*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

W ogrodzie i w puszczy.

Jak już wspomniałam, pierwszy tydzień wakacji spędziłam razem z Wikingiem i moimi rodzicami w okolicach Puszczy Kampinoskiej. Chcieliśmy znaleźć jakieś gospodarstwo agroturystyczne, które będzie się nadawało na pobyt z niemowlakiem i które jednocześnie będzie stosunkowo niedaleko, bo myśleliśmy, że dwa razy w tygodniu trzeba będzie jechać na rehabilitację. 
Znalazłam więc kwaterę niecałe 40 km od Podwarszawia, która spełniała nasze oczekiwania - miała jeden pokój trzyosobowy, ale z dużym łóżkiem, tak, że mogłam spać z Wikingiem. Poza tym było tam też miejsce na wózek, łóżeczko turystyczne, był aneks kuchenny a w łazience oprócz prysznica była wanna, co jest naprawdę rzadko spotykane, a nam bardzo ułatwiło kwestię kąpieli Wikinga. W porównaniu do innych miejsc, o które się pytałam, było tam bardzo tanio - za nas troje plus dziecko zapłaciliśmy tylko 100 zł za dobę. Ta cena początkowo wydawała nam się nieco podejrzana, trochę się z mamą bałyśmy o warunki, ale zdjęcia źle nie wyglądały... Stwierdziliśmy, że nie mamy nic do stracenia - nie wpłacaliśmy żadnej zaliczki ani nic, więc mogliśmy tam pojechać, a jakby się okazało, że coś jest nie tak, to się ewakuować gdzieś indziej.
Jednak nie mamy szczególnie dużych wymagań - najważniejsze jest dla nas, aby było czysto, a tak naprawdę ja zawsze zwracam uwagę na łazienkę. Jeśli jest czysta, schludna, zadbana i w miarę nowoczesna (czyli raczej kafelki i ceramika, a nie linoleum i plastik), to już jest ok. Od razu po przyjeździe więc zlustrowałyśmy łazienkę, która nas w pełni zadowoliła :) Pokój też był w porządku - był wspomniany aneks, lodówka, kilka naczyń, mały telewizor, stół, krzesła, szafa, półeczki i lampki nad łóżkami oraz wystarczająco dużo miejsca, żeby rozstawić łóżeczko dla Wikinga, które służyło nam także za kojec.
Standard nie był powalający, ale rzeczywistość była zgodna z tym, co widzieliśmy na zdjęciach - ot, lata 70-80te powiedzmy :) Ale akurat nam to nie przeszkadzało. Było czysto i to wystarczyło, wyposażenie nie musiało już być dla nas super nowoczesne. 
Pokój był w takiej przybudówce, wychodziło się z niego od razu na podwórko. Tam jedliśmy przy stole ogrodowym większość posiłków i spędzaliśmy większość czasu w ogrodzie na tyłach domu. Ogród był przepiękny - rosło w nim mnóstwo kolorowych kwiatów, na które nie mogłam się napatrzeć.W ramach atrakcji mieliśmy do dyspozycji miejsce na rozpalenie ogniska bądź grilla, niewielki basen i huśtawkę ogrodową, która była świetnym patentem na marudzącego Wikinga :) Uwielbiał się huśtać. Była tam też zjeżdżalnia, piaskownica i trampolina, ale to akurat nie do końca trafiło w naszą kategorię wiekową :)
Jak na gospodarstwo agroturystyczne przystało, po obejściu kręciły się dwa psy, kot i kury. Co chwilę słychać było pianie koguta albo muczenie krów sąsiadów. Było tak, jak powinno być na wsi! Przypomniały mi się wakacje u mojej babci! Tak naprawdę jedynym mankamentem były kurze odchody na podwórku, ale przecież się z tym liczyłam. Jako miastowa pańcia uważałam bardzo, żeby w nic nie wdepnąć, ale generalnie aż tak mi to nie przeszkadzało. Za to kury to było coś, co Wiking lubił najbardziej, chyba nawet bardziej niż huśtawka. Bo kiedy ta zawodziła np. wieczorem tuż przed kąpielą, kiedy Dzieciak najbardziej jęczy, to zawsze można było podejść do kurek, na które Wikuś mógł się gapić i gapić. Zresztą jeśli o dziecko chodzi, to ten kontakt z naturą zdecydowanie przypadł mu do gustu. Lubił, kiedy trawa łaskotała go w nóżki, delikatnie dotykał kwiatów, miętosił trawę i liście. Takie wakacje to był raj dla jego zmysłów. A dla nas możliwość oddania się lenistwu totalnemu, bo naszym jedynym obowiązkiem było doglądanie Wikinga kiedy bawił się sam, bądź zapewnianie mu rozrywki, kiedy nie był samowystarczalny.

Mieliśmy tam również możliwość wykupienia obiadów, co też uczyniliśmy. Obiady kosztowały 17 złotych i składały się z zupy i drugiego dania, czyli tak, jak u nas w domu :) Smakowały zresztą też po domowemu - robiła je sama gospodyni ze swoją mamą. Trochę się obawialiśmy, czy nie będzie za tłusto, bo my w domu jadamy raczej lekko i stosunkowo zdrowo, a tak "po ludziach" to różnie bywa. Zresztą przecież "domowe obiady" często kojarzą się (uważam, że niepotrzebnie) z tłustą zupą zagęszczaną śmietaną z mąką, kopcem ziemniaków i schabowym smażonym na głębokim tłuszczu. A tymczasem to było miłe zaskoczenie. Zupy były raczej lekkie i nawet nie zawsze gotowane na mięsie. Mięso było co drugi dzień i nie tylko smażone a także pieczone i duszone. Oprócz tego gospodyni zrobiła również pierogi (ruskie i z jagodami) oraz naleśniki z serem. Jako dodatek zawsze była jakaś surówka, ogórek kiszony bądź cukinia po obróbce termicznej. Pani pytała nas o preferencje a czasami dorzucała coś "w gratisie" na śniadanie lub kolację - jakieś ogórki albo kawałek świeżo upieczonego ciasta z wiśniami. Naprawdę bardzo sobie te posiłki, jak i samo rozwiązanie chwaliliśmy - bo co to za wakacje, kiedy trzeba się zastanawiać, co zjeść, a potem sterczeć dwie godziny nad garami? :)                                                                                                                        

Jak już wspomniałam, wakacje były ukierunkowane na relaks i lenistwo. Wikingiem zajmowaliśmy się na zmianę (chodziliśmy z nim na huśtawkę, oglądaliśmy kurki, bawiliśmy się klockami bądź po prostu służyliśmy za sprzęt wspinaczkowy lub pilnowaliśmy, żeby Wiking nie szedł tam, gdzie nie wolno), a w czasie wolnym, każde z nas zajmowało się swoimi sprawami - czytaliśmy książki, zajmowaliśmy się obliczeniami (to ja i tata - wszak po kimś to zamiłowanie do buchalterii odziedziczyłam ;)), drzemaliśmy, szydełkowaliśmy (no, to tylko ja) i rozwiązywaliśmy krzyżówki. Tak wyglądała jedna połowa naszego dnia - do lub po obiedzie. Druga połowa to był czas na wycieczki i spacery.

Spacerowaliśmy po okolicy, robiliśmy piesze wycieczki do sklepu na lody a także wyjeżdżaliśmy na zwiedzanie. Pojechaliśmy na przykład do Żelazowej Woli, gdzie obok dworku (naszym zdaniem niespecjalnie wartego obejrzenia, a już na pewno nie za 20 zł, na szczęście byliśmy tam w środę, gdy wstęp jest bezpłatny) jest przepiękny park, po którym można spacerować i spacerować. Obowiązkowo podjechaliśmy też na jeden z parkingów przy Puszczy Kampinoskiej, skąd ruszyliśmy pieszo szlakiem turystyczno-edukacyjnym w głąb puszczy. Wspaniale się maszerowało, pogoda sprzyjała i brak innych ludzi również :) Byliśmy także w Sochaczewie i choć z możliwych obiektów do zwiedzenia było więcej, poszliśmy zobaczyć tylko odrestaurowane ruiny zamku książąt mazowieckich. Jednak to miasteczko bardzo nas ujęło swoim trudnym do opisania uroczym klimatem. Większość czasu spędziliśmy w kawiarni na rynku racząc się słodkościami (Wiking jabłkiem z marchewką na przykład :P) i popijając je kawą mrożoną oraz kontemplując sielską atmosferę - mimo, że było to środek dnia a wokół toczył się normalny ruch samochodowo-pieszy. Zdecydowanie chciałabym tam jeszcze pojechać. Podobnie zresztą, jak do puszczy. Być może uda nam się zrobić choć jednodniową wycieczkę, wszak to tak blisko...

Zresztą dzięki tej małej odległości, Franek, który miał środę wolną, przyjechał do nas w dniu moich urodzin, to jest we wtorek popołudniu. Świętowaliśmy trochę przy grillu, a potem gdy najmłodsi i najstarsi poszli spać, poszliśmy posiedzieć trochę we dwójkę na huśtawce . Środę Franek spędził z nami - pojechaliśmy do Żelazowej Woli a później korzystaliśmy z ładnej pogody chlapiąc się chwilę z Wikingiem w basenie i wystawiając się na słońce. Późnym popołudniem Franek musiał nas niestety opuścić.

Podsumowując, to były prawdziwe wakacje! Naprawdę je odczuliśmy - zwłaszcza moi rodzice, bo po przyjeździe do Miasteczka, mimo, że ich urlop jeszcze trwał, było zupełnie inaczej. Mieliśmy sporo różnych spraw do załatwienia, poza tym, jak już pisałam, Wiking się nam troszkę rozchorował, więc ten tydzień minął nam w oka mgnieniu. Ale najważniejsze, że urlop z prawdziwego zdarzenia też jednak był :) A jak z prawdziwego zdarzenia, to i pamiątki musiały być :P Ja sobie kupiłam piórnik... Myślę, że jak zobaczycie zdjęcie, to zrozumiecie, dlaczego nie mogłam się mu oprzeć ;) Franek zawiózł do domu podkładkę pod myszkę w podobnej kolorystyce, a dla Wikinga - choć tak po prawdzie, to dla całej naszej trójki sprawiliśmy sobie płytę, którą się teraz codziennie delektujemy.



Moi rodzice:


Pamiątki :)


34 komentarze:

  1. No i super :) Ważne, że wypoczęliście i wróciliście zadowoleni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Jeszcze nie do końca wróciliśmy, ale jesteśmy zadowoleni ;)

      Usuń
  2. Sama się czuję wypoczęta i zrelaksowana po przeczytaniu tej notki :))) cieszę się, że mieliście udane wczasy :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo udane, ale szkoda, że krótkie - wiadomo, że takie wyjazdy zawsze za szybko się kończą :)

      Usuń
  3. Rzeczywiście ogród na tych zdjęciach wygląda bardzo ładnie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liczyłam na Twoją opinię ;)
      Bardzo mi się podobał, zwłaszcza, że uwielbiam malwy!

      Usuń
    2. Ja mam słabość do wiejskich kwiatków (zwłaszcza fioletowych i niebieskich) więc malwy też lubię;) Niestety moje będą kwitły dopiero za rok.

      Usuń
    3. Nie znam się na tym - tak długo trzeba czekać na malwy, czy dopiero je posadziliście?
      Było tam też drzewo z fioletowymi kwiatami, kiedy gospodyni powiedziała, jak się nazywa, pomyślałam "a więc to jest właśnie to". Bo nazwę rośliny znałam, ale nie wiedziałam jak wygląda. A teraz nie pamietam co to było i zła jestem :/ Może jak podeślę Ci jakieś zdjęcie, to będziesz wiedziała...?

      Usuń
    4. Z tego co czytałam, malwy kwitną dopiero w drugim roku, posiałam z nasion, więc muszę uzbroić się w cierpliwość;)
      Podeślij, jest duża szansa, ze jeśli ja nie ja to MW będzie wiadział, a drzewo z fioletowymi kwiatami brzmi tak pięknie, że aż sama jestem ciekawa!;)

      Usuń
    5. Wobec tego ja też i liczę na zdjęcie w przyszłym roku ;)
      Przypuszczam, że jako laik określiłam jakiś krzew mianem drzewa, mam nadzieję, że mi wybaczycie :P, ale prześlę - choć nie jest najlepszej jakości, bo nie udało mi się tak dobrze ująć tych kwiatów. Ale może się dopatrzycie mimo wszytsko. Nazwa była raczej znajoma, więc to nie jest chyba jakiś egzotyczna roslina.

      Usuń
  4. Ehh bylas tam, a mnie akurat tam nie ma... Rozminelysmy sie o tydzien :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak...
      Ale tak, jak pisałam, będę chciała tam wrócić :)

      Usuń
  5. Miło poczytać o tak udanych wakacjach :))

    OdpowiedzUsuń
  6. ehhhh szkoda, że nie jesteś zahasłowana to by można było zdjęcia oglądać bez kamuflażu ... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no wlasnie:)

      a co do notki, to sama chetnie bym tam pojechala:)

      Usuń
    2. Hmm, wcale nie jestem pewna czy na ohasłowanym blogu tak chętnie zamieszczałabym zdjęcia bez kamuflażu :) Czytelników mam całkiem sporo a i nie do końca o anonimowość chodzi :) Ta i tak jest fikcją w sieci w dużej mierze :)

      Iza - myślę, ze warto :)

      Usuń
    3. szkoda bo zdjęcia z zamazanymi twarzami tracą dusze i uczucia. Nie widać emocji, nie widać miłości ani zażyłości między osobami. Ja wolę mieć hasło i zdjęcia w całości

      Usuń
    4. Możliwe, ale mnie wcale nie zależy akurat, żeby to w tym miejscu pokazywać :) Do tego służą mi ewentualnie inne miejsca w sieci, chociaż generalnie w ogóle raczej rzadko się dzielę zdjęciami.
      Tutaj bardziej chodzi mi o to, żeby pokazać jakieś miejsce bądź sytuację opisaną w notce.
      Jeśli chodzi o bloga, to myslę, że każdy ma jakieś założenia w związku ze swoim blogowaniem, dla każdego pełni ono inną funkcję i każdy czego innego od niego oczekuje. Ja akurat mam takie, że zdecydowanie nie chcę mieć hasła natomiast z zasady zamieszczam niewiele zdjęć a juz na pewno nie dziele się swoim wizerunkiem :)

      Usuń
    5. No i w zasadzie to muszę dodać, że to się chyba przenosi też na inne blogi. Czasami bardzo lubię pooglądać czyjeś zdjęcia - ale właśnie głównie wtedy, gdy obrazują treść, a jeśli są celem samym w sobie to jakoś mniej mnie ruszają. Czyli ogólnie zazwyczaj wolę poczytać niż pooglądać, choć to nie znaczy, że Waszych zdjęć nie oglądam z chęcią :)

      Usuń
    6. nie no wiadomo nie namawiam tylko ja akurat uwielbiam ogladać zdjęcia czy stare czy z wakacji czy z podróży więc męczę się jak mam takie ogladać co są pozakrywane bo są takie hmmm bezpłciowe. Ale to moje skrzywienie po prostu i tyle

      Usuń
    7. No właśnie, ja z kolei mam skrzywienie w drugą stronę i zdjęć za bardzo nie lubię oglądać :) Co najwyżej swoje :P Bo pomagają mi przywołać wspomnienia.
      Ale rozumiem Cię. Rozumiem też, że nie każdemu się taka forma zdjęć, które zamieszczam podoba, ale robię to świadomie (ale nie że na złość :P), bo dla mnie pełnią one trochę inną funkcję.

      Usuń
  7. Nie.....Wolę czytać świetne notki Margolki niż mieć hasło bo ktoś chce widzieć jej twarz :((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowo :) Ale spokojnie, raczej się na hasło nie zanosi ;)

      Usuń
  8. Bardzo fajnie, że wakacje się udały:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się cieszę, szkoda, że już dobiegają końca.

      Usuń
  9. piękne malwy, szkoda, że tylko tyle zdjęć z tego ogrodu
    Jutrzenka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na mnie to i tak dużo, bo nie jestem typem fotografującym wszystko i generalnie nie lubię obrabiać zdjęć :)

      Usuń
  10. Mmm już od samego czytania opisu tych wakacji robi się sielsko ;)) Pozazdrościć takiego urlopu w tak pięknych okolicznościach ;))
    Cieszę się, że jesteś zadowolona z wyjazdu i że też miałaś chwilę żeby odpocząć ;) Malwy przepiękne, kojarzą mi się z ogrodem mojej babci ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiscie było sielsko i przyjemnie i do tego niewielkim kosztem :)
      Bardzo jestem zadowolona i załuję, że za chwilę muszę wracać.
      Ja jakoś od zawsze lubiłam malwy, mimo, że w zasadzie z niczym znajomym mi się nie kojarzyly. A teraz troche się z nimi utożsamiam odkąd wyszłam za mąż, ze względu na to, że często jak się loguję gdzieś uzywając swoich inicjałów, to wychodzi malwa :)

      Usuń
  11. Jak tam ładnie :) Lubię takie spokojne urlopy na łonie :P

    OdpowiedzUsuń