facecie, bo sama lubię się napić i abstynenci często (obu płci) wydawali mi się trochę dziwakami :) Dlatego też uważam, że umiar jak we wszystkim jest dobry, ale na pewno nie broniłabym pić Frankowi wcale.

      Usuń
    2. Hehe, ale Miki nie jest wcale abstynentem ;-) Po prostu pić nie lubi a jak mu się zdarza to się nie upija. W zasadzie może raz czy dwa razy w życiu widziałam go pijanego ;-) Nigdy też nie bronię mu picia, a wręcz często sama namawiam, by się napił chociaż dla towarzystwa kiedy jesteśmy gdzieś.
      A jeśli chodzi o takie zdarzenia po alkoholu to ich bardzo nie lubię oglądać. Nawet jeśli są to obce dla mnie osoby. I generalnie jestem uczulona na to jak zachowują się faceci w stosunku do swoich kobiet po wypiciu. Dla mnie to jest właśnie szczególnie paskudne, tak ogólnie. Ale tak jak mówisz, każda para jest inna i na przykład dla mnie zazdrość nie byłaby tak paskudna jak właśnie złe zachowanie mojego męża po alkoholu.

      Usuń
    3. Ee, to ja zwykle jeśli piję, to właśnie po to, zeby się upić ;)))) Inaczej to traci swój urok :) No, ale z wiadomych względów, od dawna mi się nie zdarzyło.

      Tak, jak napisałam, takie sytuacje nie zdarzają się przy świadkach. Oni zresztą mogliby jedynie stwierdzić, że Franek jest strasznie przymilny, przylepialski i ciągle powtarza, że mnie kocha. Po prostu najczęściej dużo później, się kłócimy, kiedy ja tracę cierpliwość, zresztą, nie chcę tu wchodzić w szczegóły, rzecz w tym, że nikt tego nie obserwuje. Natomiast kiedy ja jestem obserwatorką takiej sytuacji (już nawet niekoniecznie o alkohol chodzi tylko o kłótnię) to raczej nie wyciągam żadnych wniosków, bo zdaję sobie sprawę z tego, że nie znam całej sytuacji i nie wiem co tak naprawdę może się za tym wszystkim kryć.
      Dla mnie zazdrość jest czymś nie do zniesienia, bo świadczy o braku zaufania i chęci kontrolowania drugiej osoby a to jest coś czego absolutnie nie mogłabym akceptować.

      Usuń
  4. o mamusiu ... pomysł teściów pewnie by mnie zwalił z nóg ! ale ostatecznie dobrze się stało i stanęli na wysokości zadania. Ja bym się bała, że mnie każą biegać przy dziecku no ale się udało :) super

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No mnie nie zwalił, ale nie byłam zadowolona. Jestem pewna, ze to był pomysł teściowej, która z jednej strony narzeka, że rzadko widuje wnuka, z drugiej, kiedy ma okazję, to jakoś nie bardzo się pali do tego, zeby się nim zająć i w ogóle mam wrażenie, że uważa, że dzieci w ogóle nie powinny płakać, a jak płaczą, to coś jest z nimi nie tak :P. Co innego teść.
      Ale właśnie doładnie tego się bałam, że skończy się na tym, że to ja będę musiała się zająć dzieckiem a oni się będą w najlepsze bawić na weselu. Zwracam więc honor, bo się myliłam :)

      Usuń
  5. Moj maz jak wypije za dużo zaczyna mnie wkurzać swoim rozchichotaniem. Przymila się,wyglupia.
    Nie ten sam facet.

    Targac go do domu musze. Bo najchętniej na tym weselu mógłby zostac do soboty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Franek najczęściej robi się wkurzający swoją przymilną upierdliwością - że tak to określę ;) I trzeba bardzo uważać, żeby nie okazać, że to zaczyna denerwować, bo jeden nierozważny krok i się obraża i kłótnia gotowa - jak tym razem na przykład...
      No i jego też trudno wyciągnąć z takiej imprezy, zwłaszcza z kolegami...

      Usuń
  6. fajnie, że wesele się udało i teściowie odciążyli cię w opiece nad synkiem, może wrzucisz zdjęcie kreacji:)
    Jutrzenka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, czemu nie, choć to znana kreacja, bo byłam w niej już na poprawinach i chrzcinach :) Zobaczę :)

      Usuń
  7. Na dużą mobilność malucha czeka się z utęsknieniem, a potem... Po prostu trzeba nadążać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, dokładnie tak jest! Ale mimo wszystko cieszę się z tych postępów, bo nawet nadążanie bywa całkiem przyjemne :)

      Usuń