Tym
razem myślałam, że tak łatwo z tego nie wyjdziemy. Miałam poważny
dylemat. A paradoksalnie okazało się, że to było po prostu
nieporozumienie…
W środę
już miałam wszystko przemyślane i stwierdziłam, że możemy porozmawiać.
Jednak czekałam na znak od Niego. Nie chciałam pierwsza wychodzić z
inicjatywą. Późnym popołudniem dostałam smsa, że mam się ciepło ubrać i
wyjść. Potem kolejne, w których dostawałam instrukcje, w którą stronę
mam iść, do którego tramwaju wsiąść, gdzie wysiąść… Tym sposobem
dotarłam do mojej ulubionej kawiarni na Starym Rynku. Franek już tam
czekał. Siedział przy stoliku a przed nim w wazoniku stała róża, taka
jak mi się najbardziej podoba. Nie myślcie sobie, że w tym momencie
zmiękłam i wszystko poszło w niepamięć. Nawet Franek przyznał, że minę
miałam straszną. A potem kiedy chciał mnie pocałować a ja się uchyliłam,
domyślił się, że łatwo nie będzie. Choć nie wiedział dlaczego.
I tu
jest właśnie paradoks całej sytuacji. On widział, że coś jest bardzo nie
tak. Ja byłam wściekła na niego, że on nawet nie widzi, że zrobił coś
złego. I nie dziwota, bo on po prostu tego nie zrobił… Chodziło o to, że
byłam przekonana, że mnie perfidnie okłamał. Z premedytacją. W sprawie,
na której mi bardzo zależało a poza tym, która ma związek z naszą
przyszłością. Stwierdziłam więc, że skoro on ma do tego taki olewatorski
stosunek, nie wiem, czy jest sens dalej być razem. Do nieporozumienia
przyczynił się również Franka kolega, który chciał pomóc chyba, a
zaszkodził. Zupełnie nie proszony o to przez Franka minął się z prawdą.
Działał trochę po omacku i strzelił „prawidłową odpowiedź”, nie wiedząc,
że jedyną dobrą odpowiedzią może być prawda. A potem to wyszło na jaw,
ja sobie wszystko poukładałam i wyszło mi kłamstwo.
Nie będę
opisywać całej sytuacji, bo to nie ma sensu teraz. W każdym razie
odczułam wielką ulgę kiedy okazało się, że Franek totalnie nie wie o
czym ja mówię i że nie okłamał mnie. Był tam gdzie miał być, tyle, że w
innym czasie niż ja przypuszczałam. Ale nie jest tak całkiem bez winy.
Bo gdyby normalnie, po ludzku odbierał telefony ode mnie, lub chociaż
napisał głupiego smsa, że wszystko ok, nie byłoby afery. Nie zaczęłabym
się martwić, a potem denerwować. Nie szukałabym pomocy u jego kolegi,
żeby dowiedzieć się, czy z Frankiem wszystko w porządku. On by nie
skłamał, ja nie dopowiedziałabym sobie reszty. Wszystko przez głupi,
nieodebrany telefon. Franek jest strasznie uparty na tym punkcie i
rzadko kiedy odbiera telefon kiedy nie jest sam. Nie umiem mu
wytłumaczyć, że są sytuacje, w których jego towarzysz/ka na pewno nie
poczują się urażeni jesli odbierze na parę sekund… W każdym razie jego
wina sprowadzała się do tej jednej rzeczy. Kiedy sie to wyjaśniło dość
szybko doszliśmy do porozumienia.
Spędziliśmy
razem bardzo miły wieczór, dużo rozmawialiśmy. Wygadał się, że we
wtorkowy wieczór był smutny. I wierzcie mi, że to jest naprawdę
niespotykane, bo on nie bywa smutny. On jest wściekły, wkurzony,
nerwowy, obrażony, naburmuszony, ale nie smutny
Kiedy ciągle
szukał mojej ręki, mimo, że ja konsekwentnie ją wyrywałam, twierdząc,
że jeszcze nie do końca mi przeszło, i kiedy staliśmy na przystanku, a
on mnie przytulił, pomyślałam, że chyba nie zachowywałby się tak, gdyby
mu było obojętne, czy będziemy razem, czy nie. Pomyślałam sobie też, że
chyba musi mu jednak na mnie naprawdę zależeć, skoro zadał sobie tyle
trudu, żeby się ze mną pogodzić, mimo, że nie wiedział o co mi właściwie
chodzi i dlaczego jestem aż taka zła. Chciał zrobić mi przyjemność i
stworzyć warunki do rozmowy, bo wie dobrze, że nie znoszę przeprowadzać
poważnych rozmów w domu ani na ulicy. Zadbał o to sam i nie musiałam go o
to prosić.
Może jednak coś z nas będzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz