I można powiedzieć, że czar prysł. Przynajmniej po tym weekendzie. Bo weekend był cudny i sielski. W sobotę pojechaliśmy do Warszawy i zrobiliśmy sobie kilkukilometrowy spacer. Doszliśmy do parku, usiedliśmy nad stawem... Wypiłam sobie nielegalne piwko w miejscu publicznym. Było mi błogo. Wróciliśmy pozytywnie zmęczeni.
W niedzielę korzystalilśmy z pięknej pogody. Wybraliśmy się nad wodę. Nie miałam pojęcia, że mamy jezioro 1,5 km od domu! :) To bliżej niż do pracy :P Fajny, zadbany park, z mnóstwem zieleni i kilkoma stawami. A do tego małe kąpielisko. Idealne na niedzielę. Nie chciałam, żeby to się skończyło. A wiedziałam, że się skończy.
No i skończyło. A wczoraj Franek był pierwszy dzień w pracy. Niby się nie stresował, ale wrócił w słabym humorze. Wiedziałam, że tak będzie! Znam go już trochę i doskonale wiem, że kiepsko sobie radzi ze stresem, a zmiana pracy jest na pewno wydarzeniem stresującym. A przynajmniej kiepsko dla mnie! Sama praca mu się podobała, choć go zmęczyła, bo ma zupełnie inny tryb nich dotychczasowa. Ale problem w tym, że to był tylko taki wstęp. Takie zapoznanie się z nowym miejscem pracy. A dzisiaj dopiero ma się przyuczać do tego, czym będzie się zajmował docelowo. Można powiedzieć, że został rzucony na głęboką wodę, bo będzie to trochę stanowisko nadzorcze, a on nigdy tak nie pracował. Więc się stresuje - i mnie przy okazji.. Jasne, stres w takiej sytuacji jest zrozumiały, sama też bym się przecież denerwowała. Ale źle mi z tym, jak on sobie z tym stresem radzi (lub raczej nie) i jego podejście mi się nie bardzo podoba. Dość pesymistyczne i zrezygnowane. Tak, jakby miał sobie lada moment odpuścić. Wiem, że tego nie zrobi, ale trochę mnie drażni fakt, że Franek nie skupia się na tym, co dobre. Mam nadzieję, że to się jednak po dzisiejszym dniu zmieni...
A prawda jest taka, że i ja sobie nienajlepiej radzę z tym frankowym stresem. Nie jestem przyzwyczajona, żeby go pocieszać - zresztą, pocieszać to ja mogę koleżankę, nie męża, bo do niego nie trafia moja forma pociesania. Wiadomo - Mars, Wenus i te sprawy... Tak, kiepska ze mnie żona pod tym względem, przyznaję się od razu.
Ja po prostu uważam, że on sobie poradzi, bo zawsze wykonywał swoją pracę - jakakolwiek by nie była - sumiennie. To, że na początku musi się dużo nauczyć, jest normalne w tej sytuacji, ale przecież na pewno jego pracodawcy też o tym wiedzą i zapewne nawet zakładają jego pomyłki. W dodatku pamiętam, jak zaczął pracę w Zielonej Firmie - też przychodził wykończony, zły, zestresowany i mówił mi, że nie rozumiem... Wiem, że jest solidny, pracowity a do tego kumaty, więc dlaczego nie miałby sobie poradzić? Ale właśnie kiedy staram się mu to powiedzieć, to okazuje się, że nie rozumiem... A gdy próbuję od innej strony - żeby na przykład podszedł do tego z dystansem, że będzie dobrze, to... oczywiście nie rozumiem :) Pewnie powinnam próbować jeszcze inaczej, ale naprawdę nie jestem w tym dobra. Bo jak z kolei się nasłucham złych scenariuszy, to sama się zaczynam dołować. Bo wolę myśleć, że wszystko się jakoś ułoży, wolę widzieć, to, co dobre... Ale że do optymistki mi daleko, to właśnie ja jestem od martwienia się, a Franek od pocieszania. Wiem, że mogę się wyżalić, powiedzieć, co mi leży na sercu, a od niego usłyszę, że wszystko będzie dobrze. A kiedy role się odwracają, nie czuję się pewnie.
Denerwuje mnie frankowa huśtawka nastrojów - kiedy z jednej strony mówi, że zrobił to, żebyśmy mogli być razem i że da sobie radę, a za chwilę, że miał fajną pracę, w której dobrze się czuł, a teraz nie wiadomo... Czuję się wtedy niemal wszystkiemu winna. Mnie też szkoda tamtej pracy. Bardzo. Ale jakąś decyzję trzeba było podjąć, a ja uważam, że w tej kwestii mieliśmy bardzo dużo szczęścia. W dodatku teraz pracuje 7-15/16 i ma wszystkie weekendy wolne. To jest coś... Wierzę, że jest mu trudno, ale naprawdę nie bardzo wiem, jak mu pomóc. Chciałabym, żeby uwierzył w to, że da radę.
I naprawdę chciałabym od niego dzisiaj usłyszeć, że nie było tak źle...
Eh... może troszke go to przeroslo? Nawet jesli tak, to zapewne to bedzie chwilowe, obawa przed czyms nowym jest naturalna. Mam nadzieje, ze spelni sie ostatnie zdanie ztej notki:)
OdpowiedzUsuńAle to był jego wybór.Nie musiał tego robić..
UsuńJa też przewróciłam całe swoje życie do góry nogami - ale widzę, że wszystko da się przeżyć. Oboje wiedzieliśmy, że będzie trudno i że coś musimy stracić, żeby zyskać na tej sytuacji.
Zgadzam się, że obawy są czymś naturalnym i nie o to mi chodzi, tylko o tę zrezygnowaną postawę. nie wiem, jak do tego podchodzić.
Czasem mamy wybór, ale tak naprawde go nie mamy.
UsuńRozumiem. Ale nawet jeśli - albo właśnie tym bardziej - to ja, skoro już podjęłam taką decyzję, trzymam się jej i wynajduję wszystkie dobre strony. Nie twierdzę ze nigdy nie narzekam i nie jest mi z takiego powodu smutno, ale staram się pokazać sobie i innym, że dam radę. Dlatego nie potrafię radzić sobie z inną postawą franka.
UsuńPrzerabiałam coś podobnego z MW w lutym, gdy zmienił pracę. Z tym, że on może nie przezywał tego w ten sposób, że sobie nie poradzi tylko po prostu praca stała się głównym tematem poruszanych przez niego rozmów. Denerwowało mnie to, bo od dawna udawało nam się trzymać zasady, ze sprawy zawodowe zostawiamy za progiem domu. Najpierw wysłuchiwałam cierpliwie i starałam się angażować w te sprawy (bo to już nie moja branża, więc miałam braki w wiedzy),a potem gdy wciąż było mu trudno o dystans postawiłam go lekko do pionu przypominając o naszych zasadach, o tym, że przeżywanie pracy w domu niczego nie zmienia, tylko sprawia, że czuje się przemęczony. Trochę pomogło, zaczął to nieco kontrolować, a ja starałam się odwracać jego uwagę, gdy znowu zaczynał temat, ale tak na prawdę sprawę rozwiązał czas. Każdy potrzebuje trochę czasu by się dostosować do nowych warunków, a zatem cierpliwości życzę;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście pewnie brak dystansu w naszym przypadku też występuje i pewnie w kilku punktach sytuacja jest zbieżna - choćby właśnie sam fakt konieczności przystosowania się do nowego. Nam same rozmowy o pracy nie doskwierają, bo albo są potrzebne (ja na przykład czasami muszę się wygadać ;)), albo odbywa się to na zasadzie opowiadania o tym, jak minął dzień. Dlatego, rzeczywiście ten problem jest nieco innego rodzaju, bo głównie chodzi o to, że Franek wlaśnie boi się, że sobie nie poradzi, albo, że praca okaże się zbyt trudna. Ja raczej rzadko miewałam tego rodzaju myśli, dlatego nie bardzo potrafię mu pomóc.
UsuńNa pewno masz rację, że czas jest potrzebny. Zresztą po tym drugim dniu na szczęście było już lepiej.
No, Flo ma absolutną rację - czas, czas i jeszcze raz czas.
OdpowiedzUsuńWydaje się banalne i być może jednocześnie trudne do zrealizowania ale może warto postanowić, że np. do końca miesiąca przyjmujecie wszystko jak jest - bez zbytniej analizy i emocji, z dystansem po prostu - wiedząc, że początki zawsze są trudne?
Wydaje mi się to sensowne ale nie tak łatwo jest się zdystansować...
Kurcze, mam nadzieję, że Franek szybko 'zaskoczy' i zanim lato przeminie wykorzystacie w pełni ten 'ekskluziv' jakim są wolne weekendy!
Trzymam kciuki aby tak było i pozdrawiam z bardzo pochmurnego Płocka :)
Tak wiem, też właśnie na to głównie liczę, że za jakiś czas wszystko już będzie inaczej wyglądało i jakoś się ułoży. Wczoraj już też było lepiej.
UsuńRozwiązanie, które proponujesz rzeczywiście jest trudne, ale z drugiej strony - mam wrażenie, że już od jakiegoś czasu żyję w takim właśnie stanie. Ze świadomością, że jakoś się to wszystko rozkręci, że to dopiero początki i że zmiany zawsze są trudne..
Również mam nadzieję, że Franek szybo się tam zaaklimatyzuje i że będzie dobrze.
Dziękuję i również pozdrawiam. Warszawa dzisiaj wygląda naprawdę fatalnie, jeśli chodzi o stopień zachmurzenia..
Na to nie ma rady, jak facet marudzi to koniec. Ustaw go krótko do pionu - nie pocieszanie, a stanowcze stwierdzenie, żeby się nie użalał, bo i tak sobie poradzi i zostaw go z tym. To raczej nic strasznego, że nie czujesz się pewnie w roli pocieszyciela i optymisty - na szczęście, zdążyłam się już o tym nie raz przekonać, facet, sorry - samiec :D musi się z problemem przemęczyć sam. Owszem, musi wiedzieć, że go wspierasz, ale chyba lepiej go nie drażnić i poczekać, aż się przyzwyczai do nowego trybu życia :) Daj mu ze 2-3 tygodnie, a zmieni nastawienie, zwłaszcza, że mówisz, że się nie podda :))) Duuuuuuuuużo cierpliwości życzę :)
OdpowiedzUsuńNiestety, to prawda...
UsuńWiesz, nie potrafię tak stanowczo, bo na mnie na przykład w ogóle by to nie podziałało, a wręcz odniosłoby odwrotny skutek. Jakoś nie umiem powiedzieć czegoś, czego sama absolutnie nie chciałabym usłyszeć :)
Tak, pewnie masz rację, ze on musi się z tym sam przemęczyć. Zazwyczaj tak jest, a Franek sam czasami mówi, że potrzebuje czasu, kiedy jest w złym humorze. Ale i tak jakoś trudno mi to tak po prostu zostawić.
Dzięki.
Witaj :)
OdpowiedzUsuńEch, musi być Ci ciężko, bo starasz się jak umiesz, pocieszasz go w tych trudnych dla Was obojga chwilach, ale już czujesz się bezsilna, sfrustrowana i zmęczona, nie znajdując "recepty" na jego nastrój.
A może on nie potrzebuje tak naprawdę Twojego pocieszania, ciągłego upewniania go, że "będzie dobrze", że sobie poradzi, tylko właśnie poczucia, że jest zrozumiany... Może po prostu go wysłuchaj... i nie pocieszaj za dużo, okaż tylko zrozumienie dla jego nastroju... Bo może być tak, że im bardziej się starasz obchodzić z nim jak z jajkiem, tym mocniej później przeżywasz to, że on i tak czuje się niezrozumiany. I tylko się oboje nakręcacie.
Powodzenia i wszystkiego dobrego dla Was :)
Cześć Miletto :)
UsuńRzeczywiście, jest ciężko i czuję się dokładnie tak, jak to opisałaś - chociaż wczoraj sytuacja znacznie się poprawiła.
Trudno mi tak po prostu go zostawić, zwłaszcza, że jednak mam wrażenie, że on jakiegoś pocieszenia by oczekiwał, tyle, ze innego niż mu daję. Ale też wiem, że często po prostu potrzebuje czasu, zeby samemu sobie wszystko przemyśleć.
Jeśli chodzi o zrozumienie, to z tym nie jest tak łatwo, bo rozumiem oczywiście jego niepokój, lęk, czy stres, ale już niekoniecznie postawę. To chyba trochę utrudnia.
Dziękujemy w każdym razie!
Doskonale znam temat, o którym piszesz. U nas jest niestety bardzo podobnie. Jedną z rzeczy, których nie lubię w naszym związku to właśnie kiepskie humory mojego męża. Jest tak jak piszesz, ciężko Go pocieszyć, bo wszystko wtedy jawi się mu w ciemnych barwach. Nie mam na to recepty, ale zazwyczaj trwam w swoim pozytywnym nastawieniu tak, by On to wyraźnie widział. Po jakimś czasie pomaga, ale chyba tak naprawdę to On sam musi do tego dojść.
OdpowiedzUsuńFranek niestety też miewa humory, a wtedy ja niewiele mogę na to poradzić. Wiem, że zazwyczaj tak właśnie jest, że on musi sobie sam z tym dać radę, ale akurat w tym wypadku naprawdę chciałabym jakoś mu pomóc, wiedząc, że gorszy nastrój i brak wiary wywołany jest konkretną sytuacją. Recepty zapewne na to nie ma - zwłaszcza, że każdy jest inny.
UsuńZacznij dawać mu do śniadania suplementy diety: miłorząb japoński, noni, mleczko pszczele, aminokwasy. To wszystko wpływa antydepresyjnie, poprawia sprawność intelektualną i wydajność mózgu (przynajmniej 3 miesiące ciągiem należy stosować). Efekty bywają zaskakująco dobre. Jednak po uzyskaniu poprawy trzeba brać to w miarę regularnie, by utrzymać efekty, lub dawki przypominające stosować. Trzymajcie się!
OdpowiedzUsuńProblem w tym, że śniadania robi sobie sam ;) A przy okazji mnie ;)
UsuńA tak poważniej, nigdy nie byłam dobra w systematycznym zażywaniu tego rodzaju specyfików, to jedna z niewielu rzeczy, do których brakuje mi konsekwencji.
W każdym razie liczę na to, ze to jednak chwilowe, wywołane konkretną sytuacją, wczoraj było trochę lepiej..
Dziękuję za radę! :)
Nie koniecznie trzeba przy śniadaniu. Ja też kiedyś zapominałam i było to moja zmora, ale dzięki temu stanęłam na nogi... dosłownie, bo w wieku 30 lat prawie nie chodziłam, tak miałam chorobą uszkodzone żyły i stawy. Lekarze konwencjonalni NFZt-u rozkładali tylko ręce i mówili, że muszę z tym żyć, a będzie coraz gorzej. 8 miesięcy później było lepiej o 10 lat wstecz. Córa ma depresję dwubiegunową od 11 roku życia i te ziołowe produkty utrzymują jej psychikę na poziomie nie pozwalającym zwariować. Ziółka nie są złe. W końcu większość leków konwencjonalnych jest z nich robiona.
UsuńCieszę się, że optymistycznie patrzysz w przyszłość i nie poddajesz się pomimo problemów.
Rozumiem, żartowałam z tym śniadaniem ;) (chociaż i tak większość posiłków u nas robi mąż:))
UsuńCieszę się w takim razie, że tak dobrze na Was działają tego rodzaju produkty! Ja nie mam absolutnie nic przeciwko ziołom, czasami też je stosuję - choć najczęściej w postaci herbatek.
Staram się, i tak nie mam innego wyjścia :):)
U nas podobnie problemy w pracy powodują spięcia w domu. Jest o tyle trudniej, że czasem razem pracujemy. Trzeba to przeczekać, nie ma innego wyjścia. Trudne to i wymaga wiele cierpliwości. Powodzenia.
OdpowiedzUsuńU nas to nawet nie tyle spięcia, co swego rodzaju ciężka atmosfera.. Tak, wiem, że trzeba przeczekać, choć czasami to naprawdę niełatwe.. Dziękuję!
UsuńNa początku w nowej pracy jest zawsze stresująco i często ciężko. Pewnie wszystko się dobrze ułoży i Mąż będzie zadowolony. Praca pracą - najważniejsze, że jesteście razem. No a pocieszanie mężczyzny to ciężka sprawa, na to sama nie mam od wielu, wielu lat żadnego patentu ;)
OdpowiedzUsuńTak, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nowa praca może naprawdę powodować sporo stresu i niepewności. Ale trudno mi jakoś Franka pocieszyć i to mi doskwiera - podobnie jak jego zły nastrój.
UsuńAle mam nadzieję, że będzie tak, jak piszesz i że jakoś się wszystko ułoży i będziemy mogli już cieszyć się tym, że jesteśmy razem.
Tak jak mówisz, chyba po prostu tak reaguje na stres. Jeżeli chcesz go pocieszyć, to nie wchodź z nim w dyskusję (bo jego pesymizm Cię przegada). Zostaw mu liścik, napisz, że w niego wierzysz i że jest świetny, podziękuj, że podjął to wyzwanie. Najlepiej umieść liścik tak, żeby przeczytał go bez Ciebie (nie będzie mógł marudzić) i żeby miał możliwość do niego wrócić w trudnej chwili. Może w paczce z drugim śniadaniem?
OdpowiedzUsuńNie martw się, niejedną taką burzę macie już za sobą.
Rzeczywiście, poznałam go już na tyle, zeby wiedzieć, że to jest właśnie jego reakcja na stres. I bardzo nie lubię sposobu, w jaki sobie z nim radzi.
UsuńPewnie masz rację i sposoby, które proponujesz, są dobrym rozwiązaniem. Chociaż śniadanie robi sobie sam :P Ale myślę, że znalazłabym sposób ;) W każdym razie, wczoraj było już trochę lepiej..
Tak, tym też się pocieszam, że nie takie rzeczy już za nami..
Pocieszanie Małża też mi nigdy nie wychodziło. Może do tego lepszy byłby kumpel? Pola ma chyba dobry pomysł...
OdpowiedzUsuńJa nie wiem, czy kiedykolwiek się tego nauczę..
UsuńMoże, tyle, że teraz kumpli nie ma i raczej nie będzie, więc będziemy musieli się nauczyć funkcjonować bez nich..
Tak, też podoba mi się pomysł Poli. Myślę, ze mógłby podziałać.