Hmm,
co właściwie napisać? Na ten temat nie miałam pisać nic. Ale trudno
pominąć milczeniem coś, co stanowi jedną z najważniejszych części mojego
życia. Ale nie wiem co napisać. Nie wiem co sądzić. Nie wiem co będzie
dalej. Trudno to nawet nazwać kryzysem. Bo nie wiem, czy to nie coś więcej.
Można
powiedzieć, że problem tkwi we mnie, bo pewnie, gdybym przeszła nad tym
do porządku dziennego i olała sprawę, wszystko byłoby ok. Taki już
właśnie jest Franek. On myśli, że to, że będziemy razem jest
najoczywistszą z oczywistości i nic nie jest w stanie tego zmienić.
Nieważne są inne sprawy, nieważne są kłótnie, nieważne są jego czy moje
(choć częściej jego) wybryki. A ja tak tego nie widzę. Bo choć wydaje mi
się przesądzone to, że będziemy razem, nie umiem zaakceptować
niektórych rzeczy. Nie umiem tego olać. Nie umiem odpuścić. Poczułam się
bardzo zraniona, oszukana i zignorowana. A najgorsze jest to, że on
oczywiście nie widzi nic złego w swoim postępowaniu. To ja jestem ta zła, bo się czepiam. I nie odbieram telefonu.
Zawsze
jestem zwolenniczką rozmów. Ale wczoraj rzeczywiście nie chciałam
rozmawiać. Nie chciałam, żeby mnie zaraz udobruchał. Chciałam, żeby
wiedział, że coś jest nie tak. Z jednej strony cieszyłam się, że jednak
dzwoni. Z drugiej nie chciałam mieć z nim kontaktu. Długo tak nie umiem
wytrzymać. Na smsa z zapytaniem, czy się dobrze bawię, odpisałam, że
wcale. I że porozmawiamy dzisiaj. Dzisiaj rozmawiałam tylko chwilę. O
godzinie, która dla mnie jest już zaawansowanym porankiem, dla niego
środkiem nocy. Nie, to nawet nie była rozmowa. Raczej badanie gruntu.
Ale niewiele z niego wyniknęło i nie wiem, co będzie dalej.
Po
czym poznaję, że to poważna sprawa? Bo nie płaczę. Ja jestem beksa i
ryczę prawie codziennie. Każda głupota jest w stanie doprowadzić mnie do
łez. A kiedy mam poważne zmartwienie coś mnie zatyka. Łzy, nawet jeśli
się pojawią, szybko znikają…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz