Śnił mi się dzisiaj ślub. Mój i Franka. To znaczy, to nie był ten ślub, który faktycznie się odbył, ale śniło mi się, że właśnie się do niego przygotowywaliśmy. Wszystko było inaczej niż w rzeczywistości, można więc powiedzieć, że to był taki przedślubny sen po ślubie.
Zapewne spowodowane było to tym, że ostatnio bardzo dużo o tym myślę i sporo na temat naszego ślubu, wesela i zbliżającej się wielkimi krokami rocznicy rozmawiamy.
W miniony weekend minął właśnie dokładnie rok od jednej z najlepszych imprez na jakich w życiu byłam - mojego wieczoru panieńskiego. Przypominam sobie ten wesoły, całkowicie beztroski wieczór, kiedy mogłam być w centrum uwagi. Pamiętam niemal każdy szczegół. I wiem, że to się nigdy nie powtórzy, co wywołuje u mnie żal...
I w ogóle myślę o tamtym czasie - tak od połowy sierpnia, kiedy ślub i wesele miały być już nie w jakimś tam odległym czasie tylko lada moment. Ten ostatni miesiąc miał być czasem najbardziej intensywnych przygotowań. I był, ale cały czas było spokojnie. Powoli, dzień po dniu załatwiałam sprawy, które jeszcze mi pozostały. Bez pośpiechu. Nie bałam się, że nie zdążę - nie było w ogóle takiej opcji. To był piękny czas, kiedy obok codziennego życia pojawiły się te typowo ślubno-weselne szczegóły. Kiedy można było myśleć, że to już za chwilę i zastanawiać się, jak blisko mojej wymarzonej wizji będzie ten dzień w rzeczywistości. Niby wszystko było tak, jak co dzień, a jednak wiedziałam, że oczekujemy... Nie tylko my zresztą, wszystkie osoby z najbliższego nam otoczenia już żyły myślą o naszym dniu.
Trudno powiedzieć, dlaczego ten czas był taki piękny. Wiele się nasłuchałam/naczytałam o zżerającym stresie i nerwach, które psują wszystko. Ja czekałam, aż przyjdą i... nie doczekałam się. Teraz, gdy mam to wszystko już za sobą, zastanawiam się, skąd to się bierze?
Bo przecież my też chcieliśmy, żeby wszystko wyszło, też chcieliśmy, aby ten dzień był piękny. Też załatwialiśmy orkiestrę, fotografa, fryzjera i kwiaty. Ale nie było ani jednego dnia - podkreślam ani jednego - kiedy bylibyśmy naprawdę zdenerwowani z powodu jakiejś ślubnej sprawy. Mogliśmy się w pełni tymi przygotowaniami delektować - a jednocześnie one biegły sobie spokojnie jakby obok naszego "normalnego" życia. Życie nie zakłócało nam przygotowań, i na odwrót.
Czułam się wtedy naprawdę szczęśliwa. I przede wszystkim pewna. Kiedyś - dawno - miałam obawy, że nigdy nie będę pewna. Okazało się jednak, że nie miałam żadnych wątpliwości. I cieszyłam się, że nasza uroczystość będzie taka, jak chcemy. Bo mieliśmy wszystko, o czym marzyliśmy (no, może trenu moja suknia tylko nie miała, bo jej nie pasował :P ale szybko okazało się że to marzenie można zmodyfikować ;)), a jednocześnie nie przeżywaliśmy jakichś wielkich dylematów z tym związanych. Nie oglądaliśmy tysiąca sal, nie słuchaliśmy miliona płyt demo ani nie chodziliśmy od kwiaciarni, do kwiaciarni :) Po prostu braliśmy, co było i byliśmy z tego zadowoleni. Jak się później okazało - to było bardzo słuszne podejście, bo dla wielu osób, które wypowiadały się zupełnie bezinteresownie i nie pod wpływem emocji, to było jedno z najlepszych wesel (lub najlepsze) na jakich byli. Może właśnie ten luz nam w tym pomógł?
W ogóle jak sobie o tym myślę, to mam wrażenie, że nam się wszystko samo załatwiało ;) Wszystko było jakby mimochodem i przy okazji - a jednocześnie przecież przemyślane i trafione. Sama nie wiem po prostu skąd się bierze tyle szumu wokół organizacji ślubu i wesela :P
Ja zdecydowanie bardziej pamiętam te wszystkie przyjemne emocje związane z oczekiwaniem, ekscytacją, niedowierzaniem, że to już. I tą naszą radość, która pojawiała się cały czas w rozmowach, że za chwilę sami się przekonamy jak to będzie.
To był błogi czas słodkiego oczekiwania - tak, to są chyba słowa, które najlepiej obrazują nastrój, w którym wtedy się znajdowaliśmy i atmosferę, która nas otaczała. Bardzo chciałabym cofnąć się w czasie dokładnie o rok.. Nawet już przeżyję to, że już po panieńskim ;) Bardzo chciałabym przeżywać to wszystko jeszcze raz (zwłaszcza, że ja nie byłam niecierpliwa, nie myślałam, że tak bardzo chcę, żeby to było już!:)), delektować się tym, odczuwać to szczęście i spokój.
Uciekam teraz do tych wspomnień, ale niestety w takim trudnym czasie jaki teraz mamy nawet ta ucieczka nie pomaga. Aż trudno mi uwierzyć, jak bardzo inaczej czuję się teraz, zwłaszcza dziś, kiedy nachodzą mnie czarne myśli i szczególne zwątpienie.
Piękne masz wspomnienia:)
OdpowiedzUsuńTak, to prawda..:)
UsuńMiałam/mam bardzo podobnie;) Ten czas przedślubny wspominam jako jeden z najbardziej beztroskich i szczęśliwych w życiu. Pamiętam jak latem każdego ranka szłam do pracy (miałam wtedy 2 km piechotą) z taaakim bananem na twarzy, bo całą drogę myślałam właśnie o tym, ze każdy nowy dzień przybliża nas do 15 września;) Wszystko poszło tak jak trzeba, bez zbędnego napinania się i nasi goście komplementowali nas podobnie jak Wasi;)
OdpowiedzUsuńPotem, gdy nadeszły rewolucje w naszym życiu (zaczęły się co prawda już po 1 rocznicy, ale przyszły równie niespodziewanie) bardzo często uciekałam myślami do tego beztroskiego czasu, tęskniłam za tamtym życiem, mimo, że po ślubie między nami było tylko lepiej (czyli to nie była tęsknota w stylu "przed ślubem to ten chłop był fajniejszy";p). Całe szczęście beztroska życia codziennego w późniejszych latach w końcu nas dopadła i tamten czas nie jest jedynym do którego czasem myślami uciekam;) Was też znowu dopadnie, bo takie właśnie jest życie;)
W takim razie cieszę się, że rozumiesz, o czym piszę. Naprawdę zastanawiam się, skąd może brać się ten stres związany z przygotowaniami, o którym czasami ktoś mi opowiada, te nerwy i kłótnie, bo przecież jestem osobą, która się zawsze wszystkim przejmuje, podchodzi do większości rzeczy emocjonalnie i w dodatku jestem impulsywną perfekcjonistką. A w tym wypadku nerwów nie było wcale tylko miłe oczekiwanie i ostatecznie można powiedzieć, że odbyła się idealna wręcz uroczystość.
UsuńNam się ta beztroska skończyła niedługo po podróży poślubnej, a tak naprawdę tuż po nowym roku. I choć myślałam, że powoli zacznie się wszystko układać, to mam wrażenie, ze ostatnio jest znowu coraz gorzej i straszny żal mnie ogarnia w związku z tym. A dodatkowo zwątpienie, bo już przestaję wierzyć, że beztroska jeszcze będzie nam dana.
Nie wiem dokładnie dlaczego ludzie się tak stresują, ale sadząc chociażby po blogach wydaje mi się, ze dopada to te dziewczyny, które planują wesele i ślub w najdrobniejszym szczególiku, robią z przygotowań niemal sens swojego życia i nie potrafią skupić się na innych sprawach. W pewnym momencie ogrom tego wszystkiego chyba je przerasta. Często mam tak, ze gdy czytam czyjeś notki przedślubne ze zdziwieniem stwierdzam, ze nad większością spraw w ogóle się nie zastanawiałam, a jakoś wyszłam za ten monsz;p i nawet setka ludzi dobrze się z tej okazji bawiła;) Dla nas te przygotowania były tylko jednym wielu z wątków naszego ówczesnego życia i chyba dlatego nie zdążyliśmy się tak tym nakręcić;) No ale każdy ma do tego swoje podejście, być może niektórzy potrzebują tego przedślubnego stresu, w końcu sami sobie go fundują;)
UsuńTeż miałam momenty, że przestałam wierzyć, że się ułoży i wtedy zwykle następował punkt zwrotny, nie będę Ci pisać, ze tak będzie również w Waszym przypadku (chociaż jestem wróżką;p), bo to nic nie da. Napisze tylko tyle, że jestem pewna, że sobie poradzicie, nawet jeśli jeszcze jakiś czas łatwo nie będzie.
Może masz rację. Przyznam, że jako osoba, która wiele rzeczy tego rodzaju stara się dobrze zorganizować i zaplanować, dodatkowo trudno mi to zrozumieć, bo nie miałam większego problemu z tym, żeby te przygotowania toczyły się własnym torem :)
UsuńMam dokładnie takie same przemyślenia, gdy czytam lub słucham o czyichś przygotowaniach! Rownież wieloma rzeczami totalnie nie zawracałam dobie glowy :) A wyszło świetnie.
Dzięki
Z kolei mój ślub już 228 września i też nie czuję żadnego stresu, załatwiamy wszystko powoli i spokojnie :) Jednak zawsze myślałam, że wpadnę w jakiś ślubny szał a tu nic :)
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze. Myślę, ze take podejście gwarantuje Wam równie udany dzień jak nasz ;)
UsuńNie wiem, jak się z Tobą skontaktować :( Nie mam dostępu do Twojego bloga od jakiegoś czasu..
Życie dorosłe płynie troszkę po sinusoidzie, wciąż się przeplatają chwile miłe i trudne... Obyście tych dobrych mieli jak najwięcej!Choć te trudne też łączą...
OdpowiedzUsuńWiem, wiem, że masz rację. Ale ostatnio naprawdę trudno już to wszystko znosić, bo gdy tylko zaczynamy mieć nadzieję na lepsze, kolejna rzecz się sypie.
UsuńPowiem Ci, ze ja mialam dokladnie tak samo i moj Mężu chyba tez. Zalatwialismy wszystko na spokojnie, bez zbednej nerwowej bieganiny, bez nerwow, wszystko dopinalismy po kolei. A przeciez ja jestem osoba, ktora wszystko musi miec zalatwione i rozplanowane z duzym wyprzedzeniem. Tutaj z jednej strony tak bylo, a z drugiej kompletnie nie przejmowalam sie tym, ze z czyms mozemy nie zdazyc, ze cos sie nie uda. Po prostu wychodzilismy z zalozenia, ze ile osob tyle opinii, ze wszystkim sie nie dogodzi i ze nawet jesli cos pojdzie nie po naszej mysli, to i tak bedzie to najpiekniejszy dzien w naszym zyciu i nic nie bedzie w stanie go zepsuc. I byl najpiekniejszy (kolejny najpiekniejszy - narodziny naszego Synka - juz zbliza sie wielkimi krokami), wszystko poszlo tak jak trzeba i tez slyszelismy opinie (nawet od osob, po ktorych w zyciu sie tego nie spodziewalismy!), ze to bylo najlepsze wesele na jakim byli. I chyba tak trzeba, bo nerwy naprawde nic nie daja, a moga tylko wszystko zepsuc.
OdpowiedzUsuńMoja kolezanka wychodzi za maz w nastepna sobote i sama przyznala, ze nerwy ja zzeraja i szuka zaczepki i okazji, zeby sie z kims poklocic. A przeciez to nie o to chodzi... To jedyny i niepowtarzalny czas w zyciu i naprawde trzeba sie nim cieszyc, bo on juz nigdy nie wroci.
Ja też jestem taką osobą - ale w zasadzie to było tak, że ja miałam wszystko załatwione i zaplanowane, a raczej rozplanowane w czasie. Po prostu nie widziałam potrzeby, żeby wydziwiać :) Dlatego nie traciłam czasu na zbędne poszukiwania.
UsuńMy z kolei wychodziliśmy z założenia, że to przede wszystkim nasz dzień, a gości zapraszamy tych najbliższych nam, którzy chcą dla nas dobrze, więc na pewno nas nie obgadają złośliwie, bo im się kolor obrusu nie będzie podobał :)
Moja koleżanka z kolei zawsze marzyła o ślubie i weselu a ostatnio mi powiedziała, że jednak nie chce, bo jej znajoma strasznie się stresuje i ona znając siebie wie, że na pewno będzie się stresować jeszcze bardziej i woli w takim razie nawet nie próbować.
Bo ludzie sami tworzą ten stres wokół przygotowań, podnoszą wszystko do jak najwyższej rangi, traktują ślub i wesele jak jakieś mega hiper przedsięwzięcie, a potem się denerwują, tak mnie się przynajmniej wydaje. Zamiast się cieszyć tymi chwilami i czerpać z nich jak najwięcej, to odchodzą od zmysłów i obgryzają paznokcie. Masakra :D Dobrze, że ja u siebie w rodzinie miałam przykład jak bez stresu przygotować się do ślubu i wesela, i mam nadzieję, że za kilka lat, jak będzie mi dane to wszystko przeżywać, to będę się ekscytować, a nie wnerwiać :D
OdpowiedzUsuńNo tak, ale wiesz, dla nas to też była sprawa rangi najwyższej ;) A mimo to jakoś nie wpłynęło to negatywnie na nas ani na nasze nerwy.
UsuńJa rzeczywiście trochę nie rozumiem teraz, po wszystkim, czym się te panny młode (bo to zazwyczaj one przecież) denerwują i stresują i skąd się te nerwy biorą. Mam wrażenie, ze na własne życzenie sobie psują przeżywanie tego święta, a zupełnie niepotrzebnie :)
Kurcze, chodziło mi bardziej o to z tym "podnoszą wszystko do jak najwyższej rangi" że czasami za bardzo hiperbolizują to, przez co same się nakręcają i stresują. Wiem, że to pewne przez emocje, ale kurcze, czy nie lepiej się cieszyć niż wkurzać, że przyszła teściowa wpadła na jakiś "genialny" pomysł związany ze ślubem? :D
UsuńOoo, zgadzam się z Tobą. Panny Młode denerwują się czy zdążą ze wszystkim, jak będą wyglądały itp. A to kwestia dobrej organizacji, spokojnego podejścia, no i dla swojego ukochanego one w tym dniu i tak przecież są najpiękniejsze na świecie :)
W sumie tak myślałam :) Ale masz rację, po prostu chodzi chyba o przesadę, albo raczej skupianie się na niepotrzebnych szczegółach. Co do tego zdania o teściowej - wiesz, możliwe, że rzecz też w tym, że my po prostu nie mieliśmy żadnych tego typu sytuacji - nikt nam się nie wtrącał, nikt nie miał dziwnych pomysłów. Wszystko było po naszemu. Ale to jest jeszcze inna kwestia i tutaj z kolei nie rozumiem często rodziców pary młodej :)
UsuńDokładnie, coś o tym wiem :)
Wypowiadać się na temat emocji ślubnych nie będę, bo skąd to wszystko mam wiedzieć... Ale może to zależy od nastawienia i ogólnie możliwości czasowych do tych przygotowań? Nie wytworzyła się panika przedślubna w Waszym przypadku i choć przygotowania trwały, to jednak nie zdominowały one życia, a przeplatały się z tym codziennym i być może dlatego potrafiliście się cieszyć czasem przedślubnym oraz uniknęliście nerwówki? :))
OdpowiedzUsuńTylko ta końcówka niezbyt ciekawa... :(
Wiesz, jeśli chodzi o te możliwości czasowe, to znam osoby, które miały ponad dwa lata a stres był ogromny :) A my w rok zorganizowaliśy wszystko i dopięliśmy na ostatni guzik tak, że wszyscy świetnie wspominają tą imprezę.Ale na pewno masz rację, że chodzi przede wszystkim o nastawienie.
UsuńBo i dzieje się niezbyt ciekawie.
Chyba ta jesień tak depresyjnie nastraja. Co prawda nie ma jeszcze pluchy, ale koniec wakacji skutecznie uświadomił mi, że czas na powrót do szarej rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńCzekam może nie na lepsze, ale ciekawsze dni.
Tobie życzę tego samego :) A zwłaszcza nadejścia tych lepszych czasów.
Wiele dałabym na to, żeby nasz nastrój wynikał z pory roku, czy pogody. A tymczasem zaczyna się bardzo miły dla nas miesiąc, za to problemy są jak najbardziej realne, więc niestety nasze samopoczucie nie ma nic wspólnego z jesienią.
Usuńto już wiem kto będzie moim ekspertem ślubno-weselnym w przyszłości:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJutrzenka
Hmm, w sumie myślę, że mogłabym się całkiem dobrze poczuć w tej roli :) Te przygotowania to była całkiem fajna sprawa.
UsuńMy jesteśmy jedynie 1,5 miesiąca po ślubie, ale i mnie nachodzą obecnie podobne myśli jeśli chodzi o sam temat ślubu i przygotowań. Jednak ja mam inne zdanie. Bo owszem, był to piękny i wyjątkowy czas w naszym życiu i tego nie da się zanegować, to mimo to nie chciałabym już by powrócił. Nie chciałabym po raz kolejny przeżywać tej organizacji i nie chodzi mi tylko o kwestie nacechowane stresem czy nerwami (choć było ich u nas bardzo mało, gdyby nie piątek przed ślubem to powiedziałabym że wcale) ale o całość. Myślę, że w dużej mierze wynika to z mojego charakteru i osobowości. Nie przepadam, gdy jestem w centrum uwagi, nie lubię, jak mam coś do załatwienia i jest to rozwleczone w czasie. Źle się czułam gdy różne sprawy, wprawdzie rozplanowane, ale zawsze - 'wisiały' mi nad głową. Oczywiście, było i radosne oczekiwanie, a że oboje z M jesteśmy spokojnymi ludźmi, to nie mieliśmy powodów by nawzajem się nakręcać i stresować, mimo tego, że w porównaniu do innych par, mieliśmy wiele szczegółów do ogarnięcia.
OdpowiedzUsuńW każdym razie chcę powiedzieć, że bardzo cieszę z tego, co teraz mamy. Jesteśmy małżeństwem i bardzo chwalimy sobie ten stan, choć przyznaję - nie sądziłam, że coś się zmieni :) I jak na razie nie tęsknię do stanu narzeczeństwa czy czasu przygotowań ślubnych, choć mogę chyba tą tęsknotę porównać do tej nachodzącej mnie czasami kiedy myślę o dzieciństwie, czasach studiów czy choćby początku naszego związku.
Ja też lubię mieć wszystko bardzo dobrze zorganizowane i zaplanowane jeśli chodzi o takie uroczystości, ale tak właśnie było - pomimo specyfiki całej tej organizachi. Właśnie to, że można było wszystko przygotowywać stopniowo i systematycznie sprawiło, że nie denerwowałam się wcale a przygotowania sprawiały mi tylko przyjemność i nie miałam wrażenia, że coś wisi mi nad głową.
UsuńJa też nie powiedziałabym, że tęsknię za samym czasem narzeczeństwa, natomiast same przygotowania do ślubu to był czas prawdziwie magiczny i przepełniony szczęściem i pięknymi emocjami.
Skąd te czarne mysli?
OdpowiedzUsuńPo prostu są powody.
UsuńZawsze możesz wrócić do notek na blogu, tak namacalnie to wszystko opisałaś, że myślę, że to mogłoby pomóc w zanurzeniu się we wspomnienia.
OdpowiedzUsuńAle wiesz, to jednak nie w moim stylu - wiem, że niektórym to pomaga, na mnie natomiast działa zupełnie odwrotnie - powoduje, że jest mi jescze bardziej zal.
Usuń:)) Ty wiesz, że ja wiem :D
OdpowiedzUsuńAle powiem Ci, że ja sądziłam, że będę się bardziej stresować i nakręcać, bo w końcu tak długo na ten ślub czekałam i tak bardzo go pragnęłam :D A jednak obrączki wybraliśmy w te 30 minut u jubilera, suknię kupiłam 3 z przymierzanych, kosmetyczkę wybrałam w ciągu minuty i ani przez sekundę nie zastanawiałam się, jak będzie wyglądać nasz tort ślubny, a mimo to (albo właśnie dlatego) wszystko było tak cudne, chwalone przez gości i podobające się nam :) A bez zbędnych stresów chyba pełniej można przeżyć ten dzień :)
Udzielam się na jednym forum ślubnym i jak czytam o tych nerwach przed i w dniu ślubu, co wywołuje jakieś wpadki i problemy, to aż się dziwię czasem, że można się aż tak denerwować z powodu czegoś, co się przecież robi dobrowolnie i z radością :P
Też tęsknię do tamtego czasu tak na miesiąc przed ślubem, tym bardziej w obliczu obecnych przykrych wydarzeń. Nie wiem, co się znów u Was pokićkało, ale 3mam kciuki żeby wreszcie było zwyczajnie i margolkowo :*
I to właśnie było słuszne podejście :) Ja nie widziałam i nadal nie widzę powodu, żeby aż tak się przejmować wszystkimi szczegółami i zastanawiać się nad każdym drobiazgiem.
UsuńJa się temu też bardzo dziwię, kompletnie nie rozumiem, dlaczego ludzie na wlasne życzenie robią sobie z tego pięknego wydarzenia jedno z najbardziej stresujących.
Ech, czasami mam wrażenie, ze już nigdy nie będzie.
Oj, nerwy na pewno nie są pomocne, choć niektórych stres mobilizuje, ale w większości raczej wywołuje demolkę ;)
OdpowiedzUsuńJa w Waszą pierwszą rocznicę akurat będę na poprawinach weselnych, więc jakimś winem opiję:)Zresztą to dzień urodzin mojego Taty, więc, data Waszego ślubu nigdy nie wyleci mi z głowy :)A coraz więcej mi z niej wylatuje ;)eh.
Margolko, to wszystko banały, co można powiedzieć w takiej sytuacji, ale życie to banał przecież, utarte szlaki, raz dół, raz góra, raz zakręt itp. A wszystko mija...
Powrotu do radość z dnia codziennego!
Wydaje mi się, ze tego rodzaju stres, jaki przytrafia się głownie pannom młodyn, chyba mało kogo może zmobilizować :)
UsuńDziękuję.