*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 29 kwietnia 2015

Różnie się w życiu plecie...

Podczas chrztu skupiona byłam na mszy. Na tyle, na ile było to możliwe, bo niestety odkąd chodzimy z Wikusiem do kościoła, moje skupienie już nie jest maksymalne, mimo, że to Franek trzyma pieczę nad wózkiem, ja cały czas zerkam w tamtą stronę, ale ksiądz (ten sam, który chrzcił zresztą) przy ostatniej spowiedzi powiedział, że na pewno jest mi to wybaczone :)) W każdym razie, skupiona byłam na mszy oraz na zachowaniu Wikinga, więc na inne refleksje już mi nie pozostało za wiele czasu. Ale nieco później przypomniałam sobie, co się działo równo rok temu...

Otóż w ostatnią kwietniową niedzielę roku 2014, czyli  27 kwietnia byliśmy w Poznaniu i prawie o tej samej godzinie uczestniczyliśmy we mszy, na której chrzczona była kuzynka Wikinga - ta, która urodziła się 7 stycznia 2014, siostra frankowej chrześnicy. 
Pamiętam dokładnie tamten dzień i tamtą mszę, bo dopadł mnie wtedy jakiś dziwaczny nastrój. Złapałam coś w rodzaju doła, kiedy patrzyłam na brata oraz kuzyna Franka, którzy mają już pełną rodzinę z dwójką dzieci (nie wiedzieć czemu, zawsze model 2+2+pies wydawał mi się najbardziej idealny; chociaż to pewnie dlatego, ze sama się w takiej rodzinie wychowałam), własne mieszkania oraz mniejsze i większe problemy (z pracą wcale nie było u nich całkiem kolorowo) i myślałam sobie, że chyba nigdy w życiu do takiego momentu nie dobrniemy. Nie pocieszało mnie nawet to, że jeszcze mamy czas (bratowa Franka jest starsza ode mnie o 11 lat, żona kuzyna o 10).
Uczestniczyłam w tej mszy aktywnie, ale myśli moje krążyły wciąż wokół tematu pracy, mieszkania i życia w ogóle. Franek zatrudniony na umowę zlecenie - z perspektywą zatrudnienia w Nie-Zielonej firmie, ale gwarancji nie było. Stresowaliśmy się kolejnymi testami i rozmowami, na które miał się stawiać. U mnie w firmie cały czas niepewność, każdy kolejny dzień mógł być tym, gdy się okaże, co z nami będzie. Z jednej strony chciałam wiedzieć, z drugiej myślałam sobie, że im dłużej to trwa, tym dłużej mam gwarancję zatrudnienia... Te kwestie powodowały, że nie mogliśmy myśleć o własnym kącie, który w pewnym sensie był dla mnie gwarancją jakiejś stałości. Z dala od rodziny, znajomych, trochę samotni, byliśmy skazani tylko na siebie. Piszę w czasie przeszłym, bo odnoszę się do tego, o czym myślałam wtedy, ale to wszystko przecież jest jak najbardziej aktualne dziś. Nie mamy mieszkania, nie wiemy, co z nami będzie, gdzie ostatecznie wylądujemy, bo choć teraz mieszkamy w Podwarszawie, to nie wiadomo przecież co będzie za pół roku. Szans na stabilizację i własny kąt nadal nie mamy żadnych. Tylko jedno się zmieniło (poza tym, że teraz nie boję się już o to że stracę pracę, a o to, że jej nie znajdę)... No właśnie...

To była jedna z naprawdę nielicznych chwil (z pewnością mogłabym je policzyć na palcach jednej ręki i może nawet wszystkich bym nie wykorzystała :)), kiedy przeszło mi przez myśl sobie tak na serio, że w zasadzie tego dziecka to nam trochę brakuje i że gdyby nie nasza sytuacja, to pewnie już byśmy je mieli... Myślałam o tym, że w tych okolicznościach nigdy nie będziemy się mogli na nie zdecydować i że wobec tego pewnie nigdy nie będziemy mieć tej wymarzonej rodziny, nie mówiąc już o tym, że przecież wcale nie wiemy, czy w ogóle możemy mieć dzieci. Naprawdę nie wiem, co mnie naszło, żeby tak nagle o tym myśleć, ale pamiętam wyraźnie ten smutek i żal do życia, że tak się toczy, że nie mam wpływu na tyle rzeczy, że nie możemy realizować swoich pragnień i potrzeb, bo hamuje nas niepokój o jutro.

Nigdy się nie dowiem, czy już wtedy byłam w ciąży, czy dopiero kilka dni później pojawiło się we mnie to nowe życie. Faktem jednak dla mnie jest to, że wymodliłam sobie to, co jest dzisiaj. Bo modliłam się po prostu o to, żeby jakoś się to poukładało. "Jakoś", bo sama nie wiem, co byłoby dla mnie najlepsze. Pisałam już o tym, więc wiecie, że mimo, iż Franek już wcześniej mówił o powiększeniu rodziny, ja cały czas byłam na etapie "chciałabym, a boję się" i nie potrafiłam podjąć żadnej decyzji w tej kwestii. Wydaje mi się, że czasami były wręcz momenty, gdy podświadomie uciekałam od tego (tuż po tym, kiedy zgodziłam się z Frankiem, że może warto po prostu wyłączyć myślenie, mój cykl totalnie zwariował).
Z perspektywy tego wszystkiego, co się wydarzyło w ciągu minionego roku, trudno mi nie dostrzec, że moje modlitwy zostały jednak wysłuchane, bo mimo wszystko "jakoś" się to poukładało. Nie mam pracy, to fakt. I wiecie doskonale, jak bardzo to przeżyłam (i przeżywam w dalszym ciągu, choć wiedząc, że niczemu dobremu teraz to nie służy, odsunęłam myśli na ten temat na dalszy plan). Jednak jestem przekonana, że Wiking pojawił się w najlepszym momencie. Nie czułam się na to gotowa, ale miesiąc, dwa później i dziś bylibyśmy z dzieckiem, za to bez środków do życia, bo nie przysługiwałby mi zasiłek... Z kolei gdyby to było jeszcze później, to Wikinga nie byłoby dzisiaj w ogóle i nie wiadomo, przez ile miesięcy a pewnie nawet lat, by się nie pojawił... Tak bardzo się cieszę, że jednak jest z nami, że już go mamy, niezależnie od tego, co się wydarzy w bliższej lub dalszej przyszłości.

Dlatego cieszę się, że rok temu pozwoliłam sobie na tę chwilę słabości. Poza tym tak sobie myślę, że przecież wtedy wydawało mi się, że dziecko to ostatnia rzecz, która może i powinna się nam "przytrafić". Dzisiaj własne mieszkanie, poczucie stabilizacji i przynależności do miejsca, dobra praca... - to są rzeczy, które wydają mi się nieosiągalne. Może więc i tu powinnam po prostu poczekać i zobaczyć, co się wydarzy, bo okazuje się, że w życiu naprawdę różnie może być. Poczyniłam zresztą ku temu jakieś kroki, bo przestałam wreszcie myśleć tak dużo o tym co będzie. Nie zmieniło to niczego a już na pewno nie zmniejszyło mojego niepokoju, ale przynajmniej w teraźniejszości żyje mi się spokojniej...

Wiem, że wiele z Was ta notka zaboli - z różnych, dobrze Wam znanych przyczyn. Mam jednak nadzieję, że to tytułowe "różnie" co się w życiu plecie, okaże się dla nas wszystkich bardzo pomyślne i że doświadczymy tego nie raz.

56 komentarzy:

  1. Masz rację Margolko, na wiele rzeczy w życiu nie mamy wpływu, wielu nie możemy zaplanować, więc trzeba brać to, co los przynosi i cieszyć się z tego. Czasami opatrzność/Bóg/los lepiej od nas wie, co dla nas dobre i co jesteśmy w stanie udźwignąć w danym momencie naszego życia.
    A nawiasem mówiąc, niesamowicie się Wiking wstrzelił z terminem pojawienia się na świecie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, trzeba, chociaż czasami bardzo trudno jest się cieszyć, bo tę radość tyle rzeczy nam przysłania. W dodatku trudno się pogodzić z tym, że właśnie nie na wszystko mamy wpływ. Czasem udaje mi się przekonać, że pewne rzeczy nie zależą ode mnie i Ktoś wie lepiej, ale nie zawsze...
      To fakt, zwłaszcza, że w ogóle się o to nie staraliśmy :)

      Usuń
  2. I się poryczałam. Mnie jakoś nadal przeraża to, że mimo umów o pracę, w miarę stabilnego zatrudnienia, mieszkania, samochodu i psa brakuje dziecia. Stres, który potęguje niefajna atmosfera w pracy i niepewność, bo przecież prywaciarz może w każdej chwili zmienić zdanie tak dołuje, aż wyć się chce..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Cię, doskonale Cię rozumiem, bo sama wiele razy przez to przechodziłam. I przechodzę, bo przecież wiele się zmieniło, ale pewne odczucia zostają, choć wywołane czymś innym. Ta notka w zasadzie nie miała być "ku pokrzepieniu serc", bo ja nie z tych, którzy głoszą dobrą nowinę :) Raczej chodziło o to, żeby podzielić się tym, co mi akurat w duszy zagralo.

      Usuń
  3. Gdy 7 lat temu (o rany! tyle minęło?) stawałam przed ołtarzem i przysięgałam miłość, wierność i uczciwość małżeńską, moim jedynym marzeniem było szczęśliwe życie u boku mojego Męża. Wiedziałam, że choruje, ale byłam chyba za głupia, by pojąć jak bardzo. Dzisiaj to wiem, ale nie zmieniłabym ani jednej chwili swojego życia. Wiadomo, sielanki nie ma, są burze i słońce świeci, są chwile dobre i złe i tak jak Ty, rok temu chodziłam i prosiłam, by "jakoś" się wszystko ułożyło. Wtedy jeszcze z myślą zmiany pracy, przedszkola itd. Jak patrzę na siebie teraz, na moje życie, tak sobie myślę, że jest ono pełne szaleństw i spraw, które wychodziły znienacka (kupno mieszkania czy powiększenie się rodziny), ale nudy nie ma. Mimo postępującej choroby Męża, oczekiwania na przeszczep itd - jestem szczęśliwa. Tobie życzę tego samego - cokolwiek by się nie działo, bądź szczęśliwa i zawsze z uśmiechem patrz przed siebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze jest własnie to zdanie: "nie zmieniłabym ani jednej chwili swojego życia". Ja pomimo tego wszystkiego, co mnie teraz boli, też raczej nie żałuję swoich wyborów ani nie myślę o tym, co by było gdyby. Czasami jest mi bardzo żal pewnych rzeczy, ale wiem, ze i tak ich nie zmienię, więc staram się po prostu o tym nie myśleć.
      Dziękuję :) Staram się, chociaż czasami naprawdę jest trudno :)

      Usuń
  4. To całe życie najlepiej opisuje jedna z moich ulubionych piosenek "unosi do gwiazd i maluje łzy, życie to jeden krótki flirt, kilka cudownych min do zlej gry".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam, czyje to?
      Ale w sumie faktycznie prawdziwe. Chociaż też zależy w jakim okresie życia się czyta te słowa. Bo jeszcze 3-4 lata temu powiedziałabym, że do kilka min jest złych a gra cudowna ;)

      Usuń
    2. A, ją znam, ale piosenki chyba nie. W każdym razie nie kojarzę, musiałabym sobie poszukać w necie i posłuchać, później to zrobię :)

      Usuń
  5. I dobrze ze nie żałujesz ze wiking jest z wami. Ja, gdybym wiedziała jak się nogę życie dalej potoczy to nigdy nie zdecydowałabym się na dziecko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, na pewno nie żałuję, wręcz przeciwnie. Prawdę mówiąc ile razy złapie mnie jakiś dołek - choćby nawet z powodu tego, że mały płacze, ma zły dzień, ze coś nam nie idzie - to właśnie on mnie ratuje i przytulając go, myślę sobie, że przecież najważniejsze, że jest. Wiele negatywnych uczuć we mnie łagodzi. I to wcale nie dlatego, ze tak bardzo pragnęłam dziecka, a moje marzenie się ziściło, bo wiesz, że tak nie było. Po prostu pokochałam tę istotkę, nawet się nie spodziewałam, że można się tak czuć w stosunku do jakiejś osoby

      Usuń
  6. Pomimo wszystko sądzę, że dziecko jednak zawsze pojawia się w najlepszym, najbardziej odpowiednim momencie. Jakby nie było, koniec końców tak się okazuje. I mówię to z pełnym przekonaniem, bo sama dużo czasu poświęciłam na zastanawianie się nad tą kwestią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się tak wiele nad tym nie zastanawiałam, bo w ogóle o dzieciach nie myślałam specjalnie dużo. Ja bym powiedziała inaczej - po prostu uważam, ze nigdy nie ma idealnego , czy też dobrego momentu na dziecko, a to powoduje, że kazdy jest dobry.

      Usuń
  7. Cóż, nigdy nie doznałam takiego stanu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie sądziłam, że istnieje. Nie oszalałam na punkcie dziecka, nie zakochałam się w nim. To inny rodzaj uczucia, który w zasadzie trudno mi opisać.

      Usuń
    2. Ja nadal nie wiem, ze istnieje, ale cieszę się, ze u ciebie jest inaczej:)

      Usuń
    3. Byłoby Ci pewnie łatwiej w pewnych sytuacjach, gdybyś wiedziała. Ale takich rzeczy nie da się wymusić na sobie

      Usuń
  8. Życie pisze dla nas tak zaskakujące scenariusze, że aż czasem dziw bierze. Nieraz o tym wspominałam, ale gdyby mnie nie przerzucili z jednego punktu w pracy na drugi, pewnie Mili by nie było... bo brakłoby czasu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pamiętam... Widocznie więc tak miało być.

      Usuń
  9. Życie nie daje nam tego co chcemy, ale to co ma dla nas i to coś jest dla nas najlepsze. Przynajmniej tak staram się sobie wszystko tłumaczyć. W moim życiu było już wiele niespodziewanych zwrotów akcji, które często trudno było mi zrozumieć. WIem jednak, że nic nie dzieje się bez przyczyny i po prostu tak miało być, ale .... po ludzku tak ciężko czasem pogodzić się z pewnymi sprawami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ja też staram sobie tak tłumaczyć wszystko, zwłaszcza to, co dla mnie przykre. Bo masz rację, z niektórymi sprawami pogodzić się jest bardzo trudno lub wręcz nie sposób.

      Usuń
  10. :) Los jest często nieprzewidywalny. Trzeba więc cieszyć się tym co mamy i robić wszystko aby nic na co mamy wpływ nie zakłóciło tego spokoju i szczęścia. A Ten u Góry podsuwa najlepsze rozwiązania. My też nie wiem kiedy zdecydowalibyśmy się na drugie dziecko a stało się tak, że nie wyobrażam sobie teraz by mogło być inaczej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo często. Co oczywiście ma swoje dobre strony. I złe też niestety ;) Ale racja, trzeba się cieszyć, mimo, że czasami przychodzi to z trudem. Trzeba więc często zawierzyć, zaufac i czekać...

      Usuń
  11. Mnie nic nie ukłuło (no może prócz lekkiego podniesienia brwi przy "którzy mają już pełną rodzinę z dwójką dzieci". Pierwsza myśl: "Czyli co, bez dzieci to niepełna?"), ale domyślam się o co Ci chodzi. Ponoć los pisze najlepsze scenariusze, o czym najczęściej przekonujemy się po czasie, patrząc z dystansu. Na pewno jest to bardzo uspokajająca myśl, zwłaszcza w momentach, w których brak nam poczucia bezpieczeństwa i nie wiemy co robić. Świadomość, że wszystko się ułoży (nie teraz, to później), jest kojąca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, moim zdaniem rodzina jest pełna wtedy, kiedy sama tak uważa. Jeśli dwoje ludzi jest ze sobą i nazywa siebie rodziną, pełną rodziną, to tak po prostu jest. Stąd zresztą moje zdanie w nawiasie - wyjaśniłam jak od zawsze wyglądała dla mnie modelowa rodzina. Być może zmieniłabym zdanie w innych okolicznościach.

      Tak, taka świadomość jest kojąca, chociaż czasami trudno ją odnaleźć pośród wszystkich zmartwień i w ten sposób się pocieszyć. I to prawda, ze zazwyczaj dopiero po czasie dostrzegamy sens pewnych wydarzeń. Ja jeszcze nie dostrzegłam sensu wszystkiego, co się u nas wydarzyło. Ale czekam

      Usuń
  12. Okazuje się, że mimo zawirowań z pracą i niepewnej przyszłości, Wiking idealnie wstrzelił się ze swoimi narodzinami.
    Wydaje mi się także, że samo posiadanie dziecka już motywuje do działania. Bo nie możemy się poddać, nie możemy sobie pozwolić na to, żeby nie było pieniędzy na jedzenie, czy zaspokojenie podstawowych potrzeb. Wiele rzeczy robimy inaczej niż zrobilibyśmy, gdybyśmy byli sami.
    U nas też ta przyszłość była niepewna, bo wprawdzie własne lokum mamy (przypomina nam o tym comiesięczna rata kredytu), ale Mariusz ma własną firmę, a wiadomo jak to jest - raz lepiej raz gorzej. Dlatego chyba nigdy nie ma idealnego momentu na dziecko, bo zawsze coś mogłoby być lepiej. Ale mogłoby być również gorzej, dlatego należy doceniać to co się ma, bo często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele mamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest fakt, moment okazał się niemal idealny biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności.
      Pewnie masz rację, że dziecko jest swego rodzaju motywacją. Poniekąd chyba też trochę wpływa na nasze zachowania i emocje, a to z kolei ma wpływ na inne sprawy.

      Też myślę, że idealnego momentu na dziecko nie ma nigdy. Dlatego prawie każdy jest równie dobry :)

      Usuń
  13. Już zamierzałam walnąć komentarz o niewysłuchiwaniu podobnych modlitw przez lata, ale zważywszy na ostatni akapit Twojej notki, może jednak się zamknę. Masz bardzo racjonalne podejście do życia, potrafisz zanalizować nawet swój tok myślenia i wyciągnąć wnioski, a następnie przestawić się na całkiem inny tor, bo to po prostu rozsądniejsze. Bardzo przydatna umiejętność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, jestem racjonalistką do szpiku kości. W sumie to mi z tym dobrze. Jeśli chodzi o ciąg dalszy zdania, to w sumie nie jestem pewna, czy to komplement czy raczej przytyk :P, w każdym razie to jest zdecydowanie przydatne, bo pomaga się nie zadręczać. Ale nie zawsze przychodzi łatwo. Wręcz trzeba się trochę nad tym napracować.

      Usuń
    2. To był zdecydowanie komplement :)

      Usuń
    3. Hihi, i tak to właśnie potraktowałam, bo po pierwsze o złośliwość bym Cię nie podejrzewała, a po drugie też myślę, ze racjonalność nie jest zła

      Usuń
  14. Ja może jestem teraz w zupełnie innej sytuacji, inne kwestie się ważą, ale dobrze wiem, że czasami lepiej jest coś zostawić i obserwować, jak się sprawa potoczy. Jednak teraz zwyczajnie nie mogę siedzieć i czekać, to nie ten moment.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, że to co innego, ale jednak każda decyzja, którą trzeba podjąć w jakiś sposób jest podobna - chodzi o konsekwencje. Bo są rzeczy, które mogą zmienić całe nasze życie i to jest właśnie to podobieństwo.
      Rozumiem, ja też nie jestem za biernością zawsze - po prostu trzeba wyczuć, czy to jest moment na działanie, czy to będzie tylko niepotrzebna szarpanina.
      PS. Czy odpowiedź na Twojego maila będzie jeszcze aktualna? TEn czas tak szybko leci, a dostałam od Ciebie pozwolenie, zeby się nie spieszyć.. Ani się obejrzałam a tu już 1,5m-ca minęło...

      Usuń
    2. Ja się właśnie po środowych wydarzeniach zastanawiam na ile moje działanie przyniesie efekt, jakikolwiek.
      P.S. Tak :) jednak istnieje możliwość, że nie pojadę :(

      Usuń
    3. Wkrótce się zapewne dowiesz. Ale przynajmniej wiesz, że jeśli moglabyś coś zrobić, to to zrobiłaś. A jeśli nie, to znaczy, że i tak to nie zależało od Ciebie.
      Rozumiem.. Ale postaram się na dniach odpisać

      Usuń
  15. Ja to zawsze powtarzam, że nic nie dzieje się bez powodu:) Czasem wydaje mi się, że lepiej zdecydować losowi samemu chociaż w przypadku posiadania dzieci nie do końca mi to akurat pasuje:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, też często tak sobie myślę :)
      A co do dzieci i przypadku, to też się z Tobą zgadzam - tak zupełnie przypadkowi nie należy tego zostawiać :) To jednak decyzja zbyt odpowiedzialna - i nie chodzi tu o odpowiedzialność za siebie, ale również za drugiego człowieka. Dlatego w tym wypadku trzeba po prostu zdecydować, kiedy można to zostawić losowi, bo nie zawsze :)

      Usuń
  16. Pewnie w tamtym momencie w ogóle nawet byś nie pomyślała, że za rok będziesz w tym miejscu, w którym jesteś...
    Po raz kolejny powtórzę to co już Ci kiedyś pisałam, że tak miało być i już... ;) Ja też już przekonałam się, że dostałam to, czego akurat w danej chwili było mi trzeba a czego w ogóle się wtedy nie spodziewałam. I coś w tym jest... Bóg wie co robi ;) Tak jak u Ciebie było akurat w tej chwili z ciążą, że akurat w tym czasie a nie np. dwa miesiące później, że raczej Wasza sytuacja nie była by fajna, tak też było u mnie z moim K. ... "Dostałam" go akurat w momencie, kiedy się nie zupełnie nie spodziewałam, nie szukałam a co się okazało z perspektywy czasu, że tak się to moje życie wtedy zaplotło, że był to moment idealny (kiedyś już nawet pisałam o tym u siebie na blogu)... ;) I jestem przekonana, że z Twoją pracą i stabilizacją też tak będzie, wszystko się w końcu ułoży zapewne w czasie, w którym się najmniej będziecie spodziewać i nie oczekiwać tego tak bardzo ;)
    A co do dziecka, to tak tylko dodam, że kiedyś gdzieś od kogoś słyszałam, że nie ma dobrego czasu na dziecko, bo zawsze znajdzie się coś ;p I może jest i w tym racji, bo wiadomo gdy jeszcze go nie ma to pojawia się pełno wątpliwości a gdy już się pojawi na świecie to jakoś sobie radzimy i nie wyobraża się, że miałoby go nie być...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie pomyślałam... W ogóle. To zmiana, która mogłaby mnie zszokować, gdybym się teraz cofnęła w czasie :)
      Też myślę, że tak miało być po prostu...
      Zgadzam się z tym, tak jak napisałam wyżej, myślę, że nie ma momentu idealnego i to właśnie powoduje, ze prawie każdy jest tak samo dobry :)

      Usuń
  17. Mnie zycie nauczylo, ze tak na prawde niewiele od nas samych zalezy. Gdzies tam jest dla nas zapisany plan i Bog najlepiej wie, kiedy co i jak nam sie przytrafi. My mozemy sie tylko uczyc cierpliwosci i byc przygotowanymi na nieprzewidywalnosc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To smutna prawda, ale tak właśnie jest. To znaczy uważam, ze też nie można tak zupełnie stwierdzić, ze nie ma się na nic wpływu i być biernym, bo czasami trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Ale wszystko zalezy od sytuacji.

      Usuń
  18. Myślę, że w tym samym czasie modliłyśmy się o to samo, ale ja już nie mieszam Boga w te sprawy, bo po tym jak zostałam wysłuchana, chyba musiałabym przestać wierzyć w jego dobro.

    Dobrze, naprawdę dobrze, że życie po dość krótkim czasie pozwala Ci dojść do takich wniosków, że możesz w to wszystko wierzyć, widzieć jakiś sens i czuć wdzięczność za to jak się pookładało. To ułatwia życie i uodparnia na problemy z którymi trzeba się zmierzyć, bo po prostu daje nadzieję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, rozumiem...
      Też myślę, ze to dobrze. Nie zawsze jest łatwo, ale faktycznie to dodaje sił i nadziei. Daje jakąś motywację, zeby się jednak nie poddawać i nie spisywać wszystkiego na straty.

      Usuń
  19. Wiesz, Tuśka była planowana, a Misiek już nie, choć chciałam mieć dwoje dzieci, ale nie był to czas- według mnie. I pewnie mogłoby tak być, że długo by nie był, a z powodu późniejszych okoliczności...ech.
    Dziś napisałam już w komentarzu, że każdy czas ma swoje dobre strony. KAŻDY. Czasem wiemy o tym od razu, a czasem gdy patrzymy już z dystansem na to co życie nam przyniosło. A wszystko zależy od subiektywnego spojrzenia, umiejętności cieszenia się z drobiazgów. Każdej z nas życie rzuca jakieś kłody pod nogi, ale...życie jest jedno, i najważniejsze jest je przeżyć w zgodzie ze sobą, tu i teraz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak jest... Chociaż naprawdę zgrozą przejmuje mnie myśl, ze mógłby mi ten zasiłek nie przysługiwać. Nie poradzilibyśmy sobie. Nie stać by nas było zwyczajnie. Mielibyśmy jakieś 200-600 zł miesięcznie na życie (po opłaceniu mieszkania, a jeszcze raz w miesiącu tankowanie!) - w zależności od tego, czy Franek dostałby premię, czy nie. Jak dobrze, że na razie nie musimy się tym martwić...
      Ale generalnie masz oczywiscie rację.

      Usuń
  20. Sama na własnej skorze przekonalam się ze modlitwa ma wielka moc... i do dzis nie wiem czy to na majowkach wymodlilam sobie Ole, czy to dzieki operacji... a moze jedno i drugie? Wiem jedno... modlitwa pomogła przetrwać mi trudne chwile kiedy nie wychodziło i dac badziei gdy przychodzil kolejny miesiac statan...

    U nas Ola byla priorytetem, mimo tego ze wiedzialam ze po macierzynskim nie bede miala gdzie wracac, bo nie przedluza mi umowy... umowy nie przedluzyli, ale oddzialowa powiedziała ze mam wracac, przyjmal mnie na nowo... ale ja chyba spróbuję poszukac czegos blizej naszego nowego mieszkania... Chcialabym statac się za jakis czas o drugie dziecko, choc dla mnie najlepiej byloby juz od razu, bo potem moze sie juz nie udac, albo znowu pojawia sie problemy... jednak tym razem dopoki nie dostane umowy na czas nieokreślony, starania musimy odlozyc :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie posiadanie dzieci nigdy priorytetem nie było - bo nawet w tym konkretnym wypadku nie chodziło o ogromne pragnienie dziecka, tylko właśnie marzenie o rodzinie takiej, jak ją sobie wyobrażałam - a zawsze zakładałam, ze będziemy mieć dzieci. Dlatego gdybym wiedziała wtedy, że pracy za chwilę nie będę miała, to bym się na dziecko na pewno świadomie nie zdecydowała. Bo to rzeczywiście chyba kwestia priorytetów, u mnie to zawsze było to, zeby pod tę rodzinę położyć jakieś fundamenty - nie chodziło o to, żeby nie wiadomo jak się w życiu ustawić mieszkanie, kariera, kasa itp, ale jednak, żeby nie trzeba było się martwić o jutro.

      Usuń
    2. No widzisz... kazdy ma inne priorytety... Ja bylan zdania, ze prace zawsze znajde... a z dzieckiem mogloby byc różnie... i nie chcialam zeby bylo tak ze bede czekac na umowe na czas nieokreslony, ktora tak na dobra sprawe w przypadku mojego zawodu i tak nic mi nie daje (tylko jedynie poczucie, ze mam gdzie wrocic po macierzynskim), a nie doczekam sie dziecka bo w moim przypadku czas caly czas dziala na niekorzyść... W razie czego mam juz dwie propozycje pracy, ale kolo naszego osiedla planuja budować duza przychodnie i mam cicha nadzieje ze moze uda mi sie tam zatrudnić :)

      Usuń
    3. Ja już wcale nie jestem pewna, że pracę znajdę i wręcz bardzo boję się, ze tak nie będzie, mimo, że staram się być dobrej myśli (chociaż po prawdzie na razie w ogóle staram się o tym nie myśleć)
      Umowa na czas nieokreślony raczej nigdy nie daje gwarancji dożywotniej pracy, ale już pewne przywileje tak, które akurat dla nas okazały się niezmiernie ważne (bo właśnie gdyby nie to, teraz bylibyśmy bez środków do życia praktycznie)

      Nie wiem jak bym myślała, gdybym wiedziała, że czas mnie goni jeśli chodzi o posiadanie dzieci, bo nie lubię gdybać, ale jeśli chodzi o tę konkretną sytuację w jakiej się znajdowałam, czy znajduję, to zawsze dla mnie najważniejsza jest jako taka stabilizacja, która daje mi poczucie bezpieczeństwa. No bo jednak trudno decydować się na dziecko, gdy się człowiek czuje zagrożony :)

      Usuń
    4. Mnie się umowa kończyła z końcem marca, teraz ZUS płaci mi pieniążki na macierzyńskim i tylko dlatego nie przedłużyli mi umowy, bo po co szpital ma płacić, skoro ZUS może... Oddziałowa jednak przez telefon powiedziała, że po macierzyńskim mam wracać... Tak więc na szczęście nie zostaliśmy z mojej strony bez środków do życia... Na taką sytuację również bym nie pozwoliła, bo na samej pensji męża byśmy nie wyżyli z kredytem, czynszem i codziennymi wydatkami.

      Usuń
    5. No właśnie, więc jednak Wasza sytuacja była/jest zupełnie inna niż nasza. U mnie nie było możliwości przedłużenia umowy skoro firma przestała istnieć (a co z firmą będzie nie było wiadomo przez długi czas).
      W naszym wypadku własnie jest tak, że jeśli nie znajdę pracy to nie wyżyjemy, bo co prawda kredytu nie mamy, ale mieszkania też nie - a że gdzieś mieszkać musimy, to płacimy za wynajem. Jedyne co mnie w tej sytuacji pociesza to to, że mamy czas na poczynienie oszczędności (dostałam też bardzo dużą odprawę) no i oczywiście to, że już mamy Wikinga.

      Usuń
    6. Trzymam kciuki, żeby te prace dla nas się znalazły... ;) Co prawda mam jakieś zaplecze, ale jednak chciałabym poszukać czegoś innego, bliżej domu. No ale wiadomo, jeśli się nie uda, to wrócę z podkulonym ogonem... ale szukać nie przestanę :)
      Póki co jeszcze mamy trochę czasu, cieszmy się macierzyństwem :)

      Usuń
    7. Wiadomo, że lepiej bliżej, ale zawsze dobrze jest mieć taki komfort psychiczny, że w razie czego, masz gdzie pójść :)
      Tak, dlatego właśnie na razie staram się o tym nie myśleć, to i tak nic nie da ;)

      Usuń
  21. życie zawsze się "jakoś" układa, wyjścia nie ma, ale nie zawsze tak, jak chcemy. Jednak w Waszym wypadku to "jakoś" wyszło naprawdę dobrze. Wszystko się doskonale zgrało z czasem.
    I nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jestem bardzo wdzięczna, ze w naszym wypadku to "jakoś" wyszło właśnie tak, a nie inaczej. Mam wrażenie, że chociaż reszta rzeczy trochę się posypała to jednak "coś" (jakże ważnego) już mamy i zawsze mieć będziemy.

      Usuń