*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 29 października 2015

Powiew beztroski.

Dokładnie rok temu pisałam notkę z krótkim sprawozdaniem z naszych wakacji. Ostatnich takich wakacji. Słowo "ostatnie" spowodowało, że pojawiły się pewne protesty ze strony kilku osób, ale dziś wiem, że nie pomyliłam się . Wtedy mogłam sobie wszystko tylko wyobrażać, ale dzisiaj już mam pewność, że to naprawdę był ostatni urlop w takiej formie i nie ma co udawać, że jest inaczej...

Znowu więc będzie dzisiaj sentymentalnie (chyba cały cykl takich notek się szykuje, bo jeszcze przecież o duchach nie skończyłam :)), bo wspominam te ostatnie dni października 2014 z ogromną nostalgią. Pojechaliśmy z Frankiem do Wisły, po sezonie, ale jednak i tak wakacje mieliśmy jak najbardziej udane. To był cudowny czas i tak naprawdę radość z tamtych chwil zakłócała mi tylko cukrzyca i fakt, że musiałam zastanawiać się, co mogę zjeść na obiad. Dziś tamto wydaje mi się tylko drobnym zmartwieniem i nawet myślę o tym z lekkim rozrzewnieniem...
To był ostatni raz, kiedy byliśmy gdzieś tylko we dwoje. Kiedy mogliśmy myśleć tylko o sobie i nie zastanawiać się nad tym, jak rozplanować wycieczkę, żeby nie było problemu z karmieniem, przewinięciem, spaniem... (to tylko takie przykłady, chodzi o sam fakt). Kiedy w ogóle mogliśmy się skupić tylko na sobie i bliskości między nami. To się już nie powtórzy przez wiele, wiele lat. A przypuszczam, że nawet jak już będziemy urządzać sobie wycieczki na emeryturze, to nie jest wykluczone, że będziemy myśleć o naszym dorosłym dziecku ;) Ale któż to teraz wie? :)

Rzecz w tym, że przez najbliższe lata nigdzie się na dłużej tylko we dwoje nie wybierzemy. Nie będzie możliwości, żeby na parę dni zapomnieć o dziecku i skupić się tylko na sobie. Z tego powodu tęsknię trochę za tym zeszłorocznym wypoczynkiem, kiedy mimo wszystko człowiek był trochę bardziej beztroski. Jednak poczucie odpowiedzialności za jeszcze jedną osobę - w dodatku tak bezbronną na razie - odciska się zdecydowanie na naszej świadomości. I podświadomości. Tak naprawdę trochę trudno mi to opisać. I myślę, że to dlatego, że paradoksalnie już nie wyobrażam sobie jakby to było bez Wikinga :)
Brak mi trochę tamtych chwil. Kiedy mogliśmy sobie wyjść wieczorem, potrzymać się za rękę w pizzerii, pograć w bilarda, zrobić sobie długą wycieczkę nie zastanawiając się nad tym, żeby zabierać ze sobą akcesoria niezbędne do nakarmienia malucha na przykład. Albo po prostu pograć w karty lub poczytać na ławce w parku ;) Brak mi tego, żeby budzić się samemu i mieć możliwość poleżenia w łóżku i pogapienia się w sufit - nawet jeśli dziś budzę się o tej samej porze, co rok temu, to jednak jest inaczej.
Brak mi tego, ale jednocześnie cieszę się na kolejne lata, kiedy to będziemy wyjeżdżać we trójkę. Na razie Wiking ma za sobą dopiero jedne "prawdziwe" wakacje, kiedy to byliśmy w Kampinosie, ale to też nie były wakacje we trójkę, bo Franek nie miał urlopu. Nie żałujemy jednak, bo wiemy, że najlepsze przyjdzie dopiero, kiedy Wikuś będzie już więcej rozumiał. Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy razem spacerować brzegiem morza albo jakąś górską doliną... Kiedy pokażemy Wikingowi jakiś piękny krajobraz albo majestatyczny zamek. Wszystko jeszcze przed nami i naprawdę bardzo się na to cieszę, mimo, że jednocześnie mam w sobie tę tęsknotę za tym co było rok temu. Kiedy próbuję te swoje uczucia jakoś przeanalizować i zracjonalizować stwierdzam, że po prostu w życiu chyba na wszystko po prostu przychodzi czas i tak jak trudno było mi się pożegnać ze studenckim życiem, chociaż jednocześnie już go nie chciałam, tak teraz trudno jest mi tak zupełnie zapomnieć o beztroskich chwilach pierwszych lat małżeńskich. Przy tej okazji muszę powiedzieć, że ogromnie się cieszę, że mieliśmy ten czas dla siebie. Wiem, że niektórzy na dziecko decydują się od razu po ślubie i chociaż absolutnie szanuję ten wybór, to muszę powiedzieć, że nigdy tego nie rozumiałam - a teraz jestem wręcz pewna, że na pewno bym tego nie chciała. Ale podkreślam, że każdy ma swój sposób na życie i najważniejsze jest, żeby czuł się szczęśliwy i spełniony a są przecież pary, dla którego dziecko jest dopełnieniem szczęścia małżeńskiego i ja to szanuję.

Przy okazji tych wspomnieć, włącza mi się projekcja jeszcze jednego filmu z przeszłości. Końcówka października 2012... Wtedy tak podejrzewałam, dziś już jestem pewna- to były wakacje mojego życia! Nasza podróż poślubna na Fuerteventurę była wspaniała. Jeszcze dziś widzę nas siedzących na tarasie w hotelu - Franek w koszuli w kratkę, ja w czerwonej sukience. Sączyliśmy drinki i spoglądaliśmy w stronę oceanu a chłodna bryza rozwiewała nam włosy. Byliśmy szczęśliwi, pełni nadziei na przyszłość i zwyczajnie zadowoleni ze swojego życia. I to wtedy byliśmy chyba najbardziej beztroscy w życiu. Nie wiem, czy tamto uczucie kiedykolwiek wróci... Trochę inaczej poukładało nam się życie od tego, jak je sobie wtedy planowaliśmy, choć nie mogę powiedzieć, że wyszliśmy na tym bardzo źle. A liczę, że będzie jeszcze lepiej. Niemniej jednak do tamtego hotelu i tamtego czasu wróciłabym jeszcze chętniej... :) To była podróż mojego życia, można nawet powiedzieć, że spełnienie moich marzeń, choć chyba nawet nieuświadomionych :) A nawet tego porządnie nie opisałam tu na blogu, bo zbiegło się to z jakimś kryzysem twórczym. Być może jak wrócę do Podwarszawia otworzę na komputerze folder ze zdjęciami z tamtych wakacji i trochę powspominam. Może nawet się tymi wspomnieniami z Wami podzielę.

***
Przełom października i listopada może być jednak pięknym czasem. Zwłaszcza jeśli pogoda dopisuje i jest taka, jak w ostatnich dniach :) 
A dziś dzień szczególny, bo nasza kochana Dorotka obchodzi trzydzieste urodziny :) Jeszcze jej nie wysłałam życzeń, bo zastanawiam się, jak ubrać w słowa to wszystko, co o niej myślę i czego jej życzę. Oczywiście poza jednym wyznaniem, które jest zawsze obowiązkowym przy takich okazjach. W końcu gdyby ona któregoś razu w moje urodziny nie napisała mi, że mnie kocha, to bym się bardzo zaniepokoiła ;))

18 komentarzy:

  1. Eh, eh, eh...

    Faktycznie, po pojawieniu się dziecka już nic nie jest takie samo, a już na pewno nie wakacje czy dłuższe chwile we dwoje... Bo jak już jest dziecko to romantyzm zastepowany jest przez praktycznosc i prozaicznosc- zamiast myslenia o spacerach brzegiem morza rozkmina, czy dziecko odpowiednio ubrane albo co mu dac na obiad. Wyjazdy przed pojawieniem się Patryka były zdecydowanie inne niż po. Bardziej spontanicznie było. Kiedyś seks na rowerku wodnym pośrodku jeziora, a teraz... owszem rowerek wodny, ale gdzie seks jak obok dziecko:P

    To taki dualizm- z jednej strony wtedy było fajnie, a z drgiej teraz też jest fajnie- tylko "fajnie inaczej". Na pewno wiesz, co mam na myśli.

    Ty byś wróciła to tamtych zagranicznych wakacji, a ja do wakacji naszych nad jeziorem w Kamienicy z czerwca- lipca 2009 r. Byliśmy wtedy zakochani, pełni planów i nadziei na przyszłosc i tacy beztroscy właśnie.. .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eh :)
      No nie jest tak samo. Na szczęście wiedziałam o tym i liczyłam się z tym, więc przynajmniej nie przeżyłam szoku :) Zdecydowanie jest tak, jak piszesz. Teraz trzeba myśleć trochę w inny sposób.

      Tak, myślę, że wiem co masz na myśli, chociaż bardzo trudno jest to opisać :)

      Liczę na to, że za pięć lat i ten czas będę wspominać miło :) Często tak w życiu jest :)

      Usuń
    2. Na pewno tak będzie, będziesz miec sześcioletnie dziecko i będzie fajnie bo to będzie juz bardzo rozumny młody człowiek a z drugiej strony będziesz z nistalgia wspominać jak wiking był malitki:) no chyba ze będziecie wtedy miec juz drugie to tych wspomnień tego jak fajnie było miec niemowlaka nie będzie rzecz jasna:)

      Usuń
    3. Bardzo możliwe :) Myślę, ze masz rację (a co do końcówki - to na razie jest to dla mnie taka abstrakcja, że nawet nie komentuję, bo nie wiem jak :P)
      Ale to też odnosi się do Ciebie, że może za pięć lat będziesz jeszcze tęsknić do tego okresu, który jest teraz ;)

      Usuń
    4. No tak bo to taka uniwersalna prawda:)

      Usuń
  2. Tak sobie pomyślałam, czy nie byłoby kiedyś takiej możliwości np. zostawić Wikinga z Twoimi rodzicami i wybrać się gdzieś na weekend tylko z Frankiem? :)
    Ja się ostatnio dowiedziałam, że moja kuzynka jest w ciąży. Od ślubu minął równy miesiąc. I pomyślalam, że ja tak nie chcę ;) chciałabym nacieszyć się kiedyś małżeństwem tylko we dwoje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, być może tak. W sumie to prawie na pewno tak, choć jeszcze nie teraz. Ale wiesz, to i tak nie będzie to samo. po pierwsze to tylko weekend, a po drugie i tak na pewno będzie się myślało o Wikingu i o tym co robi, chociaż wydaje mi się, ze pod tym względem i tak jestem inna niż większość matek. Bo kiedy mam swoje wychodne albo kiedy zostawiamy Wikinga rodzicom, to ja naprawdę umiem się świetnie bawić, nie myślę co słychać w domu i nie dzwonię co chwilę :))

      Ja zawsze wiedziałam, że tak nie chcę, a teraz, kiedy wiem, jak to jest z dzieckiem, to tylko mi się to potwierdza. Rozumiem, że u kogoś ta potrzeba posiadania dziecka może być tak silna, ale ja nie umiem się zupełnie wczuć w taką sytuację, że młode małżeństwo nie chce się sobą nacieszyć najpeirw

      Usuń
    2. Wiadomo, że to nie jest to samo, ale chyba liczy się fakt bycia tylko we dwoje, to zawsze inaczej niż z dzieckiem ;) moja siostra często tak robi, rozdziela dzieciarnię po domach :D

      Nie wiem, czy to potrzeba posiadania dziecka, czy coś innego. Akurat nie mam z nią aż tak bliskich relacji jak z jej siostrą bliźniaczką ;) niby od roku mieszkali już razem, tylko wydaje mi się, że mieszkanie razem jako narzeczeństwo różni się od mieszkania razem już w małżeństwie. Z jednej strony, nie ma na co czekać, bo oboje mają dobre prace, ale kurcze... no ja mam chyba tutaj podobne zdanie do Ciebie :)

      Usuń
    3. Nie no na pewno :) Chodzi mi tylko o to, ze w tym kontekście to tamte wakacje naprawdę były ostatnie :) NIe mam na mysl tego, że nigdy już nie będziemy tylko we dwoje, a raczej, ze nigdy już nie będzie tak samo :) Ale w życiu wiele jest takich okresów, które już po prostu nie wrócą, bo nie mogą.

      Wiesz, z tym mieszkaniem to pewnie zależy od pary i jej podejścia do małżeństwa. U nas ślub zmienił wiele, głównie w naszym myśleniu. Ale brat Franka przez całe swoje wesele i wiele dni później powtarzał, ze to tylko formalność i niczego nie zmienia...
      Co do tej potrzeby posiadania dziecka - pisałam tak ogólnie, niekoniecznie w związku z Twoją kuzynką, bo jej nie znam oczywiście. Tylko znam takie przypadki. No i trudno, zebym takiej osobie mówiła daj spokój, daj sobie czas itp, bo skoro ona tego pragnie, to bez sensu po prostu, każdego co innego uszczęśliwia :) Ale właśnie ja bym się w tym nie odnalazła i pod tym względem myślę, że u nas wyszło idealnie jeśli chodzi o czas :)

      Usuń
    4. Niestety tak jest :/ sama chciałabym do kilku momentów wrócić, ale nie da się.

      Pewnie w takim "technicznym" mieszkaniu ze sobą ślub nie zmieni wiele, bo nagle nie przestanę inaczej spać, jeść, czy sprzątać :) też chodzi mi o tę zmianę myślenia, bo jednak bycie razem czy bycie w narzeczeństwie, a w małżeństwie to dla mnie ogromna różnica. I pewnie są pary, dla których ślub to żadna zmiana, ja myślę, że dla mnie to coś zmieni. Tylko jeszcze nie wiem co :D
      Mnie się wydaje (mogę się tylko domyślać), że kuzynce do układani brakowało tylko dziecka. Tak przypuszczam luźno. Każdy ma inne pragnienia w życiu :) ja może chciałabym po podobnym czasie, jaki wy mieliście. No ale gdybać to ja mogę, życie i tak wie swoje ;)

      Usuń
    5. Taka kolej rzeczy.. W życiu często podejmujemy pewne decyzje, które wiążą się z tym, że nic już nie będzie takie, jak wcześniej...

      Dokładnie, chodzi przede wszystkim o zmianę myślenia. Trudno opisać tak naprawdę tę zmianę, dopiero jak jej doświadczysz, to będziesz wiedziała o co chodzi, choć pewnie wytłumaczyć ją też będzie Ci trudno :)

      Właśnie o to chodzi, że każdy ma swoją układankę :) W niektórych związkach dziecko jest takim brakującym puzzlem, w innych (jak u nas) to jest po prostu "rozszerzenie" :) SKoro już jesteśmy przy takich porównaniach - chodzi mi o to, że są gry do których się potem dokupuje dodatki i rozszerzenia, jak już się gra znudzi, albo czujemy, że nic już nas tam nie zaskoczy :P W każdym razie u nas właśnie Wiking był takim dodatkiem, który pozwala budować dalej :)

      Usuń
  3. No bo jesień to taka dobra pora na nostalgię, sentymenty i wspominki ;) Pamiętam jak opisywałaś te tamtegoroczne wakacje i mam wrażenie, że to było co najdalej parę miesięcy temu a to już rok, nawet pamiętam jeszcze jak pisałaś, że troszkę ciężej Ci się chodzi z Wikingiem w brzuszku ;)
    Ehh taka kolej rzeczy, teraz już wiem, że chyba z tym dzidziusiem jednak warto poczekać i tak jak Wy nacieszyć się jeszcze tym świeżo-małżeńskim życiem, bo później już nic nie będzie takie samo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie masz rację, że trochę o jesień chodzi, choć ja mam wrażenie, że u mnie każda pora jest na to dobra :)
      Ze mną jest zazwyczaj tak, że ja mam swoją pamięć podręczną zaladowaną zwykle na rok :) Czyli dokładnie pamiętam, co się działo rok wcześniej - i to tak bardzo, jakby to było wczoraj, a potem stopniowo mi się zacierają wspomnienia, mimo, że i tak dobrze je pamiętam.
      I dokładnie pamiętam tamte wakacje, bo właśnie były rok temu. I to jak wchodziliśmy w góry w ślimaczym tempie, bo okazało się, że choć siły mam, to wydolność już nie ta sama :)

      Każdy postępuje tak, jak mu serce podpowiada, pewnie niektórzy chcą bardzo szybko rodzinę zakładać, ale ze mną zdecydowanie było inaczej i teraz się z tego cieszę.

      Usuń
  4. Wszystko zależy od was. My staramy się urywac jak najczęściej z domu. Dziadkow mamy daleko. W zeszłym miesiącu wybylism do Pragi,dwukrotnie byliśmy w kinie.
    W tym wyjeżdżamy na dwa dni do znajomych.
    Im dziecko starsZe tym jest więcej tej swobody,takiego pozwolenia sobie w głowie na szalenstwa.

    W naszym wypadku pewnie też staramy się tak robić bo od lutego znów zakopiemy się w pieluchach.
    Nigdy nie miałam oporu przed zostawieniem dziecka z dziadkami,nie tesknilam tak ze serce mi.się na.pół rozrywalo.

    Dwa dni bez dziecka to max,choćby dlatego ze dziadki jak.to dziadki. Rozpuszczają mi Filipa na maxa. Robi z nimi co chce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to jednak już nigdy nie będzie to samo. Myślę, że właśnie wiele osób nie rozumie mnie o co mi chodzi. Bo rzecz nie w tym, że nigdy już we dwójkę nigdzie nie wyjedziemy, oczywiście, że to zależy od nas i znając nas to nie będziemy mieć z tym większych problemów (choć problem może pojawić się w tym, że nie będzie możliwości, żeby zostawić dziecko dziadkom). Ale nigdy nie będzie już tak, że na tym wyjeździe będziemy już absolutnie tylko we dwójkę, bo przecież cały czas będziemy mieć świadmość, że teraz jesteśmy rodziną trzyosobową. Na pewno będziemy choć trochę mysleć o Wikingu, a kiedy będzie starszy, to tym bardziej - bo na pewno on sam będzie o nas pytał i chciał z nami rozmawiać. Nie chodzi więc o samą swobodę, ale o to, że pewne rzeczy zmieniają się juz na zawsze i są nieodwracalne.

      No i właśnie - raczej nie ma szans na wyjazd dłuższy niż weekendowy :)
      Ja też póki co nie jestem osobą, która tęskni jak szalona. Kiedy ostatnio wyszliśmy na pół dnia, ja w ogóle się nie zastanawiałam nad tym, co się w domu dzieje, tylko cieszyłam się chwilą we dwoje. To już raczej Franek się zastanawiał co i jak :)

      Usuń
  5. W życiu już tak jest, że zawsze jest coś za coś. Nie jesteście już tylko we dwoje, nie ma beztroski, ale za to jest macierzyństwo i ojcostwo i ten mały człowieczek :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to prawda. Właśnie o to chodzi, że w życiu decydując się na pewne kroki, świadomie rezygnujemy z wcześniejszego życia :) Wiele już takich przełomowych decyzji mam za sobą i zawsze oznaczało to brak możliwości powrotu do tego, co było wcześniej. Taka kolej rzeczy :)

      Usuń