Zawiesiłam się. Muszę chyba napisać notkę o czymkolwiek, żeby wreszcie ruszyła reszta, którą tylko sobie szkicuję, bo później tracę ochotę na publikowanie albo stwierdzam, że słowa mi się nie kleją :)
Ostatnio to w ogóle ja sama się nie kleję. Franek chodzi na popołudnia do pracy a ja przez ten czas paradoksalnie nie opublikowałam ani jednej notki - mimo, że mam wolny komputer i czasami nudnawe wieczory :)
Tak wracając jeszcze do poprzedniej notki - myślałam jeszcze trochę na ten temat i zdecydowanie mogłabym stwierdzić, że sporo rzeczy poukładało nam się bardzo dobrze i gdyby ktoś nam ponad rok temu powiedział, że tak będzie (w tych poszczególnych kwestiach) to bylibyśmy bardzo zadowoleni. Ogólnie dobrze nam się tu mieszka, żyjemy trochę spokojniej (mam na myśli codzienny pęd), mamy więcej czasu (a na pewno ja mam, bo dojazdy do pracy pożerały 1-2 godziny mojego czasu), dotychczas też nie mogliśmy narzekać na częstotliwość wyjazdów weekendowych (choć to się na pewno niestety zmieni). Prawie wszystko w porządku.
Prawie - bo oprócz tego, że niektóre sprawy są nadal niepewne (ale o tym na razie nie myślimy), to jednak doskwiera trochę to, że jesteśmy tutaj sami. Wiedzieliśmy, że tak będzie i na to się zgodziliśmy. Staramy się ten fakt ignorować i po prostu jeździć do Miasteczka albo Poznania, kiedy tylko jest taka możliwość. Ale czasami mimo wszystko trudno o tym nie myśleć i wtedy jest mi z tego powodu zwyczajnie smutno. Wielokrotnie pisałam o tym, że wyjazd na weekend - nawet w każdy - nie jest dla nas problemem. Ale nie zawsze jest taka możliwość. Jednak tak naprawdę przykre jest to, że tak na co dzień jesteśmy sami i w razie czego możemy liczyć tylko na siebie. Jeszcze bardziej boli myśl, że jeśli wszystko poukłada się tak, jakbyśmy chcieli, to tak już będzie zawsze - i zawsze od bliskich będzie dzieliło nas 300 km. Nie będzie możliwości, żeby wpaść do kogoś po drodze, spontanicznie spotkać się wieczorem, czy poprosić o małą przysługę - nie wspominając już o jakimś nagłym wypadku... To jest trudne i kiedy za dużo o tym myślę, robi mi się źle, bo ogarnia mnie pewien niepokój i taki żal, że tego czasu spędzonego z bliskimi zawsze będzie mało. Ale tak się po prostu poukładało. To była cena, którą musieliśmy zapłacić za perspektywę lepszej (mam nadzieję) przyszłości. Wiem, że ta kwestia nigdy nie da mi spokoju i pewnie nigdy nie zniknie żal, że nie może być inaczej (ok, zawsze może być inaczej - tylko, ze zawsze jest coś kosztem czegoś i zawsze coś trzeba wybrać). Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak po prostu się z tym pogodzić - albo przynajmniej udawać, że się z tym pogodziło :) Wiem, że nie ma sensu rozważać co by było gdyby, ani zamartwiać się że nie jest inaczej. Dlatego na co dzień staram się o tym nie myśleć, przez większość czasu świetnie sobie radzę i udaje mi się tym w ogóle nie przejmować. Wiem, że mogłoby być gorzej. Ale widocznie tak to już jest, że czasami muszę sobie pójść do kącika smutku i trochę popłakać z tego powodu.
Widocznie trzy weekendy bez żadnego wyjazdu i spotkania z rodziną oraz brak perspektywy na wyjazd w weekend czwarty skłaniają mnie do takich refleksji... :)
Mam nadzieję, że w nadchodzący piątek uda się Wam wyruszyć ku bliskim!
OdpowiedzUsuńJa też mam taką nadzieję. Czekam z niecierpliwością na grafik Franka. Chociaż bardzo możliwe, że jak już się nie będzie dało inaczej, to pojadę sama.
UsuńMargolko, ale przecież z czasem poznacie nowych ludzi, może się zaprzyjaźnicie (no dobra, zakolegujecie :) ) i także tutaj będziecie mogli na kogoś liczyć... Tutaj też możecie stworzyć sobie grono bliskich osób... A wtedy już w całej Polsce nie będzie miejsca, w którym byście czuli się osamotnieni :P
OdpowiedzUsuńA Ty chodzisz teraz na jakieś zajęcia, swój ulubiony aerobik? A może razem z Frankiem dołączylibyście do jakiejś wspólnoty, gdzie mielibyście okazję poznać ludzi z podobnym systemem wartości? Na pewno znajdziecie i tutaj znajomych, jeśli się otworzycie, bo przecież fajni z Was ludzie :)
Poznać może kogoś poznamy, ale raczej nie sądzę, żeby to mogły być jakies bardzo bliskie znajomości. Teraz też mam tutaj takie koleżanki - żeby się spotkać, porozmawiać, zabawić jest ok. Ale czasami to po prostu nie wystarczy. Rodziny nikt nie zastąpi a tej tutaj nigdy nie będziemy mieli.
UsuńAerobik robię sobie w domu. Nie jest mi wygodnie tutaj chodzic nigdzie, bo odległości są zbyt duże. Natomiast ze względu na grafik Franka nie możemy się angażować w nic, co wymagałoby jakichś konkretnych godzin spotykania się itp. Nawet z basenem mamy problem. Kiedyś myśleliśmy o tym. Ale prawda jest taka, ze wbrew pozorom, wcale nie jest tak łatwo poznać kogoś z podobnym systemem wartości.
To nie chodzi o to, że my jesteśmy jacyś zamknięci nie mamy się z kim spotykać - często zresztą wystarcza nam weekend spędzony tylko we dwoje. Ale po prostu są sytuacje, gdy doskwiera to, że jesteśmy tu sami - i będziemy niezależnie od tego, ilu ludzi poznamy.
Wiadomo, że znajomi to nie rodzina, jednak (ze znanych mi przykładów) takie małżeństwa, które wyjeżdżają gdzieś dalej, często właśnie zaprzyjaźniają się z innymi i są dla siebie naprawdę realnym wsparciem. Wiadomo, że na to potrzeba lat, ale kiedyś zawsze jest ten początek znajomości...
UsuńSzkoda, że tak daleko masz na aeoribik :( Bo to też byłaby dla Ciebie szansa, żeby poznać jakąś koleżankę i razem z nią się motywować, podobnie jak w Poznaniu... W końcu nie tylko te znajomości z dzieciństwa mogą być bliskie i piękne. Choć wiadomo, że na wszystko potrzeba czasu.
Ja wiem, że niełatwo poznać takie osoby, ale właśnie we wspólnotach katolickich jest duże prawdopodobieństwo :) I przecież wcale nie trzeba na takie chodzić każdego tygodnia, można co drugi, kiedy się da po prostu, to nie jest w żaden sposób zobowiązujące, nikt nikogo nie rozlicza... Ja polecam Odnowę w Duchu Świętym, co jakiś czas organizowane są otwarte Rekolekcje Ewangelizacyjne Odnowy, sporo nowych osób się wtedy pojawia, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by dołączyć w dowolnym czasie. I mogę Ci zagwarantować, że po jakimś czasie taka wspólnota staje się drugą rodziną i można na nią liczyć nie mniej niż na tę "rodzoną"...
Rzecz w tym, że mi niekoniecznie znajomych brakuje, tylko właśnie rodziny. Ale jeśli chodzi o znajomych - przyznam, że ja raczej nie wierzę w to, że człowiek dorosły faktycznie może stworzyć z kimś taką relację jak za czasów szkoły, czy studiów. Nie mówię, ze się nie zdarzy nigdy, ale po prostu wynika to z moich obserwacji i przede wszystkim właśnie z przekonania, że wtedy każdy ma już swoje sprawy.
UsuńZ tym aerobikiem to niekoniecznie :) Bo jak chodziłam sama w Poznaniu to nigdy nie czułam potrzeby, zeby z kimś rozmawiać i nawiązywać głębszą znajomość - i chociaż bywało, ze chodziłam latami w to samo miejsce z tymi samymi osobami, to nigdy z nikim się nie zakolegowałam - traktowałam to czysto jako trening a nie spotkanie towarzyskie i pewnie to dlatego. Z Dorotą to była trochę inna sprawa, bo po prostu stwierdziłyśmy w pewnym momencie, że równie dobrze możemy chodzic razem w to samo miejsce :)
Te godziny pracy i moje korepetycje znacząco utrudniają jakiekolwiek angażowanie się w takie spotkania. Domyślam się, ze nie trzeba chodzić zawsze, ale nam naprawdę trudno jest zaplanować cokolwiek. jednak tak naprawdę nawet nie o to chodzi - rzecz w tym, że ja nie bardzo lubię wszelkie skrajności a z doświadczenia, jakie miałam z różnymi wspólnotami katolickimi wynika, że własnie nie do końca z tymi ludźmi nadawalibyśmy na tych samych falach. Trudno to wyjaśnić w krótkim komentarzu, ale pomimo pewnych zbieżnych poglądów, mam wrażenie, że to wcale nie takie oczywiste, że faktycznie mamy takie same priorytety.
Nie wykluczam tego, jak wspomniałam, nawet kiedyś się nad tym zastanawialiśmy, ale właśnie trochę się obawiamy, żeby nie trafić gdzieś, gdzie nie będziemy czuli się dobrze.
Myślę, że rozumiem co masz na myśli odnośnie tych skrajności. W takiej sytuacji rzeczywiście możecie czuć się "nie na miejscu", bo zaangażowanie we wspólnotach jest raczej mocne, ale z drugiej strony też nie wszyscy się tak angażują, zawsze znajdują się osoby bardziej zdystansowane, więc myślę, że i tak warto sprobować, bo przecież nawet, jeśli traficie gdzieś, gdzie nie będzie Wam odpowiadało, w każdej chwili można się wycofać.
UsuńA odnośnie bliskich relacji w dorosłym życiu mam od jakiegoś czasu inne spostrzeżenia, właściwie doświadczenia. Te znajomości rzeczywiście różnią się od młodzieńczych, ale przecież i w tym wieku można dzielić te "swoje sprawy", choć są one już inne. Choć myślę, że możemy na to patrzeć z zupełnie innej strony, bo ja nie doświadczyłam w młodości tak zażyłych relacji z koleżankami jak Ty (wspólne mieszkanie, bycie ze sobą na co dzień, nieustanny kontakt telefoniczny itd.), więc pewnie mam inne wyobrażenie o bliskiej relacji. Mnie wystarcza regularny kontakt co kilka dni, ale i świadomość, że w razie potrzeby może to być i co godzinę, albo w środku nocy... A także świadomość, że gdy trzeba, pomoc może być czymś realnym, fizycznym, nie tylko pokrzepiającą rozmową. Ja w każdym razie dopiero teraz poznaję, czym jest przyjaźń.
Ogólnie to naprawdę trudno się tłumaczyć w formie pisemnej z różnych swoich refleksji, spostrzeżeń, czy poglądów... W każdym razie to pewnie z kolei wynika z pewnych moich doświadczeń, które miałam - może nie traumatycznych, ale jednak średnich.
UsuńTak, bardzo możliwe, że nasze odmienne zdanie na ten temat wynikają właśnie z innych doświadczeń.Ja po prostu nie potrafię sobie wyobrazić, że można faktycznie z kimś tak silnie się związać nie przebywając ze sobą tyle czasu i nie dzieląc wielu spraw. pewnie, że mamy bardzo dużo znajomych, z którymi się spotykamy dość regularnie i dobrze czujemy się w ich towarzystwie, ale właśnie ze względu na brak pewnych wspólnych doświadczen, te znajomości nie są już tak głębokie.
Dobrze Cię rozumiem- kiedy wyjechałam na studia ponad 200km od rodzinnego miasta (w dodatku w efekcie ironii losu- spokojnie mogłam studiować u siebie, gdyby nie pewne okoliczności), miewałam ogromne fale tęsknoty za domem (mimo że różowo nie było). Powroty raz na trzy tygodnie były też spowodowane dojazdem- zanim uruchomiono Polskiego Busa na trasie Wrocław-Katowice, dojazd pociągiem zajmował mi prawie pięć godzin w jedną stronę. Teraz mam więcej czasu, który powinnam poświęcić na naukę do sesji będąc tam, a nie w domu. To też trochę boli. Ale zawsze pocieszam się myślą, że kiedyś jednak do tego domu zawitam :)
OdpowiedzUsuńMożna powiedzieć, że juz kiedyś tego doświadczałam, bo przecież też wyjechałam z domu na studia, ale jednak to była zupełnie inna sytuacja. Też bywało trudno, ale prawie co weekend mogłam jechać do domu, a przede wszystkim to nie było na zawsze - wiedziałam, że nic nie jest przesądzone.
UsuńRozumiem te rozterki bardzo dobrze, mimo, że na co dzień intensywnego kontaktu z rodzina nie potrzebujemy, to jednak fakt, że w Kraku będziemy praktycznie sami (chociaż nie do końca, bo przecież siostra MW tam mieszka) był jednym z wielu argumentów za przeprowadzką na PZ.
OdpowiedzUsuńMy też na co dzień takiego kontaktu nie potrzebujemy (w Poznaniu mieszkaliśmy kilka przystanków od teściów, a kuzynostwo Franka mieszkało dosłownie ulicę dalej, a widywaliśmy się tylko od czasu do czasu), ale jednak jak za długo się nie widzimy, to robi mi się źle. Ale i tak najgorsza jest ta świadomość , że jesteśmy sami. W naszym przypadku było niestety inaczej, bo własnie z tego zrezygnowaliśmy :( Ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie takich decyzji podporządkowywać innym ludziom, a nie naszej dwójce - nawet mimo tego, że teraz jest trudno.
UsuńTak to jest, kiedy się zapuszcza korzenie w nowym miejscu, ale przecież nie żyjecie na pustyni, z biegiem czasu spotkacie jeszcze sympatycznych ludzi, może to będzie kolega z pracy, może sąsiadka, a może ktoś przypadkowy. Zobaczysz, jeszcze będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńTak, ale to nawet nie o takie znajomości chodzi.. Bo przypuszczam, że gdybyśmy chcieli, to moglibyśmy poznać więcej ludzi - już teraz mamy znajomych i zaliczyliśmy jakieś towarzyskie spotkania. Ale raczej na deficyt znajomych nie cierpimy, tylko brakuje nam rodziny oraz świadomości, że w razie czego, ktoś jest obok.
UsuńNo tak, wiem o czym mówisz, bo od dziesięciu lat jestem "odkorzeniona" i bardzo boleśnie to odczułam, kiedy mój facet trafił do szpitala. Ale od czego technologie, komórki i skajpy :)
UsuńW obecnych czasach 300 km to nie aż tak daleko, ale jednak.
OdpowiedzUsuńKiedy zastanawiam się, czy byłoby dla mnie problemem wyprowadzić się za granicę, to jako przeszkodę widzę właśnie takie oddalenie się od dotychczasowego świata, rodziny i znajomych. A jednak zdarzają sę sytuacje, kiedy chce się z kimś pobyć, potrzebuje się pomocy albo chociaż rady, przez telefon czy skype to nie to samo.
Oczywiście, że nei aż tak daleko - i sama odległość nie jest dla nas problemem. Tylko niestety wiąże się ona z czasem - a z tą kwestią już gorzej i niestety nie zawsze jest jak i kiedy pojechać.
UsuńJa już miałam okazję pomieszkać za granicą i wiem, że to na pewno nie dla mnie.
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że stworzenie sobie nowej siatki przyjaciół, w nowym miejscu w sensie, zajmuje około dwóch lat. Tak sobie myślę, że takie przeprowadzki w miejsca, gdzie nikogo się nie zna, nie są łatwe, nawet jeśli wiążą się z lepszą przyszłością i nawet wtedy kiedy wyjeżdża się z tą najbliższą osobą. Czasem sobie myślę, że podziwiam ludzi, którzy często zmieniają miejsce zamieszkania, ale z drugiej strony może to jest jakiś lęk przed zapuszczeniem korzeni w jednym miejscu na stałe...? Hm, taka mi się refleksja urodziła przy czytaniu tej notki :)
OdpowiedzUsuńOj nie, zapewniam Cię, że w naszym wypadku nei było żadnego lęku. Czasami po prostu życie się tak układa. A poza tym my nie zmieniamy miejsca zamieszkania często :) RAz nam się to zdarzyło :) Przyznam, że często bawią mnie takie psychologiczne refleksje, bo w większości przypadków generalizują i kompletnie się nie sprawdzają (tu nie odnoszę się konkretnie do Ciebie i Twojej opinii, tylko ogólnie do różnych psychologicznych stwierdzeń, ale też wiem, że to poniekąd Twoja działka i stąd w ogóle masz takie przemyślenia, mam nadzieję, że Cię nie uraziłam, bo nie miałam takiego zamiaru:))
UsuńWiesz, tu nie chodzi o znajomych - ci zawsze się znajdą prędzej czy później. Ale rodzina nam się tutaj nie przeniesie i pod tym względem zawsze będziemy sami.
Poczytałam komenatarze i też uwazam, ze w dorosłym życiu ciężko znaleźć przyjaciól, bo najlepsza do tego okazja jest w szkole średniej i na studiach.
OdpowiedzUsuńAle wracając do notki, to się nie dziwię, świadomość, że bliscy są blisko jest zawsze budująca, a 300 km to dla jednych mało dla drugich dużo, ale faktem jest, że w pięć minut takiego dystansu sie nie pokona.
Tak, ja też jestem tego zdania. Można poznawać fajnych ludzi i świetnie spędzać z nimi czas, ale uważam, że takiej więzi nie da się już siłą rzeczy stworzyć - z ludźmi ze szkoły czy ze studiów spędzało się dużo, dużo więcej czasu, rozmawiało się o innych sprawach, żyło się swoimi codziennymi sprawami i problemami - swoimi i tych znajomych. Nie wspominając już o wspólnej nauce, gotowaniu, imprezowaniu itp (to w moim przypadku na studiach)
UsuńTo nie jest w moim odczuciu odległość nie do pokonania, o czym świadczą jednak częste odwiedziny. Ale chodzi o samą świadomość, że blisko to też nie jest i jesteśmy tu jednak sami.
Moja dobra znajomość z liceum przetrwała, poki co, 6 lat i raczej będzie trwała dalej. A znajomości zawierane później to juz tak srednio. Studia dopiero kończe, ciekawe, czy któaś z tych znajomości przetrwa, zobaczymy:)
UsuńMy z Dorotą i Juską we wrześniu będziemy miały 14 lat znajomości :) To już prawie pół życia :P Jeśli chodzi o studia - z tych licencjackich dziennych ze wszystkimi dziewczynami utrzymuję kontakt - choć jest to utrudnione, bo trzy z nich są w Hiszpanii, a jedna w Poznaniu, ale jak tylko możemy to się spotykamy i piszemy do siebie, razem to już 10 lat będzie za chwilę.
UsuńZ póżniejszych czasów - studia magisterskie na przykład mam znajome, ale to już nie to samo, bo jednak doświadczenia też były inne. W innych okolicznościach raczej nie poznaję ludzi, którzy mogli by stać się moimi bliskimi znajomymi. Sa jeszcze koleżanki Franka, ale to też raczej towarzystwo do tańca niż do różańca :)
dlatego ja podziwiam małżeństwa które mieszkają od swoich rodzin ileś tam km i muszą generalnie liczyć tylko na siebie w najróżniejszych życiowych sytuacja, ale dacie ze wszystkim radę, bo kto jak nie wy??
OdpowiedzUsuńNo cóż, po prostu nie mamy innego wyjścia.
Usuń