*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 27 listopada 2015

Matczyna intuicja.



Wiele razy zastanawiałam się, czy istnieje coś takiego, jak instynkt macierzyński, bo ja takowego u siebie nie zauważyłam. Ani przed, ani w czasie ani po ciąży :) Nie obudziło się we mnie nic takiego. Ale dzisiaj wiem, że jednak ten instynkt istnieje. Tylko w moim odczuciu, ma on inną formę niż ta powszechnie uznawana. 

Bo zazwyczaj to sformułowanie pojawia się wtedy, kiedy na przykład kobieta nagle czuje, że oto nadszedł czas na dziecko Mówi się, ze obudził się w niej instynkt macierzyński lub, że słyszy jego wołanie. A ja uważam, że to po prostu swego rodzaju dojrzałość do tego, żeby zostać rodzicem. Oczywiście możliwe, że u kogoś ten instynkt przybiera potrzebę posiadania dzieci i głębokie tego pragnienie. Ale ja piszę o sobie i u mnie coś takiego nie miało miejsca.
Nie doświadczyłam też instynktu w postaci dużego zainteresowania obcymi dziećmi. Interesowałam się nimi zawsze w sposób umiarkowany – jak trzeba było to potrafiłam się trochę nimi zająć i z nimi pobawić, ale nie czułam się przy tym jakoś szczególnie dobrze. Ot, zwyczajnie :) Kiedy już byłam w ciąży, nadal nie czułam żadnych nawoływań :) Wiecie, że nie zaczęłam nagle rozmawiać z brzuchem, nie zaczęłam snuć wizji z dzieckiem w roli głównej.  Rozmawiałam z Wami w komentarzach na ten temat i pisałam, że się o to nie martwię, bo wierzę, że wszystko przyjdzie. 

I faktycznie, przyszło - w sposób jak najbardziej naturalny.
 Przyszły też uczucia- nie jakaś wszechogarniająca miłość tuż po tym, jak Wiking pojawił się na świecie, ale stopniowa świadomość, że pojawił się ktoś bardzo ważny.  Miłość nie spłynęła na mnie ogromną, przytłaczającą falą ani nie objawiła mi się żadna prawda :D Przez chwilę nawet niespecjalnie kontaktowałam, co tak naprawdę się wydarzyło i że to dziecko które popłakuje obok jest moje :)
A jednak uważam, że ten instynkt jest. W moim przypadku może po prostu przybrał jakąś bardziej subtelną formę. Polegało to na tym, że już dotarło do mnie, że urodziłam, zdecydowanie poczułam więź z tym małym człowieczkiem. Mimo, że jak kiedyś wspomniałam, początkowo wydawał mi się obcy :) Niemniej jednak czułam się już z nim nierozerwalnie związana, czułam ogromną odpowiedzialność (ale nie przytłaczającą mnie) za tę małą istotę i miałam poczucie, że Wiking jest mój i tylko mój :) I mimo tego początkowego braku we własne siły, czułam, że to właśnie ja muszę się nim zająć, bo nikt tak o niego nie zadba, nikomu nie będzie tak bardzo zależało na tym,  żeby było mu dobrze, jak mnie. Nie bałam się, że sobie nie poradzę, że nie sprostam, (nie biorę teraz pod uwagę psychiki, bo o tym pisałam już parę razy), po prostu skądś wiedziałam co robić. To nie było coś, co mnie uderzyło całą swoją mocą. To były takie podświadome uczucia, które dopiero dziś, z perspektywy czasu potrafię jakoś nazwać.

To wszystko przybrało bardzo prozaiczną formę – na przykład mimo, że nigdy w życiu wcześniej nie miałam na rękach dziecka młodszego niż półtoraroczne, już pięć godzin po porodzie, kiedy Wiking zapłakał, wiedziałam, jak go podnieść i nie bałam się tego. Do dzisiaj pamiętam kształt jego ciałka w moich dłoniach, świadomość tego słodkiego (acz niewielkiego) ciężaru i ciepło synka. Co prawda nie wiedziałam za bardzo, jak się zabrać za założenie czapeczki, która mu spadła, ale już wkrótce całkowicie opuściły mnie obawy, że mogłabym jakkolwiek zrobić mu krzywdę. Bardzo szybko zapamiętałam jego głos i już wkrótce bezbłędnie rozpoznawałam, że to właśnie on płacze.
Później zauważyłam, że instynkt ujawnia się w rozmaitych codziennych sytuacjach, które są ledwo zauważalne. Na przykład taki impuls, żeby poprawić kocyk, żeby lepiej go przykryć, przekręcić czapeczkę… To drobiazgi, wydaje się, że oczywiste. Ale właśnie w takich momentach czułam, że to sprawka czegoś więcej – bo coś kazało mi to zrobić.
Instynkt może się nazywać instynktem. Ale mnie się wydaje, że w dużej mierze jest to po prostu intuicja. Trzeba się nauczyć jej słuchać, ale ona na pewno się pojawia wraz z dzieckiem. Odczułam to na własnej skórze. Myślę też, że ta intuicja jeszcze cały czas się kształtuje, a ja ciągle się uczę. Dziecka oraz wsłuchiwania się w siebie i w to, co mówi mi intuicja – czy też, jak kto woli, co podpowiada mi instynkt macierzyński ;)  Wiem jednak, że odkąd się na ten wewnętrzny głos otworzyłam, moja współpraca z Wikingiem zaczęła się lepiej układać.

27 komentarzy:

  1. Wydaje mi się, że tak to Matka Natura stworzyła, że z automatu wiemy, jak się zachować posiadając dziecko w danej chwili.

    Zawsze miałam podejście do dzieci i gdzie nie poszłam otaczała mnie cała chmara. Obce dzieci uśmiechają się szeroko na mój widok. Uwielbiam dzieci i zachwycam się bobasami w wózkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak właśnie jest, bo inaczej właściwie nie umiem tego zjawiska wytłumaczyć.

      Do mnie dzieci też zawsze lgnęły, tylko ja do nich nie. Nie było mi to potrzebne do niczego :) , a już bobasami w wózkach to sięw życiu nie zachwycałam, wręcz wzruszałam na nie ramionami, bo dopiero z rocznym dzieckiem można było coś sensownego zrobić :)

      Usuń
  2. Intuicja i instynkt - wspaniałe, swoiste bonusy od Matki Natury:)
    Jutrzenka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to :) choć ja zdecydowanie wolę to pierwsze, jakoś bardziej do mnie przemawia.

      Usuń
  3. Instynkt i intuicja idą w parze.

    Mam większy strach/obawy przed braniem nie swojego dziecka na ręce niż swoje małe dziecko. To głównie tyczy sie dzieci znajomych czy rodziny.

    Wtedy rece mi.się pocą i.czuje niepokój.
    Paradoksalnie bioeac na ręce 1500 gramowe dziecko nie bałam się mimo że ono moje nie jest.
    Ale to jest praca i pewnie człowiek inaczej do tego podchodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1500 gramowe? To jakiś wcześniak?

      Usuń
    2. Hebamme, bardzo możliwe, że to idzie w parze, chociaz ja właśnie u siebie istnienia tego instynktu (rozumianego w taki sposób, jak to opisałam) nie zauwazyłam i skłaniam się ku temu, że moze to to samo :)

      Rozumiem, ja tak miałam wcześniej, teraz już się nie boję brać takich małych dzieci, ale wcześniej w ogóle nie miałam ich na rękach :)

      No tak, w pracy chyba po prostu wiesz, że to na tym właśnie ona polega, jesteś do tego powołana i pewnie przychodzi Ci to dość łatwo :)

      Usuń
  4. O widzisz, a ja gdy sobie tak hipotetycznie myślę o zajmowaniu się niemowlakiem, to mnie trochę przeraża, że nie miałabym pojęcia, jak się to robi - a jednak przez tyle wieków matki jakoś wiedzą, czasami metodą prób i błędów, ale jednak.
    Instynkt może polega właśnie na tym poczuciu więzi i odpowiedzialności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się właśnie jakoś wcale o to nie bałam - nigdy mnie to nie frapowało. Tak przypuszczałam, że jak przyjdzie co do czego, to będę wiedziała co robić i tak wlaśnie się stało :)

      Być może, ale ja wole to nazywac właśnie intuicją - chociaz zwał jak zwał, pewnie chodzi o to samo ;))

      Usuń
  5. Kiedy słyszałam "instynkt macierzyński" to kojarzyło mi się to zawsze właśnie z tą intuicją, że to przychodzi, kiedy dziecko pojawia się na świecie, że wtedy kobieta nagle wie co, jak, z czym i kiedy robić, że potrafi odczytać potrzeby dziecka. Nigdy natomiast to sformułowanie nie kojarzyło mi się z chęcią posiadania dziecka, fascynowania się czyimiś dziećmi, ale w sumie po tym co napisałaś rzeczywiście można uznać to za przejaw instynktu, czyli wyszło, że instynt macierzyński różne ma wymiary ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja własnie to wyrażenie zawsze słyszałam raczej w takim kontekście, jak to opisałam - takie przemożne pragnienie posiadania dziecka, zaglądanie innym do wózków, poczucie, że nie można się doczekać własnego dziecka i tak dalej.. Dlatego jakoś wolę mówić o intuicji :)

      Usuń
  6. Margolka nawet nie wiesz jak się cieszę, że Ci nie odpierdzieliło przy dziecku. Męczy mnie słuchanie i oglądanie matek które przez pierwsze 3 lata od urodzenia dziecka nie wychodzą z domu same na zakupy albo na kawę z koleżankami bo nikt się ich zdaniem nie zajmie dzieckiem tak dobrze jak one. To jest jakaś masakra. Nadopiekuńczym matkom mówię zdecydowane NIE. Z tego co piszesz widzę też, że jak już Wik pójdzie do przedszkola i szkoły to nie będziesz go zamęczała milion razy telefonami do babci czy kto tam się nim zajmie przy odprowadzaniu i przyprowadzaniu do domu jak było. W pracy mam takie elementy co jak dziecko kończy lekcje o 10.30 to o 10.40 już wiszą na telefonie żeby zapytać co było w szkole. Włos się jeży na głowie ... to mnie wręcz zniechęca do posiadania własnych dzieci jak widzę taką niepełnosprawność wręcz moim zdaniem. Nie pochwalam takiego zachowania no ale też i trudno mi się wypowiadać jak dzieci nie mam. Skoro jednak są matki normalnie i nie sfiksowane jak Ty to jednak można jak widać mieć dziecko i być nadal sobą ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polly takich matek jak opisujesz jest mnóstwo. I również mnie to przeraza, bo co wyrośnie z takich nianczonych dxieci? Niedojdy życiowe. Sama mam ponad 5 letniego syna, nigdy nie przesadzalam z nianczeniem go, bo moim zdaniem z tego nigdy nie ma nic dobrego. Efekt jest taki ze w przedszkolu pod względem samodzielności przewyższał dużo starsze dzieci, bo te starsze same nawet ubrać się nie umiały. Ale ta nadopiekubczosc to jakiś dziwny znak naszych czasów, efekt durnych poradników dla rodziców, gdzie sie wmawia ludziom ze jak nie bedxiesz z dzieckiem non stop, na każde zawołanie to zle je wychowasz, co jest bzdura. Pokolenie naszych dzieci to w dużej mierze będą osoby nieporadne życiowo które bez mamusi nie będą sobie potrafiły skarpet kupic.

      Usuń
    2. wiem właśnie, że jest mnóstwo i to jest jakiś koszmar. Jedna koleżanka ma troje dzieci w tym najstarsza córka 18 lat, syn 14 i teraz syn 2 latka. Oczywiście ma też męża który jest w pełni władzy umysłowej i który się dzieckiem zajmuje. I ta koleżanka nie może z nami wyjść na kawę po pracy raz na 2 miesiące bo tłumaczy nam, że nie może na 2-3 godziny tego dwulatka zostawić ani z dziadkami którzy się nim zajmują rano jak oni są w pracy, ani z mężem ani z tą 18 latką bo ona jest mu potrzebna !!! ZGROZA. Zwyczajnie jest mi jej żal. Druga ma 8 latka i najpierw rano o 8.30 dzwoni do mamy żeby zapytać czy on już wstał. Potem pyta co robił jak wstał i w jakim humorze (dziecko zdrowe nie ma jakiejś niepełnosprawności bynajmniej) potem dzwoni czy mama zaprowadziła go na czas do szkoły która jest 500 m od domu. A potem dzwoni po jego powrocie jak było w szkole, co się działo i co jadł na obiad. Dodam, że dzwoni około 13.30 a o 15.05 jest już w domu i sama się z nim widzi i może go zapytać. Przykładów można by mnożyć. Jak to widzę mam ochotę walić głową w ścianę ... Zgadzam się, z Tobą, że nic z tego na przyszłość dobrego niestety nie będzie ...

      Usuń
    3. Polly, a nawet nie wiesz, jak ja się cieszę, ze Ty (jakby nie było przecież obiektywnie :)) stwierdzasz, że mi nie odpierdzieliło :) Bardzo tego nie chciałam i chociaż nie podejrzewałam siebie o to, to jednak różne rzeczy się we łbie przestawić mogą po takim przeżyciu jak poród wiec jakaś obawa gdzies tam była :P Więc naprawde cieszy mnie to, że dostrzegasz we mnie mimo wszystko nadal mnie a nie matkę. Zdaję sobie sprawę oczywiście z tego, że teraz temat Wikinga się u mnie ciągle przewija i że dużo o tym pisze (choć cały czas wydaje mi się, ze mimo wszystko poza notkami opisującymi konkretnie jego zachowania i umiejętności, są to po prostu notki o moich przemyśleniach związanych z macierzyństwem, a więc nadal o mnie) - no ale tak póki co wygląda moje życie, wiele więcej się w nim nie dzieje, więc tak wychodzi :)
      W każdym razie ja raczej do takich matek nie należę - wiesz, że nawet akurat miałam pisać notkę na ten temat (dziś lub jutro), że nie trzęsę się tak strasznie nad tym naszym Wikingiem i nie mam obaw, żeby go komuś zostawić. Na przykład teraz Wiking jest na spacerze z moim wujkiem, którego widuje przecież okazjonalnie. Ale skoro wujek przez lata mnie zabierał na spacery do lasu, to czemu niby nie miałby zabierać mojego dziecka? :) Nie mam też oporów, żeby zostawić Wikinga wieczorem z rodzicami albo z teściami - nie boję się, że sobie nie poradzą, jeśli już to, czy nie nadużywam ich uprzejmości :) Ale korzystam jednak z takich propozycji i przy okazji takich wyjść nie tęsknię za dzieckiem i nie zastanawiam się, co u niego słychać, bo wiem, ze za moment i tak go zobaczę :) Pewnie gdyby ta rozłąka trwała dzień, czy dwa, to mogłoby być inaczej, ale to dopiero przede mną.

      Ja też niestety znam takich rodziców, którzy na krok nie odstępują swoich dzieci i podporządkowują się im całkowicie i przeraża mnie to. Mam nadzieję ( i jednak chyba nie mam ku temu skłonności), że ja taka nie będe, bo zgadzam się z Wami, że z takich dzieci kaleki życiowe wyrastają.
      Najgorsze jest to, że wiele osób widzi to tylko w czerni i bieli - czyli albo jesteś z dzieckiem non stop albo je totalnie olewasz. A przecież jeśli ja widzę, ze się Wiking bawi sam i zajmuję się wtedy swoimi sprawami, to nie oznacza, ze go zaniedbuję i olewam właśnie. Pilnuję, żeby mu się krzywda nie stała, ale też nie uważam, ze jak się przewróci raz, drugi i dziesiąty to mu się ta wielka krzywda stanie. Podobnie, kiedy wychodzę gdzieś sama albo dbam o swoje potrzeby, to nie oznazca, że aż taka skrajna egoistka ze mnie, choć i tak myślę, że trochę egoizmu w sobie trzeba mimo wszystko mieć.

      Usuń
    4. Polly, to co opisujesz brzmi juz naprawdę patologicznie. Przecież skoro dziewczyna zostawia dzieciaka z własną matka to może być spkojna. Jak zostawialam i zostawiam Patryka matce mojej to nie wydzwaniam bo przecież skoro mną i moa siostra umialasie zająć to Patrykiem też. Na spotkania towarzyskie też zawsze wychodziłam, czy to do kawiarni czy z koleżankami na wino, Patryk zostawał z moim chłopem i zarazem jego ojcem. Przecież mi też się coś od życia nalezy.

      Usuń
    5. no właśnie też uważam, że to patologia. Koleżanka wydzwaniająca chyba dzwoni nie dlatego, że nie ufa mamie tylko, że musi ciągle z dzieckiem rozmawiać przez tel i wiedzieć non stop co on robi. Masakra ...

      A ta druga cóż ... jak już najmłodsze dziecko skończy 18 lat może z nami gdzieś wyjdzie :D

      Usuń
  7. U mnie taka intuicja jeszcze dotyczy chorowania... Wiem kiedy Młody będzie/jest chory nawet jeśli nie widać jeszcze objawów. Wiem nawet kiedy ze żlobka zadzwonią, że Młody się źle czuje ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie, trudno to wytłumaczyć, a jednak się czuje pewne rzeczy.

      Usuń
  8. Podczytuje was bardzo dlugo i stwierdzam ze mamy wrecz identyczne doswiadczenia w byciu mama :) czasem jak czytam Twoje notki jakbym czytala o samej siebie. Pozdrawiam was

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj wobec tego :) Fajnie, że się odezwałaś.
      Miło to czytać, zawsze cieszy mnie, kiedy spotykam kogoś z podobnym do mojego podejściem, bo mi jakoś tak raźniej :) A Ty też piszesz jakiegoś bloga? Jakoś mam wrażenie, że nick znajomy, ale może się mylę..

      Pozdrawiam również!

      Usuń
    2. Pisalam a i owszem ale po ciazy stracilam zupelnie zapal.

      Usuń
    3. Aa, rozumiem - choć u mnie to poszło w zupełnie odwrotnym kierunku :)
      A jak dawno to było - w sensie ciąża? :) Ile ma Twoja pociecha?

      Usuń
  9. Myślę, że słowo instynkt jest tutaj bardzo na miejscu, bo jest w tym coś atawistycznego, że matka podświadomie wie, jak zająć się dzieckiem albo poznaje jego płacz. Kosmos :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale właśnie jakoś mi to nie pasuje. Nie czuję tego. Intuicję owszem, instynktu nie- myślę, że własnie w dużej mierze dlatego, że za bardzo mi się kojarzy z tym, o czym pisałam na początku notki.

      Usuń