Niemal co do jednego - tyle pokonałam podczas minionego właśnie długiego weekendu. Taki już mój los :) Taki chyba los mojej rodziny :)
Tak sobie czasami myślę, że może pokolenia temu, ktoś rzucił na nas klątwę i od tamtej pory wszyscy się muszą "tułać" :) Moja rodzina, zwłaszcza od strony taty jest rozproszona dosłownie po całej Polsce. Jeśli chodzi o krewnych po kądzieli, niby mieszkają bliżej siebie, ale część z nich pochodzi z ziem wschodnich, skąd zostali przesiedleni w czasach wojny.
Dlatego dla mnie od zawsze naturalne było, że z kuzynostwem widuję się tylko na wakacjach u babci, a czasami mijało kilka lat między jednym a drugim takim spotkaniem. Nie miałam bliskiej rodziny na miejscu. Wyjątkiem byli rodzice i brat mojej mamy - mieszkający 15 km od Miasteczka, choć kiedy moi rodzice przenosili się właśnie do Miasteczka, ten dystans wydawał im się ogromny. Wszak kiedyś ani telefonów, ani samochodów... Co nie przeszkadzało im w każdy piątek pakować siebie oraz swoje cztero- i dwuletnie dziecko do pociągu, żeby spędzić weekend (wtedy jeszcze "sobotę i niedzielę" ;)) u rodziców.
Jak widać, to wszystko naprawdę u nas rodzinne, tyle, że dystans się zwiększył. I to sporo.
Rodzina frankowa za to, od pokoleń żyje na kupie w Poznaniu :) Zawsze razem, zawsze blisko. A jednak Franek się wyłamał. No cóż - jak się wżenił w taką "zaklętą" rodzinę jak moja, to już chyba nie miał wyjścia :P Niemniej jednak, podjęcie decyzji o tym, że zostawi Poznań przyszło mu chyba łatwiej niż mnie - choć jak na razie jeszcze go nie zostawił.
Wracając jednak do mojego tysiąca - w środę popołudniu wsiadłam w pociąg do Poznania. Planowane trzy godziny zmieniły się w trzy i czterdzieści minut, ze względu na problemy z sygnalizacją. Ale dojechałam przed 22. Pierwsze 300 km za mną. Przespaliśmy się u teściów, a o piątej samochodem wyruszyliśmy do Miasteczka, żeby zdążyć w sam raz na śniadanie, a potem mszę i procesję :) To już razem 500. Zostaliśmy do soboty. Ten czas był bardzo udany, choć niestety nie pogodowo :( Ale jakoś sobie radziliśmy. Po prostu grill był nie na ogródku a w piekarniku :P W sobotni wieczór wróciliśmy do Poznania (700 km), bo Franek niestety kończył już swój weekend i w niedzielę o 4 zaczynał pracę. Spędziliśmy jeszcze razem niedzielne popołudnie, a później, pobiwszy się wcześniej z myślami - jaki środek transportu wybrać, wsiadłam w samochód. Przestraszyły mnie tłumy w pociągu, na który nie było rezerwacji miejsc.
Po trzech godzinach bez dziesięciu minut i po trzystu kilometrach autostrady dojechałam na miejsce. 1000.
I ładny kawałek Polski zjechałam. Wygląda na to, że tak już teraz będzie - choć oczywiście nie w każdy weekend będę zaliczać i Poznań i Miasteczko. Do Poznania z Podwarszawia jest 300 km. Do Miasteczka 260 - szkoda, że w zupełnie innych kierunkach i nigdy nie będzie się niczego zrobić "po drodze".
Ostatecznie okazuje się, że nawet taki dystans można przemierzać regularnie, jeśli się chce :) Pewnie, że wolałabym mieć rodziców za jednym rogiem, a teściów za drugim. Ale cóż, znacie to - jak się nie ma, co się lubi... :) No to lubię ;)
no to faktycznie niezły dystans. Ja w 12 dni urlopu zrobiłam troszkę ponad 2000 km a Ty połowę z tego w weekend :D
OdpowiedzUsuńI wygląda na to, że teraz to będzie u mnie chleb-prawie-powszedni ;)
Usuń1000, masakra, pewnie niesle sie wymeczylas?
OdpowiedzUsuńNie. Przede wszystkim - wiedziałam po co to. A poza tym, generalnie nie przeszkadza mi takie jeżdżenie. Jakieś tam zmęczenie oczywiście jest, ale nie jakieś szczególnie odczuwalne.
UsuńJa lubię jeździc samochodem, ale np jak jedziemy nad morze, nie wiem ile km- 300 max, chyba 250 to mnie to jednak bardzo meczy, az mnie tylek boli:P
UsuńJa akurat tego nie lubię - a w zasadzie nie lubię prowadzić samochodu, bo mi się nudzi i nie lubię jeździć samochodem, gdy jest ciemno, bo nie mogę czytać (chyba, że mam służbowego laptopa, którego bateria wytrzymuje 8h i ma lampkę, która oświetla mi klawiaturę :P)
UsuńAle jeśli tylko mogę czytać, to nie przeszkadzają mi setki kilometrów do pokonania. A najbardziej lubię jeździć z Frankiem :) W ogóle mnie to nie męczy. Zwłaszcza, gdy wiem, do jakiego celu zmierzam.
ja nie mam prawka, jezdze tylko jako pasazer i tak powiedzmy do Poznania, czyli te 60 km to takie trasy lubie, gadamy, sluchamy muzyki, jest fajnie, ale dluzsze to mnie mecza.
UsuńJa przyznam, że im więcej o tym myślę przy okazji tej notki, stwierdzam, że wcale mnie to nie męczy ;) Nie wiem, chyba po prostu jestem przyzwyczajona.
Usuńwlasnie, chyba kwestia przyzwyczajenia:)
UsuńAlbo świadomości, ze i tak nie mam innego wyjścia.
UsuńRobi wrażenie :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, ze nawet nie odczuwam, że to aż tyle :) Po prostu byłam w domu - a teraz powinnam chyba pisać - w domach ;)
UsuńOoo to teraz zamieszkujesz podwarszawie? :) Też stamtąd pochodzę i też mam mniej więcej 300 km do Poznania.
OdpowiedzUsuń1000 km to sporo jak na jeden weekend więc nieźle musiałaś się ujechać...
Z tym, że ja stąd zdecydowanie nie pochodzę :)
UsuńNie było tak źle, prawdę mówiąc nie zwracałam na to specjalnie uwagi.
chyba się wyjaśnia powoli co sie dzieje u Ciebie?
OdpowiedzUsuńmieszkasz pod warszawą gdzieś? i to tak na stałe już? ściągasz Franka?
Od początku Wam mówiłam, że wszystko się z czasem wyjaśni :) To nie są żadne tajemnice - po prostu wszystko zależy od tego, o czym w danym momencie chcę pisać i czy mam na to czas :)
UsuńJa nie lubię pisać bloga opowiadając - w sensie tłumacząc dokładnie, co i jak, po co i dlaczego, bo życie jest dynamiczne,a takie opisywanie mnie męczy. Dlatego piszę o tym, co akurat jest istotne, od zawsze tak pisałam, a wszystko po prostu można sobie poskładać :)
i ja podobną trasę ostatnio pokonałam :)
OdpowiedzUsuńz tym, że całą samochodem i 500 km. w jedną, 500 km. w drugą stronę :)
Uff, dobrze, ze ja do domu nie mam 500 km (człowiek się pociesza, jak może :P))
UsuńJa miałam podróż bardziej rozłożoną na raty ;)
To 40 km do mojego M. to pestka :D
OdpowiedzUsuńNawet mi nie mów...
UsuńJuż nic nie mówię i pocieszam się tym, że mam do Niego blisko :)
Usuń?? Pocieszasz się?
UsuńMy w weekend zrobiliśmy 2000 ;) W trzy dni. Ale już nie tylko po naszym kraju. I niestety nie mieliśmy takich przystanków co kilkaset kilometrów, dlatego siedzenie przez 6 godzin w aucie skutkowało zmęczeniem. Ale lubię taką jazdę;)
OdpowiedzUsuńCo innego jednak tak podróżować co weekend. To już nie dla mnie.
A ja nie mam wyboru.
UsuńWcale nie uważam, ze "moje" 1000 to tak strasznie dużo i nie dlatego o tym wspominam. Normalnie nie zwróciłabym na to uwagi. Piszę o tym, bo teraz to będzie moja rzeczywistość.
Tyle km w 1 stronę mamy zrobić by dotrzeć do celu naszych tegorocznych wakacji- do tej pory wydawało mi się, ze to sporo, ale w perspektywie Twojej nowej rzeczywistości- ta odległość jakoś mi się w głowie skurczyła..:)
OdpowiedzUsuńTak, coś w tym jest - mnie w ogóle takie odległości nie wydają się duże, gdy jadę gdzieś turystycznie na przykład na wakacje. Ale trochę inaczej to wygląda, kiedy wiem, że to będzie moja stała trasa do pokonania.
UsuńChociaż i tak wcale nie wydaje mi się to aż tak dużo - gdyby tak było, to może bym nie jeździła.
Niektórzy całymi latami tak funkcjonują. Co nie znaczy, żebym życzyła tego Tobie i Frankowi!
OdpowiedzUsuńTeż bym sobie tego nie życzyła :) Ale wygląda na to, ze tak już będzie - bo nawet gdy będziemy już razem w jednym miejscu, to będziemy w weekendy wyjeżdżać.
UsuńKiedyś niemal co tydzień, w weekend migrowaliśmy między 3 domami robiąc po 500 km i więcej i nie męczyło nas to wcale. Teraz przyzwyczaiłam się do bardziej osiadłego trybu życia i gdy raz na 1-2 miesiące przyjdzie mi w Moje Góry pojechać strasznie żal mi tego czasu zmarnowanego na dojazdy, w dodatku droga dłuży się i męczy. Dlatego też czytając o Twoich 1000 km poczułam się dziwnie zmęczona;)
OdpowiedzUsuńJaraczej nie będę miała wyboru - całe życie jeździłam a teraz doszła mi jeszcze jedna lokalizacja.
UsuńMuszę przyznać, ze po tej notce nawet zdziwiło mnie to, że piszecie o zmęczeniu, bo w ogole o tym nie myślałam :) W zasadzie dochodzę do wniosku, ze mnie jeżdżenie nigdy nie męczyło (nawet 30h w autobusie bylo dla mnie frajdą).
Jeśli chodzi o marnotrawstwo czasu - jest nim dla mnie zawsze prowadzenie samochodu :), dlatego staram się to zawsze zorganizować inaczej, a czasu spędzonego w podróży pociągiem, czy jako pasażer juz zdecydowanie nie marnuję, bo zawsze zrobię mnóstwo rzeczy.
Zwykle jestem kierowcą, a z transportu publicznego nie korzystam od lat w ogóle. W pracy bardzo często jestem w trasie, dlatego podróżowanie w weekend to ostatnie na co mam ochotę;)
UsuńA ja jak tylko mogę staram się unikać bycia kierowcą - właśnie dlatego, że mi się nudzi podczas jazdy. Nawet do pracy, kiedy tylko mogłam jeździłam autobusami, bo choć jechałam godzinę a nie pół, oznaczało to dla mnie godzinę spędzoną na czytaniu :)
UsuńA jeśli chodzi o samo podróżowanie to ja to lubię, zwłaszcza, gdy jadę z Frankiem. Jeśli do tego dochodzi jeszcze perspektywa spotkania się z rodziną i znajomymi, to tylko mnie to cieszy. Co nie zmienia faktu, że po prostu bardzo chciałabym, żeby wszyscy byli blisko - ale skoro to nierealne...
teraz pewnie brzmi to dosc przerazajaco, ale z czasem sie przyzwyczaicie. Poza tym co jakis czas to Was ktos moze odwiedzic :)
OdpowiedzUsuńJa już jestem przyzwyczajona - od dziewięciu lat prawie każdy weekend jest dla mnie powiązany z wyjazdem. Tyle, ze teraz niestety odległości są jeszcze większe.
UsuńOczywiscie, że może - ale odległości to nie zmniejsza :) A mi nie chodzi o sam fakt jeżdżenia,(które mi nie przeszkadza) a właśnie o odległości,
Czyli w ten sposób zmieniło się Twoje życie-zostałaś rzucona z Poznania do Warszawy. Teraz Franek będzie musiał znaleźć jakąś pracę w stolicy.
OdpowiedzUsuńPowodzenia dla Was obojga, jakby nie było na kolejnej nowej ścieżce życia :)
Dzięki.
UsuńAlbo i nie? :) Nie wiem, jak lepiej.
Nie da sie ukryć, że odległość teraz się zwiększyła i o ile wcześniej też było kursowanie między domami, to teraz więcej tych kilometrów. Szkoda, że Wasze domy nie są jakoś po drodze, ale jest jak jest i trzeba to za każdym razem logistycznie rozplanować :))
OdpowiedzUsuńWłaśnie - w tym niestety rzecz :( Bo samo jeżdżenie wcale mi nie przeszkadza. jestem do tego przyzwyczajona i to lubię. Tylko teraz połączenia nie sa już tak wygodne no i dystans o wiele większy.
UsuńMożna się przyzwyczaić i trudno narzekać, skoro już tak musi być, ale fajnie byłoby mieć rodzinę bardziej pod ręką, niekoniecznie tak że wszyscy w jednym mieście, ale jakoś bliżej siebie albo bardziej po drodze. Dobrze, że chociaż lubisz jeździć :)
OdpowiedzUsuńJa co drugi weekend robię w dwie strony w sumie też z 1000 (może bardziej 900 :P) i nie rozumiem, a nawet mnie trochę denerwuje, jak mi ktoś wmawia, że podróże mnie pewnie bardzo męczą, że w ogóle sam fakt przemieszczania się tam i z powrotem jest najbardziej uciążliwy w mojej pracy.
Tylko że mnie to zajmuje w jedną stronę 4 - 5h, cały czas autostradą i zwykle nie dostaję kierownicy w ręce (chociaż nawet lubię, nie umiem się za bardzo skupić na czytaniu podczas jazdy, wyspać się też nie umiem, a jak prowadzę, to zawsze COŚ robię i jestem mniej znużona). I nawet mi się wydaje blisko :D
Właśnie o to chodzi - bez sensu narzekać, skoro i tak niczego nie zmienię.
UsuńLubię jeździć, bo wiem, do jakiego celu mnie to prowadzi ;) Pewnie, że fajnie by było, ale nie ma co gdybać...
Ja właśnie się zdziwiłam, ze większość osób skupiła się na zmęczeniu, którego ja wcale nie odczuwałam :) Chodziło mi w notce raczej o odległość niż o sam fakt jej pokonywania. Sama podróż mnie raczej nie męczy jakoś szczególnie.
No to ja z kolei się nudzę, kiedy siedzę za kierownicą :)
wypada życzyć cierpliwości w pokonywaniu tak dużej ilości kilometrów...
OdpowiedzUsuńJutrzenka
Dziękuję.
UsuńTłumy w pociągu, miejscówki i awantury, że 2 osoby mają bilet na to samo miejsce (nic niebywałego, życie po prostu), dokupowanie czegoś tam do miejsc stojących... ach, uroki PKP. Nie wiesz co tracisz ;P
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tym, ale moje miejsce w pociągu na mnie czekało.. Mam nadzieję, ze takie przygody mnie będą omijały, bo mam zamiar jeździć PKP często :) Zdecydowanie to lepsze niż samochód :)
UsuńPo tej noce zaczyna mi się to wszystko układać w jedną całość. Szczerze mówiąc tak czułam, że chodzi o zmianę lokalizacji (nie wiem czy pasuje określenie "miejsce zamieszkania"?), jednak nie pomyślałabym, że będzie to coś poza Poznaniem. Na pewno nie była to dla Ciebie, dla Was łatwa decyzja, ale wierzę, że poradzicie sobie w tej nowej sytuacji :) powodzenia Margolko :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuńjak byś miała ich wszystkich na wyciągnięcie ręki to też by nie było za dobre;)
OdpowiedzUsuńDla mnie by było.. Nie chodzi mi oczywiście o wspólne mieszkanie, ale wyciągnięcie ręki (tak, jak dotychczas było to z teściami) to odległość w sam raz.
UsuńCzyli moje przypuszczenia się sprawdziły :) Na początku jednak myślałam, że to Franka los rzuca na morza i oceany :) Za każdym razem te 1000 km będzie wydawało się coraz krótsze.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jakie były Wasze przypuszczenia i nie zastanawiałam się nad tym, bo tak jak już kiedyś napisałam, to nie był konkurs na najbardziej trafny domysł :)
UsuńHmm, prawdę mówiąc w to wątpię :) Raczej wydaje mi się, że będą chwile, kiedy będzie się ten dystans wydawał jeszcze dłuższy..
Wcale nie uważałam, że brałam udział w jakimkolwiek konkursie. Dlatego też nie typowałam żadnych odpowiedzi w komentarzach, ale domyślać się chyba mogłam. Myślę, że doskonale musiałaś sobie zdawać z tego sprawę, że osoby, które są u Ciebie na codzień będą zastanawiać się co się dzieje.
UsuńO tym konkursie akurat było w formie żartobliwej.
UsuńOczywiście, każdy się mógł domyślać. Ale przyznam, że mnie zawsze dziwi, że się potem tymi domysłami ze mną dzielicie. Dlatego dobrze, że tego nie robiłaś, bo mnie to denerwuje - nie wiem, czemu to ma służyć:)
Aczkolwiek spodziwałam się też właśnie komentarzy typu: "wiedziałam, ze o to chodzi" lub "tak myślałam", a przyznam, że też nie do końca rozumiem ich cel. No bo co ja mam w takiej sytuacji właściwie na to odpowiedziec? :)
Widzisz, bo niby zdaję sobie z tego sprawę, tylko, że nie do końca rozumiem, bo ja zupełnie inaczej się zachowuję w tego typu sytuacjach. Po prostu kiedy czytam u kogoś notkę, w której ktoś nie wyjaśnia o co chodzi, to jestem ciekawa i czasami się zastanawiam, ale nie na tyle, żeby faktycznie coś "typować" :) Po prostu czekam, aż dana osoba zdecyduje się o tym napisać - lub nie.
Skąd ja to znam? Ale nawet to lubię, rodzina nigdy mi nie spowszednieje ani ja jej :)
OdpowiedzUsuńNo wreszcie mam wrażenie, ze ktoś mnie rozumie :P
Usuń