…samotności. Brzmi strasznie. Ale tak, muszę się jej nauczyć.
Nie
mówię o tej samotności bolesnej, której nikt nie lubi i nie chciałby
doświadczyć. Kiedy nie ma do kogo ust otworzyć i wydaje nam się, że
jesteśmy sami na świecie. Takiej samotności nie chciałabym się ani
nauczyć ani nawet nigdy doświadczyć.
Nie
chodzi mi też o taką samotność, której każdy człowiek
czasami potrzebuje. Musi zostać sam na sam ze swoimi myślami. Ja też
czasem mam taką potrzebę. Kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami lubiłam
wracać ze szkoły do domu, w którym jeszcze nikogo nie było i zająć się
swoimi sprawami. Potem wracała mama i zaczynał się codzienny kierat –
sprzątanie, odrabianie lekcji, drobne kłótnie… A po szkole miałam czas
na swoje sekrety. Kiedy zamieszkałam z dziewczynami także czasami
odczuwałam ulgę, kiedy klucz w zamku przekręcił się dwa razy a nie raz,
bo wtedy wiedziałam, że nikogo nie ma. Mogłam obejrzeć sobie jakieś
głupoty w telewizji, pogadać przez telefon. Posiedzieć w samotności.
Tak. Potrzebowałam czasami takiej samotności. Ale ona była chwilowym
luksusem, bez którego mogłam się też obejść.
A
teraz muszę nauczyć się samotności, która towarzyszy każdemu
codziennie, choć może nawet jest nie zauważalna. Ale ja ją dostrzegam,
bo mi doskwiera. A wiem, że im dalej w dorosłość, tym będzie jej więcej.
Już teraz jest mi trudno, kiedy mieszkam tylko z Elą, która większość
dnia spędza zamknięta w swoim pokoju – no taki już ma styl życia. Albo
kiedy w ogóle jej nie ma, bo ona przeważnie przyjeżdża na tydzień/dwa a
potem następne dwa lub trzy jej nie ma. A ja jestem sama. Wracam z pracy
do pustego mieszkania i zasypiam w samotności (już i tak jest lepiej,
bo pewnie pamiętacie, że to był mój największy problem po wyprowadzce
Doroty :)). Nie lubię być sama, nie potrafię. Zawsze to wiedziałam, ale
najbardziej uzmysłowiłam to sobie w ostatnich dniach, kiedy rozmyślałam,
jak może wyglądać moje życie bez Franka. Ale nawet pomijając jego,
czasami są sytuacje, kiedy jest się samemu. Trzeba sobie w samotności
radzić z mniejszymi i większymi problemami. Mama też mi uświadomiła
(znowu mama, ale sobie ostatnimi poczytacie o jej mądrościach :P), że w
życiu różnie bywa i nie można tak rozpaczać jak przez jakiś czas się
jest samemu. Wiem o tym. I naprawdę muszę się tego nauczyć. Do tej pory
uciekałam od tego jak mogłam. Zawsze starałam się załatwić sobie
towarzystwo. Ale muszę to zmienić.
Ostatnio
w całej tej sprawie z Frankiem trzymałam się całkiem nieźle. Pewnie,
było mi smutno i nie wiedziałam co robić. Ale ogólnie się nie posypałam.
Aż do momentu kiedy w niedzielę wieczorem wróciłam do Poznania.
Zaczęłam się łamać. Nie mogłam znieść tej samotności. Nie mogłam spać…
Ale przecież, tu przytoczę mądrość mamy Franka – nie będę zawsze uciekać
do mamy kiedy będę miała jakiś problem. Jakby nie było, 400 km w obie
strony to trochę za daleko, żeby obrócić w jeden dzień.
Nie
może tak być, że jestem uzależniona od obecności innej osoby. Muszę
czasami sobie radzić sama. Lubię siebie i swoje towarzystwo, więc nie
wiem w czym tkwi problem, że zawsze potrzebuję jeszcze kogoś. Po prostu
zawsze wtedy przychodzą mi do głowy głupie myśli. Nawet jeśli będę mogła
w każdej chwili do kogoś zadzwonić i porozmawiać, to fizycznie będę
sama. A tego nie potrafię znieść, co jest bardzo niedobre. Muszę to zmienić, bo inaczej kiedyś normalnie zwariuję :)albo wpadnę w depresję.
Tak więc zaczynam odwyk. Od ludzi. Od jutra nie wychodzę z domu A tak na serio, już przedsięwzięłam pewne kroki w kierunku zmiany tego mojego defektu Na razie mi wychodzi. Następnym razem zdradzę w czym rzecz. A teraz mówię wszystkim ładnie: dobranoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz