Dzisiaj
wraca Franek. A właściwie już wrócił w nocy, ale napisał mi tylko
krótkiego smsa, że już jest. Był na tym szkoleniu w górach… Ciężko dość
było, bo jeździli całymi dniami – zdarzało się i od szóstej rano do
pierwszej w nocy. Za dużo szczegółów nie znam, bo rozmawialiśmy tylko
dwa razy – w niedzielę i poniedziałek, potem już tylko smsy.
Nie
widzieliśmy się ponad tydzień i chyba jeszcze się do niedzieli nie
zobaczymy, bo on teraz ma jeszcze jakieś spotkania i egzaminy. Po raz
pierwszy od czasów Hiszpanii nie widzieliśmy się dłużej niż tydzień i
mieliśmy ze sobą niewielki tylko kontakt. Ale wiecie co? Wcale nie było
tak źle. Pewnie, że tęsknota jest, ale dobrze to zniosłam. Nawet bardzo
dobrze. Tylko dwa razy, kiedy On nie miał czasu nawet na wysłanie smsa,
trochę się denerwowałam i martwiłam i nosiło mnie po domu. Ale jak tylko
dostałam smsa: „Hej Maleńka, przepraszam, ze nie pisałem, ale nie
miałem kiedy, bo od rana jeździliśmy na torze poślizgowym, a od 15
mieliśmy jeszcze wykład z testów. Buziaki Małpko i nie denerwuj się” od
razu uśmiech mi wskakiwał na buzię i miałam spokój z nerwami na dłuugi
czas
I
powiem Wam jeszcze, że miesiąc to bym tak nie wytrzymała, ale jeszcze z
tydzień w tych górach mógłby posiedzieć i nie przeszkadzałoby mi to
specjalnie. To był taki mały test dla mnie. I cieszę się, że potrafiłam
sobie bez problemu poradzić w takiej sytuacji sama ze sobą i z tą
samotnością – bylebym nie miała żadnego zmartwienia, bo wtedy jest
gorzej
A poza tym to ma też swoje dobre strony, bo i Franek za mną się
troszkę stęsknił i przypomniały mi się stare, „dobre” czasy, kiedy byłam
w Hiszpanii a Franuś był romantyczny jak nigdy. Teraz znowu się w nim
ten czuły Franek odezwał i nagle potrafi pisać ładne wiadomości Jestem pewna, że jeszcze trochę i zaczęłabym dostawać listy miłosne.
Mam
za sobą dwa związki na odległość (nie licząc hiszpańskiego epizodu),
więc jestem zahartowana. Nawet chyba znosiłam je lepiej niż moi ówcześni
partnerzy. Chociaż uważam, ze na dłuższą metę bym tak nie mogła żyć i z
pewnością nie wchodzi w grę, żebym była „żoną marynarza” – ale to temat
na inną okazję. Jednak mimo to, jestem zwolenniczką tego, żeby od czasu
do czasu na jakiś czas się rozstać. To znaczy tylko w sensie fizycznym –
żeby każda osoba w związku czasami zajęła się jakimiś swoimi sprawami,
może gdzieś wyjechała.
Nie
popieram tego, żeby absolutnie wszystko robić razem, uważam, że
niedobrze jest uzależniać się tak bardzo od obecności drugiej osoby.
Oczywiście, że jak Franek jest na miejscu, to najchętniej wszystko bym
robiła z nim – dobrze wiecie, że nie lubię być sama. Dlatego właśnie
dobre są takie przymusowe wyjazdy, kiedy to nie od nas zależy, czy
będziemy razem czy nie. Gdybym wiedziała, że on jest w Poznaniu, to nie
przeszedłby żaden eksperyment typu: „to teraz przez tydzień od siebie
odpoczywamy”
A tak, najpierw ja wyjechałam do Miasteczka, potem On w góry no i siłą
rzeczy musieliśmy jakiś czas spędzić osobno. Uważam, że to nam dobrze
zrobiło.
Teoria
moja jest taka, że mój świat nie może kręcić się tylko wokół jednej
osoby. To nie może być ten jedyny filar, na którym się ten świat opiera,
bo kiedy się z różnych powodów zawali, świat przytłoczy mnie tak
bardzo, że nie będę mogła dalej żyć. Oczywiście w teorii to wszystko
ładnie wygląda w tej mojej łepetynce. Gorzej z praktyką, jak zresztą
dobrze wiecie, bo trochę mnie znacie ;)), ale staram się. I obecna
sytuacja pokazała, że jak chceM, to potrafieM
Te
najważniejsze wydarzenia w naszym życiu oczywiście powinno się spędzać
razem. Kiedy jadę sama na jakąś wycieczkę na przykład, czy wakacje, nie
sprawia mi to takiej przyjemności, jak wtedy, gdy jestem z Frankiem. Bo
nie mam z kim podzielić się wrażeniami. Ale czasami jednak warto czegoś
takiego doświadczyć, i warto próbować. Żeby nie zatracić w tym wszystkim
siebie. W życiu różne sytuacje się zdarzają. Oczywiście „MY” jest
zawsze piękne, ale nie można zapomnieć, że związek to są dwie odrębne
osoby, które muszą umieć funkcjonować również oddzielnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz