Komplikacje co prawda nie były szczególnie skomplikowane, ale jednak sprawiły, że ostatecznie się z domu nie ruszyłyśmy
Przede wszystkim, jednak przemarzłyśmy podczas dziennego spaceru i
potem jakoś tak nie uśmiechało nam się ubierać w imprezowe ciuchy i
wychodzić na zimno i deszcz. Poza tym, obtarł mnie jeden but i to na
spodzie stopy, więc cały czas źle mi się chodziło – nie wspominając już o
tańcu
Inna sprawa, że niektórzy współlokatorzy moich koleżanek (mieszkają z
dwoma Irlandczykami, Irlandką i Niemką) zapragnęli napić się z nami
przed naszym wyjściem.
Ale
to wszystko i tak jeszcze nie było w stanie nas powstrzymać – dzielnie
przygotowywałyśmy się do wyjścia na imprezę, byłyśmy już ubrane i
umalowane, kiedy mojej koleżance wpadło coś do oka (prawdopodobnie jakiś
paproszek z cienia do powiek lub tuszu do rzęs). No to był koniec, nie
mogła tego oka w ogóle otworzyć, zaczerwieniło się i spuchło.
Zaglądałyśmy jej w to oko, ale nic nie było widać, łzawiła, ale nic jej
nie wypłynęło. Bolało cały czas… No i co tu robić? Chciała, żebyśmy
poszły bez niej, ale stanowczo zaprotestowałyśmy i stwierdziłyśmy, że
wolimy bawić się we trójkę w domu niż we dwie na mieście. I tak się
stało.
Koleżanka
założyła na oko opatrunek a’la Piratka i usiadłyśmy z Irlandczykiem
przy stole i graliśmy w jakąś idiotyczną grę w karty typu – jak trafisz
na trójkę, musisz pić przez trzy sekundy, na dwójkę, wskazujesz osobę
która pije przez dwie… Nie znoszę tego typu gier, bo ewidentnie chodzi w
nich o to, żeby się upić, a ja piję, żeby się dobrze bawić a nie rzygać
Ale przyznać trzeba, ze było też fajnie, kiedy na przykład przy damie
trzeba było rymować (po angielsku oczywiście), a przy ósemce dorzucać
słowa pasujące do wybranego tematu.
Jeśli
ktoś uważa, że Polacy piją jak nikt w Europie, niech się proszę
przejedzie do Irlandii. Ci to dopiero piją! Jedno piwko wypił duszkiem.
Polacy zwykle jednak traktują alkohol jako „towarzysza” w dobrej
zabawie, w Irlandii alkohol jest głównym gościem wieczoru a upicie się
zakończone totalnym sponiewieraniem, celem samym w sobie. Ostatecznie
nie chciałyśmy w tym uczestniczyć, ale dobrze bawiłyśmy się obserwując
jak towarzystwo (Irlandczyk i Niemka, która do nas później dołączyła)
jest w coraz gorszym stanie. Piłyśmy również, owszem, ale wiemy jak pić,
żeby mieć dobry humor a jednocześnie nie przesadzić. Oni zdecydowanie
chcieli przesadzić. Pomogłyśmy im zresztą zamieniając karty za każdym
razem kiedy wychodzili na papierosa. Byli już w takim stanie, ze nie
zorientowali się, ze tylko oni trafiają na karty, które każą im pić
Przyznaję,
wieczór był dość zabawny. Trochę się wygłupialiśmy, trochę tańczyliśmy,
ale około czwartej nad ranem mnie i Piratce się znudziło i poszłyśmy
spać.
Dziewczyny
mieszkają w okolicy kampusu, więc tak naprawdę w sąsiedztwie mają
samych młodych ludzi. Ale zdarzają się wyjątki, ich bezpośrednim
sąsiadem jest jakiś facet, który wiecznie ma jakiś problem – przychodzi
do nich nawet, kiedy tylko siedzą i oglądają telewizję! Wiecznie coś mu
się nie podoba (a jednocześnie sam jest muzykiem i kilka razy w tygodniu
ćwiczy sobie w domu grę na jakimś tam instrumencie, nie pamiętam,
perkusji, czy gitarze elektrycznej?) i przychodzi na skargę. Oczywiście
przyszedł na drugi dzień rano. Rozmawiała z nim Irlandka i powiedziała,
że ona spała, więc nie zauważyła, żeby było głośno (laska śpi w tym
samym domu i jej hałasy nie przeszkadzały, a facet z budynku obok stęka
że mu za głośno było!). Facet nie odpuścił, przyszedł jeszcze dwa razy.
Za trzecim dziewczyny wysłały mnie, jako że mnie nie zna. I tu uwaga,
uwaga, Margolka, magister filologii angielskiej z dyplomem z oceną
bardzo dobrą poszła rozmawiać z Irlandczykiem:
- Good Morning – rzecze facet
- Heloł….
(facet gada jak to było u nas głośno i że chce rozmawiać z tym wysokim guy, który tu mieszka)
- Yyyyy, bikoz aj dont liw hirr. I anderstand inglisz not wery łel.
(facetowi
zrzedła mina i głupio mi się zrobiło, że krzyczy na biedną dziewuszkę,
która go nawet nie rozumie :D, mówi więc, że przeprasza i ze rozumie, ze
to nie moja wina, i żebym się nie przejmowała, że on nic do mnie nie ma
i takie tam)
Margolka
kiwa głową z głupim uśmieszkiem i na pytanie, czy mogłaby przekazać
temu wysokiemu guy, że on chce z nim porozmawiać, odpowiada:
- Jes, aj tok łiw ju.
Sąsiad nadal usiłuje wytłumaczyć o co mu chodzi, Margolka nadal odpowiada po swojemu:
- Bikoz yyyy aj kom yyyy tu wizit maj frend. (Dusi się już lekko od powstrzymywania chichotu , bo dziewczyny za drzwiami już prawie sikają ze śmiechu)
Facet dość mocno zbity z tropu, ale jeszcze próbuje i Margolkę oświeca:
-Aaaa, jes, aj noł gaj hi śpi na górze!
Sąsiad zrezygnował. Więcej nie przyszedł
Matko!
Gdyby tak mnie rektor UAMu usłyszał, zabraliby mi dyplom! No naprawdę,
pięć lat studiów a ja nawet nie potrafię powiedzieć, że he sleeps
upstairs, nie wspominając już o odpowiedniej wymowie głoski „r” Ale facet chyba jednak uwierzył, ze ja noł spik inglisz, a o to wszak chodziło, nie?
Ostatnie
dni upłynęły nam równie błogo i wesoło. Poszłam z dziewczynami na
uniwerek, zaliczyłyśmy basen, saunę i inne takie tam mniej lub bardziej
babskie rozrywki. Franuś nadal przysyłał mi dziesięć smsów dziennie, w
których zapewniał, że tęskni. A im bardziej wysyłał, tym bardziej nie
chciało mi się wracać, tylko chciałam, żeby jeszcze trochę tych smsów
powysyłał
Ale
jak wiadomo, czas płynie nieubłaganie, zwłaszcza, kiedy człowiek się
dobrze bawi. W dzień mojego wyjazdu dziewczyny miały jakiś egzamin, więc
ewakuowałam się szybciej do Shannon, bo nie było dla mnie większej
różnicy, czy będę siedzieć sama i czytać książkę u nich w domu, czy na
lotnisku :)
Znowu
się obawiałam, ze będę miała problem z autobusem – tym razem miejskim,
który miał dojechać na dworzec, ale oczywiście tego nie zrobił, bo
zatrzymał się wcześniej. Na szczęście znalazłam jakiegoś uprzejmego
Irlandczyka, który mnie zaprowadził (sam chyba nie był stamtąd, bo lekko
zbłądził i poszliśmy baardzo na około, ale grunt, że trafiłam) i po
godzinie siedziałam już sobie w departure lounge i czekałam na mój lot.
Odprawa odbyła się w zasadzie na takich samych zasadach, jak w Poznaniu,
z tym, że nie kazali mi zdejmować butów a przy wypuszczaniu na terminal
pani szła wzdłuż kolejki i pilnowała, czy aby na pewno każdy ma tylko
jedną sztukę bagażu. Tym razem rumu nie wiozłam, więc problemu nie
miałam.
Ale
inni mieli – biedni musieli na siłę upychać wszystko w torbach, albo
szukać znajomych, którzy mieli jeszcze odrobinę miejsca w swoim bagażu.
Widziałam też, że nie wszystkich przepuścili. Nie wiem, czy musieli
zostawić część rzeczy, czy po prostu nadali bagaż za opłatą, ale wniosek
z tego taki, że naprawdę lepiej wymagania dotyczące bagażu czytać i się
do nich stosować. Wbrew temu co napisali niektórzy komentujący moją
ostatnio poleconą notkę, nie są to przepisy martwe i jeśli komuś się
dotychczas zawsze udawało, nie znaczy, że uda się i tym razem.
Po
chwili byłam już w samolocie i usadowiłam się gdzie? Oczywiście przy
oknie, do tego usiadłam sobie na samym końcu i miałam dobry widok na
skrzydła Fajnie się toto rusza, zwłaszcza przy starcie i lądowaniu, a jak samolot skręca, to już w ogóle jest genialnie
Obok mnie usiadła sobie rodzinka z dziećmi i już się bałam, że będę
musiała udawać tym razem, że: „Polski ja nie znać”, kiedy będą prosić,
czy nie byłabym tak uprzejma, żeby ustąpić chłopczykowi miejsce przy
oknie (taka niedobra jestem! dziecku nie ustąpię! Ano nie
Mogli sobie priority boarding wykupić, a zdaje się że i bez tego
rodzice z dziećmi mają pierwszeństwo, więc mogli przyjść wcześniej), ale
okazało się że chłopczyk ab-so-lut-nie nie był zainteresowany ani
startem, ani lądowaniem ani niczym innym poza grą na komórce i
kanapkami. A kiedy przy lądowaniu ja wgapiałam się zafascynowana w okno i
patrzyłam jak fajnie jest na dole, on cały czas jęczał „no kieeedy
wylądujemy? no kieeedy wysiądziemy? nudziii mii się, nuuudzi miiii się!”
Mnie nie nudziło się, bynajmniej :)
Ale
niestety (a stety dla chłopczyka) już po chwili wylądowaliśmy na
wrocławskim lotnisku i przygoda się skończyła. Wujek, który po mnie
przyjechał, zabrał mnie jeszcze na lody i zawiózł do Miasteczka
Ucieszony Franek powitał mnie telefonicznie na polskiej ziemi a kilka
dni później stęskniony osobiście przyjechał, żeby mnie porwać z powrotem
do Poznania, ale to już znacie.
Koniec.
Żegnaj Irlandio
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz