Tę
notkę można potraktować jako wstęp do odpowiedzi na pytanie, które dość
często słyszę: „A właściwie dlaczego wy jeszcze nie jesteście
zaręczeni?”
Żeby
było jasne: poniżej, będę odnosiła się tylko i wyłącznie do mojej osoby
i przedstawię moje poglądy, których nikomu nie narzucam. Wiem, że są
różne związki i jeśli ktoś postępuje inaczej niż ja bym postąpiła, nie
potępiam tego – to jest wybór tych osób, który szanuję, ale ja w danej
sytuacji po prostu z różnych powodów, zachowałabym się inaczej.
Jestem
raczej przeciwna związkom „przechodzonym”. A właściwie nie, źle się
wyraziłam, nie jestem im przeciwna, ale ja nie chciałabym być z facetem
dziesięć lat lub więcej i dopiero wtedy myśleć o założeniu rodziny.
Myślę, że to byłoby nie w porządku wobec mojego partnera, bo skoro
jesteśmy ze sobą tyle czasu, budujemy razem wspólną rzeczywistość, to
dlaczego udajemy, że to nic poważnego i asekuracyjnie nie chcemy
wchodzić w poważniejszą, formalną relację? Sama czułabym się źle z tym,
gdyby Franek kilka(naście) lat zwlekał z podjęciem decyzji o ślubie.
Miałabym wrażenie, że cały czas jest dla niego coś ważniejszego ode
mnie, że ciągle musi do czegoś dążyć, ale w swoich życiowych celach nie
uwzględnia mnie.
Z
drugiej strony nie do końca popieram zaręczyny po kilku miesiącach, lub
nawet roku znajomości. Uważam, że to za krótko, żeby kogoś dobrze
poznać, zwłaszcza jeśli ludzie nie widują się codziennie (a przecież
często tak bywa). Rzecz jasna są różne związki i to, na ile dobrze się
człowieka pozna przed ślubem, nie jest żadną gwarancją szczęścia
małżeńskiego. Znam pary, które po roku znajomości wzięły ślub i są od
kilku lat bardzo szczęśliwe, ale sądzę, że trzy lata to jest takie
minimum, żeby kogoś naprawdę dobrze poznać –kiedy już opadną te pierwsze
emocje, związane z zakochaniem, kiedy wyjdzie na wierzch większość
naszych wad i dziwnych przyzwyczajeń, kiedy przeżyjemy już wspólnie
wiele zaskakujących, przyjemnych, lub mniej przyjemnych sytuacji,
wymagających różnych zachowań.
Nie
podoba mi się trend, który pojawił się, w ciągu ostatnich kilku lat,
polegający na tym, ze pary się dość szybko zaręczają i nic z tego nie
wynika. Dla mnie nie maja sensu zaręczyny dla samych zaręczyn- żeby tylko zmienił się status –
oto Franek z mojego chłopaka stał się narzeczonym. Pary, które się
szybko zaręczają, często uznają ten okres za czas, podczas którego mają
się lepiej poznać. Przy czym często, nie traktują faktu bycia
narzeczeństwem, jako coś ostatecznego – przyjmują, że w razie czego,
zaręczyny można zerwać.
Według
mnie, czas na poznawanie się i ewentualne zakończenie związku mamy
właśnie teraz. Bo zaręczyny są dla mnie jednoznaczne z planowaniem
ślubu. Wyobrażam sobie, że krótko po zaręczynach, wyznaczamy niezbyt
odległą datę ślubu – najlepiej w ciągu roku, choć oczywiście często jest
to niemożliwe ze względów organizacyjnych. W każdym razie zaręczyny są
dla mnie bardzo dużym zobowiązaniem i oznaczają już konkretne planowanie
wspólnego życia. Nie znaczy to oczywiście, że będąc teraz w związku,
niczego nie planujemy i nie myślimy poważnie o przyszłości. Bo przecież
gdybyśmy nie mieli względem siebie żadnych planów, to po co w ogóle
tracić czas? Franek już dawno zaczął mówić o wspólnym życiu i właściwie
on jako pierwszy spojrzał na nasz związek przez pryzmat wspólnej
przyszłości. Dla niego oczywistym jest, że będziemy razem. Jednak mamy
przed sobą jeszcze kilka przeszkód do pokonania, zanim na dobre będziemy
mogli zacząć ten wspólny świat budować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz