Dzisiaj
jeszcze monotematycznie będzie. Poszłam z wynikami. Wchodzę, mówię, że
nie przeszło. Pani Doktor bierze wyniki i mówi, że wzorowe to może nie
są, ale w normie. „No to coś na wzmocnienie pani dostanie”. (???)
Mówię, że nadal mnie boli. Najgorzej jest rano i w nocy. No to się pani pyta, czy śpię na poduszce z pierza… (jeśli bym powiedziała, że nie, to na pewno byłaby przyczyna), zrobiła wywiad jakie łóżko mam (to samo od sześciu lat) i olała sprawę. No to ja dalej drążę i mówię, (tak nieśmiało), że się trochę boję, że już mnie tak długo boli („to wcale nie jest długo”) i że mam obawy, czy to nie jakieś początki dyskopatii. Pani Doktor się oburzyła na tę moją sugestię i była już mniej miła. Zaczęła mi coś tłumaczyć, ale zadzwonił telefon, rozmawiała z inną pacjentką a potem do tematu nie wróciła. Powiedziała tylko „ale nie chodzi pani pokrzywiona?” Odpowiadam „nie”, „no i to najważniejsze” :/ Dalej próbuję nawiązać do tematu: mówię, że ciężko mi, bo na przykład ciężko mi się samochód prowadzi, albo w pracy ciężko mi się siedzi. A ona mi na to „przy pani schorzeniu trzeba się dużo ruszać”. Aahaa czyli to jednak schorzenie? Szkoda że nie wiem jakie :/
Pani na koniec wręczyła mi receptę „na wzmocnienie nerwów” i pożegnała. Nie kazała przyjść ponownie.
Poszłam z receptą do apteki i dowiedziałam się, że to lek dla osób chorych na cukrzycę. Ale zdrowym też się czasem przepisuje „na wzmocnienie” właśnie. Kosztuje bagatela 233 złote za miesięczną kurację… Nie wykupiłam leku. I teraz już nie mam po co iść do Pani Doktor, bo przecież jak powiem, ze mi nie przeszło, to powie, że dlatego, że nie wzięłam tabletek… A ja za taką kasę na dwie wizyty prywatne przynajmniej mogłabym się umówić :/
No i w ten sposób chyba kończy się przygoda z Panią Doktor. Na razie przykleiłam sobie plaster i czekam aż zacznie działać. Zresztą popołudniu i wieczorem jest dobrze, najgorzej robi się rano. Dzisiaj śpi u mnie Franek, żeby rano pomóc mi się ubrać…
Mówię, że nadal mnie boli. Najgorzej jest rano i w nocy. No to się pani pyta, czy śpię na poduszce z pierza… (jeśli bym powiedziała, że nie, to na pewno byłaby przyczyna), zrobiła wywiad jakie łóżko mam (to samo od sześciu lat) i olała sprawę. No to ja dalej drążę i mówię, (tak nieśmiało), że się trochę boję, że już mnie tak długo boli („to wcale nie jest długo”) i że mam obawy, czy to nie jakieś początki dyskopatii. Pani Doktor się oburzyła na tę moją sugestię i była już mniej miła. Zaczęła mi coś tłumaczyć, ale zadzwonił telefon, rozmawiała z inną pacjentką a potem do tematu nie wróciła. Powiedziała tylko „ale nie chodzi pani pokrzywiona?” Odpowiadam „nie”, „no i to najważniejsze” :/ Dalej próbuję nawiązać do tematu: mówię, że ciężko mi, bo na przykład ciężko mi się samochód prowadzi, albo w pracy ciężko mi się siedzi. A ona mi na to „przy pani schorzeniu trzeba się dużo ruszać”. Aahaa czyli to jednak schorzenie? Szkoda że nie wiem jakie :/
Pani na koniec wręczyła mi receptę „na wzmocnienie nerwów” i pożegnała. Nie kazała przyjść ponownie.
Poszłam z receptą do apteki i dowiedziałam się, że to lek dla osób chorych na cukrzycę. Ale zdrowym też się czasem przepisuje „na wzmocnienie” właśnie. Kosztuje bagatela 233 złote za miesięczną kurację… Nie wykupiłam leku. I teraz już nie mam po co iść do Pani Doktor, bo przecież jak powiem, ze mi nie przeszło, to powie, że dlatego, że nie wzięłam tabletek… A ja za taką kasę na dwie wizyty prywatne przynajmniej mogłabym się umówić :/
No i w ten sposób chyba kończy się przygoda z Panią Doktor. Na razie przykleiłam sobie plaster i czekam aż zacznie działać. Zresztą popołudniu i wieczorem jest dobrze, najgorzej robi się rano. Dzisiaj śpi u mnie Franek, żeby rano pomóc mi się ubrać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz