Jesteśmy tutaj rok. A właściwie ja jestem, bo Franek dojechał później, no ale mentalnie jednak jesteśmy. W niedzielę 11 maja mieliśmy dokładnie trzysta sześćdziesiąty piąty dzień reszty mojego życia. Zabierałam się do tej notki kilkakrotnie, ale myślę, że czas najwyższy, żeby zmierzyć się z oceną tego roku...
Kiedy w styczniu ubiegłego roku dowiedziałam się, że dział logistyki naszej firmy zostanie przeniesiony z Poznania do Warszawy, ale przełożonym bardzo zależy na tym, żebym przeniosła się razem z nim, właściwie świat mi się zawalił. Może teraz brzmi to zbyt dramatycznie, ale tak właśnie było - mieliśmy konkretne plany, marzenia, wszystko zmierzało w jednym kierunku, wydawało się, że osiągnęliśmy tę upragnioną stabilizację... A tu wiadomość, która zatrzęsła naszym światem. Nigdy nie przeżyłam takiej rewolucji i nigdy nie miałam poważniejszego dylematu... Nie wyobrażałam sobie wyjechać z Poznania, nie wyobrażałam sobie życia z dala od bliskich i znajomych, nie wyobrażałam sobie, że Franek mógłby zrezygnować z pracy. Ale jeszcze bardziej nie wyobrażałam sobie zostać bez pracy, nie wyobrażałam sobie, że pozycja, którą tyle czasu sobie wypracowywałam (i która została zauważona) w firmie po prostu nie będzie miała ciągu dalszego, nie wyobrażałam sobie - to przede wszystkim - świadomie zrezygnować z takiej szansy. Otrzymywałam propozycję poważnego awansu, miałam zostać kierownikiem działu, co wiązało się oczywiście z dużą podwyżką (której duża część miała być rekompensatą za to, że się przeniosę), ale przede wszystkim z nowymi wyzwaniami, z okazją do nauczenia się wielu nowych rzeczy i do zdobycia doświadczenia. Przypuszczam, że do końca życia żałowałabym, że ją odrzuciłam - jestem po prostu na to zbyt ambitna. Co nie zmieniało faktu, że dylemat pozostawał, a serce mnie bolało z żalu za utraconą wizją spokojnej przyszłości... Jednak decyzja dojrzewała w nas sama. Nawet trudno powiedzieć, że ją podjęliśmi, bo ona po prostu przyszła. Nie było momentu, że powiedzieliśmy sobie - tak, jedziemy... Po prostu wszystkie nasze świadome i podświadome działania do tego zmierzały...
Teraz już wiem, że nie było żadnego końca świata. Szybko doszłam do tego wniosku. Właściwie od razu po przyjeździe tu stwierdziłam, że nie doskwiera mi 90% rzeczy, których się obawiałam. Nie wiem na czym to polega - może po prostu to jest kwestia tego, że z założenia nie żałuję swoich decyzji dotyczących mojego życia - w każdym razie, sama byłam zdumiona tym, jak dobrze sobie radzę. Nie biadoliłam, że musiałam rzucić wszystko i przyjechać do Podwarszawia, gdzie jestem sama, samiuteńka, nie dołowałam się, nie rozpamiętywałam, nie żałowałam. Wręcz cieszyłam się nową sytuacją i widziałam w niej niemal same pozytywy. Czasami w piątkowe popołudnie (gdy Franek przyjeżdżał dopiero w sobotę rano lub w ogóle nie mógł) nawiedzał mnie lekki smutek - ale tak mam prawie zawsze w piątki, gdy nigdzie nie jedziemy :P
Później niestety okazało się, że u mnie w firmie nie wszystko będzie tak, jak miało być i wszystkich nas zaskoczyła pewna informacja, która do dziś nie ma rozstrzygnięcia. To nieco zburzyło ten mój spokój z jakim podchodziłam do tej przeprowadzki.
Wiecie, że kolejne miesiące bywały różne i wiele niedobrego się nam przydarzyło. Nie chodzi oczywiście o nieszczęścia, ale jednak te wszystkie trudności, która jedna po drugiej wyskakiwały nam na drodze, gdy tylko wydawało się, że widać światełko w tunelu...
Ale jedno muszę stwierdzić z całą stanowczością - nigdy, ani razu nie pożałowałam, że jednak zdecydowaliśmy się na przyjazd tutaj! Franek, sfrustrowany swoją chorobą i brakiem pracy, już był tego bliski, a mnie ze względu na niego przeszło przez myśl, czy przypadkiem nie poświęciliśmy zbyt wiele, ale nadal uważałam, że nie mogło być inaczej.
Jak wiecie, ostatnio rozwiązał nam się jeden poważny problem i naprawdę wiele się zmieniło wraz z zatrudnieniem Franka na stałe w Nie-Zielonej Firmie. Całkowicie opuściły nas myśli, że może rok temu postawiliśmy nogę nie na tej ścieżce. Franek robi to, co tak bardzo lubi - nie ma dla niego lepszej pracy. Cieszymy się więc, że udało się osiągnąć ten cel, który wydawał się kiedyś nieosiągalny.
Jeśli chodzi o moją sytuację, nadal się nic nie wyjaśniło. Okazało się, że pewne rutynowe działania wzięłam za coś więcej i myślałam, że coś się może rozstrzygnie. Tymczasem okazało się, że jeszcze nie tak szybko... I właściwie teraz stwierdzam, że choć dobrze byłoby wiedzieć, że zakończenie jest pozytywne, to lepsza niepewność w takim wydaniu (mamy z czego zaoszczędzić, nie stresujemy się, co przyniesie jutro) niż zła wiadomość. Jeśli więc miałoby się skończyć źle (odpukuję!), to lepiej niech ta w miarę stabilna niepewność trwa. Fakt, że nie możemy cały czas zaplanować pewnych rzeczy... Ale z drugiej strony Franka praca pozwoliła nam na to, żeby choć trochę starać się żyć, jakby nic nad nami nie wisiało. Chwilowo więc ignorujemy tę chmurę i po prostu przyzwyczajamy się, że niebo nie może być tak całkiem błękitne.
Wiem, że wiele z Was nie do końca rozumiało, dlaczego właściwie aż tak się tym wszystkim stresowaliśmy. Ja przyznaję, że teraz to rzeczywiście wyglądało już całkiem przyjemnie - tylko, że zawsze po wszystkim człowiek się orientuje, że nie było tak źle... A kiedy znajduje się w samym środku burzy, to nie jest łatwo zapanować nad emocjami. Denerwowaliśmy się, bo nie mieliśmy jasnego komunikatu, że Franek tę pracę dostanie. Do tego nie chcieliśmy palić mostów w poprzedniej firmie, a naprawdę trudno było Frankowi grać na dwa fronty nie przyznając się do tego. W dodatku martwiliśmy, co się tym, co może się wydarzyć u mnie. Komuś, kto stoi z boku rzeczywiście może się wydawać, że przecież nic takiego się nie działo - ale wiecie, to trudno wytłumaczyć, bo trzeba po prostu być w takiej sytuacji, gdy człowiek próbuje sobie poukładać jakoś życie, stara się od roku zacząć wszystko od nowa i ciągle brakuje mu kilku elementów układanki. Cały czas stoimy na niepewnym gruncie i na dłuższą metę samo to może być po prostu stresujące i frustrujące. A gdy sobie uświadamiamy, że to wszystko mogło być na nic i znowu dostaniemy po łbie, to strach jeszcze bardziej chwyta za gardło...
Na szczęście na razie trochę puścił. Nie mówię, że odpuścił. Ale staramy się na razie skupić na innych rzeczach. Nadal trochę boimy się za bardzo cieszyć z tego, co jest teraz, ale jednocześnie nadzieja, że może jednak to początek dobrej passy jest coraz większa...
Podsumowując tę moją długaśną, ale potrzebną notkę - żadnego końca świata nie było. Rewolucja za to i owszem - choć rzeczywiście raczej pozytywna. Ale jeszcze ostatecznego happy endu nie ma i tego nam właśnie brakuje. Czujemy ogromną potrzebę, aby wreszcie móc tak całkowicie odetchnąć i nie martwić się, że znowu żyjemy w jakiejś bańce mydlanej, która zaraz pryśnie. Ale cieszy nas, że i tak wiele rzeczy zakończyło się póki co pomyślnie, to po prostu daje siłę.
Całkiem nieźle to brzmi. Wiem, że się powtarzam, ale mam nadzieję, że teraz już pójdzie z górki. Bardzo mądrze brzmi Twoje podejście, że trzeba się cieszyć tą "niepewną stabilizacją", którą osiągnęliście. Zawsze się można martwić, ale skoro to w niczym nie pomaga, to chyba jednak nie warto.
OdpowiedzUsuńNie zauważyłam, żebyś się powtarzała - widocznie nie mam przesytu Twoimi słowami :P
UsuńJa też mam taką nadzieję.. Potrzebujemy jeszcze tej jednej, jakże istotnej informacji. Bo nadal jest tak, że przecież bez tego pewności nie możemy mieć.
Wiesz, ja wcale taka dobra w tym niemartwieniu się nie jestem, ale też nie potrafię na dłuższą metę cały czas tylko się dołować. Problem nie znika, ale zazwyczaj udaje mi się go na trochę zepchnąć, bo inaczej bym po prostu nie wytrzymała psychicznie. jestem pewna, że smutki mi wrócą i panikowanie przed przyszłością również, ale na razie też wiem, że wiele dobrego się wydarzyło i staram się skupić na tym. Mam nadzieję, że się nie przejadę.
Pozytywna rewolucja zdecydowanie;) ale faktycznie wiązała się ze stresami i niepewnością o jutro.
OdpowiedzUsuńPozytywna, bo choć wiele musieliśmy zostawić za sobą, to jednak zyskaliśmy to, na co liczyliśmy. No, nie wszystko, bo jednak stabilizacji nadal nie ma, ale wtedy nikt się nie spodziewał, ze tak będzie - bardzo możlwe, że mając wiedzę, że nie wszystko u mnie będzie tak jak należy, nie zdecydowalibyśmy sie na wyjazd, bo byłoby to zbyt duże ryzyko, ale widocznie tak miało być.
UsuńW każdym razie zdecydowanie wiązała się ze stresem i niepewnością - i niestety jeszcze nadal tak jest... Ale chwilowo udaje mi się tym nie martwić.
ważne że pomalutku się wszystko "jakotako" wyklarowało, jeszcze troszkę i już będziecie pewnie mogli więcej planować :)
OdpowiedzUsuńTak, to prawda. Mam nadzieję, że rzeczywiście to, co nam ostatnie zostało do wyjaśnienia rozwiąże się pozytywnie. Wtedy byłoby idealnie.
UsuńRozumiem Cię aż za dobrze, człowiek stara się ułożyć jakoś to swoje życie, by było dobrze, ale gdzieś tam brakuje jednego czy dwóch puzzli i niepewność o to, czy i kiedy się one znajdą nie dają spokoju. Wtedy człowiek jest wystawiony na ciężą próbę sił, cierpliwości i stresu, który większy lub mniejszy, ale mu towarzyszy na co dzień.
OdpowiedzUsuńAno właśnie. Dzięki za zrozumienie, to zawsze ważne :) Tak naprawdę gdyby nie ta niepewność, to teraz byłoby tutaj już idealnie i moje rozterki zeszłoroczne w ogóle poszłyby w niepamięć. Ale widocznie nie może być za dobrze.
UsuńMnie na razie chwilowo został ten stres odpuszczony, więc staram się tym cieszyć, ale na pewno jeszcze mnie dopadnie.
Nie moze być za dobrze- dobrze powiedziane:P
UsuńA tak na poważnie, coraz częściej myślę, że w życiu chyba nigdy nie będzie "idealnie", bo zawsze coś tam człowieka dopadnie.
To nie jest moje motto, no ale w tej sytuacji trudno inaczej na to spojrzeć :)
UsuńHmm, to ja tak nie myślę - bo wiem, że może być "idealnie" - tylko, że to jest kwestia podejścia. Ja uważam, że u mnie było idealnie- jasne, że brakowało nam pewnych rzeczy, ale i tak nie czułam potrzeby, zeby je zmieniać, wystarczało mi to, co było. Wiesz, trudno mi to wytłumaczyć - w takim czystym sensie na pewno ideału nie da się osiągnąć, ale jak ktoś nie ma zbyt wygórowanych oczekiwań to jest na to szansa :)
Czasami te niepewne, ryzykowne w danej chwili decyzje mogą po pewnym czasie "odwrócić się na tę przychylną stronę". Oby i u Was do końca tak było :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, dlatego też nie odrzuciliśmy jej z góry, a wręcz zdecydowaliśmy się zaryzykować. Nie wyobrażałam sobie inaczej. Datego ryzyka się nie boję aż tak bardzo - tylko wtedy nie wszystko było wiadome.
UsuńKto nie ryzykuje ten nie ma. Nie będziesz mogła zarzucić sobie że nie sprobowalas.
OdpowiedzUsuńTo na pewno. a jestem przekonana, że żałowałabym, gdybym tego nie zrobiła.
UsuńA ja myślę, że rozumiem :* choć może nie w 100% bo identycznej sytuacji nie przeżyłam. Moim zdaniem i tak świetnie sobie z tym wszystkim radzicie, a gdy już wszystko się pięknie poukłada w stabilną całość, będziecie tak umocnieni i utwardzeni przez życie, że już nic Was nie ruszy! :) Ja teraz na własne życzenie rozsypałam naszą układankę i póki co nie mogę nawet znaleźć wzoru, według którego wiedziałabym jakich elementów szukać, ale staram się na razie tym nie przejmować i przez kilka tygodni zdawać się na los, może on wie, co będzie dla mnie najlepsze ;-)
OdpowiedzUsuńDzięki ;) Cieszę się, bo zrozumienie jest dla mnie w jakiś sposób ważne.
UsuńMnie się też wydaje, że ogólnie rzecz biorąc poradziliśmy sobie i radzimy nienajgorzej. Bywają chwile bardzo złe, gdy się ma już wszystkiego dość, ale wydaje mi się, że wiele osób po prostu by zrezygnowało - np. jeszcze zanim Franek tu przyjechał.
Ale przynajmniej Ci teraz lepiej :)
A mówiłam, że po burzach uspokojenie się pojawi? Może jeszcze nie stuprocentowe, ale zawsze. Ja też dziś spokojniejsza, bo właśnie Pierworodny pracę nową znalazł. Uff...
OdpowiedzUsuńTeż tak myślałam - ale wiadomo, że w takich sytuacjach trudno człowiekowi myśleć racjonalnie i z nadzieją.. Czasami wydaje się, że to złe nie ma końca. I masz rację - to zawsze coś, to dużo... Zawsze jakaś ulga.
UsuńI bardzo się cieszę z powodu Pierworodnego!! Bardzo! Myślałam o Tobie i o nim, więc się naprawdę cieszę :)
Wiem coś o tym. To samo miałam półtora roku temu przed rozpoczęciem stażu. Niby coś ma się wydarzyć i wszystko zmierza w takim jak trzeba kierunku, ale dopóki nie będziesz miała tego jasno powiedziane albo umowę przed sobą to nic nie jest wyjaśnione. A Ty się człowieku martw i denerwuj
OdpowiedzUsuńNo u mnie jest trochę inna sytuacja, bo ja wszystko mam bardzo korzystną umowę przed sobą i jeśli chodzi tylko o mnie, to nie mam powodów do zmartwienia. Problemem są sprawy, których nikt się nie spodziewał wtedy, gdy toczyły się rozmowy ze mną. Dlatego nie mam do nikogo pretensji, bo wiem, że to od nikogo nie zależy.
UsuńCzłowiek dąży do stabilizacji, do znalezienia swojego miejsca i czasu na ziemi. Niestety obecnie nic nie jest pewne. Jednego dnia mamy pracę, drugiego mamy ją, ale już w innym miejscu, a trzeciego możemy jej w ogóle nie mieć.
OdpowiedzUsuńJak można cokolwiek zaplanować, skoro wszystko jest takie niepewne?
Takie czasy, to jest fakt.
UsuńTakim osobom jak ja, które co prawda nie muszą mieć wszystkiego zaplanowanego od A do Z a nawet nie lubia planować na dłuższą metę, ale za to potrzebują bardzo czegoś stałego i pewnego rodzaju pewności, to bardzo doskwiera.
Przeprowadzka, problemy z pracą, niepewne jutro - ktoś kogo dziwią emocje związane z takimi zmianami w życiu po prostu nigdy ich nie doświadczył.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy pamiętasz, ale pisałam Ci wtedy, ze najtrudniejszy jest pierwszy rok w nowym miejscu, potem jest już lepiej, człowiek w pełni się adaptuje, życie na nowo zaczyna się już stabilizować. W naszym przypadku tak było, mam nadzieję, ze w Waszym tez tak będzie, ze każdy kolejny rok będzie już łatwiejszy;)
Tak, ja też tak myslę. Przede wszystkim chodzi o to, że to wszystko się ze sobą wiąże i choć wydawałoby się może, że nie mieliśmy większych powodów do niepokoju ze względu na potencjalną pracę Franka w Nie-Zielonej Firmie, to tak naprawde to była tylko jedna z wielu zmiennych, która w danym momencie determinowała nasze samopoczucie.
UsuńTak, pamiętam :) I myślę, że to prawda - bo gdyby nie ta sytuacja u mnie, o której przecież nie mogliśmy wiedzieć, gdy podejmowaliśmy decyzję, to teraz wszystko byłoby po prostu świetnie! Nie mielibyśmy powodów do narzekania. Choć tak naprawdę sama aklimatyzacja przyszła u mnie dużo wcześniej i w ogóle raczej szybko, ale chodziło tylko o samopoczucie tutaj, a reszta spraw poukładała się jako tako dopiero po roku właśnie.
Więc czekamy teraz tylko na tę jedną dobrą informację a później to już będzie świetnie :P Taką mam nadzieję..
Czasem rewolucje początkowo trudne wychodzą na dobre. U mnie tak właśnie było ale teraz jestem bardzo szczęśliwa :)) Mam nadzieję, że Wam też wszystko się poukłada i będziecie szczęśliwi :))
OdpowiedzUsuńMyślę, że rewolucje zawsze są na początku trudne i trzeba się z tym liczyć, ale gdyby człowiek nie wierzył w to, że się poukłada mimo wszystko, to na pewno by się na to nie zdecydował.
UsuńI ja mam nadzieję, że u nas też tak będzie.
Witam :)
UsuńPozdrawiam Was pięknie i życzę samych pogodnych i udanych dni ;)
Zapraszam na bloga, bo wieki Cię u mnie nie było :)
Pozdrawiam również Morgano :)
UsuńNic dziwnego, że na początku traktowałaś to jak koniec świata :) Tyle zmian na raz i niepewność co dalej. Chyba większość ludzi miałaby obawy przed takim wyjazdem. Najważniejsze, że teraz jesteś zadowolona :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że jeszcze nie mogę być do końca spokojna, ale cóż, na razie staram się zadowolić tym, co jest :)
UsuńCzasami warto trochę powalczyć z trudnościami, ważne, że już wiele z nich za wami :)
OdpowiedzUsuńDecyzja wywróciła życia do góry nogami, ale rezygnacja z szansy może nie byłaby wcale łatwiejsza.
Jestem właściwie pewna, że gdybym zrezygnowała, to nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Brzmi patetycznie, ale ja po prostu nie należę do osób, które odpuszczają takie okazje, to nie w moim stylu.
UsuńMam nadzieję, że teraz już będzie tylko łatwiej..
Wszystko nieznane jest straszne i wygląda na koniec świata. Potem okazuje się, że nie było się czego bać. Strach ma wielkie oczy.
OdpowiedzUsuńW naszym związku to P. denerwuje się jak coś idzie nie po jego myśli, gdy trzeba życie wywrócić do góry nogami. Ja zawsze jestem spokojna, bo wiem ze jakoś się ułoży. Po prostu wierze ze u góry ktoś czuwa by mimo jakichś kłopotów było dobrze. W jednej sytuacji role się odwróciły. Gdy okazało się ze jestem w ciąży. Chyba P. się bardziej wystraszył mojego przerażenia bo sam mnie uspokajał;p
Tak, doskonale o tym wiem. I wtedy właściwie też to wiedziałam - ale ten koniec świata bardziej wynikał nie z tego strachu przed tym, co nieznane, tylko z żalu że opuszczam to, co znane i lubiane.
UsuńTo ja przyznam, że nie mogłabym miec faceta, który by się denerwował bardziej ode mnie bo nie miałabym skąd czerpać siły :) Ja się przejmuję wieloma rzeczami i cieszę się, ze czasami Franek potrafi przywołać mnie do porządku :)
Mam nadzieję, że teraz cokolwiek Was spotka, to będzie tylko ewolucja na lepsze ;) rewolucji dość :D
OdpowiedzUsuńJa też mam taką nadzieję, choć nie jestem pewna, czy faktycznie możliwa jest już tylko ewolucja - tak czy inaczej, byle pozytywnie!
UsuńDoskonale Cię rozumiem bo mnie też czeka rewolucja w życiu i też żyję teraz ( znowu!) w ogromnym stresie i też są to zmiany związane z miejscem zamieszkania tylko nie mam pojęcia czy to będą pozytywne zmiany. Anissa
OdpowiedzUsuńNo tego niestety się nigdy nie wie :( Ale trzeba miec nadzieję, że jednak będą pozytywne - i tego Ci życzę!
UsuńDziękuję:)
OdpowiedzUsuń