*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 27 października 2015

O duchach z przeszłości...

Wspominałam ostatnio, że o tym będzie.
Spaceruję sobie z tym Wikusiem w wózku po Miasteczku, rozglądam się i rozmyślam... Miasteczko to jest naprawdę małe miasteczko, nie ma tu za bardzo gdzie chodzić, dwa kroki w prawo, dwa kroki w lewo i już trzeba zawracać. Chodzi się więc cały czas tymi samymi utartymi szlakami. Tymi samymi, którymi chodziło się piętnaście lat temu. A to oznacza, że za każdym rogiem kryją się wspomnienia. Trudno jest mi się im oprzeć, bo tak naprawdę Miasteczko wiąże się dla mnie jedynie ze wspomnieniami. Prawda jest taka, że przestałam tu żyć, kiedy skończyłam 19 lat. Może nawet trochę wcześniej, bo w wieku lat 17 przeprowadziłam się do Przymiasteczka i mieszkałam z wujkiem i dziadkiem, do domu przyjeżdżając tylko na weekendy albo jak miałam problem z matematyką lub fizyką i tata musiał mi wytłumaczyć to i owo ;)
W każdym razie w pewnym momencie przestałam mieć tutaj jakiekolwiek sprawy - przyjeżdżałam do rodziców i tyle. Natomiast we wcześniejszych latach działo się dużo. Ileż to ja kilometrów zrobiłam szlifując miasteczkowe chodniki... Ileż jaj wysiedziałam przesiadując  na ławkach - najczęściej pod oknami obiektów moich westchnień (nie no akurat tylko w jednym przypadku byłam tak jawnie zauroczona :P)... Najciekawsze jest to, że teraz często tych ławek już nawet nie ma, a ja je nadal widzę... 
Są momenty, kiedy niemal widzę również samą siebie jako nastolatkę. To jest jak taka projekcja filmu w muzeum interaktywnym. Wspominam bardzo intensywnie i czasami trudno mi uwierzyć, że od tej margolki, której wyobrażeniowo-wspomnieniowy obraz nakłada mi się na rzeczywistość dzieli mnie cała przepaść doświadczeń i zdarzeń. I znowu wtedy nachodzi mnie takie irracjonalne pragnienie, żeby pobiec do niej jak do dobrej koleżanki i opowiedzieć jej wszystko - jak to będzie i które zmartwienia warto sobie podarować...

Miasteczko bardzo się zmieniło. Brakuje mi co prawda niektórych miejsc, które niegdyś służyły jako kryjówki przed wścibskim okiem wrogów-dorosłych :P, a teraz są zagospodarowane, ale prawda jest taka, że zmieniło się na lepsze, głównie dzięki funduszom europejskim. Moi rodzice, którzy żyją tu na co dzień i nigdy Miasteczka nie polubili (głównie ze względu na małomiasteczkową mentalność, która w tym miejscu jest naprawdę bardzo specyficzna) nie dostrzegają tego tak wyraźnie jak ja, która jestem bardziej obiektywna. Wybudowano nową, ogromną szkołę, dwie, które istniały wcześniej wyremontowano, powstał kompleks rekreacyjno sportowy, osiedle mieszkaniowe zostało odnowione (jestem zachwycona, bo każdy blok jest pomalowany na inny kolor i jest taaak kolorowo)... Park, do którego chodziłyśmy z Juską i Dorotą, kiedy odwiedzały mnie 3 maja (to taka coroczna tradycja była) i siedząc po turecku na trawie popijałyśmy piwko i jadłyśmy lody z kubeczka został odświeżony i powstała tam siłownia pod chmurką... Tak naprawdę zostało jeszcze jedno miejsce do odnowienia, które chyba planowane jest na przyszły plac zabaw, ale na razie niestety okupowane jest przez miasteczkową żulernię (no gdzieś się muszą spotykać, skoro cała reszta miasta została odnowiona i zabezpieczona monitoringiem), choć liczę na to, że za jakiś czas i to się zmieni. 

Łapię się na tym, że spacerując, rozglądam się dookoła, szukając osób, które niegdyś można było zawsze spotkać w poszczególnych miejscach. Wiadomo było gdzie kogo można zazwyczaj znaleźć. Widzę z daleka jakąś grupkę chłopaków i wydaje mi się, że wiem kto tam stoi - rozpoznaję sylwetkę, sposób chodzenia, charakterystyczne gesty.. A potem okazuje się, że to zupełnie obce małolaty... Dokonuję w głowie szybkich obliczeń- mogą mieć teraz 15-17 lat, czyli urodzili się, mniej więcej wtedy, gdy ja tyle miałam - nie ma szans, żebym ich kojarzyła.
Kiedyś znałam wszystkich snujących się po mieście, okupujących ławki, parki i boiska. Teraz są to obce twarze. Skończyły się już nawet czasy, kiedy czasami w rysach twarzy jakiegoś młodzieńca ze zdumieniem dostrzegałam buzię chłopca, którego mgliście przypominałam sobie z podstawówki, z czasów, kiedy byłam w ósmej klasie, a on był pierwszakiem - buzię na tyle słodką, że zwróciłam na nią uwagę i ją zapamiętałam*. Teraz przeżywam niejednokrotnie szok, kiedy widzę, że te "maluszki" mają już swoje rodziny (prawda jest taka, że jeśli młodzież zostaje w Miasteczku, to szybko zakłada rodzinę - jak za czasów naszych rodziców, jeśli ktoś stąd ma 25 lat i nie założył jeszcze rodziny zwykle oznacza, że na co dzień nie mieszka w Miasteczku, tylko wyjechał do większego miasta lub za granicę:).
Rozglądam się za tymi samymi osobami, za którymi rozglądałam się piętnaście lat temu. I dopiero po chwili dociera do mnie, że dla nich czas się nie zatrzymał, podobnie jak dla mnie :) To prawda, że Miasteczko - nawet zmienione - chyba już zawsze pozostanie dla mnie miejscem dzieciństwa i okresu dojrzewania i zawsze będę miała wrażenie, że cofam się w czasie, gdy będę chodzić jego ulicami. Ale inni tutaj żyją - mają swoje rodziny, pracują, robią zakupy, prowadzą takie samo życie, jakie ja prowadziłam najpierw w Poznaniu a teraz w Podwarszawie - a przecież nie chodzę bez celu po mieście, nie wystaję w parkach i przy ławeczkach :) Oni także dorośli. A bardzo często, podobnie jak ja - wyjechali. Miasteczko się zestarzało, bardzo. Ale oczywiście niektórzy zostali - zdziwiona dowiaduję się potem przypadkiem, że na przykład mieszkają w bloku, w którym nigdy nie miałam żadnych znajomych, bo to miejsce kojarzone było jako blok emerytów... Cóż, nastąpiła wymiana pokoleniowa.
Mimo wszystko, rzadko spotykam nawet tych, którzy zostali. Z jednej strony się cieszę, bo chyba niektórych duchów nie chciałabym wywoływać, a przynajmniej wolałabym nie stawać z nimi twarzą w twarz. Z drugiej, cały czas czuję się dziwnie z tym, że dla mnie to jest tylko miasto przeszłości, dla innych - to teraźniejszość i obecne życie... Nie wyobrażam sobie żyć tu na co dzień i chyba dlatego właśnie jestem taka zdziwiona, że dla innych jest to normalne :)
Ostatnio jednak przechodziłam ulicą i nagle usłyszałam, że ktoś bardzo ucieszony woła "cześć margolka!". Odwróciłam się i zobaczyłam szeroko uśmiechniętego duszka przeszłości, o którym napiszę przy kolejnej okazji, bo warto ;)

* Z ogromnym sentymentem wspominam, że kiedy byłam w ósmej klasie, miałam wielbiciela z czwartej :) Prawda jest taka, że to ja go przyuważyłam chyba ze dwa lata wcześniej - mieliśmy czasami dyżury w budynku, gdzie miały lekcje młodsze klasy. Był tam taki jeden sympatyczny rozrabiaka ze śliczną buźką. Nie wiem nawet, czy  nie powiedziałam mu przypadkiem, że jak dorośnie, to będzie z niego przystojniak :P Nie pamiętam jak to się stało, że zyskałam jego sympatię, ale wiem, że on i jego kolega (też fajny) przychodzili później do mnie i mojej koleżanki prawie na każdej przerwie :) Widać było, że wpatrzeni są w nas jak w obrazek, chyba imponowało im to, że mają takie "dorosłe" koleżanki, zwłaszcza, że działałyśmy w samorządzie szkolnym. Wtedy to naprawdę było coś mieć takie znajomości ;) A nam bardzo pochlebiało, że byłyśmy obiektem westchnień takich sympatycznych chłopaczków. Pamiętam, jaki szok przeżyłam parę lat temu, kiedy uświadomiłam sobie, że ten dwudziestolatek, który śmignął właśnie obok mnie na rowerze i to tamten czwartoklasista! Trudno było mi oswoić się z myślą, że on dorósł, podobnie, jak ja ;))

42 komentarze:

  1. Poznał Cie ten przystojniak z czwartej klasy? :))) powiedz, że tak :D

    Też mam sentyment do mojej rodzinnej wsi, choć chyba nie aż taki (chociażby z tego względu, że bywam tam dość często, a to co było, nie miało kiedy przejść do przeszłości, bo w pewnym sensie to nadal moja teraźniejszość). Z kolei obecnie przyszło mi żyć w takim miasteczku, o którym piszesz, ale na szczęście jestem w nim napływowa, przez co trochę swobodniej się czuję ;) chociaż gdybym mogła wybrać sobie miejsce do życia, to byłoby to takie ubocze, w jakim się wychowałam :) albo nawet jeszcze większe ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym bardzo powiedzieć, że tak, ale niestety on mnie nie widział :) Ja go zauważyłam, ale to było w takich okolicznościach, że on mnie w zasadzie nie mógł widzieć :) Sama jestem ciekawa, czy by mnie poznał :))

      No tak, pewnie to, że to miejsce nadal ma ścisły związek z Twoją teraźniejszością, to ten sentyment ma inny wymiar, niż ten o którym ja piszę.
      Wiesz, jeśli chodzi Ci o mentalność, to tak naprawdę można sobie w ogóle nic z tego nie robić. Ludzie tu są, jacy są, ale my tego nie przejęliśmy i żyjemy po prostu po swojemu, nie interesując się innymi ani nie przejmując się innymi :)
      Ja to chyba jednak wolę miasto. Kiedyś myślałam, że przeciętnej wielkości, teraz uważam, że idealne jest takie mniej więcej jak Poznań. Warszawa jest trochę za duża, ale może i do tego się przyzwyczaję?

      Usuń
    2. Szkoda :)

      Ja bym nie umiała do końca nie przejmować się ludźmi (niestety), ale akurat mentalność mojej wsi bardzo lubię :) ma w sobie coś... uroczego, mimo tego chwilowego wścibstwa ;) mam tu jednak na myśli moją rodzinną wieś i jej konkretnych mieszkańców, bo ich znam :) w innych pewnie czułabym się obco, przynajmniej na początku.

      Dla mnie Poznań jest "prawie" jak Warszawa, jedno i drugie to ogromne miasta :) choć Ty na pewno widzisz różnice, bo przyszło Ci mieszkać i tu, i tu :) a co do przyzwyczajenia, to zapewne przyjdzie ono z czasem. Ja na początku studiów nie mogłam przywyknąć do nowego miejsca, a pod koniec bardzo polubiłam miasto, w którym studiowałam :) myślę, że spokojnie mogłabym tam mieszkać.

      Usuń
    3. Żebyś wiedziała, ze ja też bardzo żałuję! :)

      To nie jest tak, że ja się wcale nie przejmuję - co ciekawe, kiedy jestem w Podwarszawie, to w ogóle się nie zastanawiam nad tym jak wyglądam i czy jestem pomalowana, a tutaj bez pomalowanych rzęs z domu nie wyjdę (nigdy nie wiadomo, kogo spotkam :P) - ale chodzi o to, że nie przejmuję się często głupim gadaniem plotkarzy. Wiem, ze niczego złego nie robię, więc niech sobie nawet mnie obgadują i plotkują na mój temat :)
      Mentalność mojego Miasteczka jest naprawdę specyficzna, bo małomiasteczkowość nie zawsze musi być zła, ale tutaj ludzie (niektórzy oczywiście) są narpawdę dziwni. Uwielbiają gadać za plecami innych i do tego bywają zawistni. Mamy do tego dystans, ale gdyby nie to, to naprawdę trudno by się tu żyło. Wiesz, że jak kiedyś u nas w łazience pękła rura (pod podłogą, więc nie było nic u nas widać) i zalało sąsiadce piwnicę, to moi rodzice dowiedzieli się tego przypadkowo na mieście od jakichś tam znajomych, bo ta durna baba zamiast przyjść do nich i im o tym powiedzieć, skarżyła się na mieście :P

      To prawda, że ja widzę różnicę. Franek zresztą też i kiedy wyprowadził się z Poznania i zamieszkał w Warszawie, to mniej więcej po tygodniu stwierdził, że całe życie mieszkał na wsi :D

      Usuń
  2. Podobne odczucia co do "znajomych-nieznajomych" mam ja. Kiedyś znałam wszystkich, którzy plątali się po mojej wsi, wszystkich w moim wieku. Teraz? Nie znam nikogo. A osoby, które wtedy widywałam mogę zobaczyć zazwyczaj przy okazji świąt. Większość została w miastach, gdzie studiuje, niektórzy są za granicą. Chociaż jedna koleżanka wróciła z Krakowa, bo tam nie dałaby rady się utrzymać sama.
    No ale dla mnie moja wieś, to moje miejsce. Kiedyś, kilka lat temu, bardzo chciałam wyjechać. Nadal, obiektywnie patrząc, nie znajdę u siebie pracy,więc musiałabym dojeżdżać do któregoś miasta, ale ja po prostu lubię tam mieszkać. Mimo tego, że jestem tematem numer 1 dla moich sąsiadów :D pewnie zachodzą w głowę, gdzie się podziewam tyle czasu :D już niedługo ich zaskoczę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, u nas też tak jest, że ewentualnie przy okazji jakichś świąt lub festynów, kiedy ludzie wychodzą z domu mam okazję zobaczyć kogoś z dawnych lat.

      Ty z kolei możesz powiedzieć jak to jest z tej drugiej strony :) Fajnie, że lubisz swoje miejsce, że dobrze się tam czujesz i nie męczysz się z powodu tego, ze nie możesz wyjechać, tylko po prostu tego nie chcesz :) Bo najważniejsze to czuć się dobrze tam, gdzie się mieszka :)
      A że jesteś numerem jeden to jest pewne! Choć pewnie znajdą się i tacy, którzy nie zwrócą na to uwagi?

      Usuń
    2. Oczywiście, że się znajdą ;) jednak dla większości jestem mało interesująca :D natomiast sąsiedzi nie mają rozrywek oprócz chodzenia do sklepu po alkohol i szpiegowania mnie :D obstawiam, że mogą nawet zapytać gdzie byłam.

      Usuń
    3. Hihi, raczej miałam na myśli to, że żyją w swojej własnej rzeczywistości ;)
      Ale akurat jak się dla kogoś obcego jest mało interesującym to ma zdecydowanie dobre strony i przynajmniej świadczy o tym, że ten ktoś nie jest wścibski ;)
      No, zdziwiłabym się, gdybyś nie miała obok siebie takich osób, które muszą wszystko wiedzieć :D

      Usuń
    4. Ooo tak, oni zdecydowanie mają swoją własną rzeczywistość. Ja jej nie rozumiem i nawet nie próbuję tego robić :D
      Jedną z takich osób jest moja babcia, ale ona po prostu wie, co trzeba i nic więcej. Sąsiedzi to inna bajka ;) No i w tej mojej wsi dużo osób mnie kojarzy przez to, że kilka lat jednak się udzielałam społecznie w zespole. Poza tym to nie jest jakaś duża miejscowość, chociaż do karczmy do 40 minut jak nic z buta się idzie :D

      Usuń
    5. Haha, lepiej nie próbuj ;)))
      Ejjj, to ta Twoja wieś to większa niż moje Miasteczko, a na pewno bardziej rozległa ;))

      Usuń
  3. powiem Ci, że mam takie same przemyślenia jak przejeżdżam przez osiedle gdzie się wychowałam choć nikt z moich bliskich już tam nie mieszka. Też wysiadywałam jajka na ławkach to były czasy ...
    A teraz powiem Ci, że przeraża mnie bo mieszkam na ogromnym osiedlu w dodatku poza młodzieżą szkolną mam tu setki studentów bo mamy tu kilka akademików i co ??? i są ławki pod blokami na placach zabaw i są zajęte tylko popołudniami i rano przez ... mamy z dziećmi a wieczorem zero. Puste ... dzisiejsza młodzież już się nie spotyka na ławkach ... tamto życie umarło lata temu oni tego nie znają i nie potrzebują ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, to były czasy :)))
      Ale masz rację z tym co piszesz! W moim Miasteczku może jest nieco inaczej, bo tu nie ma za wielu innych opcji, ale mimo wszystko to zdecydowanie nie jest to samo, co za moich czasów! Takie spotkania chyba nie są atraktycjne dla młodych ludzi. Ostatnio w ogóle siedziałam na ławce na boisku i niedaleko mnie chłopcy grali w piłkę - na oko 12-14 lat, przerażające było dla mnie to, że oni straszliwie przeklinali! Cały czas! Na pewno tak nie było, kiedy ja miałam tyle lat, przeklinało się czasami, ale raczej po cichu i w określonych okolicznościach, a nie z powodu tego, że się piłką do bramki nie trafiło.

      Usuń
    2. u mnie jest boisko bo mam szkołę pod oknami podstawową z otwartym boiskiem do kosza i wiesz kto grywa wieczorami i w weekendy na tym boisku ???? nasi rówieśnicy w sensie moi i Lu czyli tatusiowie około 40-tki ... dzieci nie widuję.

      O przeklinaniu nawet nie wspomnę, w autobusach uszy mi więdną .... codziennie ....

      BTW: weź też pod uwagę, że "nasze czasy" się różnią bo ja już dobiegam 40-tki Ty nie ale widać za Twoich czasów też to jeszcze było czyli zmieniło się później ...

      Usuń
    3. Oo, no to u nas w Miasteczku pod tym względem jednak faktycznie jeszcze jest trochę inaczej i na boisku dzieciarnia. Ewentualnie młodzież..

      Ale to przeklinanie - straszne, naprawdę! Nie powiem, ze ja nigdy nie przeklinałam, ale robiłam to jedynie w towarzystwie niektórych równieśników, wstyd było mi sie tak zachowywać w sytuacjach, kiedy wiedziałam, że słyszą mnie inni - nawet obcy. I moi znajomi mieli chyba tak samo, skoro zupełnie inaczej rozmawiali ze mną w miejscach publicznych..

      No tak, to prawda. Ale mam wrażenie, że mniejsza przepaść jest między mną a osobami urodzonymi nawet na początku lat siedemdziesiątych, a między mną a tymi z rocznika 1989.... (ja jestem 85) Serio, mam wrażenie, że naprawdę wtedy nastąpił jakiś przełom, nie tylko w polityce.

      Usuń
  4. Dobrze rozumiem ci masz na myśli. Gdy wracam do mojego rodzinnego miasta, to przede wszystkim podziwiam, jak wiele zmieniło się tam na plus, ale występuję już bardziej w roli turystki, bo nawet moi rodzice już tam nie mieszkają. Jedyna rzecz, która mnie uderza, to fakt, że kiedy szłam przez miasto kilkanaście lat temu, co chwilę się z kimś witałam, a teraz nie znam prawie nikogo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to jak nawet Twoi rodzice tam nie mieszkają, to już rzeczywiście poza wspomnieniami absolutnie nic Cię tam nie trzyma :)
      Właśnie, mam tak samo, teraz wręcz jak widzę kogoś z daleka to się zastanawiam, czy powinnam tę osobę znać, czy nie i niby nie znam, ale czuję się dziwnie nie mówiąc dzień dobry ani cześć, bo kiedyś na każdym kroku się kogoś pozdrawiało :)

      Usuń
  5. a w mojej rodzinnej wsi taki napływ nowych mieszkańców i sąsiadów, że wysiadając z autobusu na "swoim" przystanku, dziwię, że wysiadają ciągle nowe, nieznane mi twarze
    Jutrzenka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba naturalna kolej rzeczy... Pewnie kiedyś też tak było, tylko my tego nie zauważałyśmy :) Tak sobie teraz myślę, kiedy czytam Wasze, bardzo podobne do moich, refleksje.

      Usuń
  6. Przeczytałam i się wzruszyłam. Całkiem to dziwne, bo przecież nie napisałaś "nic takiego".

    Wiesz, ja od urodzenia mieszkam w Wagrowcu i dopiero pierwszy raz będę się wyprowadzać z tego miasta, w dodatku na wieś. I szczerze mówiąc, nie bardzo sobie to wyobrażam, bo spędziłam tu całe swoje dotychczasowe życie. Ulice wiążą się ze wspomnieniami, szkoły, szpital, dla kogoś spoza miasta to są jakieś tam ulice i jakieś tam mury, a dle mnie to całe 26 lat życia.

    Czas biegnie bez litości jak szalony i mnie osobiście to przeraża. Przecież nie tak dawno w naszym szpitalu moja mama rodziła mnie, potem moją siostrę, a ponad pięć lat temu ja swojego syna. Rodzice chodzili ze mną na spacery tymi samymi ulicami, którymi my z Patrykiem. Często z Krzychem chodziliśmy i chodzimy na lody do kawiarni, a wiele lat temu, kiedy byłam dzieckiem, właściciele jej zaczynali od budy z lodami. Pamietam, jakby to było wczoraj... Zresztą wiele rzeczy pamietam, jakby były dosłownie wczoraj- swój pierwszy dzień w przedszkolu, szkole, swoją pierwszą, wielką miłość, kąpiele w naszym jeziorze, Gwiazdora, który co roku stał i częstował cukierkami przed sklepem naprzeciwko... Miliony wspomnień....

    W ogóle, ja podobnie jestem zdumiona tym, że inni też dorosli, nie tylko ja. Gdy mój pierwszy chłopak, Tomek, jakiś czas temu wrzucił na fb zdjęcie swojej nowonarodzonej córeczki- osłupiałam. Po chwili do mnie dotarło, że czemu ja się dziwię- przecież on ma prawie 30 lat:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, a Ty mówisz, że nie jesteś sentymentalna :D
      Ta wyprowadzka to na pewno będzie dla Ciebie bardzo ważne i przełomowe wydarzenie. Przeprowadzka zawsze jest przełomem, ale jeśli się nigdy stamtąd nie ruszałaś na dłużej, to dopiero będzie rewolucja! Pewnie na początku będzie Ci dziwnie ale potem się na pewno przyzwyczaisz :) Takie rewolucje w życiu są potrzebne. A może nawet przyjdzie czas, kiedy stwierdzisz, że nie wyobrażasz sobie znowu mieszkać w Wągrowcu :)

      Mnie chyba nawet ten upływ czasu aż tak nie przeraża. Nie wiem dlaczego, ale może to przez to, że mocno się skupiam na przyszłości i ciągle na coś czekam.. Chyba kiedyś muszę napisać coś na ten temat :)
      Ale wiadomo, ze wszystko ma dobre i złe strony :) Ja też mam bardzo wyraziste wspomnienia z odległej przeszłości :)

      Prawda? To jest dziwne uczucie, kiedy się przkonujesz, że nie tylko dla Ciebie czas się nie zatrzymał, że inni też nie stoją w miejscu :P

      Usuń
    2. No chyba jednak jestem:)

      Tak, to na pewno beðzie jakiś przełom i początek zmian, nie wiadomo tylko, czy na lepsze:)

      A mnie przeraża, bo uświadamia mnie, że życie jest naprawdę krótkie.

      Usuń
    3. Pewnie, że tak :P

      Myślę, że z czasem na lepsze... Ja właśnie przenoszę do archiwum notki w których pisałam o mojej pierwszej poważnej przeprowadzce pięć lat temu.. Ale ja to przeżywałam! Długo nie mogłam się pogodzić z nową sytuacją.

      Jakoś o tym chyba po prostu nie myślę..

      Usuń
    4. Kiedyś też kompletnie o tym nie myślałam, w zasadzie dopiero od zeszłych urodzin, no może ciut wcześniej... Mam 26 lat, za drugie tyle będę już panią po menopaucie, przeraza mnie to:P

      Usuń
    5. Coś Ty, ja to już będę wobec tego cztery lata dłużej panią po menopauzie, ale jakoś mnie to wcale nie przeraża :P

      Usuń
  7. Uwielbiam duchy przeszłości :) Jeśli ktoś jest odrobinę sentymentalny to z pewnością takie duchy w pewnych miejscach go nawiedzają.

    Jeśli chodzi o małomiasteczkową mentalność to nie jest to chyba regułą dla małych miasteczek i wsi. Również w ogromnym mieście można być wieśniakiem.

    Jeśli wolno zapytać, czemu przeprowadziłaś się do wujka i dziadka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie nawiedzają prawie codziennie, nawet niezależnie od miejsca :)

      Ale ja nie pisałam nic o regule - napisałam tylko o naszym Miasteczku, ono jest bardzo specyficzne. Natomiast małomiasteczkowość raczej rzadko ma cokolwiek wspólnego z "wieśniactwem". Zupełnie nie to miałam na myśli.

      Pewnie Cię rozczaruję, ale nie kryje się za tym żaden dramat :) Kiedyś o tym pisałam zresztą. Po prostu tak było mi wygodniej, bo tam chodziłam do szkoły. To było raptem 10 km, ale nie musiałam wstawać wcześniej, zeby dojeżdżać pociągiem albo samochodem z tatą, który jeździł rano do pracy. Poza tym tamto mieszkanie zawsze było i jest nadal dla nas drugim domem, wiec to tak naprawdę żadna różnica.

      Usuń
    2. Eh...Margola, ale Ty jesteś do mnie uprzedzona. Pytałam ze zwykłej, ludzkiej, wręcz babskiej ciekawości.

      Co do wieśniactwa i małomiasteczkowości to dla mnie ta mentalność się w jakiś sposób łączy.

      Usuń
    3. Nie zaprzeczam, bo u mnie co w sercu, to na języku :) Ale długo na to pracowałaś :)

      Ja zdecydowanie to odróżniam.

      Usuń
    4. U mnie też, a nawet co z oczu to z serca. Widzę, że szkoda dyskusji chwilami, może i się czepiam czasami, ale wolę mieć swoje zdanie, niż słodko przyklaskiwać.

      Usuń
    5. Nie Ty się nie czepiasz czasami, Ty komentujesz tylko wtedy kiedy można się czepić :) - do takiego wniosku doszłam właśnie jakiś czas temu, kiedy to stwierdziłam, że nie będę się z Tobą cackać, bo na życzliwość reagujesz złośliwością :) Paradoksalnie, jak zaczęłam odpowiadać Ci tym samym, zmieniałaś ton. A więc sama nauczyłaś mnie, jak z tobą postępować. proste :)
      Bzdury opowiadasz, nie chodzi o przyklaskiwanie, zwłaszcza, że lukrowania na blogowisku nie znoszę, wystarczy, że można dyskutować w taki sposób, żeby nie wbijać od razu szpili.

      Usuń
    6. Oj, Margola, cóż...dawno nie komentowałam, teraz po długiej nieobecności znów się objawiłam ;)

      Czy się czepiam? Nie wiem, mam inne zdanie zawsze w pewnych sprawach, które opisujesz. Nie wiem, czy, aż tak wbijam szpilę, zwłaszcza, że ani Cię nigdy nie obraziłam, ani nie zwyzywałam. Może moje komentarze nie są zbyt grzecznościowe, nie wiem :P

      Mimo to życzę Ci, jak najlepiej :)

      Usuń
    7. Owszem, ale ja nie cierpię na amnezję :)

      Sama kiedyś się przyznawałaś do swoich złośliwości :) I naprawdę nie chodzi o odmienne zdanie..

      Ale wiesz co, w sumie to nawet Ci coś zawdzięczam :) Kiedyś - lata świetlne temu - przejmowałam się bardzo takimi komentarzami. Dużo bardziej niż to było warte. A Twoje wieczne uszczypliwości pomogły mi nabrać do tego wszystkiego dystansu. Przyszedł czas, że przestałam się przejmować takimi rzeczami, a przede wszystkim nauczyłam się rozróżniać sytuacje i znajomości, którymi warto się przejmować i o które warto zawalczyć, a co do których lepiej odpuścić i w ogóle się nie emocjonować.

      Kiedy ktoś sie u mnie wypowiada, zawsze odpowiadam mu tym samym, więc to, jaki będzie mój ton zależy od tonu osoby komentującej. Ale z czasem kogoś się poznaje po prostu. I okazuje się, że po czasie nie wystarczy być uprzejmym i komentować "normalnie" jeśli wcześniej dało się poznać jako inna osoba, bo wtedy - tak, jestem uprzedzona, ale wydaje mi się, że to dość naturalne. Przecież to działa w drugą stronę - jeśli ktoś kto zawsze był wobec mnie miły i życzliwy nagle napisze niechcący coś przykrego, to nie oznacza, że nagle przestajemy się lubić...
      Więc jestem Ci winna podziękowanie :)

      Usuń
    8. Margola, chyba wiesz, że ludzie się zmieniają :)

      Usuń
  8. We mnie takie uczucia i wspomnienia wzbudza Kraków, pewnie dlatego, ze przeżyłam tam najlepsze lata swojego życia. Do rodzinnej miejscowości nie mam takiego sentymentu i nic więcej poza rodziną i domem, w którym się wychowałam mnie z tym miejscem nie łączy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We mnie Poznań też jak najbardziej wzbudza ogrom emocji i to właśnie tam przeżyłam najlepsze lata swojego życia, ale to są emocje innego rodzaju. Z Poznaniem czuję innego rodzaju więź - w Miasteczku mam poczucie, że już zupełnie nic nie łączy mnie z tamtym życiem ani nawet z tamtą osobą, jaką kiedyś byłam :) Niby więc podobnie jak Ty, ale sentyment już mam inny.

      Usuń
  9. O jak ja dobrze znam ten stan... Mam podobne odczucia jak jadę na moją Wieś, nie mieszkam tam od 7 lat i też jak teraz widzę jakieś dzieciaczki to w ogóle nie wiem kto jest kim a młodzież to ta, którą mijałam na korytarzach podstawówki jak byli jeszcze małymi przedszkolakami ;) Twoją notkę czytałam z takim uśmiechem pod nosem, bo czuję to samo kiedy chodzę w miejsca, w których kiedyś tyle się przebywało i ma się tyyyle wspomnień, bardzo fajnych z resztą...
    W Twoim Miasteczku przynajmniej niektórzy starzy znajomi jeszcze mieszkają, bo u mnie na Wsi najgorsze jest to, że jak tam jadę to nie ma już ani z kim się spotkać ani pogadać, bo wszyscy albo w Gorzowie, albo na studiach w Poznaniu właśnie albo za granicą i tak teraz opustoszało to miejsce.
    A te fundusze europejskie to super sprawa, u nas na wiosce też wiele się dzięki nim zmieniło, wyremontowano drogi, porobiono chodniki i oświetlenie, wybudowano plac zabaw, za moich czasów tego nie było ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dopiero zobaczysz jak się zdziwisz, kiedy zaczną się po Wsi kręcić jacyś młodzi ludzie, których nawet z ich okresu przedszkolnego pamiętać nie będziesz :P

      Nie, to nie jest tak, że mieszkają tu moi starzy znajomi - tak naprawdę są tu tylko dwie koleżanki, z którymi spotykam się od czasu do czasu. Z innymi raczej nie utrzymuję kontaktu. WIęc to jest tak, że są tu znajomi, ale z kategorii tych, których znam - nie oznacza to jednak, że się z nimi kolegowałam - rozumiesz co mam na myśli? :) Zdarzają się tylko jakieś wyjątki, kiedy spotykam kogoś, z kim się kiedyś lubiłam, ale potem nasze drogi zdecydowanie się rozeszły...

      Fakt, i pomyśleć, że kiedyś byłam przeciwna wejściu do UE... :)

      Usuń
    2. No za jakiś czas na pewno tak będzie... ;)

      Rozumiem, rozumiem, po prostu ludzie, których znasz z widzenia, ze szkoły, czasem na "cześć", ale nie tacy, z którymi spędzałaś kiedyś czas w tych swoich miejscach ;)

      Jak wchodziliśmy do UE to byłam mała, ale pamiętam, że każdy u mnie mówił, że jak wejdziemy do Unii to wtedy dopiero się zacznie (w sensie, że gorsze czasy) i dlatego później miałam takie negatywne skojarzenia a chyba najbardziej to bałam się wejścia waluty euro i że wszystko będzie mega drogi jak na nasz pensje i w ogóle, że zamieszanie będzie ;p

      Usuń
    3. Dokładnie o to mi chodziło :))

      Zapominam czasami, że dzieli nas tyle lat :P Kiedy było referendum w sprawie przystąpienia do UE, ja miałam 18 lat, ale jeszcze nie mogłam głosować, bo referendum było w maju, a ja urodziny w lipcu :)

      Usuń
  10. Ja też mieszkam w takim mały miasteczku. Uciekłam z niego w wieku 20 lat, jako żona mojego męża. Ale jednak wróciłam. Teraz odkrywam te wszystkie uroki, wspomnienia jak przechadzam się swoimi dawnymi ścieżkami razem z moja córką. Opowiadając jej co nieco oczywiście :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, cześć Shelby, jakoś Cię zgubiłam, cieszę się więc, że się odezwałaś :))
      Fajnie tak razem z dzieckiem zwiedzać stare kąty - ja czekam na czasy, kiedy będę mogła opowiedzieć Wikingowi to i owo ;)

      Usuń