Ten
blog polityczny nie jest i raczej nie będzie. To nie moja bajka,
chociaż lubię wiedzieć co się dzieje na świecie i jestem w miarę na
bieżąco. Dzisiejsza wiadomość poruszyła mnie na tyle, że postanowiłam
napisać parę słów.
Pokojowa
nagroda Nobla zawsze zawiera element polityki. Ale w tym roku komisja
przeszła samą siebie. Zresztą świadczą o tym chyba reakcje na całym
świecie. Dlaczego nagrodę dostał facet, który zaistniał na arenie
polityki międzynarodowej na dobre dopiero niecałe dwa lata temu i tak
naprawdę niewiele dla niej zrobił? Jego polityka na razie wygląda mi na
badanie gruntu… Za to prezydent Obama wygląda mi bardziej na
Hollywoodzkiego gwiazdora niż poważnego polityka – bez złośliwości to
piszę, bo nie mam nic przeciwko gwiazdorom, ale on ma po prostu taką
aparycję.
Pytanie,
które nie schodzi z ust komentatorów na całym świecie to: „za co?”.
Kiedy powiedziałam mojemu koledze w pracy, kto dostał nagrodę jego
reakcja była natychmiastowa: „Za co? Bo jest Murzynem?” (wiem, wiem,
politycznie niepoprawne, ale ja tylko cytuję). No i niestety tak to
trochę wygląda… Słyszałam też opinie ekspertów, którzy twierdzą, że w
rzeczy samej, Obama nagrodę dostał za kolor skóry i za to, że rok temu
wygrał wybory prezydenckie. Jeden amerykanista powiedział wręcz, że
Europejczycy chcieli po prostu wykazać się taką samą polityczną
poprawnością, co Amerykanie – Ci drudzy wybrali czarnego człowieka na
prezydenta. No to ludzie Starego Kontynentu postanowili pokazać, że też
nie są rasistami…
Prezydent
Stanów Zjednoczonych jeszcze niczego ważnego (poza wygraniem wyborów)
nie dokonał. Jak na razie tylko dużo mówi i ma ciemny kolor skóry. Aha, i
nie jest Bushem. W każdym razie wygląda na to, że został nagrodzony za
dobre chęci. A, jak wiadomo, tymi piekło jest wybrukowane. Słyszałam
dzisiaj fajną opinię, że Amerykanie wszystko dostają na kredyt. Nawet
nagrodę Nobla…
Facet
wykazałby się niesamowitą klasą, gdyby odmówił przyjęcia nagrody. A
właściwie, gdyby ją odroczył (ten pomysł podsunął mi wspomniany
wcześniej amerykanista) – gdyby powiedział, że docenia wyróżnienie, ale
nie czuje się jeszcze godny nagrody i przyjmie ją np. za trzy lata,
myślę, że stałby się symbolem pokory i idolem dla milionów ludzi… Ale
nie postąpił tak i niestety dla wielu stanie się obiektem krytyki. A
sama nagroda być może straci prestiż.
Ja
w zasadzie nie mam nic do Stanów. I często wydaje mi się, że dobrze, że
jest tak silny i jednak cywilizowany kraj jak Ameryka, który jest w
stanie hamować zapędy niektórych państw, które w moim odczuciu są daleko
za Murzynami (wybaczcie, nie mogłam się oprzeć tej grze słów :)) w
sposobie myślenia. A
jednak sądzę, że przykre jest to, że cały świat stara się utwierdzić i
tak już dość mocno zadufanych w sobie Amerykanów w przekonaniu, że są
potęgą i bez nich nie ma nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz