No
dobrze, nareszcie nadeszła pora, by cofnąć się trochę w czasie,
dokładnie do 25 kwietnia, do godziny ósmej trzydzieści rano, kiedy to
wyszliśmy razem z Frankiem w domu i pojechaliśmy na lotnisko. Z całej
wyprawy najbardziej chyba czekałam na sam lot, dlatego pozwolę sobie
poświęcić mu całą notkę, a ponieważ na pewno znajdą się osoby, które
samolotem jeszcze nie leciały, będę pisać dość szczegółowo, bo wydaje mi
się, że procedury lotniskowe są dość ciekawe Mnie przynajmniej zawsze fascynują ( i stresują ;))
Ławica
jest stosunkowo mała i nie przyjmuje wielu lotów w ciągu dnia, więc
kiedy przyjechaliśmy, po hali odpraw krążyły tylko niedobitki pasażerów
udających się do Barcelony, a reszta osób leciała, tak jak ja, do
Dublina i ustawiła się w kolejce do odprawy bagażu, którą ja ominęłam,
gdyż, jak już wiecie, z bagażu miałam tylko ten podręczny. Czekałam więc
aż zacznie się odprawa i będę mogła udać się od razu do tego punktu
odprawy, w którym prześwietlają bagaż podręczny, osoby i jak już się tam
wejdzie, to nie można wyjść
Wszystko się trochę opóźniło, co nas nieco denerwowało – mnie, bo
atmosfera na lotnisku zawsze przyprawia mnie o motyle w brzuchu i
drżenie rąk, a Franka, bo parking kosztował 6 złotych za pół godziny:)
W
końcu ogłosili rozpoczęcie odprawy. Nie powiem, stresowałam się,
zwłaszcza, że szłam jako pierwsza. Samolotem już leciałam, ale zawsze
tak samo się denerwuję, a tym razem było gorzej, bo pierwszy raz
leciałam sama. Po prostu ta atmosfera sprzyja nerwom – wszystko jest
strasznie restrykcyjne, trzeba pilnować wagi i rozmiaru bagażu, nie
można mieć w podręcznym niczego w postaci płynnej, nie wspominając już o
ostrych przedmiotach, no i można wejść tylko z jedną sztuką bagażu
podręcznego (mała torebka, laptop czy aparat fotograficzny też się liczy
jako sztuka, więc wszystko trzeba mieć w jednej torbie). Wszystkie
informacje na temat tego jaki powinien być ten bagaż trzeba sobie
sprawdzić na stronie przewoźnika (ja dwa razy leciałam EasyJetem, raz
Wizzairem i raz Ryanairem, więc wiem, że to się bardzo różni; nie dane
nigdy było mi polecieć niczym bardziej prestiżowym :P).
Denerwowałam
się, bo mój bagaż miał być 55x40x25 a jak go wypchałam to był 40x35x28 i
bałam się, czy będą z centymetrem sprawdzać, że przekroczyłam o 3 cm
głębokość
Oczywiście przypuszczałam, że nie, ale stres był. Sam Franek,
obserwując mnie z daleka (czekał, bo jakby się okazało, że coś w tym
bagażu jest nie tak, to bym mu oddała) mówił, że widać było, że jestem
zdenerwowana. No ale kto by nie był – podchodzę a tu trzech facetów w
mundurach mi się każe rozbierać
Dla
niewtajemniczonych – jak się nie mieścicie w bagażu, to najlepiej ubrać
na siebie jak najwięcej. W końcu nikt Wam nie udowodni, że kurtki nie
chowacie do szafy dopóki na dworze jest powyżej 40 st na plusie
Na przykład moja koleżanka leciała do Hiszpanii i miała na sobie dwa
polary, kurtkę skórzaną i zimową. I mało tego, ponieważ nie za bardzo
można przewozić jedzenie (nie orientuję się aż tak, ale jeśli ktoś ma
kanapki, to chyba też musi je włożyć do foliówki – na lotnisku słyszałam
jak jedna pani przeżywała, że nawet do kanapek jej zaglądali :P) a ona
dostała od mamy wałówkę– w kieszeniach kurtek upchnęła ile się dało
kiełbasy Przeszło – może komuś się ten patent przyda w przyszłości
Ja
za wiele ściągać z siebie nie musiałam– kurtkę już trzymałam w ręce,
więc pozostał mi żakiet, apaszka (tak panie straż graniczna, to była
apaszka, nie szalik), paska nie miałam, i buty. Bagaż i wszystkie części
garderoby trzeba było włożyć do specjalnej skrzyneczki i należało
opróżnić kieszenie (klucze, telefon, monety). Jeśli ktoś przewozi jakieś
płyny np. lekarstwa czy kremy, mogą one być umieszczone w takiej oto
foliowej torebce wielokrotnego zapięcia:
ale
żadne z pojemników wewnątrz nie może być większe niż 100ml. Normalnie
takie rzeczy zawsze chowałam do bagażu odprawianego, ale że takowego nie
miałam, wspomnianą torebkę z tuszem do rzęs, kremem, perfumami, pomadką
i czym tam jeszcze umieściłam razem ze wszystkim na taśmie do
prześwietlenia. Przeszłam bez problemu, do niczego się nie przyczepili,
więc mogłam już pomachać Frankowi i udać się na zakupy, bo dziewczyny
zażyczyły sobie, żebym im rum przywiozła.
Z tym rumem to miałam największy problem.
Po pierwsze, to (nie śmiać się!) zastanawiałam się czy mam to zgłosić do oclenia
Wydawało mi się, że nie, ale jakoś tak zmyliła mnie ilość osób
przechodząca do bramki z napisem „do oclenia” (jak się potem okazało,
tabliczka sobie, ludzie sobie) i jakoś tak przerażała mnie wizja
aresztowania pod zarzutem przemytu litra rumu Zapytałam więc pana celnika. Trochę się pośmiał, ale generalnie był sympatyczny, wyglądało to mniej więcej tak:
-Dzień dobry. Mam litr rumu…, czy ja to muszę zgłosić?
-Ile???
- Litr…
- O niee, to pani nie poleci. Nie przepuszczę.
- A jakbym teraz wypiła?
- Jeśli trafi Pani później do samolotu, proszę bardzo.
:))
Po drugie, butelka była dość duża.
Pamiętam,
że jak latałam wcześniej, to ważne było, żeby przy odprawie mieć jedną
sztukę bagażu, a potem można było się przepakować. Tak też zrobiłam –
rum wsadziłam do bagażu, a wyciągnęłam torebkę. Ale potem przy kontroli
dokumentów, kiedy wypuszczali nas już na terminal zobaczyłam instrukcję
mówiącą o tym, że wszystko trzeba włożyć do jednej torby. Obserwowałam
ludzi i wszyscy raczej się tego trzymali, jakaś dziewczyna powiedziała
mi, że Ryanair bardzo tego pilnuje i nawet zakupów nie można mieć
osobno. Jakoś wepchnęłam z powrotem torebkę, ale z tym rumem zostałam…
Na
szczęście przez ramię miałam przewieszoną kurtkę, więc pod nią sobie
trzymałam reklamówkę z butelką i nie było nic widać – przeszłam bez
problemu. Ale potem stałam koło laski, która miała oprócz bagażu, małą
torebkę przez ramię i jej też spytałam, czy można mieć dwie sztuki.
Odpowiedziała, że jak mnie teraz przepuścili, to potem już jest ok –
widocznie w Polsce aż tak tego nie pilnują – co innego w Irlandii,
ale to w innym odcinku ;))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz