Jest kilka
takich „znielubianych” pytań. Myślę, że każdy z nas ma przynajmniej
jedno, którego nie znosi, a na które wciąż musi odpowiadać – bądź wciąż
musi się tłumaczyć z tego, dlaczego nie chce na nie odpowiadać. Dla
osób bez partnerów takie pytanie brzmi często: „Czy masz zamiar zostać
starą panną/kawalerem?”, dla bezdzietnych małżeństw: „No to kiedy
wreszcie postaracie się o jakiegoś maluszka?”, dla osób pozostających w
związkach nieformalnych: „To kiedy ślub?” Czasami pytania mogą przybierać
formę stwierdzeń,z reguły związanych z upływem czasu: „No wiesz, w
Twoim wieku to ja już męża i dwójkę dzieci miałam”, „Nikt Cię nie będzie
chciał za parę lat… „, „No bo wiesz, jak się rodzi po trzydziestce to
różnie może być z dziećmi…”.
Ja też
mam takie znielubiane pytanie: „A właściwie dlaczego wy nie
jesteście jeszcze zaręczeni?”. Na szczęście nie pyta mnie o to nigdy
rodzina, no,może za wyjątkiem jednej cioci. Z reguły jest to pytanie
znajomych – i to tych dalszych, bo bliżsi znają naszą sytuację i nie
muszą o to pytać.
Dzięki poprzedniej
notce, znacie moje poglądy odnośnie zaręczyn. Wiecie więc, że
nie chciałabym się zaręczyć, jeśli nie mielibyśmy żadnych widoków na ślub
w najbliższym czasie. A takowych chwilowo nie mamy i to jest pierwszy
powód, dla którego się nie zaręczamy. Przyznam szczerze, że gdyby Franek
mi się oświadczył, ale następnie nic nie miałoby się zmienić – w sensie
nadal nie mieszkalibyśmy razem, nie planowalibyśmy dalszego wspólnego
życia i bylibyśmy po prostu parą, jak dotychczas, czułabym się
rozczarowana, a zaręczyny straciłyby całą magię.
Nie jestem
zwolenniczką teorii, że najpierw trzeba się „dorobić” a dopiero
potem wiązać się na stałe. W związku chodzi też o to, żeby razem budować
coś od początku. Wspólne trudy na pewno zbliżają ludzi i myślę, że tak
naprawdę niewiele potrzeba, żeby młode małżeństwo mogło się utrzymać. Ale
trochę jednak potrzeba i nie można być zupełnie nieodpowiedzialnym, iść
na żywioł i stwierdzić, że „jakoś to będzie”. I właśnie kolejną przyczyną
tego, że się nie zaręczyliśmy jest kasa. A w zasadzie jej brak
Tak naprawdę
nie mielibyśmy nawet gdzie zamieszkać. Oczywiście, oboje pracujemy,ale
należy wziąć pod uwagę, że w tej chwili mieszkam z koleżanką, więc
wynajem kosztuje mnie dużo mniej. Franek w poprzedniej pracy zarabiał tak
mało, że nie bylibyśmy się w stanie po prostu utrzymać, gdyby przyjąć,
że większość lub nawet całość mojej wypłaty poszłaby na mieszkanie. Nie
mówiąc już o odłożeniu czegokolwiek. Jeśli chodzi o mieszkanie z
rodzicami, byłoby to jeszcze możliwe, aby zamieszkać w moim domu
rodzinnym. Ale niestety do Miasteczka się nie przeniesiemy. Natomiast
mieszkanie Franka rodziców jest tak małe, że zwyczajnie nie ma tam dla
mnie miejsca. Pomijam już fakt, że ani jego ani moi rodzice
nie pochwalają takiego rozwiązania. Jak wiadomo, Franek zaczął właśnie
pracę w Zielonej Firmie a od dawna powtarzał, że jak już tam zacznie
pracować, to będzie planować. Ale oczywiście nic się z dnia na dzień nie
wydarzy i zanim jego sytuacja tam się nie ustabilizuje, raczej nic się
nie zmieni.
Przykre
to trochę, ale niestety prawdziwe. Z zasadzie oboje czujemy się gotowi,
żeby zrobić ten krok na przód, ale życie nam to trochę uniemożliwia. Ktoś
mógłby powiedzieć, że dla chcącego nic trudnego
Ale w tym przypadku to nie do końca prawda, bo zakładam, że skoro
decydujemy się na założenie własnej rodziny, to wiąże się to z
samodzielnym życiem, z ewentualną małą pomocą ze strony rodziców na
przykład.To nie zabawa w dom, ale prawdziwe życie, w którym trzeba brać
odpowiedzialnośćza swoje decyzje i dlatego musimy jeszcze trochę
poczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz