*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 24 listopada 2014

Przyszli wyrodni rodzice ;)


Przyznam Wam, że chociaż nasze dziecko jeszcze na świat nie przyszło, ja już chwilami czuję się jak wyrodna matka :P A raczej czuję, że niektórzy oceniają mnie jako wyrodną matkę.

Przede wszystkim wynika to z podejścia, jakie mam do ciąży i macierzyństwa, które mnie czeka. Nie zwariowałam na tym punkcie i według pewnych osób to jest pierwszy z grzechów głównych. Cóż, nic na to nie poradzę, ale nie należę do tych, które gloryfikują stan ciąży i to, co będzie później. Oczywiście, że się cieszę, ale nie uważam, że doświadczam jakiegoś misterium, że dostąpiłam zaszczytu i jestem lepsza od innych z tego powodu. Nie chcę teraz być źle zrozumiana - nie chodzi mi o to, że uważam, że ciąża to jest coś tak oczywistego, że wystarczy pstryknąć palcami, żeby w niej być, bo aż za dobrze wiem, jak trudna i długa czasami jest droga do tego, żeby móc zostać rodzicem :( Bardzo doceniam to, że nam się po prostu udało - bez szczególnych starań, bez zbędnego rozmyślania na ten temat. Ale chodzi o to, że nie czuję się w związku z tym jak jakaś święta krowa, której należy oddawać cześć i nad którą się trzeba w jakiś szczególny sposób pochylać. Jest to co prawda stan wyjątkowy, więc są sytuacje, kiedy wręcz nie należy zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło, ale bez przesady.

Wiem, że wiele osób oczekiwało, bądź oczekuje ode mnie wielkich zachwytów i rozpływania się nad tym, jak to cudownie jest być w ciąży i jaka jestem podekscytowana w związku z tym, że już niedługo zostanę matką. Dziwne jest dla nich to, że ja do tego podchodzę tak mało emocjonalnie.
I to jest właśnie kluczowa sprawa. Tak, jak wspomniałam, ja się naprawdę cieszę i w pewnym sensie nie mogę się doczekać, ale bardziej dlatego, że jestem po prostu ciekawa jak to będzie i co to za dziecko stworzyliśmy :) No i liczę na to, że będę mogła wreszcie normalnie jeść! - bo przecież poza tym ciąża to naprawdę dla mnie bardzo łaskawy stan.
Kiedyś napisałam jednej z Was, że być może jest tak, że patrzę na swoją ciążę jakby z boku, ale nie wynika to z tego, że nie dopadł mnie "ciążowy świr", jak to określiła Kfiatuszek :) tylko właśnie na odwrót - on mnie nie dopadł właśnie dlatego, że mam ten dystans. To z kolei pewnie ma swoje źródło w tym, że ja generalnie jestem zdystansowana do dzieci - nie wiem z czego to wynika, że mnie podobno lubią i że podobno potrafię się nimi zajmować (opinie osób postronnych, które mnie zawsze zaskakują) - jak już Wam wiele razy pisałam, pewnie z tego, że sama jestem dzieciakiem :P, ale ogólnie dzieci mnie "nie ruszają". Zwłaszcza obce. Nigdy się nie rozczulałam nad niemowlakami, a dzieciaki stają się dla mnie interesujące, kiedy zaczynają coś kumać i mogę się z nimi jakoś dogadać.
Przez długi, bardzo długi czas (myślę, że dużo dłuższy niż u większości kobiet) ten nasz Tasiemiec był dla mnie totalną abstrakcją. Trochę nie ogarniałam tego, jak to jest, że siedzi w środku, objada mnie ze wszystkiego i jeszcze co chwilę każe sikać. Nie myśleliśmy o nim, jak o naszym przyszłym dziecku i rozmawialiśmy o nim właściwie tak, jak zawsze - czysto hipotetycznie. Nie zmieniło się to nawet, kiedy zobaczyliśmy go na USG ani kiedy poczułam i zobaczyłam jego pierwsze ruchy.
Chyba dopiero tak w połowie lub pod koniec siódmego miesiąca to dziecko stało się trochę bardziej konkretne - nie wiem, co miało na to wpływ. Myślę, że duży udział w tym miało nasze uczestnictwo w szkole rodzenia, bo to sprawiło, że poczuliśmy trochę bardziej, że to nas dotyczy. Ale chyba przede wszystkim upływ czasu i stopniowe oswajanie się z myślą o zmianach sprawiły, że teraz nasze podejście trochę się zmieniło. To nie był grom z jasnego nieba, tylko proces. Zaczynamy się przygotowywać powoli do przyjścia naszego dziecka na świat. Ale i tak myślę, że w dużej mierze odbiegamy od typowego schematu :) Nie wiem, jak to opisać, żeby zabrzmiało dobrze i jednocześnie, żeby przekaz był taki o jaki mi chodzi :) To dziecko nie jest dla nas maleństwem, skarbem, cudem, a nowym członkiem naszej rodziny, na którego czekamy. I nie chodzi o to, że ja dezawuuję fakt narodzin albo wyśmiewam czyjeś podejście tylko chciałabym zwrócić uwagę na różnicę między pierwszym - emocjonalnym podejściem, a drugim - bardzo racjonalnym.
Nie wiem, jak będzie, kiedy Tasiemiec przyjdzie na świat. Nie wiem, jaka będzie moja reakcja i z jakimi emocjami przyjdzie mi się mierzyć. Na pewno na niego czekam i chcę, żeby się pojawił. Ale proszę, nie piszcie mi, że na pewno jak go zobaczę, to stanie się całym moim światem, że poczuję, że to największy cud i tak dalej. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że tak właśnie będzie - bo to chyba dość naturalna kolej rzeczy, ale ja nie chcę o tym teraz czytać, nie chcę na to czekać. Ja chcę tego po prostu doświadczyć i wtedy dopiero się nad tymi uczuciami zastanawiać.

Kolejnym naszym grzechem jest fakt, że wydaje nam się, że będziemy żyć tak, jak do tej pory. Błąd! Wcale się nam tak nie wydaje i doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że wszystko się zmieni i że od stycznia będziemy całkowicie podporządkowani małemu człowiekowi. Nie cieszy nas to szczególnie, trzęsę się ze strachu na samą myśl o tym, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że to po prostu naturalna kolej rzeczy. Nie przeczę, że to będzie swego rodzaju rewolucja, ale czy w takim razie muszę to przyspieszać? Skoro teraz jeszcze nie czuję, że wszystko przewróciło się do góry nogami, to po co już teraz mam o tym myśleć? A inna sprawa, że będziemy próbowali sobie jakoś to wszystko po swojemu ułożyć, żeby nie pogubić się zupełnie w nowej rzeczywistości.

Do tego wszystkiego, o czym napisałam, dochodzi jeszcze przerażający fakt (nie dla nas rzecz jasna), że do niedawna nie mieliśmy dla dziecka zakupionej nawet jednej skarpetki! Ba, nawet nie chciało nam się o takich zakupach rozmawiać, a ciuszki, które przekazała nam bratowa Franka po swoich dzieciach musiały poczekać ponad miesiąc zanim zdecydowaliśmy się je obejrzeć. My po prostu tego nie czuliśmy! Nie kręciło nas chodzenie po sklepach z niemowlęcą odzieżą, nie wzruszało nas oglądanie maleńkich ubranek i denerwowało, że ktoś na nas coś w pewnym sensie wymusza, wypytując o rzeczy, o których jeszcze w ogóle nie myśleliśmy. Ja rozumiem, że są kobiety, czy w ogóle przyszli rodzice, którzy pierwszego zakupu dokonują wkrótce po tym, jak się dowiedzą o ciąży albo jak tylko dostaną potwierdzenie, że z dzieckiem wszystko ok. Absolutnie nie podważam ich prawa do tego, a już na pewno nie krytykuję. Tylko dlaczego nasza postawa czasami postrzegana jest jako nienormalna albo wręcz zła? Przecież mamy prawo do tego, żeby odczuwać to inaczej. 
My po prostu musieliśmy do tego dojrzeć. Wiedziałam, że przyjdzie czas, kiedy nie będziemy czuli, że za wcześnie na dziecięce zakupy, że nie będzie nas to irytowało. I nie pomyliłam się - to po prostu przyszło naturalnie. Tylko, że znowu do głosu doszło nasze racjonalne podejście. Wydaje mi się, że zaczęliśmy się przygotowywać do rodzicielstwa od zupełnie innej strony niż większość osób. My najpierw oswajaliśmy się z sytuacją. Dużo o tym rozmawialiśmy - bardzo hipotetycznie, z czasem trochę mniej. Zapisaliśmy się do szkoły rodzenia, żeby najpierw przesiąknąć teorią, osłuchać się z tematem, wczuć się w niego, zastanowić nad pewnymi kwestiami. Dowiedzieć się, co będzie nam na pewno potrzebne, a co może być zbędne. Zgłosiliśmy się na warsztaty z pierwszej pomocy dla niemowląt - byliśmy na nich sami! Zgłosiły się jeszcze dwie pary, ale nie przyszły. Czy naprawdę jesteśmy tak wyrodnymi rodzicami, że zamiast do sklepu po pierwsze elementy wyprawki, woleliśmy wybrać się na kurs pierwszej pomocy? :)
Zanim kupiliśmy cokolwiek, zrobiliśmy miejsce na te rzeczy. Posprzątaliśmy, przygotowaliśmy malutki dziecięcy kącik. Wiem, że takie sprzątanie określa się mianem "syndromu wicia gniazda", ale ja się z tym nie zgadzam i myślę, że to termin wymyślony na siłę, żeby tylko nazwać jakieś naturalne zachowanie. Bo czy nie jest naturalnym, że kiedy spodziewamy się gościa, przygotowujemy dla niego miejsce? Robimy miejsce w szafie, przygotowujemy ręczniki, zastanawiamy się, gdzie będzie spać... Dziecko to taki gość, na którego czekamy - tyle, że zostanie już z nami (prawie) na zawsze.
Dopiero, kiedy kurs szkoły rodzenia się skończył (a więc w połowie listopada) i kiedy do porodu zostały dwa miesiące, poczuliśmy się gotowi do tego, żeby czynić jakieś konkretne przygotowania. Kupiliśmy wózek i kilka ubranek. Zrobiłam też listę (dłuuugą) pozostałych rzeczy, które musimy kupić i przeszliśmy się po sklepach, żeby porównać ceny.

Taki jest nasz sposób oczekiwania na nasze dziecko. Jest nam z nim dobrze. Czujemy się naturalnie, podchodząc do tego właśnie tak. Wiem, że może nie znajdujemy się w stanie euforii, nie emocjonujemy się już teraz jakoś szczególnie. Ale jest mi przykro, gdy ktoś mniej lub bardziej wprost stwierdza, że wobec tego się nie cieszę. Czy naprawdę cieszyć można się tylko w taki sposób? Kupując masę dziecięcych akcesoriów i non stop rozmawiając o ciąży i narodzinach dziecka? Nie sądzę, żebyśmy mieli być złymi rodzicami tylko dlatego, że nie robimy wokół tego oczekiwania na Tasiemca dużo zachodu. Poza tym nam wystarczy, że między sobą rozmawiamy o pewnych sprawach, nie musimy się tym dzielić z innymi.
A inna sprawa, że tacy po prostu jesteśmy - do gruntu zdroworozsądkowi, praktyczni i twardo stąpający po ziemi. Emocjonujemy się, jesteśmy z natury bardzo impulsywni, ale widocznie tego rodzaju emocje akurat trzymamy na wodzy. Być może i na nie po prostu musi przyjść czas.

62 komentarze:

  1. Cóż, na mnie żaden cud nie spłynął, żadna euforia. Więc nie wszystkie matki tak maja:)

    Ty nawet nie wiesz jak fajnie jest poczytać taki post. Taki zwyczajny post odnośnie przyszłego macierzynstwa, bz cudowania, bez słitaśnienia, bez przeczytania sto razy słowa Cud, Skarb, Dzidzia, Dzidziuś, Maleństwo itd. Zazwyczaj jak się wchodzi na blogi przyszłych matek to człowieka może aż zemdlic od tego wszystkiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No na mnie właśnie też nie. Ja się cieszę, ale w taki bardziej wewnętrzny i hmmm.... rozważny? sposób. A z tym cudem to jest tak, że w pewnym sensie jest to coś niezwykłego, że w taki sposób powstaje nowe życie - choć oczywiście z drugiej strony jest to naturalne zjawisko. Ale ja mam przede wszystkim na myśli traktowanie tego dziecka, jako coś nadprzyrodzonego - my tak do tego nie podchodzimy, tylko właśnie dla nas to taki nowy element w naszej małej rodzinie.

      No to w takim razie bardzo miło jest mi przeczytać taki komentarz :) Długo pisałam tę notkę i zastanawiałam się, jak ubrać ją w słowa, żeby dokładnie przekazać swoje myśli. Franek jak ją przeczytał potwierdził, że napisałam prawdę o naszym podejściu, ale też stwierdził, że pewnie wielu osobom się nie spodoba to w jaki sposób o tym napisałam i pewnie pojawi się niezrozumienie. Cóż, przyjmę to na klatę ;))

      Usuń
    2. Wtrącę się tylko - obawiam się, że jak już uda mi się kiedyś zajść w ciążę, to wszyscy przestaną czytać mój blog, bo dla mnie moje ewentualne dziecko już teraz jest Cudem - wydaje mi się to nierealne, że to się może zdarzyć :P

      Usuń
    3. Tylko wiesz, ja cały czas nie wiem, jak wytłumaczyć, o co mi chodzi z tym cudem:) Ja jak najbardziej potrafię zrozumieć, że ktoś kto na to dziecko czeka latami, robi co w jego mocy, wbrew wszystkiemu, żeby się ciąży doczekać, traktuje ją później jak cud. I pewnie czasami to wręcz jest cudem - gdy według lekarzy coś jest niemożliwe...
      Ale ja mam na myśli samo traktowanie tego dziecka w jakiś przesadnie egzaltowany sposób.
      A jeśli chodzi o Ciebie, to tak czy inaczej, to byłby u Ciebie temat numer jeden - nawet jakby Ci ta ciąża za pierwszym razem przyszła ;) Ty po prostu taka jesteś i taki jest Twój blog - to co się u Ciebie dzieje na bieżąco, jest też na tapecie :) Do tego zwykle wszystko zawiera duży ładunek emocjonalny :)
      Tyle, ze nikomu to jakoś nie przeszkadza, bo jakby tak było, to byś już dawno czytelników nie miała :P Wybacz tę szczerą opinię :))

      Usuń
    4. Tak, w pewnym sensie to jest cud- ze z dwoch osob powstaje trzecia. Ale ja mam na mysli głownie cos takiego,że jest sobie zwyczajna kobieta, niech ma męża, pracę, przyjaciol, hobby, opisuje to na blogu, nagle zachodzi w ciaze i koniec- nie ma juz tematu meza, przyajciol, pracy, jest tylko o usg, ciuszkach, proodzie, obiadkach, kupkach i kaszkach. I nic wiecej. Jak to jest mozliwe, ze tak sie dzieje? Dla mnie to straszne;/

      Usuń
    5. Myślę, że się rozumiemy w tej kwestii - ja właśnie tak samo do tego podchodzę. Ja też nie wiem jak to się dzieje. Oczywiście jeszcze wiele zależy od tego, w jaki sposób się na dany temat pisze, bo są blogi, które stały się w jakiś sposób monotematyczne, ale nie nudne. Notki pisane są w taki sposób, że przemycane są też inne treści między słowami i można pogadać na różne tematy. Najgorzej jak taka osoba, którą opisałaś nagle zaczyna pisać tylko w każdej notce, co jej dziecko dzisiaj zrobiło i czego nowego się nauczyło. No bo o czym i jak w takiej sytuacji w ogóle rozmawiać?

      Usuń
    6. Margolka :D ależ ja tu teraz o tym cudzie napisałam trochę tak dla żartu :P gdyby było inaczej, to by świadczyło o tym, że nie rozumiem jednak co masz na myśli, a przecież niżej napisałam "A ja Cię rozumiem" :D Tak, masz rację, gdybym zaszła w ciążę nawet i bez planowania, to byłby to temat numer 1 na blogu, ale tylko przez jakiś czas, tzn, do jakiegoś kolejnego ważnego wydarzenia, bo masz rację, że u mnie zawsze na tapecie to, co aktualnie się u mnie dzieje ;-))

      Usuń
    7. Właśnie nie wiem o czym. Z tego co pamietam jak urodziłam Patryka to owszem, byl opis poordu i inne, ale tez egzaminow na studiach i innych rzeczy, a nie tylko jeden temat. Z pryzkroscia stwierdzam, ze czytalam kiedys naprawde ciekawe i fajne blogi, ktore zmienily sie w nudne wlasnie po tym jak autorka urodzila. Aż zal.

      Usuń
    8. Tak, ja wiem o tym :) Myślę, że to zrozumiałam :) Ale jednocześnie chciałam wytłumaczyć jakoś jeszcze o co dokładnie mi chodzi :) No i jeszcze odnieść się bezpośrednio do Twojej osoby :P

      Usuń
    9. Iza - właśnie, żal :( Tez znam takie blogi niestety i po prostu przestały być dla mnie interesujące - mimo, ze do autorek nadal mam ogromny szacunek i wielkie pokłady sympatii.
      Nie wiem, jak to będzie u mnie - przypuszczam, że teraz, im bliżej porodu, tym więcej będzie notek na temat ciąży, bo ciągle przychodzi mi do głowy coś nowego, ale z drugiej strony wydaje mi się, że tak całkowicie się nie zafiksowałam i nie zafiksuję. Bo inne rzeczy też będą się przecież działy wokół mnie.

      Usuń
    10. i na pewno jeszcze nie raz beda chocby koslawe dialogi:)

      Usuń
    11. Haha :P Bardzo możliwe, bo takie nam się zdarzają parę razy w tygodniu :D Tylko nie zawsze pomyślę o tym, żeby je zapisać :) Ostatnio na przykład Franek powiedział coś, co mnie rozbawiło, ale zapomniałam co to było :P

      Usuń
  2. A ja Cię rozumiem. Gdzie jest napisane, że wszyscy w danej sytuacji muszą się zachowywać tak samo? Gdzie jest napisane, że narzeczeni powinni gruchać jak dwa gołąbki i z najbliższymi osobami rozmawiać tylko o planowanym ślubie, a przyszli rodzice tylko o ciąży i dziecku? Niech każdy przeżywa wszystko po swojemu, w sposób,. który jest dla niego najlepszy. Wkurza mnie, gdy ludziom narzuca się jakiś gotowy, powszechnie akceptowany szablon. Przecież każdy człowiek jest inny, to niby dlaczego mamy się wszyscy zachowywać w ten sam, przewidywalny sposób? I dlaczego, jak ktoś robi inaczej, to od razu przyjmuje się, że inaczej = gorzej? Ech, ludzie potrafią być beznadziejni :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za to zrozumienie :) Właśnie o to chodzi, że ludzie próbują wpakować nas w jakiś szablon, a jak do niego nie pasujemy, to zaraz wychodzi na to, że robimy źle. I tego nie rozumiem. Bo ja nie oceniam tego, jak inni się do tego rodzicielstwa przygotowują - dla mnie to nie byłoby normalne biegać za ubrankami od lipca, bo nie czułam się na to gotowa, ale nie uważam, ze tak ogólnie to nie może być normalne - dla innych jak najbardziej. Skoro im to sprawia frajdę, to ok. Ale naprawdę źle się czułam z tym, kiedy widziałam, że jak nie daję się wciągnąć w ciążowo-dziecięce tematy to niektórzy od razu odbierali to tak, że ja się nie cieszę albo że jest to dla mnie jakiś temat tabu.

      Usuń
    2. A jeszcze pozostając w temacie, jako zupełne przeciwieństwo Was jawi mi się przykład mojego Kuzyna i Jego żony. Kiedyś razem spędzaliśmy Sylwestra, Andrzejki, spotykaliśmy na grillu, czy odwiedzaliśmy się na kawie. Mieliśmy mnóstwo tematów do rozmowy. Jak A. zaszła w pierwszą ciążę, to tematem numer 1 była ciąża/dziecko, ale to jeszcze było w miarę ok. Natomiast od chwili, gdy urodził się mój Chrześniak, Kuba bardzo nie lubi Ich odwiedzać i ja w sumie też robię to bardziej z poczucia obowiązku niż z rzeczywistej chęci spotkania. KAŻDY temat jaki się zacznie, sprowadzają do dzieci. Przykład: Kuzyn pyta mnie, czym się zajmuję, tłumaczę Mu o co chodzi w firmie, pytam co u Niego w pracy, a On odpowiada jednym zdaniem i późneij dodaje: "A Tomuś to będzie chyba w przyszłości (tu wymienia jakiś zawód), bo ostatnio zrobił... (i opisuje jakąs sytuację). Dla nas naturalne jest, ze jak odwiedzamy znajomych, którzy mają dzieci, to trochę rozmawiamy o dzieciach, trochę się z Nimi bawimy, ale przez większość czasu maluchy się zajmują sobą, są gdzieś obok, a nie w centrum, a my możemy pogadać o tym wszystkim, o czym rozmawialiśmy zawsze gdy się spotykaliśmy. I w innych rodzinach tak jest, a u mojego Kuzyna jest przesada do kwadratu :-/ mam nadzieję, że ja nigdy aż tak nie sfixuję na tym punkcie!

      Usuń
    3. O tak, znam niestety i takie przypadki, jaki opisujesz! :/ Ja też bardzo nie lubię, kiedy dziecko nagle staje się centrum uwagi w towarzystwie i wszyscy muszą tylko o nim rozmawiać i tylko na nim się skupiać :/ Jest to szczególnie przykre, gdy dotyczy ludzi, z którymi wcześniej człowiek świetnie się dogadywał.
      My w rodzinie Franka mamy dwa skrajne przypadki - kuzyn Franka z żoną oraz jego brat z żoną. Obie pary mają dwójkę dzieci. Z tymi pierwszymi bardzo lubimy się spotykać, bo mają rozsądne podejście, dzieci znają swoje miejsce i zawsze jest czas, żeby usiąść i pogadać o "dorosłych" sprawach. W tym drugim przypadku nie ma o tym mowy, szwagier cały czas tylko opowiada o tym co zrobiła albo czego nie zrobiła jedna lub druga z jego córek, a teraz do tego doszło jeszcze oczywiscie " a zobaczycie jak..."

      Usuń
    4. O taaaaak, "uwielbiam" te rzucone frazesy... "Wyśpij się teraz, bo później...", "zobaczysz jak to jest...", czy moja Babcia - "Boże, jak trudno jest wychować dziecko, jak Ty sobie dasz radę?" :P Mam ubaw po pachy :D

      Usuń
    5. Margolka, właśnie, najgorsze, że tak się zmieniają ludzie, których by się o to nie podejrzewało. Ja zawsze miałam z kuzynem świetny kontakt i marzyłam, że kiedyś będziemy się odwiedzać, a nasze dzieci będą się ze sobą bawić. No way - mój kuzyn cały czas bierze swoich synów na ręce, przytula, całuje, gada tyko o nich...i Jego żona to samo, a kiedyś można było tak fajnie razem spędzić czas. Ja jestem osobą uwielbiającą dzieci, a dzieci do mnie lgną i naprawdę wiele jestem w stanie znieść i zrozumieć, ale - aż wstyd przyznać - u chrześniaka byłam ostatnio w styczniu, bo jak mamy tam iść, to aż oboje jesteśmy "chorzy" z Kubą :-/

      Usuń
    6. Ida - to mnie to chyba nawet już nie bawi, tylko zwyczajnie wkurza i czasami naprawdę trudno mi tę irytację ukryć. Chcę sie sama przekonać, jak to będzie. Wiem, że wiele się zmieni, ale takie straszenie działa mi na nerwy.

      Usuń
    7. MK - dokładnie, wtedy jest się podwójnie rozczarowanym, bo dochodzi jeszcze zaskoczenie... Wiesz co, rozumiem i znam tę "chorobę", bo ja mam tak samo jeśli chodzi o dzieci frankowego brata właśnie... Co innego od tamtego kuzyna - z nimi się bawię i sprawia mi to frajdę, w przypadku Chrześniaczki Franka i jej siostry jest trochę inaczej. Nie to, ze zupełnie je ignoruję, ale jest coś takiego dziwnego w moich relacjach z nimi, że się czuję trochę zablokowana.. Chyba to przez to podejście rodziców właśnie..

      Usuń
  3. Doskonale rozumiem to, co czujesz. U mnie było podobnie, w kwestii ślubu. Wiele osób zarzucało mi, że się nie cieszę na ten ślub, bo nie miałam potrzeby mówić o nim bezustannie. Tymczasem ja cieszyłam się bardzo, bo ślub był jednym z najważniejszych dni w moim życiu, ale nie wariowałam na widok weselnych tortów, nie przeglądałam codziennie stron z modą ślubną, itp. Czasami mnie nawet męczyło przeglądanie po raz kolejny katalogu z obrączkami. Najważniejsze, że Ty i Franek dobrze czujecie się w sytuacji, jakiej się znaleźliście. Przecież nie ma wyznaczonego terminu kiedy należy kupić ubranka, a kiedy przygotować kącik dla dziecka. Dobrze jest samemu w sobie odnaleźć taką potrzebę i robić wszystko zgodnie ze swoimi odczuciami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to ja ze ślubem miałam dokładnie tak samo :)) Zresztą, jeśli kiedyś czytając archiwum dotrzesz do tego momentu, to sama zobaczysz, że dopiero pod koniec faktycznie zaczęłam więcej o tym pisać :) Ja też nie szykowałam się tak bardzo intensywnie do ślubu, jak inne panny młode - można powiedzieć, że dokonywaliśmy bardzo szybkich decyzji pod wpływem chwili, ale okazało się, że wszystko wyszło wręcz idealnie.
      I teraz mamy podobne podejście - po prostu do pewnych rzeczy musieliśmy dojrzeć, teraz stopniowo się przygotowujemy i myślę, że ze wszystkim zdążymy.

      Usuń
  4. Mnie denerwuje ta presja otoczenia, by być całkowicie sfokusowanym na ciąży i dziecku. Przecież mimo, że jest to na pewno wielkie wydarzenie, to życie toczy się dalej, nie staje w miejscu. Nadal żyjemy, nadal pracujemy, a przede wszystkim jesteśmy nadal tymi samymi osobami! Dzisiejsze skupianie się na "cudzie", każe niemal być odartym z rozumu. Ja Cię popieram, bo z tego co widzę, to sama mam podobne podejście i odbiór tego faktu, jakim jest ciąża. Nigdy nie nazwałąm mojego dziecka "niunią", "maleństwem", "skarbem" itd. Nie uważam tego za coś złego, ale ja też tego nei czuję. Owszem, wiem że mam w sobie ogromne pokłady miłości do tego dziecka, ale zamierzam z nich korzystać jak to dziecko siępojawi. Nie grucham do brzucha, z resztą jeszcze nie zdarzyło się abym coś do niego powiedziała. Rzadko też głaszczę się po nim. Po prostu nie potrzebuję tego. Ja wiem, że od kilku(nastu) lat nastała taka moda na totalne szaleństwo na punkcie najpierw ciąży, a późńiej dzieci, ale zdecydowanie mi się to nie podoba. I też rozumiem, że dla wielu walka z niepłodnością równa się później z takim zawrotem w głowie, my bardzo chcieliśmy zostać rodzicami już od dawna, ale zajście w ciążę nie zafiksowało mnie i z tego bardzo się cieszę. Tak naprawdę to ja raczej nie lubię o ciąży opowiadać, nie rajcuje mnie dzielenie się z innymi moimi przeżyciami czy tym, jak się czuję. Właściwie unikam tego tematu, bo jest on bardzo intymny dla mnie. Jeśli ktoś mnie pyta, to odpowiadam, ale nie świecą mi się wtedy oczy z radości, że ktoś się zainteresował. Przeciwnie - wolę tą część zachować dla siebie. Hehe, tylko na blogu się tak uzewnętrzniam ;))
    Tak więc podsumowując, bardzo popieram Twoje (Wasze) myślenie i cieszę się, że nie wszyscy dzisiejsi przyszli rodzice są zwariowani. Nie ma w tym nic złego, owszem, ale mimo wszystkich tych emocji wolę jednak te ważne sprawy odbierać bardziej rozumem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze to określiłaś - jest swego rodzaju presja. Teraz już tego tak nie odczuwam, bo po prostu to przyszło naturalnie, że więcej na ten temat myślę i mówię - ale na początku to było straszne. Zwłaszcza w rodzinie męża :( Naprawdę źle się czułam, że wszyscy o dziecku mówili tak, jakby ono już było na świecie - wiesz, chodzi mi o to, że miałam wrażenie, że przegapiłam moment, kiedy się urodziło! I że nagle wszystko miało być tylko podporządkowane dziecku. A tymczasem właśnie ja sama niewiele się zmieniłam, moje życie nie zaczęło się kręcić wokół tego jednego tematu.
      To miłe, jak się ktoś zapyta, jak się czuję, ale wiele zależy od tego, w jaki robi to sposób.

      Mnie się też wydaje, że jak dziecko już będzie, to będę miała dla niego ogrom uczuć (choć może nie będę wylewna w ich okazywaniu), ale na razie po prostu jeszcze nie tego tak nie czuję. Od pewnego czasu czuję już się z nim związana i zdarza mi się nawiązać z nim kontakt (też ani razu z nim nie rozmawiałam - chyba, ze kazałam się posunąć :P, ale jak się gdzieś rozpycha, to czasami kładę tam rękę, żeby sprawdzić, czy się np. przesunie albo jakoś zareaguje), ale nie jestem przy tym jakoś szczególnie czuła - chyba trochę niezgrabne to wszystko w moim wykonaniu jest, ale liczę na to, że kiedyś się nauczę :)

      Jeśli o mnie chodzi, to wszystko zależy z kim rozmawiam i w jaki sposób się ta rozmowa toczy. Ale rzeczywiście ja też trochę odbieram to tak, że ten temat jest dość intymny.

      Usuń
    2. Dla mnie na przykład abstrakcją jeszcze do niedawna było mówienie komuś obcemu (nie sobie nawzajem, bo to co innego) "nasze dziecko". I nawet teraz łapię się na tym, że nie potrafię jeszcze powiedzieć "syn", wolę to "dziecko".
      Myślę, że najlepiej jest, jak wszystko się samo poukłada, w odpowiednim czasie. Dla kogoś radość z wiadomości o ciąży oznacza automatycznie przestawienie się na tryb "dziecko" i ciągłe myślenie o nim i działanie tak, jakby już na świecie było. A dla kogoś innego zajście w ciążę to zajście w ciążę, a pojawienie się dziecka oznacza dopiero poród. Każdy ma swój czas dotarcia do tego momentu. I choć zawsze myślałam, że u mnie będzie to zdecydowanie szybciej, ba - że w ogóle takiego czasu na oswojenie się nie będę potrzebowała - to jednak rzeczywistość okazała się inna. Dobrze, że u nas otoczenie tak nie naciskało i nie dziwiło się, jak u Was, bo wiem że bardzo by mnie to irytowało.
      Mnie pytania o samopoczucie nie tyle denerwują, co dziwią. Ja nie oczekuję, że będąc w ciąży muszę być jakoś szczególnie traktowana, więc te pytania są dla mnie czasem aż śmieszne. Pewnie dlatego, że czuję się całkiem normalnie i takie zainteresowanie nie jest mi potrzebne. Równie dobrze wśród mojego otoczenia są na przykład osoby, które przewlekle na coś chorują, a inni nie pytają się o ich samopoczucie tak często jak mnie obecnie.
      Myślę, że im dalej ciąża postępuje, tym bardziej jest się z nią związanym, w sensie z dzieckiem i tą myślą, że się pojawi. Mamy poczucie, że kiedyś to się w końcu skończy, a efektem będzie potomek ;) Wszystko staje się coraz bardziej realne.

      Usuń
    3. Hmm, wiesz, że ja chyba jeszcze do tej pory nie mówiłam "nasze dziecko" i tylko na blogu mi to przechodzi "przez gardło"? Natomiast z tym synem to mam tak samo :)

      Tak, zgadzam się, ja właśnie bardzo często w życiu po prostu czekam, aż się coś poukłada albo - tak jak w tym przypadku - jak poczuję, że na coś przyszedł czas. Ja właściwie nie jestem zaskoczona swoimi zachowaniami i reakcjami - można powiedzieć, że zachowuję się zgodnie ze swoimi oczekiwaniami :P A co do otoczenia - być może ja trochę przesadzam, bo jestem trochę przewrażliwiona, ale to wynika z tego, że Franka rodzina w ogóle jest mocno wylewna i ja nie do końca się w tym potrafię odnaleźć.
      Racja, te pytania czasami są dziwne. Też nie zawsze je rozumiem - na przykład w moim przypadku zrozumiałe jest dla mnie, gdy teściowa rozmawiając z Frankiem pyta, jak tam moje pomiary glikemii, ale już jak pyta ogólnie, jak się czuję no to trochę nie wiem dlaczego niby miałabym nagle źle się poczuć? :)
      W moim przypadku rzeczywiście tak jest - od jakiegoś miesiąca stopniowo ta myśl o dziecku staje się bardziej realistyczna i samo dziecko nabiera jakichś konkretnych kształtów (nie tylko dlatego, że ciągle łazi mi po brzuchu i powoduje, że wygląda niesymetrycznie :)), nie wiem dlaczego tak jest, ale widocznie ja po prostu potrzebowałam aż ponad pół roku, żeby tak to zacząć odczuwać.

      Usuń
    4. Ja muszę się przyznać, że na początku nie przechodziło mi przez gradło słowo "dziecko" i szukałam słowa zastępczego, albo kierowałam rozmowę tak, by rozmówca sam się domyślił o co chodzi, bez określania tego. Wiem, że to dziwne, ale właśnie tak dziwnie się czułam.
      Hm, właściwie myślę, że nawet gdyby to była dziewczynka, to z "córką" też pewnie byłby problem, przynajmniej przez jakiś czas.
      Ja mam tak, że jak na coś czekam, czegoś bardzo chcę to pragnę, by to się stało jak najszybciej. W tym przypadku było inaczej, kiedy już dowiedziałam się o ciąży. Nie wiem jak to się stało, ale znalazło się we mnie wiele cierpliwości i jakiegoś spokoju, bez zbytniej emocjonalności. Myślę, że po prostu musiało tak być.
      W twoim przypadku pytania o samopoczucie są zupełnie zrozumiałe! Ja się dziwię tylko tym, którzy dobrze wiedzą jak przebiega moja ciąża, że wszystko ze mną ok, a jednak do znudzenia pytają ;) Jestem ciekawa czy później też będą dopytywać jak się czuję - po porodzie, jako matka, czy jestem zmęczona itd :P Wątpię.
      Kilka miesięcy czy pół roku - ważne, że doszłaś do tego momentu. A najważniejsze, że sama czujesz się z tym dobrze :)

      Usuń
    5. Ja nawet już teraz nie pamiętam, ale bardzo możliwe, że tak było. Długo też nie mówiłam o tym dziecku po imieniu. Długo do tego dojrzewałam, w przeciwieństwie do Franka na przykład. I w moim wypadku to też jest niezależnie od płci dziecka, z dziewczynką byłoby tak samo.

      Ja chyba tego rodzaju niecierpliwości u siebie nie zaobserwowałam.. Przynajmniej nie jeśli chodzi jakieś kluczowe sprawy. Chyba często jest tak, że delektuję się w pewien sposób czekaniem. Ale nie ma reguły, są sytuacje, kiedy chciałabym, żeby coś się działo jak najszybciej.

      Niby tak, ale tak, jak napisałam - zrozumiałe jest dla mnie takie konkretne pytanie o cukier na przykład, a już tak o ogólne samopoczucie to niekoniecznie, bo ta cukrzyca nie ma raczej wpływu na to, jak się czuję. W zasadzie nie było żadnych objawów zewnętrznych - może poza tymi osłabnięciami, ktore prawdopodobnie zdarzały mi się przy za dużym spadku poziomu glukozy.

      Usuń
    6. Z imieniem mamy problem od samego początku. I w zasadzie do dzisiejszego dnia, a jest już po połowie, go nie mamy. Kompletnie nic nam się nie podoba, nie mieliśmy też wcześniej żadnych typów. No ale to już kompletnie inny temat ;) Chociaż dosłownie kilka dni temu na coś wpadliśmy, ale już wiem, że nie wszystkim będzie się podobało.

      Usuń
    7. My też nie mieliśmy żadnego typu na imię dla chłopca, bo dla dziewczynki mieliśmy aż dwa i to już od dawna. Mieliśmy na początku jakieś dwie propozycje, ale odrzuciliśmy je trochę ze względów praktycznych i w końcu trochę przez przypadek przyszło nam do głowy jedno imię, które się wszystkim spodobało i tak już zostało.

      Usuń
  5. Lubię czytać blogi, na których temat ciąży i dziecka jest podawany strawnie, dawkowany rozsądnie i nieprzesadzony ;)
    Nie wiem, czy kiedyś moje podejście do ewentualnego dziecka będzie takie, jak Wasze, ale dla mnie jesteście po prostu mądrymi przyszłymi rodzicami. Robicie wszystko stopniowo, nie szalejecie, nie wydajecie mnóstwa pieniędzy na rzeczy czasami niepotrzebne. Czekacie na to dziecko, bo to jest zrozumiałe, naturalne, ale bez tego zbędnego gloryfikowania, którego nie znoszę. Nie jesteście wyrodni, w żadnym przypadku ;) każde małżeństwo, czy para, przygotowuje się do tego wydarzenia na swój sposób. I nie ważne czy lepszy, gorszy, bo tego nie da się tak sklasyfikować. Jeśli Wam jest z tym dobrze, to wszystko jest ok ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to miło mi, aczkolwiek czuję się teraz w obowiązku ostrzeżenia Cię, że zostały już tylko dwa miesiące do porodu, więc siłą rzeczy ten temat będzie się na pewno pojawiał u mnie częściej, bo i w naszym domu jest go teraz więcej :))

      Dziękuję bardzo za miłe słowo :) Bardzo bym chciała, zebyśmy byli mądrymi rodzicami i mam ogromną nadzieję, że tak właśnie będzie :) Ja też właśnie nie lubię tego gloryfikowania ciąży i dzieci i denerwuje mnie, kiedy ktoś oczekuje ode mnie takiego zachowania, bo to byłoby dla mnie sztuczne. Bo jak najbardziej masz rację - każdy po prostu przygotowuje się do tego na swój sposób i tak powinno być. Nikt nie powinien podważać w żaden sposób tego, jak inna osoba podchodzi do danej rzeczy.

      Usuń
  6. Wkurzają mnie ludzie, którzy dyktują innym, co mają czuć. To Twoja ciąża i masz prawo ją przeżywać tak, jak czujesz. Najważniejsze, że Franek odczuwa podobnie, bo gdyby jedno było pragmatyczne, a drugie rozentuzjazmowane, to oboje byście się męczyli.
    Być może po porodzie Ci się odmieni (w końcu dostanie hormonami po łbie :), a być może nie. Rób po swojemu i bądź szczęśliwa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, mnie też wkurzają. Zwłaszcza, że ja akurat jestem taka, że w takich sytuacjach często czuję potrzebę wyjaśnienia swojego stanowiska i swoich odczuć i czasami jest tak, że to prowadzi do jeszcze większego zamieszania.
      No fakt, byłoby kiepsko, gdyby się okazało, ze mamy inne podejście :)) Franek i tak jest bardziej emocjonalny jeśli chodzi o ten temat niż ja, ale jednak spotykamy się w połowie drogi i do większości kwestii mamy dokładnie takie samo podejście.

      Być może mi się odmieni, ale nie sądzę, żeby jakoś bardzo radykalnie, bo to po prostu nie leży w mojej naturze, żeby jakoś bardzo okazywać uczucia na przykład ;) A co do tego oberwania hormonami.. najbardziej to ja się boję baby bluesa i negatywnych odczuć. Zdecydowanie bardziej się tego obawiam, niż sfiksowania w drugą stronę :)

      Usuń
  7. A ja aż nie wierzę, że są tacy ludzie, którzy mogą zarzucić Wam bycie wyrodnymi przyszłymi rodzicami czy brak radości z rychłego powiększenia rodziny.. Na prawdę ludzie są tacy?
    Każdy ma prawo przeżywać ważne wydarzenia w życiu po swojemu. Nie spotkałam się z aż tak skrajnie lukrowanymi zachowaniami, jakie opisujesz na drugim biegunie Waszego podejścia.. W otoczeniu- nie widuję..
    Dla mnie ciąża i narodziny dziecka wiążą się z radością i życiową rewolucją, ale nie wyobrażam sobie podporządkować powyższym całego życia i myślenia.. Oprócz dzieci mam też męża, pracę, znajomych i bez tej normalności, tych odskoczni bym nie żyła;)
    I z tego co widzę powyżej w komentarzach i wokół siebie- to jednak jest ten bardziej powszechny schemat:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tej wyrodności to ja napisałam z przymrużeniem oka - oczywiście, że tak nikt nam nie powiedział, ale już brak radości i owszem, zarzucano nam mniej lub bardziej wprost. Wychodziło na to, że skoro nie mam ochoty w 13tym tyg ciąży rozmawiać o ciuszkach, wózkach i termometrach to znaczy, że się nie cieszę. Kilka miałam takich sytuacji - również tu na blogu, szczególnie na początku odnosiłam wrażenie, że niektóre osoby naprawdę nie rozumieją mojej postawy i jawię im się jako dziwna, potem pewnie już się wszyscy przyzwyczaili.

      Natomiast tej postawy z drugiego bieguna daleko szukać nie muszę. Mam takie osoby w swoimi otoczeniu, i owszem. Pierwszy z brzegu przykład - brat Franka i jego żona. Całkowicie się podporządkowali dzieciom. W czasie ciąży i po urodzeniu dziecka cały czas mówili o tym, że jakby wiedzieli jakie to dziecko będzie piękne i cudowne, to dawno by się na nie zdecydowali. Siedzieli godzinami i patrzyli na dziecko absolutnie nic nie robiąc a w nocy nie spali na zmianę, tylko mieli dyżury, żeby pilnować, że dziecko śpi (dodam, że nie mieli żadnych powodow do niepokoju)Teraz nie pracują (jedno jest na urlopie, drugie z pracy zrezygnowało, zeby być w domu), jeśli wychodzą to tylko z dziećmi, prawie nigdzie nie wyjeżdżają. Nigdy nie widziałam, żeby któreś z nich zajęło się jakimiś sprawami nie związanymi z dziećmi.
      To jest przykład z życia wzięty. I nie jedyny, jaki znam :)

      Usuń
  8. Każda kobieta jest inna i każda na swój sposób przeżywa ciążę i nikomu nic do tego :)
    Ja np. dostałam bzika na tym punkcie, być może dlatego, że bardzo tego pragnęłam i trochę przyszło nam czekać na maleństwo, ale przyznam, że bardzo dobrze mi z tym... wszelkie zakupy niesamowicie mnie cieszą, dziś np. skorzystałam ze świetnej okazji i kupiłam dużą wanienkę ze stojakiem za 40zł :) I tak sobie stoi w pokoju i tak sobie na nią zerkam i gęba uśmiecha mi się do ucha do ucha... :) I uwielbiam skreślać kolejne pozycje na listach wyprawkowych, które co róż stają się coraz krótsze... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, zgadzam się z Tobą i dlatego właśnie tak bardzo mnie drażniło, gdy widziałam, że ktoś próbuje mi narzucić jakiś sposób przeżywania albo dziwi się mojemu podejściu.
      Być może właśnie to jest przyczyną w Twoim wypadku, ale z drugiej strony nie jestem przekonana. Wydaje mi się, że taka po prostu jesteś :) Wiadomo, ze jakieś przeżycia i doświadczenia mogą wzmacniać lub osłabiać daną postawę, ale gdyby to było wbrew Twojej naturze, to możliwe, że też inaczej byś się zachowywała :)
      Ja z kolei wolę zrobić listę, najpierw wszystko pooglądać i porównać a potem kupic wszystko "za jednym zamachem" - nie mam na myśli dosłownie jednych zakupów :) ale chodzi mi o to, że mnie męczyłoby rozciąganie tego w dłuższym czasie. Ale rozumiem, że Tobie tak wygodniej :)

      Usuń
    2. Wygodniej, bo nie odczuwam tak ubywających pieniążków... Poza tym wszystkie zakupy są przemyślane, poprzedzone pooglądaniem ich, dotknięciem, itd... No z wyjątkiem śpiworka do wózka, poszłam na żywioł i nie żałuję, bo jest cudny! Mam mnóstwo wolnego czasu, więc siedzę i przeglądam... a dzisiaj nawet rożek uszyłam :)

      Usuń
    3. A, to jeśli o to chodzi, to mnie jest wszystko jedno, czy kupuję na raz, czy na raty, bo suma jest taka sama :) Ja mam wszystko zawsze zapisane i wręcz "rozksięgowane", więc nic mi nie umknie i zawsze wiem, ile wydaliśmy, więc tak, czy inaczej odczuwam ten wydatek tak samo :) A właściwie jak tak się zastanowię, to chyba zawsze wolę wydać więcej od razu niż kilka razy - chyba wlaśnie dlatego nigdy nic nie kupuję na raty, tylko jeśli już to najpierw oszczędzam potrzebną sumę.
      U mnie to przygotowywanie się polega głównie na sporządzaniu planu, a potem już z tym planem idziemy do sklepu. Lubię mieć takie rzeczy dość szybko z głowy - przed ślubem było tak samo :)
      A ja ciągle nie mam czasu, bo nie umiem usiedzieć w miejscu i zawsze wynajduję sobie całe mnóstwo zajęć :) Ćwiczę, robię porządki, segreguję rzeczy na które nigdy nie miałam czasu, uczę się słówek i takie ram różne - to mi zapełnia całe dni (oczywiście plan dnia też mam zrobiony :) Na początku myślałam, że zrobię na szydełku śpiworek, ale chyba mi już właśnie tego czasu nie wystarczy :P

      Usuń
    4. No widzisz... każda z nas jest inna i każdy ma inny plan działania... Jedna woli tak, druga inaczej :)
      Najważniejsze, żeby obydwu nam było dobrze, po prostu ;)

      Usuń
    5. Jak najbardziej się zgadzam :) Po prostu warto czasami wymienić się doświadczeniami, czy poglądami.

      Usuń
  9. " Ale proszę, nie piszcie mi, że na pewno jak go zobaczę, to stanie się całym moim światem, że poczuję, że to największy cud i tak dalej." Ja nic takiego nei czulam. Urodzilam, jest zdrowa, wszytsko w porzadku, ok to pozwolcie mi isc spac bo jestem zmeczona ;) Myslalam nawet ze to moze sprawka hormonow.
    Kocham Korniszona ale calkowicie inaczej niz P. Czuje sie za Mala odpowiedzialna, dbam o nia, spedzam z Nia duzo czasu ale naprawde nie uwazam ze Korniszon wypelnila pustke w moim zyciu czy tez powinnam 24h/dobe spedzac z dzieckiem zapominajac o sobie, mezu czy znajomych. Wszystko z rozsadkiem. Dzisiaj w pracy kolega powiedzial, ze nei cierpi poniedzialkow. Ja na to "a ja uwielbiam, bo w koncu moge odpoczac troche od dziecka po weekendzie" ;) Jak tylko zrobie konkurs na wyrodna matke to dostaniesz dopiero drugie miejsce, ja na razie kroluje na pierwszym ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, znając moją racjonalną i mało wylewną naturę, bardzo możliwe, że ja się będę czuła tak samo jak Ty... W ogóle to nie raz rozmawiałam z mamą i ona mówi, że kiedyś to było tak, że jak urodziła, to zabierali jej dziecko i miała święty spokój, z ktorego się cieszyła, bo mogła odpocząć. Teraz to jest nie do pomyślenia - dziecko musi być z matką, a ja wcale nie jestem przekonana, czy to tak dobrze.. Bo też wyobrażam sobie, że będę marzyła o świętym spokoju...
      A Twoje podejście od samego początku mi się podobało i zawsze widziałam w nim swego rodzaju pocieszenie, bo wydaje mi się, że jestem podobna :) Jakby co, to założymy jakiś klub wyrodnych matek, albo coś:P

      Usuń
  10. Przyznam, że jestem strasznie ciekawa jak to będzie po porodzie ;))) Zdaję sobie sprawę, że możesz nie pisać często, bo będziesz zmęczona, niewyspana itp. Chodzi mi po prostu o ten stosunek do macierzyństwa i całej związanej z nim otoczki. Jak to będzie, co się zmieni i w jakim stopniu. Teraz czytam to tak jakbym prowadziła jakieś badania naukowe - że to ciekawe jest, takie abstrakcyjne dla mnie ;)))

    I czuję podobnie jak Iza. Cieszę się, że nie czytam o wyniunianej fasolince, na którą czekają malunie buciczki i cała masa słitaśnych ubraniuniek. Czytałoby się, wiadomo, ale jednakowoż z mniejszą przyjemnością niż mam obecnie przy lekturze ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem raczej pewna, że po porodzie będzie czas, kiedy na trochę stąd zniknę (mimo woli), bo wiem, jak jest ze mną i moim pisaniem, gdy zbyt wiele rzeczy mnie absorbuje. Nawet nie chodzi o to, że brakuje mi czasu, tylko o to, że ja muszę mieć czysty umysł, żeby sklecić jakąś notkę, a tego czasami mi brakuje, gdy myślę, że muszę zrobić jeszcze to i tamto. Oczywiście chciałabym, żeby było inaczej, ale niczego nie deklaruję, zwłaszcza, że i po ślubie się na trochę wycofałam... Ale zawsze wracam :)
      Co do stosunku do tego wszystkiego, co będzie później - sama jestem tego ciekawa. Ale mam nadzieję, że mi po prostu nie odbije. Znając mnie, raczej nie grozi mi to aż tak bardzo, ale wiesz, różnie to bywa...

      No to ja się powtórzę, że cieszą mnie takie komentarze, bo to oznacza, że nie dałam się zwariować, że niczego nie przegapiłam i nadal jestem sobą :) Ale niedlugo będzie notka (może następna) o ubrankach a także o wózku, bo niektóre dziewczyny mnie o nią prosiły :P Więc lojalnie ostrzegam :)

      Usuń
  11. A gdzie tu jakakolwiek ,,wyrodność''? Ot, najnormalniejsze na świecie podejście!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście wyrodność była z przymrużeniem oka :)
      A dla niektórych to właśnie nie do końca normalne podejście, tylko jakieś takie wyprane z uczuć :)

      Usuń
  12. Bardzo mi się podoba takie podejście do zaistniałej sytuacji :) Sama z reguły irytuję się czytając pełne uwielbienia notki, obfite w superlatywy i kapiący miód. Może człowieka zemdlić... teraz jeszcze doszedł mi element żalu, ze 'czemu ona, a ja nie', ale może to z z czasem minie. Zdrowy dystans jest okay i zdecydowanie popieram takie racjonalne stawianie sprawy. Inna sprawa, czy sytuacja ta nie byłaby inna biorąc pod uwagę hipotetyczne problemy z zaciążeniem czy ogólnie jakieś problemy z donoszeniem, poronieniem itd. Na szczęście nie musiałaś się o tym przekonywać i Panu Bogu tylko dziękować :) Pozdrowienia dla Pasożyta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, że nie jestem irytująca ;) Bo doskonale rozumiem to uczucie, mnie też ono dopada, kiedy czytam niektóre zbyt słodkie notki.
      I rozumiem Cię, Twoje odczucia i to, że to że ta irytacja może się pogłębiać w sytuacji takiej, jak Twoja.
      Wiesz, tak naprawdę nigdy tego nie wiemy, jak byśmy się zachowali i co byśmy czuli. Nie da się po prostu tego przewidzieć. Na pewno moje podejście byłoby trochę inne. Ale znając siebie, na punkcie samego dziecka raczej bym nie zwariowała - znam kilka przypadków dziewczyn, które borykają się lub borykały z problemem niepłodności, ale nie podejrzewam ich o to, ze im odbije, bo to po prostu wbrew ich naturze :) Więc na to składa się kilka czynników.
      Ale oczywiście wdzięczna jestem i losowi i Bogu, że nam to przyszło tak po prostu zwyczajnie, tak, jak powinno być w przypadku każdego.
      Dziękuję, przekazane :)

      Usuń
  13. Mnie dzieci w ogole nie ruszaja I nie wiem czy kiedykolwiek sama sie na nie zdecyduje - jesli wpadne to trudno ale jakos nie widze tego ze sie bede kiedys starac o dziecko... Moj R. juz chyba tez. Kiedys o tym mowil I widzialam ze chce a teraz dzieki Bogu dal spokoj..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też nie ruszały i wcześniej nie myślałam o tym, kiedy i czy będę chciała mieć dzieci. Dopiero później stwierdziłam, że to dla mnie naturalna kolej rzeczy i że zakładam, że dziecko będę miała, chociaż nic konkretnie nie planowałam i nie czekałam na nie z utęsknieniem. Nawet nie potrafiłam się jasno zdecydować, czy faktycznie będziemy się starać, czy nie... Dlatego pozostawiłam to w rękach losu i myślę, że dobrze zrobiłam, bo mogłabym się nigdy nie zdecydować...
      Może u Ciebie się to zmieni - a może nie. Nic na siłę :)

      Usuń
  14. Margolko masz normalne podejście. Ja do ostatnich chwil kiedy mogłam pracowałam, prowadziłam samochód, na poród tez chciałam jechać jako kierowca ale bol skurczy mi nie pozwolił.łozeczko składaliśmy parę dni przed porodem. Ciuszki , komodę dla malucha kupowałam w ostatnim miesiącu. Tylko wózek miałam wcześniej bo o to postarał się dziadek, czyli moj tata.A czy jestem wyrodną mamą, pewnie tak,bo czasami od moich dzieci wymagam lub zakazuję. Ciesz się i wykorzystuj ten czas na spacery, seanse kinowe, teatr bo pózniej niestety doba sie trochę skurczy....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się :) Chociaż wiem doskonale, że nie dla wszystkich jest to tak zupełnie normalne :)
      W każdym razie, gdybym miała taką możliwość, na pewno nadal bym pracowała, mimo, że pewnie byłoby to trochę utrudnione ze względu na częste wizyty u lekarzy teraz - ale jakoś bym to sobie poukładała.
      Ze względu na święta i to, że pewnie jakieś dwa tygodnie będziemy mieli w pewnym sensie wyjęte z życiorysu, chcemy w ciągu najbliższego miesiąca skompletować to, co będzie potrzebne tak, zeby się nie stresować i potem już tylko czekać spokojnie na Tasiemca. Wcześniej jednak nie czuliśmy takiej potrzeby i denerwowałoby mnie to potykanie się o rzeczy...
      Obym i ja była taką wyrodną matką :)
      Ech, wiem i zastanawiam się, jak sobie z tym poradzę, skoro już teraz ciągle brakuje mi czasu na wszystko chciałabym zrobić (choć doskonale wiem, że to dlatego, ze tak wiele chcę zrobić :)) - ale jakoś to sobie poukładam, jak zwykle :P

      Usuń
  15. A, ja Cię po raz pierwszy rozumiem. Niektóre matki chcą być traktowane, jak sama to określiłaś "święte krowy" ze wszystkimi przywilejami. Mimo, że im nic dolega najchętniej wybrałyby się na L4, albo każą się traktować, jakby były obłożnie chore. Sama pamiętam, jak biegałam wokół ciężarnej koleżanki w 9-miesiącu, a ona poprosiła, żebym dała spokój i nie była wobec niej zbyt nadopiekuńcza ;)

    W przeciwieństwie do Ciebie dzieci mnie kręcą. Może nie zachwycam się każdym dzieckiem, ale podobno mam podejście do dzieci w związku z czym, gdzie się nie pojawię cała chmara za mną biega. I tak było od zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, po raz pierwszy :)) Tak, są takie kobiety i ja tego nie potrafię zrozumieć, bo źle bym się czuła w takiej roli. Ale na szczęście nie wszystkie ciężarne takie są i czasami to właśnie otoczenie przesadza..

      Widzisz paradoks polega na tym, że do mnie też dzieci się bardzo garną i wszyscy zawsze to zauważają i komentują, że mam podejście do dzieci. I może i mam, tyle, ze po prostu mnie nie kręcą - to są widocznie dwie różne sprawy :)

      Usuń
    2. A może ten brak emocji to też kwestia tego, że "Tasiemiec" jest w jakiś sposób zwykłą koleją rzeczy? Moi znajomi szczegółowo zaplanowali, kiedy chcą zostać rodzicami i im było bliżej rozwiązania tym emocje i oczekiwanie było ogromne.

      Usuń
    3. No tak, właśnie o to mi cały czas chodzi, że my nie traktujemy tego dziecka, jako coś niezwykłego. Nie zaplanowaliśmy sobie go, nie dążyliśmy do tego, żeby było, a po prostu zdaliśmy się na los, bo dla nas to było coś naturalnego, że nasza rodzina kiedyś się powiększy. Jest to dla nas nowy członek rodziny, na którego świadomie się zdecydowaliśmy i na którego czekamy z radością, ale bez jakichś fajerwerków.

      Usuń
  16. A ja was doskonale rozumiem :) Macie fajne podejście do tego :) I nie ma co oceniać, bo każda para ma inne i ma do tego święte prawo :) I nie przejmujcie się tymi zarzutami:) Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe slowo :) Fajnie, że rozumiesz. Staramy się nie przejmować - właściwie to się zwykle nie przejmuję, tylko czasami trochę za dużo myślę na ten temat jak coś usłyszę od kogoś na przykład :)

      Usuń
  17. Niektórzy ludzie nie potrafią pojąć, że nie każdy działa i czuje zgodnie z ich wyobrażeniami, w stosunku do rodziców, zwłaszcza matek, często mają wygórowane wymagania. Oczywiście musi chodzić w skowronkach, bo urodzi. Ciąża nie jest dla mnie stanem standardowym, jest w tym coś szczególnego, że w człowieku powstaje nowy człowiek, ale w końcu zwierzęta też rodzą i nie są z tego powodu niezwykłe (chociaż z ciężarnym szczurem miałam trochę jak ze świętą krową, innych ciężarnych zwierzaków nie obserwowałam :P).
    Patrzę na kwestie macierzyństwa od strony osoby, która raczej nie będzie mieć dzieci i raczej ich nie chce, więc może trochę inaczej, oczekuję tylko, że jak się ktoś decyduje na potomstwo, to odpowiedzialnie. Wasze podejście mi się podoba, nie wiem, jak ktoś może zarzucać wam, że nie będziecie dobrymi rodzicami. Rozumiem, że ludzie różnie reagują, ale kompletowanie wyprawki zaraz na początku ciąży, kiedy jeszcze może się dużo wydarzyć, jest dla mnie zbyt emocjonalne. A na pewno lepsze dla dziecka jest zainteresowanie, jak w razie czego je ratować, niż latanie po sklepach i zachwycanie się bucikami.
    Życie się zmienia nawet, jak się psa kupi, więc trudno żebyście wy, jako rozważni ludzie, spodziewali się, że dziecko w nim nie namiesza. Ale co będzie, to będzie, nie lubię takiego uświadamiania ludzi na zapas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest dokładnie tak jak piszesz - niektórzy mają jakieś wyobrażenie co do roli rodzica, czy matki i nie potrafią wyjść poza ramy pewnego schematu.
      Zgadzam się z Tobą - też uważam, że ciąża to jednak stan niecodzienny i w jakiś sposób niezwykły, ale bez przesady - nie trzeba się aż tak nad nim pochylać :)

      Wiesz, nikt nam wprost nie powiedział czegoś takiego i przypuszczam, ze tak na serio to chyba nikt nie myśli, że moglibyśmy być złymi rodzicami :) Ale jednak widziałam zdziwienie a czasami niezadowolenie z naszej postawy - zwłaszcza na początku. Niektorzy uważali, że traktujemy ciążę jako coś, co nam się przydarzyło i przeszkadza, tylko dlatego, że nie chcieliśmy za wiele na tematy "dziecięce" rozmawiać. A to była nieprawda, bo cieszyliśmy się i cieszymy, ale na swój sposób.

      Własnie, dla nas dużo ważniejsze było to, żeby się przygotować do opieki nad dzieckiem, żeby wiedzieć, jak je ratować w razie potrzeby niż kupować ubranka. Tak sobie właśnie myślałam, kiedy siedzieliśmy jako jedyni na tych warsztatach - gdzie są ci wszyscy idealni rodzice? :)

      Dobra pointa. Tak właśnie jest. Oczywiście, że się spodziewamy zmian, ale po co na zapas się martwić? Przeciez jakoś to będzie - tylu ludzi sobie radzi to i my damy radę...

      Usuń