Dokładnie rok temu przyjechaliśmy tu z Frankiem po raz pierwszy. Pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj. Miałam przyjechać do biura, żeby omówić pewne sprawy zawodowe, ale także z zamiarem obejrzenia mieszkań. Żebyśmy mieli trochę więcej czasu, firma zaproponowała mi, żebyśmy przyjechali dzień wcześniej. Zgodziliśmy się.
Przyjechaliśmy w poniedziałkowe popołudnie. Hotel mieliśmy zarezerwowany w centrum Warszawy, więc po przyjeździe wyskoczyliśmy sobie na Starówkę. Było przeraźliwie zimno! Ale nie zraziliśmy się i przechadzaliśmy się po Starym Mieście. Niezbyt długo jednak, bo następnego dnia od rana mieliśmy napięty grafik.
Wcześniejszy weekend spędziłam w internecie - przeglądając ogłoszenia, dzwoniąc, pytając a później obliczając i analizując - czas przejazdu oraz koszty. Ostatecznie na wtorek miałam ułożony precyzyjny plan gdzie jedziemy, w jakim celu i o której.
Wstaliśmy wcześnie, wsunęliśmy hotelowe śniadanie i pojechaliśmy najpierw do siedziby Nie-Zielonej Firmy, w celu zorientowania się, co Franek musiałby ewentualnie złożyć, gdyby chciał się ubiegać o pracę. A potem już do Podwarszawia. Na 10:30 mieliśmy umówione pierwsze mieszkanie do obejrzenia. W fajnym miejscu - samo centrum, bardzo blisko parku. Ale kawalerka. I jak na kawalerkę dość droga. Ostatecznie stwierdziliśmy, że to nie jest dobry pomysł, żebyśmy się gnieździli (tzn. na początku tylko ja) tylko w jednym pomieszczeniu, które w dodatku mialo służyć zarówno za kuchnię jak i salon. Kolejnym mieszkaniem również była kawalerka, ale trochę większa. Niestety tym razem dość mocno - że tak to określę - sfatygowana :) Przyzwyczajona jestem jednak może nie do luksusu, ale do ładnego, schludnego i raczej nowoczesnego wnętrza na pewno. Okolica też była przyjemna, ale zrezygnowaliśmy.
Mieliśmy do zobaczenia jeszcze dwa miejsca. Była już 11:40, a na 12 mieliśmy umówione jakieś mieszkanko przy domku jednorodzinnym. Obawialiśmy się, czy zdążymy. Na mapie nie wyglądało to aż tak daleko, ale wiedziałam, że to prawie 3 km, więc musieliśmy mocno podkręcić tempo. Przeszliśmy więc na "drugą stronę torów" i z tą naszą walizką - na szczęście niedużą - i moim służbowym laptopem pomykaliśmy wzdłuż muru. Gdzieniegdzie leżał jeszcze zmrożony śnieg (porównajcie to z pogodą w tym roku :)). Pogoda była ładna i choć temperatura nie była za wysoka, to słoneczko nam przyświecało, od tego marszu zrobiło nam się już zupełnie gorąco. A tu idziemy i idziemy a dystans zdaje się nie maleć! To już nie było centrum, to już były opłotki Podwarszawia Dalszego i początki Podwarszawia Bliższego, krajobraz inny, bo budownictwo zdecydowanie starsze, poza tym dzielnica mocno robotnicza - dużo zakładów, magazynów itd. Ale idziemy. Źle się szło, na tym etapie stwierdziliśmy, że skoro moja praca jest w Podwarszawie Bliższym po tej stronie torów, to jednak i tutaj musimy szukać mieszkania, bo odległości są za duże...
Dotarliśmy wreszcie do domków jednorodzinnych, obszczekały nas wszystkie okoliczne psy (Franek ma traumę z tym związaną, więc średnio dobrze to przyjął) ale spóźniliśmy się tylko 10 minut! Właścicielka i tak była pod wrażeniem, że mamy takie tempo, jak się dowiedziała, że szliśmy na piechotę. Domek, choć tani, nie przypadł nam do gustu... Był przy samej ziemi, więc w środku było ciemno, mało przytulnie a w dodatku grzać trzeba by było piecykiem...
Do obejrzenia mieliśmy jeszcze jedno mieszkanie na nowym osiedlu wybudowanym na całym tym odludziu :) Odludzie było lekko przerażające, ale mieszkanie okazało się strzałem w dziesiątkę! Spodobało nam się, a jak się później okazało (bo przecież to właśnie tam mieszkałam przez pół roku) i odludzie miało swoje dobre strony... Tamto mieszkanie miało jednak w sobie jakąś pozytywną energię. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale naprawdę dobrze się tam czułam. Szkoda, że tak się to potoczyło, choć z drugiej strony nasze obecne mieszkanie ma zdecydowanie lepszą lokalizację.
Ale o tym innym razem... Teraz wracam znowu do ubiegłego roku. Musieliśmy już jechać do Warszawy, gdzie w biurze czekała na nas moja szefowa, z którą musiałam ustalić jeszcze trochę spraw. Posiedzieliśmy tam ze dwie godziny, a potem pojechaliśmy na dworzec i wróciliśmy do Poznania...
Aż mi trudno uwierzyć, że minął już rok. Tak dokładnie to wszystko pamiętam. Byliśmy wtedy tu po raz pierwszy. Znałam okolicę tylko dzięki temu, że przez kilkanaście dni przed przyjazdem studiowałam internetowe mapy... A dziś wszystko jest już znane. Wracam czasami myślami do tamtych dni. Mimo całego niepokoju, który towarzyszył nam wtedy ( i który przecież pozostał, choć jego źródło jest już inne), mam do nich sentyment. Próbuję też spojrzeć na wszystko, co mnie otacza oczami tamtej Margolki sprzed roku... Wiecie o czym mówię? Gdy gdzieś przyjeżdża się po raz pierwszy, a po czasie, gdy wszystko jest już znane, próbuje się odtworzyć te pierwsze wrażenia i myśli... Dziś wszystko wygląda zupełnie inaczej a jednocześnie przecież wcale się nie zmieniło. Tylko moja perspektywa jest inna. Czasami próbuję to odwrócić i staram się tą dzisiejszą Margolkę wraz z jej doświadczeniami i odniesieniem przenieść do przeszłości.
Tak to było rok temu... To był trudny czas. Ale też w pewien sposób przyjemny. Choćby dlatego, że byliśmy z Frankiem razem, doświadczaliśmy tego wszystkiego razem. Zawsze mówiłam Frankowi, że chciałabym, żebyśmy kiedyś zorganizowali sobie nocleg w hotelu - a tu proszę, firma nam go zafundowała :) (później jeszcze raz mieliśmy taką okazję, kiedy przyjechaliśmy podpisać umowę). Bałam się, czułam się obco, ale jednocześnie zaczynałam już chyba proces aklimatyzacji. Wiedziałam, że to prawdopodobnie będzie moje miejsce i muszę zacząć się z tym oswajać. W tamtych dniach miałam w sobie jednak wiele nadziei...
Pocieszam się więc, że może i za rok na to wszystko co jest dzisiaj będę patrzeć z sentymentem i mimo wszystko stwierdzę, że to było dobre...
To naprawdę już cały rok? Nie do wiary! Niełatwy to był dla Was czas, niestety, pełen obaw i niepewności... My podobny okres w początkach małżeństwa nazywamy naszymi ,,pionierskimi czasami''. Trudne były, ale dziś wspominamy je ze śmiechem i nawet z maleńką łezką w oku. I Wam się to przydarzy, zobaczysz...
OdpowiedzUsuńTeż trudno mi uwierzyć, że tak to minęło. Ale rzeczywiście było niełatwo - i niestety wcale teraz nie jest dużo lepiej. Pod pewnymi względami nawet nieco trudniej. Ale mam nadzieję, że będzie wlaśnie tak, jak piszesz i za jakiś czas będziemy do tego inaczej podchodzić.
UsuńNiesamowite, ze to już rok minął!
OdpowiedzUsuńTeż lubię odtwarzać pierwsze wrażenie po czasie, dotyczy to miejsc, ale też ludzi i zazwyczaj gdy już się oswoję, bawi mnie w jaki sposób pewne rzeczy na początku odbierałam;)
Czasem to co wydaje nam się niemal nie do przeskoczenia, po skoku wydaje nam się być tylko większą górką, zwłaszcza, gdy przed nami kolejne, często większe szczyty. MW często mnie pociesza słowami "zobaczysz, za jakiś czas będziemy się z tego śmiać" i zwykle ma rację;)
Czas naprawdę szybko płynie :)
UsuńTak, ja też to lubię. Przypominam sobie pierwsze wrażenie i porównuję z tym, co jest teraz. Jeśli chodzi o ludzi, to zazwyczaj ta refleksja jest trochę innego rodzaju i chyba mniej sie dziwię :) Pewnie to dlatego, że tu obowiązuje interakcja, a miejsca cały czas są niezmienne i dziwi jak inaczej mogą być postrzegane.
No niestety, to przykre, gdy okazuje się, że za tym szczytem są jeszcze kolejne, wyższe. Zawsze przypomina mi się wspinaczka na Czerwone Wierchy która była dla mnie masakryczna właśnie dlatego, że wydawało się, że szczyt juz lada moment a tak naprawdę szło się cztery godziny.
Mam nadzieję, że i za rok do tego okresu teraźniejszego będę podchodzić pozytywnie, ale dobrze by było, żeby to już było z perspektywy płaszczyzny..
Masz świetną pamięć do szczegółów:)
OdpowiedzUsuńI ja też nie mogę uwierzyć, że to już rok minął! Wydaje mi się jakbyście mieszkali tam najwyżej parę miesięcy:)
To prawda, zawsze wszystko bardzo szczegółowo zapamiętuję - zapachy, kolory, pogodę.. :) czasami nawet kilka lat wstecz.
UsuńW zasadzie jeśli chodzi o samo mieszkanie to dopiero w maju minie rok, więc można powiedzieć, że dobrze Ci się wydaje ;)
I spełnienia ostatniego zdania Tobie życzę :)
OdpowiedzUsuńKażda nowa rzecz przeraża:) Lubię Warszawę, mam do niej ogromny sentyment, bo to moje miasto:)
OdpowiedzUsuńJa nie mogę powiedzieć, żebym nie lubiła... Ale moje życie tutaj jednak jest zupełnie inne niż było jeszcze rok temu i nie zawsze jest różowo. czekam więc aż sie poukłada i będę mogła z czystym sercem Warszawę polubić ;)
UsuńMargolko, czas i tylko czas:). A powiedz mi, mimo, że jestem z Warszawy, nie znam terminu Podwarszawie.Domyślam się po opisie, że może chodzi o rejony Ursusa, Pruszkowa i Grodziska Mazowieckiego ale to są moje domysły:)
OdpowiedzUsuńCzas na pewno, ale niestety nie do końca tylko - bo myślę, że ten rok byłby wystarczający na aklimatyzację i polubienie nowego życia, ale po prostu okazało się, że pewne sprawy skomplikowaly sie bardziej, niz wszyscy się mogli spodziewać.
UsuńBo to termin, który wymyśliłam na potrzeby tego bloga :) Może się on odnosić do każdego rejonu w pobliżu Warszawy, choć w moim wypadku akurat określa konkretne miejsce, którego nazwy nie chcę na blogu wymieniać - nie dlatego, że to jakaś wielka tajemnica, ale raczej jakiś rodzaj zabezpieczenia przed osobami, które mogłyy tu trafić zupełnie przypadkowo