Przeczytałam
ostatnio taką typowo babską książkę z serii „Literatura w spódnicy”.
Takie mało wymagające czytadełko. Opowiada o lasce, z którą po dwóch
latach związku zerwał facet. No i oczywiście bohaterka za wszelką cenę
stara się wypełnić pustkę w swoim życiu. Najlepiej nowym facetem. A
jednocześnie cały czas wierzy, ze tamten jednak ją kocha i wróci. Skądś
to znamy? Typowe, co?
W każdym razie, dziewczyna umówiła się na kilka randek.Ale nic z nich
nie wynikło. Raz koleś nie odpowiadał jej wizualnie i do tego trochę
przynudzał. Innym razem niby wszystko ok a jednak czegoś brakowało… I w
trakcie czytania pomyślałam sobie, że to bardzo prawdziwe.

Ja to już dawno nie byłam singielką
a poza tym między jednym a drugim związkiem przerwę miałam tylko
półroczną, ale pamiętam trochę jak to jest. Poza tym mam mnóstwo
koleżanek bez facetów. I widzę jak jest. A jest dokładnie tak jak w
książce.Potencjalnych partnerów wcale nie brakuje. Poszłam na imprezę i
już poznałam trzech. Przez Internet kilku następnych. Tu jakiś znajomy
koleżanki, kuzyn kolegi… Okazji niby mnóstwo. Parę spotkań. I nic. Nie
klei się. No i na czym polega właściwie ta miłość? Od czego zależy to,
że chłopak fajny, wizualnie nam odpowiada, szarmancki, inteligentny, ale
jakoś chęci nie mamy, żeby traktować go inaczej niż jako dobrego
kolegę… A z kolei innego prawie nie znamy, a wystarczy, ze raz spojrzymy
w jego oczy i wpadłyśmy jak śliwka w kompot…

Przynajmniej
u mnie zawsze tak było. Nigdy nie było tak, że spotykałam się z
chłopakiem, rozmawiałam z nim i potem od słowa do słowa zostawaliśmy
parą.Przeważnie było tak, że poznaliśmy się, zwykle spędziliśmy trochę
czasu razem –i to nawet nie sami, tylko w gronie znajomych, a następnego
dnia już byliśmy razem… Szybko? Może, ale potem byliśmy ze sobą bardzo
długo, więc po co odwlekać to, co nieuniknione.
Ja
wierzę, że zadziałało to „coś”. Oczywiście nikt nie wie co to jest.Może
chemia po prostu, jak to się często mówi. Może feromony. Zagadkowa
sprawa.Nie wiem co sprawia, że akurat z Frankiem jest mi dobrze. Co
sprawiło, że podwóch latach mijania się obojętnie na osiedlu nagle
spotkaliśmy się ipoczuliśmy, że to jest to? Przecież nie chodziło tylko o
to, że oboje jesteśmywolni. Tak naprawdę nikt nie pomyślałby, że
moglibyśmy zwrócić na siebie uwagę,że będziemy do siebie pasować. A
jednak. Może
to prawda z tymi połówkami jabłka. Ale ta teoria mnie jednak nie do
końca przekonuje, bo wierzę, że można kochać tak samo szczerze kilka
razy w życiu. Może ta miłość jest inna, ale tak samo szczera. Chyba
najbardziej przemawia do mnie teoria magnetyzmu serc. I
podobnie jak Fredro wierzę w bliźniacze dusze (ale nie w miłość od
pierwszego wejrzenia). Musi istnieć coś takiego, co sprawia, że między
dwiema osobami zaczyna iskrzyć. Co wywołuje motyle w brzuchu i miękkie
kolana. A później, powoduje, że nawet bez tych motyli chce się spędzić z
tą drugą osobą życie. Przecież zwykle to nie rozsądek o tym decyduje. W
ogóle myślę, że gdyby rozum się zaczął za dużo wtrącać, nie byłoby
połowy związków. No chyba, że ktoś mi racjonalnie wytłumaczy o co
chodzi w miłości, wtedy rozumowi zwracam honor

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz