Umówiliśmy się na wieczór , ale sprawy się trochę skomplikowały i o mały włos w ogóle byśmy się nie spotkali…
Kiedy
staliśmy na tym balkonie, Franek był dość szybki, to znaczy już zaczął
mnie wypytywać, czy nie chciałabym z nim być, co o tym myślę i takie
tam. Ale wiedziałam, że jest podpity a już miałam różne doświadczenia z
facetami poznanymi na imprezie, więc podchodziłam do tego raczej
nieufnie. Powiedział, że da mi swój numer telefonu. Pomyślałam, że nie
chcę się angażować i odmówiłam… Powiedziałam, że nie chcę jego numeru,
ale mogę puścić mu sygnał, to sobie zapisze. Tak też zrobiliśmy. Rano zanim
wyszedł do pracy umówiliśmy się. To był jeszcze czas, kiedy pracowałam
popołudniami, więc liczyłam, że wrócę dopiero koło ósmej, ale nie byłam
pewna, czy się nie przedłuży. Wstępnie umówiliśmy się na 21, ale miałam
mu dać sygnał jak już wrócę, a on miał po mnie przyjść.
Cały
dzień był niesamowity. Nie dość, że były straszliwe upały, to ja byłam
wykończona po nieprzespanej nocy, dość skacowana i w dodatku męczona
przez motyle w brzuchu. Cały czas zastanawiałam się co będzie wieczorem.
Straszną miałam nadzieję na to spotkanie, a jednocześnie nie chciałam
się na nie nastawiać, bo nie do końca w nie wierzyłam.
Kiedy
po południu dotarłam do pracy, ledwo żyłam. Zasypiałam na siedząco. Na
szczęscie okazało się, że miałam mniej roboty niż zwykle. Bałam się, że
nie doczekam do tej dziewiątej i padnę, chciałam przełożyć spotkanie.
Ale jak? Nie wzięłam przecież numeru… I wtedy mnie oświeciło, że
przecież mam go w wybieranych numerach. Napisałam więc smsa, że
wolałabym się szybciej spotkać. Odpisał mi, ze nie wie, czy będzie mógł i
da mi znać, a jak nie to zobaczymy się o dziewiątej. Odpisałam jeszcze
tylko, że ja w każdym razie będę na pewno w domu…
Kiedy
wróciłam padłam i starałam się odespać noc. W końcu przed 21 zwlekłam
się z wyrka, żeby się trochę ogarnąć. No i zaczęło się… 21, jego jeszcze
nie ma. Dorota cały czas pocieszała, że na pewno przyjdzie. Ale o 21:15
nadal go nie było… Podkradałam się w okolice balkonu i zaglądałam
ukradkiem (tak, żeby on przypadkiem nie zobaczył, że to robię i żeby nie
pomyślał, że mi zależy!) czy nie ma go gdzieś na podwórku. Miałam olać
sprawę, ale nie umiałam. W końcu wysłałam o 21:30 smsa „Umawialiśmy się…
Miałeś przyjść” Za chwilę dostałam odpowiedź: „Umawialiśmy sie… Miałaś
puścić sygnał”
No
tak, ja myślałam, że skoro już się do niego odezwałam wcześniej i
napisałam, że będę w domu, to nie muszę już puszczać mu strzałki, tylko
on przyjdzie o umówionej godzinie. On myślał, że ustalenia zostają
takie, jakie były rano. Ot, nieporozumienie. Potem rozmawialiśmy na ten
temat. Franek powiedział, że widział mnie jak się czaiłam za tą firanką.
Bo on też zaglądał ze swojego okna. Ja myślałam, że on nie przyjdzie,
że pożałował tego, co powiedział mi w nocy i rano. On myślał, że nie
chcę się z nim widzieć i że się przed nim chowam. Pewnie gdybym się
wtedy nie zdecydowała na wysłanie tego smsa, to byśmy się nie spotkali.
Pewnie nie bylibyśmy razem dzisiaj.
Ale
spotkaliśmy się. Jeszcze tego samego dnia wyszliśmy na spacer. On był
dość bezpośredni. Nie czaił się, tylko od razu zapytał, czy moglibyśmy
się spotykać. Przytulił mnie. Pocałował. Strasznie byłam skołowana. Za
szybko się to dla mnie działo, ale… poddałam się temu. No i właściwie
już od tego momentu byliśmy razem. Śmiesznie. Żadnych podchodów,
umawiania się. Ot tak po prostu
Spotykaliśmy się codziennie, były wakacje, Dorota przez większość
czasu była u rodziców, więc mieliśmy dla siebie mnóstwo czasu.
Spędzaliśmy ze sobą po kilka godzin i dość szybko zaczęliśmy się czuć w
swoim towarzystwie swobodnie. Wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie:
Już po czterech dniach poznałam Jego mamę i tatę, który na powitanie powiedział „A to ty jesteś TA Małgosia”
Już po pięciu dniach, On wyznał mi miłość, choć musiał dość długo czekać potem na takie samo wyznanie z mojej strony.
Już po sześciu dniach pokłóciliśmy się.
Już po miesiącu pojechaliśmy razem na weekend nad morze (choć towarzyszyło nam Jego dwóch kolegów.
Już po dwóch miesiącach przyjechał ze mną do domu i poznał moich rodziców.
Już po sześćdziesięciu siedmiu dniach musieliśmy się rozstać…
Wiem, ze niektóre z Was będą mnie chciały teraz zlinczować, że znowu przerywam, ale muszę kończyć
Ciąg dalszy nastąpi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz