*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 18 września 2014

Zwyczajne świętowanie

W sobotę obudziłam się już przed szóstą i pomyślałam sobie, że dwa lata temu też obudziłam się prawie jako pierwsza (bo pierwsza zazwyczaj jest mama :)), ale wtedy obudziło mnie piękne słoneczko i błękitne niebo, a teraz za oknem była gęsta mgła, która sprawiła, że było zupełnie ciemno... Ale nie zraziło nas to i nawet Franek za parę minut już wstawał, żeby realizować to, co mieliśmy w planie.
Plany zaczęliśmy snuć już jakiś czas wcześnie - a właściwie po prostu zastanawialiśmy się, co zrobić z tą rocznicą. Oczywiście najchętniej to byśmy gdzieś wyjechali, ale okoliczności życiowe nam nie sprzyjają.. Rok temu Franek był jeszcze na okresie próbnym w poprzedniej firmie, więc o urlopie nie mogło być mowy. W tym roku pracuje już gdzieś indziej, ale od razu zapowiedziano mu, że urlop dostanie dopiero w drugiej połowie października... I tak się cieszyliśmy, że tak wypadło, że weekend miał wolny. Do tego sytuacja w mojej pracy i fakt, że musiałam załatwić parę spraw urzędowych (na przykład w ZUSie) spowodowały, że postanowiliśmy po prostu pojechać do Miasteczka - zwłaszcza, że ostatni raz byliśmy tam pod koniec czerwca, a poza tym mojego tatę wysłano na miesięczną delegację na drugi koniec Polski i szkoda nam było, żeby mama siedziała sama :) Z jednej strony się cieszyłam, bo naprawdę chciałam już tam pojechać (a kolejna okazja nie wcześniej niż za następny miesiąc), z drugiej czułam lekki niedosyt - zastanawiałam się, czy nadejdzie w końcu taki rok, w którym będziemy mogli po prostu wziąć urlop, spakować się, wyjechać i świętować nie oglądając się na nic... Ale później nawet ten niedosyt się rozwiał, zwłaszcza, kiedy widziałam, jak bardzo Franek się cieszy, że jedziemy do Miasteczka :) Już parę dni wcześniej mówił, jak lubi tam jeździć.
Wyjechaliśmy w piątek krótko po 10tej. Franek już skończył pracę (pod tym względem jego grafik naprawdę się nam udał :)), ja wyszłam wcześniej (o ile można nazwać wyjście po zaledwie godzinie pracy wcześniejszym :P) i wyruszyliśmy. Zdążyliśmy do urzędu, zdążyliśmy zrobić przegląd techniczny samochodu i zostało nam jeszcze całe popołudnie i wieczór żeby posiedzieć w domu i pogadać. A w sobotę z samego rana wyruszyliśmy do lasu na... grzybobranie :) Może i mało romantyczny sposób na spędzanie rocznicy ślubu, ale my tak bardzo lubimy chodzić na grzyby, a zazwyczaj tylko raz w roku możemy sobie na to pozwolić, że naprawdę była to dla nas jakaś forma celebracji :) Chodziliśmy po tym lesie, cieszyliśmy się ciszą, obserwowaliśmy dzięcioły, cieszyliśmy się słońcem przebijającymi się przez drzewa (bo pogoda zdążyła się poprawić) i wypatrywaliśmy grzybów :) Chwilami każde z nas szło w swoją stronę, żeby po jakimś czasie się odnaleźć i spacerować razem. Ostatecznie nazbieraliśmy trzy wiadra, o 12 mogliśmy więc wracać :)

Popołudnie spędziliśmy na oczyszczaniu grzybów i przygotowaniu ich do suszenia, zajęło nam to kilka godzin. Ale przed osiemnastą udało nam się skończyć i zaczęliśmy się przygotowywać do głównej części wieczoru :) Ubraliśmy się odświętnie - Franek włożył eleganckie spodnie i koszulę, ja sukienkę i szpilki. Umalowałam się, ufryzowałam - nawet pazury po tych grzybach udało mi się doprowadzić do porządku :) A potem wsiedliśmy w samochód i przejechaliśmy się 11 km do Miasteczka Większego do restauracji. Po drodze przejechaliśmy się jeszcze obok miejsca, w którym odbywało się nasze wesele, z daleka zerknęliśmy na inną parę młodą i innych gości i pojechaliśmy dalej. Poszliśmy do restauracji, która należy do tego samego właściciela co nasza weselna knajpka. Mieliśmy szczęście, bo ze względu na ładną pogodę, ludzie siedzieli na zewnątrz, a my weszliśmy do środka i mieliśmy całą salę dla siebie :) Usiedliśmy sobie na sofie przy stoliku w bardzo kameralnym miejscu. Kelner zapalił świecę i przyniósł menu. Złożyliśmy zamówienie i pogrążyliśmy się w rozmowie, ciesząc się jednocześnie odświętną atmosferą, która nam towarzyszyła. Klimat restauracji jej sprzyjał - przygaszone światła, świece, nastrojowa muzyka, piękne kwiaty, ozdoby na ścianach i puste stoliki... Czuliśmy się tak, jakby cała sala została zarezerwowana specjalnie dla nas na ten wieczór :) Zjedliśmy przepyszną ciabattę z grillowanym kurczakiem, warzywami, sosem bazyliowym i dipem z serka fromage na przystawkę oraz pizzę, na którą od dawna mieliśmy ochotę. Ja popijałam herbatą z miodem i cytryną, a Franek piwem. Później pozwoliłam sobie jeszcze na mrożoną kawę z sosem waniliowym :) Nawet nie wiem, ile czasu tam siedzieliśmy... Wcześniej obawiałam się, że skoro nie mamy sprecyzowanych planów co do tego wieczoru i skoro nie robimy niczego nadzwyczajnego, to nie uda mi się poczuć niczego szczególnego tego dnia. A jednak bardzo się pomyliłam - okazało się, że do świętowania potrzeba nam niewiele - wystarczą przygaszone światła, wspólne wyjście w odświętnym ubraniu, a przede wszystkim my dwoje - i już odrywamy się na chwilę od rzeczywistości i jest pięknie :) Podobało mi się bardzo, kiedy Franek mnie objął i powiedział: "no to podsumujmy sobie teraz te nasze dwa lata..." Wiem, to nic niezwykłego :) Ale przecież znacie mnie i wiecie, jak bardzo lubię wszystko podsumowywać i jak dużo spokoju przynosi mi takie spięcie danego okresu czasu klamerką, więc fakt, że to wyszło z inicjatywy mojego męża tym bardziej mnie ucieszył :) Porozmawialiśmy więc sobie o tym ostatnim czasie - również o tym, co przykre i staraliśmy się (głównie Franek) przekonać, że i tak sobie ze wszystkim poradzimy. Powspominaliśmy też nasz ślub, a Franek nawet włożył mi jeszcze raz na palec obrączkę (zdjąwszy ją oczywiście uprzednio:)) i ponownie wypowiedział słowa przysięgi małżeńskiej... :)
Naprawdę było pięknie! 

Później zachciało nam się jeszcze romantycznego spaceru po uliczkach Miasteczka Większego. Zaprowadziłam Franka na ławkę - taką zwyczajną ławkę przy ulicy. Usiedliśmy na niej na chwilę tylko po to, żeby przypomnieć sobie, jak osiem lat temu (to także był wrzesień!) po dwóch miesiącach naszej znajomości, Franek po raz pierwszy przyjechał do mnie w odwiedziny. Przyjechaliśmy właśnie do Miasteczka Większego, żeby spotkać się z Dorotą, a potem poszliśmy razem do wesołego miasteczka na karuzelę (to znaczy ja i Dorota, Franek obserwował nas z dołu :P). Później ja z Frankiem wracaliśmy do domu. Po drodze kupiłam sobie Śmiejżelki i jadłam je właśnie na tej ławce siedząc Frankowi na kolanach. Dlaczego tam usiedliśmy - nie mamy pojęcia, bo ani to miejsce szczególne, ani romantyczne... Siedzieliśmy wtedy i rozmawialiśmy o tym, że za chwilę rozstaniemy się na długo, bo Franek następnego dnia wracał do Poznania a ja parę dni później wyjeżdżałam na pół roku do Hiszpanii.. Wiele się zdarzyło od tamtego czasu.

Później jeszcze usiedliśmy na ławce na klimatycznym rynku... Brukowane uliczki, ozdobione drzewa, latarnie, odgłosy imprezy odbywającej się w jednej kamienicy i dancingu w knajpce po lewej... Do tego głośne rozmowy i śmiech ludzi siedzących przy stolikach w ogródkach restauracyjnych, stukot obcasów i pokrzykiwanie młodzieży przechodzącej nieopodal... To wszystko wystarczyło, żebym poczuła, że jednak wyjechaliśmy, że jednak świętujemy, że to jednak jest nasz wieczór :)
Okazało się, że nie musieliśmy brać urlopu, nie musieliśmy wyjeżdżać w żadne nowe, niezwykłe miejsce. Nie musieliśmy jeść wypasionej kolacji i popijać jej wykwintnym winem. Wystarczyła pizza nieopodal Miasteczka i nasze wspomnienia oraz ciepłe uczucia, żeby zrobiło się romantycznie i odświętnie :)
Aż żałuję, że jednak nie mam we krwi robienia zdjęć, bo przydałyby się, żeby choć trochę oddać klimat tamtego wieczoru. Ale mimo, że przeszło mi przez myśl, że fotkę jakąś można by cyknąć, to jej nie zrealizowałam.

Ps. A to podobno jeszcze nie koniec świętowania :)

38 komentarzy:

  1. Nie wiem czemu, ale czytając notkę poczułam romantyczny klimat tego wieczoru ;) a ja romantyczna nie jestem ani trochę ;) Znaczy, że dobrze oddałaś nastrój wieczoru ;)
    I nie powinnam tej notki czytać przed śniadaniem :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) No to się cieszę, że i bez zdjęć się udało :) Ja też romantyczna nie jestem, mam wrażenie, że z romantyzmu wyrosłam już dawno temu. Ale bywa, że mam taką potrzebę, żeby przez chwilę do niego wrócić - przynajmniej w takich okazjach

      Ja właśnie teraz jem :P Zazwyczaj jest tak, że włączam komputer i idę sobie szykować śniadanie i potem zasiadam przed ekranem z jedzeniem już :)

      Usuń
    2. Ja nawet z niego wyrastać nie musiałam ;) na dodatek trafił mi się romantyczny egzemplarz faceta i na moje "nie jestem romantycznym typem" było "dopracujemy" :| Co nie znaczy, że czasami nie lubię wyjść gdzieś, posiedzieć w miłej atmosferze ;) (dlatego załatwiłam sobie randkę :P)

      A mnie właśnie grzeje się mleko ;) przed ekranem zasiadam zazwyczaj z kawą, dopiero po jakiejś godzinie żołądek daje mi znak, że jeść chce ;)

      Usuń
    3. Szczęściara :) (sic ;P) - chyba ;))
      E to ja myślę, że to dobrze, kiedy facet jest romantyczny. Franek może nie jest jakimś szczególnym romantykiem, ale możliwe, że i tak przejawia tego romantyzmu więcej niż ja. Myślę, że lepiej tak, niż na odwrót :) Mi się w sumie podoba, kiedy to on ma takie romantyczne zapędy, bo wtedy się mogę temu poddać.

      Ja z herbatą, bo kawy nie piję (choć dzisiaj wyjątkowo właśnie wypiłam, bo Franek kupił 3w1, a takiej lubię się czasami napić). Jeśli o mnie chodzi to trzymam się tego, żeby zjeść pierwsze małe śniadanie do pół godziny po wstaniu z łóżka :) Zwłaszcza, że przed pracą często ćwiczę i musi mi się zdążyć uleżeć :P Zaraz się właśnie zabieram za jakąś krotką gimnastykę :)

      Usuń
    4. W sumie, to masz rację ;) kobiecie łatwo, jak napisałaś, poddać się temu, niż facetowi. Zwłaszcza jak to jest jeszcze taki typ totalnego twardziela i nie wypadałoby mu być na chwilę romantycznym. Niee, takiego to bym nie chciała :)

      Ja wiem, że najpierw należy zjeść, a potem pić kawę, ale mnie zwyczajnie nie chce się robić śniadania, chociaż moje i tak wiele nie wymaga :D Jednak w roku akademickim pierwsze, co robię, to jedzenie, bo nie jestem w stanie wyjść głodna z domu. Mogę być niepomalowana i nieuczesana, ale nie z pustym brzuchem ;)

      Usuń
    5. No, ja też nie, to już wolę sama być twardzielką, bo dla mnie to nie wstyd, jak na chwilę przestanę nią być :P

      Rozumiem - właściwie wiele osób tak ma :P Mnie jakoś to zrobienie śniadania idzie. Właściwie zazwyczaj jest to tylko jednak kromka chleba, jedno jajko albo jakieś płatki z mlekiem, więc szybko idzie :) I mam tak samo - nie wyjdę z domu bez śniadania.

      Usuń
  2. fajnie jest tak spędzić dzień z ukochaną osobą :) my wczoraj mieliśmy całe 2,5 godziny dla siebie i co? zamiast po prostu pobyć ze sobą - zaliczyliśmy wizytę w banku, urzędzie miasta i milionie innych miejsc, by jechać szybko do domu i do przedszkola, gdzie okazało się, że to fałszywy alarm i mieliśmy godzinę dłużej, a wtedy ja leżałam, a on opanował komputer. Ot życie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No czasami tak bywa :) Ale takie wspólne załatwianie różnych spraw też może być fajne. Ja nawet to lubię - choć oczywiście wolałabym spędzać taki wspólny czas w innych okolicznościach. Ale to nie jest takie złe :)

      Usuń
  3. Tak naprawdę świętować można wszędzie tak, aby było wyjątkowo, wystarczy, że dwoje czuje ten sam klimat;)
    Zawsze gdy jesteśmy w Krakowie, łazimy po miejscach w których coś się wydarzyło, zaliczając te wszystkie schodki, ławki itd. Wcale nie są piękne, ale dla nas mają ogromne znaczenie. Miałam nawet w planach po ostatniej wizycie w Mieście Królów notkę ze zdjęciami tych miejsc, które wreszcie udało mi się napstrykać, ale jakoś tak późniejsza rzeczywistość sprawiła, że mi się odechciało. Może kiedyś;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. NIby o tym wiedziałam, ale i tak początkowo brakowało mi jakiegoś poczucia niezwykłości, kiedy myślałam o tej rocznicy, jednak okazało się, że szybko ono zniknęło właśnie za sprawą tego klimatu :)

      My też tak robimy - choć u nas to też jest tak. ze nie ma jednego miejsca - miasta, w którym mielibyśmy zebrane te wszystkie związane ze wspomnieniami miejsca. Po niektóre ważne wspomnienia musielibyśmy lecieć aż do Hiszpanii :P

      Usuń
  4. Bardzo się cieszę, że mieliście taką miłą pierwszą część świętowania ;) I żałuję, że nam zwykle brakuje inwencji, by odpowiednio uczcić nasze rocznice.. Jeszcze jako para celebrowaliśmy każdą rocznicę bycia razem, gdzieś jechaliśmy- a w małżeństwie- owszem, nie zapominamy o tym najważniejszym dniu, wspólny wieczór (jak już dziecko/ dzieci pójdą spać;) i kwiaty to niemal tradycja, ale chętnie oderwałabym się, gdzieś wyszła, wyjechała.. choć na parę godzin:) Ale widze, że mój mąż nie odczuwa takiej potrzeby, jest typowym domatorem, więc nic na siłę. Może jeszcze kiedyś nam się zmieni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się cieszę, bo naprawdę tego potrzebowałam :)
      W domu też można bardzo fajnie świętować, ale trochę Cię rozumiem, bo ja często - zwłaszcza przy takich okazjach, odczuwam potrzebę, żeby zmienić otoczenie i poczuć, że jest jednak nieco inaczej - nawet przez kilka godzin.
      My akurat w tej kwestii z Frankiem jesteśmy podobno - tak pół na pół. Z jednej strony lubimy poiedzieć w domu, z drugiej nas nosi i za długo w jednym miejscu też nie usiedzimy. Ale potrafię też zrozumieć Twojego męża - zresztą takie domatorstwo ma swoje dobre strony :)

      Usuń
  5. ponowna przysięga, piękne...
    Jutrzenka

    OdpowiedzUsuń
  6. widzisz, i to wlasnie swiadczy o tym, ze w zyciu trzeba sie cieszyc nawet takimi drobiazgami jak siedzenie na lawce czy jedzenie rocznicowej pizzy :) bo przeciez nie chodzi o jedzenie w najlepszych restauracjach, tylko o spedzenie tego waznego czasu razem.
    A ponowna przysiega Franka - cos pieknego :))) Za rok wasza rocznica bedzie juz w powiekszonym skladzie, wiec tym bardziej bedzie wyjatkowa :)
    ciekawa jestem tego Waszego dalszego swietowania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, ja doskonale z tego sobie zdaję sprawę i zazwyczaj nie mam z tym problemu, ale jednak bywają chwile/dni, kiedy naprawdę trudno cieszyć się z drobiagów, kiedy problemy już takie drobiazgowe nie są. Ale przynajmniej się staramy.
      Powiedziałabym też, że bardziej utrudniona :) Ale Franek już zapowiedzial mojej mamie, że się w przyszłym roku będzie zajmować dzieckiem, podczas gdy my będziemy świętować :)
      Sama jestem ciekawa - bo za nami dopiero wczorajsza druga część :)

      Usuń
  7. ach... ale się rozmarzyłam :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Bo to przecież wcale nie o miejsce chodzi ani o wielką celebrację, tylko o tę ukochaną osobę obok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że tak :) Miejsce też ma jakieś znaczenie, ale faktem jest, że nawet najbardziej bajkowa sceneria nie zapewni wszystkiego :) Dlatego najważniejsze jest to, zeby świętować razem, reszta to już dopełnienie.

      Usuń
  9. Nie miejsce tworzy klimat, a ludzie. Przyjemnie czyta się takie relacje, wbrew pozorom takich zgranych par wcale nie ma tak dużo. Fajnie, że potraficie cieszyć się sobą i drobiazgami, które są wokół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynajmniej się staramy :) Nie zawsze jest łatwo, ale nie jest też najgorzej :)

      Usuń
  10. Poczytałam wcześniejsze notki, które przegapiłam wskutek blogowego lenistwa, i pomyślałam, że cieszę się bardzo, że umiecie ze sobą tak pięknie być. Wszystkiego dobrego, Margolko i Franku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo w imieniu swoim i Franka za tak miłe słowa :)

      Usuń
  11. Jak sobie przypomnę (z autopsji!) klimat Większego Miasteczka, ten wybrukowany rynek etc. to po prostu wiem, że było super! Gratuluję tej pięknej rocznicy i życzę wielu kolejnych!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nie jestem pewna, czy o tym samym Większym Miasteczku piszemy, bo ja miałam na myśli moje rodzinne strony..:) Nie jestem pewna, czy Ty również o nim myślałaś :)
      Dziękujemy bardzo!

      Usuń
  12. Oprawa, okoliczności sprzyjają świętowaniu, ale nastrój, ten szczególny tworzą bliscy sobie ludzie.
    Może zwyczajne, ale piękne te Wasze świętowanie i takich wiele jeszcze życzę!
    Wszystkiego dobrego dla WAS!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to prawda, choć okoliczności nie są bez znaczenia, to jednak nawet jeśli będą najpiękniejsze, ze świętowania nic nie wyjdzie, jeśli nie będzie tego czegoś między dwojgiem ludzi :)
      Dziękujemy bardzo!

      Usuń
  13. bo czasem właśnie wystarczy robić coś miłego razem nie koniecznie każdą rocznicę trzeba hucznie obchodzić :) gratuluję kolejnego szczebelka w górę ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy :)
      I jak najbardziej masz rację, czasami może być bez fajerwerków a i tak milo ;)

      Usuń
  14. Witaj ;)
    Piękne wspomnienia, przebojowi młodzi ludzie, oby tak "słodko" zawsze było :)
    Pozdrawiam Was najserdeczniej :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Czytając notkę, łatwo się wczuć w klimat waszego wieczoru i brzmi naprawdę przyjemnie :)

    OdpowiedzUsuń