*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 21 października 2015

Raczkujemy w rytm muzyki.

Niedawno  opowiadałam Wam o znajomych mamach, które spotykam, kiedy jeżdżę z Wikingiem na zajęcia. Dzisiaj chciałabym znowu napisać o zajęciach, ale tym razem w kontekście tego,  na czym one w ogóle polegają, jak Wikuś się zmienił w ciągu tych siedmiu miesięcy, kiedy na nie jeździmy i jak się na nich zachowuje :)

Dobrym tłem do tej notki będzie mój wpis z marca. Pisałam wtedy mniej więcej na czym te zajęcia polegają. Wspominałam, że są to nie tylko zajęcia umuzykalniające, ale także ogólnorozwojowe. Opierają się na dość popularnej ostatnimi czasy teorii Edwina Eliasa Gordona. A więc chodzi o to, żeby dziecko niemal od urodzenia (kiedy jego umysł jest najbardziej chłonny) oswajać z dźwiękiem, muzyką, rytmem. To jest naprawdę dość złożona teoria, więc zainteresowanych odsyłam do linka, na przykład tego. :) Ja chcę się skupić na tym, jak wyglądają spotkania, na które jeździmy my. Mają stałe elementy – bo powtórzenia to podstawa. Chodzi o to, żeby dziecko po czasie zaczęło rozpoznawać znajome melodie a także z czym je kojarzyć. Na przykład z powitaniem, z tańcem, z masażem itp. Zajęcia zawsze rozpoczynają i kończą się w ten sam sposób. Na początku zawsze trochę śpiewamy – mamy również, choć przymusu nie ma :) Ale jesteśmy do tego zachęcane, bo dla dziecka nie ma lepszego głosu niż śpiewająca - nawet fałszująca – mama. Potem jest marsz, jakiś wierszyk w ruchu i znowu piosenka. Środek zajęć już wygląda za każdym razem inaczej (choć oczywiście raz na jakiś czas „atrakcje” się powtarzają). Prowadząca przynosi ze sobą zawsze jakieś akcesoria, które niesamowicie podobają się maluchom :) Nawet jeśli jest to zwykła wstążeczka albo balonik – w każdym razie spotkania te podsunęły mi kilka pomysłów na zabawy z Wikingiem :) Furorę robią zawsze kolorowe rurki do gry, instrumenty muzyczne (kastaniety, marakasy, tamburyna itp.), piórka, gumowe piłki z wypustkami, niepękające bańki mydlane… Całe mnóstwo tego jest! To wszystko wykorzystywane jest do różnych zabaw śpiewająco-rytmicznych. Dzieciaki się bawią a my sylabizujemy, wybijamy rytm, mruczymy, improwizujemy, śpiewamy na głosy. Czasami po prostu rozmawiamy. Poza tym recytujemy różne wyliczanki, wierszyki, rymowanki, ale także poznajemy różne triki, które można potem wykorzystać w domu – np. piosenkę, którą można wykorzystać przy obcinaniu dziecku paznokci albo inną, która pomaga odebrać dziecku coś, co nie jest jego zabawką. Nam przydała się jedna piosenka, przy której energicznie się poruszam, dzięki czemu Wiking się daje przebierać po kąpieli (tyle o ile :P). Albo masażyk, który Wikuś bardzo lubi, a ja wykorzystuję to i przy okazji smaruję mu buzię kremem. Zajęcia kończą się zawsze tą samą piosenką. Czasami są w całości a capella, innym razem prowadząca przynosi gitarę lub jakiś inny instrument. Tak naprawdę trudno to opisać, bo choć powtarzalność jest kluczowa, to każde zajęcia wyglądają inaczej :)

Pierwszy pojechaliśmy tam właśnie w marcu, kiedy Wiking miał dopiero dwa miesiące. Wróciłam zachwycona :) Przede wszystkim dlatego, że wyszłam z domu i fajnie spędziłam czas z innymi mamami, ale także dlatego, że widziałam reakcję Wikinga. Mimo, że jeszcze słabo ogarniał rzeczywistość, ewidentnie odnotował zmianę otoczenia. Poza tym bardzo się uspokajał i widać było, że interesuje go to, co dzieje się wokół. 
Na początku Wiking był najmłodszy i tak było przez długi czas. Dopiero kiedy miał jakieś sześć, siedem miesięcy, zaczęły pojawiać się dzieci młodsze. Z moich obserwacji wynika, że mamy zazwyczaj mają odwagę wyjść z dzieckiem "do ludzi" najczęściej dopiero kiedy skończy ono sześć miesięcy, jest już bardziej kumate i mobilne. Przez ponad pół roku uczęszczania na te zajęcia, tylko raz spotkałam drugą taką "odważną" jak ja, która przyszła na zajęcia ze swoim dwu i półmiesięcznym synkiem. Zwykle jednak najwcześniej pojawiały się mamy pięciomiesięcznych szkrabów, ale najwięcej było takich dzieci siedząco-raczkujących, czyli siedmio-ośmiomiesięcznych. Był czas, kiedy Wiking miał na zajęciach całe mnóstwo rówieśników :) Teraz jest już jednym z najstarszych dzieci i prowadząca mówi o nim "nasz weteran" - choć to przede wszystkim dlatego, że jest najstarszy stażem :) 

Jest całe mnóstwo rzeczy, które podobają mi się w tych zajęciach i myślę, że mogłabym na ten temat napisać kilka notek. Ale jedną z podstawowych zalet jest to, że można zauważyć, jak bardzo zmienia się zachowanie dziecka z tygodnia na tydzień. W tej marcowej notce pisałam o tym, że patrzyłam na te starsze dzieci (których już nie ma, bo przeniosły się do "starszych" grup albo po prostu ich mamom skończyły się już urlopy macierzyńskie i nie mają jak przychodzić w środku tygodnia) i obserwowałam, jak cieszą się kolorowymi akcesoriami, jak się śmieją, bawią, nasłuchują i przemieszczają. To wszystko było jeszcze wtedy absolutnie poza naszym zasięgiem :) Ale doczekaliśmy się! Dziś to Wikuś jest takim dokazującym małym szkrabem, którego wszędzie jest pełno :)
Tak, jak to opisywałam, na początku po prostu obserwował. Trzymałam go na rękach, a on nasłuchiwał i rozglądał się - choć jeszcze raczej niewidzącym wzrokiem. Następnie przechodziliśmy przez czas, kiedy Wiking zdecydowanie bardziej przytomnie rozglądał się wokół, kolorowe piórka, obrazki, czy instrumenty przyciągały jego uwagę. On sam leżał zwykle na brzuszku i obserwował wszystko podpierając się na rękach. Później nareszcie zaczął brać do rączki a następnie do buzi to, co mu się podało. Zaczął też żywo reagować, na to co się działo wokół – na przykład głośnym śmiechem. Jednocześnie stał się wtedy bardzo wrażliwy na hałasy - kiedy ktoś głośniej tupnął albo jakieś dziecko krzyknęło mu do ucha, od razu zaczynał płakać. Nie żeby wpadał w jakąś histerię, bo wystarczało, że go głaskałam albo na chwilę wzięłam na ręce i mu przechodziło, ale ewidentnie tego nie lubił. Ale ze spotkania na spotkanie, był coraz sprawniejszy i bystrzejszy. W miarę jak rosła jego sprawność ruchowa, interesował się innymi dziećmi i próbował sam chwytać piłeczki albo rurki przynoszone przez prowadzącą.
Potem mieliśmy dłuższą przerwę - wyjechaliśmy na wakacje. W tym czasie nauczył się siedzieć, raczkować i wstawać. Liczyłam na to, że jak wrócimy po takiej przerwie, to będzie zachwycony zajęciami, bo odkryje nowe możliwości :) I się przeliczyłam - pierwsze dwa spotkania były nijakie. Za to tydzień później nagle odżył! Nareszcie doczekałam się takiego Wikinga, jakiego zawsze chciałam widzieć. Nareszcie to Wikuś przypominał te maluchy, które zachwyciły mnie na pierwszym spotkaniu - wyrywał się pierwszy do instrumentów i zabawek i kiedy zwraca uwagę na inne dzieci. Od tamtej pory na każdych zajęciach dokazuje na całego :) Głośno się śmieje, często jest pierwszy przy instrumentach, np. ostatnio grał na bębenku i gitarze :) Dotychczas tylko jedna dziewczynka dorównywała mu w tym liderowaniu, pozostałe dzieci, nawet te starsze, raczej trzymają się swoich mam albo interesują się innymi rzeczami. Oczywiście to wynika w dużej mierze z jego sprawności ruchowej, ale myślę, że też czuje się tam już pewnie. No i charakter zdecydowanie nie pozostaje bez znaczenia (już zauważyłam, że dzieci dzielą się na takie, które będą otwierały wszystkie szuflady i szafki w domu i te, których to zupełnie nie interesuje, Wiking należy do tej pierwszej, a więc zdecydowanie bardziej ciekawskiej grupy :P) , bo obserwowałam również dzieci, które chodziły regularnie na zajęcia i zachowywały się różnie – niektóre grały pierwsze skrzypce, jak Wiking, inne wolały eksplorować otoczenie (to Wikingowi czasami też się zdarza), a jeszcze inne zdecydowanie najlepiej czuły się przy mamie (z Wikingiem jest tak, że jak go coś zainteresuje to sobie idzie, a potem nagle sobie o mnie przypomina, podchodzi do mnie, wstaje i zaczyna się przytulać :))
W każdym razie wydaje mi się, że te zajęcia pokazują również, że Wiking z natury jest bardzo towarzyski i aktywny. Czasami bywa duszą towarzystwa - w niemowlęcym wydaniu rzecz jasna :) – śpiewa, mruczy, krzyczy, zaczepia inne dzieci. Bardzo mnie to cieszy, bo właśnie na to czekałam - kiedy będzie się wyrywał do tego, co przyniosła prowadząca, kiedy będzie zaglądał do torby, kiedy będzie już wyraźnie reagował na wszystko, co się wokół niego dzieje...

Od tamtej pory - a to już dwa miesiące -  jeszcze bardziej cieszy mnie perspektywa tych spotkań, nie mogę się ich doczekać już nie tylko ze względu na to, że spotkam się ze znajomymi mamami, ale także cieszę się na to, że będę mogła obserwować Wikinga w akcji. Tak bardzo lubię obserwować, z jakim zaangażowaniem bada nowe przedmioty, jak wita się z innymi dziećmi, jak podchodzi do prowadzącej i innych mam. :) Oczywiście wcale nie twierdzę, że on się zachowuje w jakiś wyjątkowy sposób :) Na pewno usposobienie ma na to jakiś wpływ, ale w dużej mierze chodzi po prostu o to, że jest to kolejny, naturalny etap w rozwoju. A mnie bardzo cieszy, że już go osiągnęliśmy :) Uczęszczanie na te zajęcia na pewno może ten rozwój tylko wspierać.
Moim głównym celem nie jest jednak to, żeby Wiking był jakiś wyjątkowo muzykalny albo szczególnie utalentowany. Bardziej zależy mi na tym, aby od małego uczył się obcowania z innymi ludźmi a także, żeby widział, że czas można spędzać aktywnie.

Ponieważ jesteśmy w Miasteczku, omijają nas niestety dzisiaj zajęcia. Często wykorzystuję zabawy i piosenki z tych zajęć w domu, szczególnie, że są one na stronie internetowej prowadzącej, a więc i dzisiaj na pewno się trochę pobawimy, chociaż to jednak nie to samo, bo nie mam takich akcesoriów, jakie często przynosi prowadząca, a przede wszystkim, nie ma towarzystwa innych dzieci :) Ale zawsze to coś. Ja w każdym razie zrekompensowałam sobie tą nieobecność tym bardzo długim wpisem, który z założenia miał być tylko krótkim opisem. Dobre sobie :P

14 komentarzy:

  1. :)

    Fajna sprawa zarówno dla dzieci jak i dla mam. Szkoda, ze w Wagrowcu nie nibyło czegoś takiego jak Patryk był mały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście bardzo fajne i cieszę się, że na to trafiłam. Ale prawda jest taka, że takie zajęcia to tylko w dużych miastach :( Szkoda :( No ale to tak ze wszystkim jest - w większych miastach do wszystkiego jest lepszy dostęp. W Miasteczku też mogłabym o czymś takim tylko pomarzyć.

      Usuń
  2. Rośnie nam mały eksplorator :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Osobiście to jakoś sceptycznie podchodzę do tego typu zajęć. Kiedyś widziałam w TV relację z zajęć nauki angielskiego dla takich szkrabów. Większość maluchów w ogóle nie była zainteresowana co się dzieje, raczej każde parło w swoim kierunku ;)

    Moim zdaniem każde dziecko (zdrowe dziecko) rozwija się prawidłowo i nie należy się zachwycać, czy pogrążać "mądrymi" radami z "mądrych" książek.

    Skoro Tobie takie zajęcia służą to cieszę się, korzystaj :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli spodziewałabyś się, że takie maluchy (a nawet nieco starsze) będą na jakichkolwiek zajęciach siedzieć grzecznie w rządku bez ruchu i kiwać rozumnie główkami to rzeczywiście nie dziwię się Twojemu sceptycyzmowi :) Zupełnie nie o to chodzi i z mojej notki jasno to wynika. Niemowlęta uczą się wszystkiego "przy okazji" - i taki jest cel tego rodzaju zajęć,

      Nie bardzo rozumiem co miałaś na myśli w tym drugim akapicie, ale wiem, ze zawsze uciekałaś się do różnych dygresji, więc nawet nie próbuję dostrzec jego związku z tym, co napisałam.

      Służą nie tylko mnie, ale i Wikingowi, więc owszem, mamy zamiar korzystać :) Dzięki.

      Usuń
    2. Nie, nie spodziewałam się, że takie maluszki będą uważnie słuchać, stąd mój sceptyzm. Nie widzę sensu, kiedy prowadząca robi z siebie przysłowiową małpę z cyrku pokazując obrazki i tłumacząc "a car" "blue color", czy "sunny day", a mamy dookoła bujają na rękach rozglądające się naokoło maluchy. Dlatego jakoś nie widzę, że uczą się przy okazji. Raczej jest to wyrwanie się dla mam z domu, co jestem w stanie pojąć :)

      Ogólnie chodziło mi o to, że zdrowe dziecko rozwija się prawidłowo, a uciekamy do różnych książek pisanych przez (dla mnie) pseudo-psychologów i cieszymy się, że kiedy dziecko dochodzi roku zaczyna chodzić, jak w książce, a kiedy ten czas nieco się wydłuża to rozpaczamy, że według książki powinno chodzić, a tego nie robi. Podobnie jest z kobietami w ciąży. Kiedy odwiedziłam jedną ciężarną pokazała mi stos takich książek i opowiadała o przebiegu ciąży, podkreślając, że wszystko jest tak samo, jak opisane w książce. Śmiać mi się chciało, bo jaka to nowość, skoro ciąża przebiega prawidłowo?

      Usuń
    3. Powiem Ci,że chodzę na te zajęcia już prawie osiem miesięcy, ale małpy żadnej jak dotąd jeszcze nie widziałam. Dam znać, jeśli jakaś się pojawi.
      No i właśnie rzecz w tym, że widać, że w ogóle nie rozumiesz o co chodzi w takich zajęciach. Trudno więc nawet się odnosić do tego co piszesz. A myślisz, ze jak się dziecko uczy mówić? Nie inaczej jak przez obserwację i niejako przy okazji. Dokładnie tak samo jest z tego rodzaju zajęciami.
      A inna sprawa, ze ja piszę o tym, że nabycie jakichkolwiek umiejętnosci to akurat dla mnie pozytywny skutek uboczny, a najbardziej chodzi o to, że widzę, jak Wiking reaguje na nowe bodźce i inne osoby. Jeśli Twoim zdaniem nie jest to okazja, zeby dziecko zobaczyło i poznało coś nowego oraz nauczylo się interakcji z innymi, to dalsza dyskusja raczej nie ma sensu, bo w zyciu sie z tym nie zgodze.

      No tyle to ja wyczytałam z tego zdania i rozumiem jego sens, ale w dalszym ciągu nie wiem co mialaś na myśli i jaki był cel tej wypowiedzi, bo po prostu nie umiem jej odnieść do mojej notki. Nie widzę bezpośredniego związku.

      A co do ostatniego zdania - ciąża przebiegająca prawidłowo może róznie wyglądać. Nie ma jednego schematu. Jedna ciężarna będzie miała mdłości, druga nie a obydwa przypadki są uznawane za normę i prawidłowość. Więc z tym smiechem to jednak ostrożnie :)

      Usuń
  4. Zajęcia wyglądają na ciekawsze, niż mi się wydawało, to znaczy wyobrażałam sobie, że dzieci są angażowane w mniejszym stopniu. :) Fajny sposób na spędzanie czasu, zwłaszcza, gdy dziecko nie jest już uziemione i ma większe możliwości zabawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, zdecydowanie dzieci są na pierwszym miejscu :)Zajęcia są tak zaplanowane, żeby zawsze było coś, co zainteresuje dzieci. Maluchy mogą robić co chcą, nie wymaga się od nich jakiegoś skupienia, ale piosenki, czy wierszyki są kierowane do nich, tańce i wybijanie rytmów zwykle odbywa się z dziećmi na rękach, żeby mogły to wyczuć. Na początku przyznaję, że jeździłam w dużej mierze dla siebie, ale od dłuższego już czasu jeżdżę przede wszystkim dla Wikinga, bo widzę, jaką mu to sprawia frajdę :)

      Usuń
  5. widzę, że całkiem się fajnie u Was te spotkania sprawdzają :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłyśmy dwa razy na Gordonkach... podobało nam się. Obecnie chodzimy na 5 zmysłów, ale jak nam się karnet skończy, to zapisujemy się na Gordonki. Z ciekawości zapytam ile płacicie za karnet/zajęcia? :)
    A jeśli mowa o raczkowaniu, to i Ola dzisiaj popołudniu wystartowała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie 5 zmysłów to też fajna sprawa. Te nasze zajęcia to takie trochę pomieszanie jednego z drugim - nie są to typowe Gordonki (prowadząca takie zajęcia też ma, ale kiedy indziej), tylko raczej zajęcia ogólnorozwojowe i angażujące inne zmysły. Było tak, że wszystkie, ale od jakiegoś czasu zrezgnowano ze smaku po tym, jak jakieś dziecko dostało uczulenia (tak słyszałam) Płacę 30 zł, karnet jest chyba trochę tańszy.
      No to teraz dostanie przyspieszenia :) WIking tak uwielbia raczkować, że przemieszcza się tak już czwarty miesiąc a chodzenie zdecydowanie nie jest dla niego tak atrakcyjne, bo za wolne :P

      Usuń