*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 10 listopada 2015

O Miasteczku rozważań ciąg dalszy.

Dzisiaj jeszcze o Miasteczku będzie, bo chciałabym dokończyć moje rozważania sprzed paru dni, kiedy pisałam o wyjeździe stamtąd, o moich odczuciach w związku z tym i wniosku, że jest mi tam tak dobrze głównie dlatego, że jestem na wakacjach. 

Prawda jest taka, że pomimo tych wszystkich radosnych chwil, które przeżywałam jako dziecko i nastolatka, zawsze się w Miasteczku trochę dusiłam. Atmosfera tu panująca nigdy do mnie nie przemawiała - do moich rodziców zresztą też nie i wspominałam, że nie polubili nigdy tego miejsca, choć oczywiście się do niego przyzwyczaili. Przymiasteczko jest już dwa razy większe (pod względem liczby ludności cztery razy) i chyba już tam czulibyśmy się bardziej komfortowo. 
Ale później wyjechałam do Poznania i choć początkowo czułam się przytłoczona jego ogromem, to dość szybko stwierdziłam, że to jest miasto w sam raz dla mnie, jeśli chodzi o wielkość. Kiedy tak sobie pomyślałam, to trafiłam do Warszawy :) Czyli miasta, o którym Franek, Poznaniak od urodzenia, powiedział, że Poznań przy nim to wiocha! I okazało się, że nawet do takiej wielkości można się przyzwyczaić, chociaż jednak odległości tu są trochę za duże, Poznań jednak lepszy. Trochę odbiegam od tematu, chociaż właściwie nie do końca...

Bo czy osoba, która tak jak ja, od ponad dziesięciu lat mieszka w miastach o liczbie ludności przekraczającej pół miliona, mogłaby bez żalu wrócić do Miasteczka, w której tych ludzi jest prawie sto razy mniej? :) W których większość sklepów zamyka się o 17:00 (no, teraz już jest lepiej, bo są markety, ale jeszcze za moich czasów osiedlowy sklepik czynny do 19 to był luksus), nie mówiąc już o tym, jaki jest w nich asortyment, nie ma gdzie iść na fitness, nie ma kina a w bibliotece nie wiedzą czym jest ochrona danych osobowych? :) No raczej nie...

Franek bardzo lubi jeździć do Miasteczka. Podoba mu się, że jest cicho, spokojnie, że niedaleko jest duży las, do którego można iść na spacer. Lubi leniwe tempo życia i samo Miasteczko, które po prostu mu się podoba. Nie raz mówi, że mógłby się tam przeprowadzić i zamieszkać na stałe.
Jest to jakiś sposób na życie i odrzucając moje obiekcje związane z wielkością miejsca zamieszkania zostałby tylko jeden powód, dla którego ta opcja jest raczej niemożliwa. Ale za to bardzo poważny powód - po prostu brak perspektyw, głównie jeśli chodzi o pracę. Pewnie, jakieś tam szanse na jej znalezienie są, ale jednak niewielkie. Pewnie mogłabym pracować w jakiejś firmie, choć raczej nie w Miasteczku, aczkolwiek przypuszczam, że praca nie spełniałaby do końca moich oczekiwań. Jeśli chodzi o Franka to w zasadzie szanse na zatrudnienie byłyby co najwyżej w Opolu. 

To oczywiście też byłoby jakieś rozwiązanie - przeprowadzić się do Opola, które jest 40 km od Miasteczka. Mielibyśmy rodziców bardzo blisko. Ale w zasadzie co by nam to dało poza tym? Opole to nie jest miasto naszych marzeń, więc skoro są inne możliwości, to po co w ogóle brać pod uwagę przeprowadzkę właśnie tam, gdzie i tak nikogo nie znamy a samo miasto zdecydowanie nie ma aż takich możliwości jak Poznań, czy Warszawa. Ja do Opola nic nie mam, nie mam żadnych negatywnych skojarzeń z nim, ale wśród większośc moich znajomych pokutuje opinia, że wylądowanie tam to swego rodzaju porażka - że ktoś się chciał wyrwać z Miasteczka lub Przymiasteczka, ale okazało się, że nie stać go na więcej. Kilkoro moich znajomych z liceum trafiło tam przez przypadek na studiach, czuli się bardzo pokrzywdzeni i chcieli się jak najszybciej wyrwać, co im się udało. 
Z kolei inni się tam przeprowadzili już po studiach, więc to kwestia oczekiwań a także tego jak się komu życie układa pewnie...  W każdym razie ja raczej nie patrzyłabym na to z perspektywy jakiejś porażki (zresztą myślę, że teraz też się inaczej myśli niż w czasach liceum) i gdyby nagle przede mną stanęła jakaś dobra wróżka i powiedziała, że oto daje mi i Frankowi w Opolu dobrze płatną pracę, w której będziemy się czuli spełnieni, tylko muszę się zdecydować w ciągu 10 minut, to chyba bym się zdecydowała (a na Gdańsk na przykład niekoniecznie w tych okolicznościach :)) 
No ale dobrej wróżki jak nie było, tak nie ma, a Franek mówi o tym, że chciałby zamieszkać w Miasteczku a nie w Opolu, więc ta opcja odpada.
A w Miasteczku z kolei raczej szans na pracę by nie miał - ani jako kierowca komunikacji miejskiej, ani jako kucharz :)
Inna sprawa, że jestem przekonana, że Miasteczko tak bardzo mu się podoba głównie dlatego, że tak jak mnie, kojarzy się z weekedami, urlopem i błogim lenistwem :) Inaczej byłoby, gdyby tam żył na co dzień. Frustrowałby się, że niczego nie można załatwić po południu, że nie ma za bardzo gdzie chodzić i że wszyscy ludzie go znają, choć inni jego nie :) Franek często mówi, że ta specyficzna miasteczkowa mentalność mu nie przeszkadza - rozumiem go, bo mnie też nie przeszkadza aż tak bardzo. Ale tylko dlatego, że potrafię się od tego odciąć - nie przejmuję się tym, że na pewno są osoby, które o nas gadają (bo że gadają to pewne, takie mają hobby! :)), tym, że jakaś obca baba potrafi zaczepić nas i powiedzieć, że ładne mamy firanki w oknach (!), że sporo ludzi jest zwyczajnie zawistnych i fałszywych. Naprawdę można się tym nie przejmować i nie żyć problemami innych ludzi, moja rodzina nigdy nie angażowała się w te wszystkie układy i układziki, plotki i konflikty, niemniej jednak zdecydowanie wolę anonimowość, jaką daje większe miasto - nawet takie jak Podwarszawie. Czuję się po prostu bardziej swobodnie. Myślę, że Franek tak się czuje w Miasteczku, bo nie łączą go z nim żadne wspomnienia, nie zna ludzi, tym bardziej więc nie interesuje go, co sobie gadają :)

Czasami popuszczam wodze fantazji i zastanawiam się, jakby to było, gdybyśmy tam zamieszkali. Zdecydowanym plusem jest bliskość mojej rodziny a także fakt, że bez problemu moglibyśmy tam kupić mieszkanie, nawet bez kredytu. Ale na tym chyba plusy się kończą :) Owszem, jest mi ta bardzo dobrze, sielsko i tęsknię za tym miejscem, ale wiem, że to dlatego, że bywam tam tylko w warunkach urlopowych, które rządzą się zupełnie innymi prawami :) Mam świadomość, że męczyłabym się tam na dłuższą metę. Kiedy jadę tam sama na wakacje, nie przeszkadza mi, że siedzę w domu z Wikingiem i prawie nigdzie nie wychodzę. Ale przecież zwariowałabym, gdyby nagle okazało się, że tak wygląda moja rzeczywistość - bez pracy, bez faceta (gdyby z jakiegoś powodu Franka z nami nie było), ciągle na garnuszku rodziców... Prowadziłabym takie samo życie, które przez ostatnie trzy tygodnie mnie zachwycało i relaksowało, a w tym wypadku stałoby się moim jarzmem. 
A nawet gdybyśmy mieli tam zamieszkać we trójkę - myślę, że za bardzo już przywykłam do myśli, że duże miasto daje po prostu ogrom możliwości, zarówno jeśli chodzi o pracę, jak i o rozrywkę i formę spędzania czasu wolnego.

Fajnie jest sobie pogdybać i powyobrażać sobie, jakby to było zamieszkać znowu w Miasteczku ze swoją rodziną. Ale jednak te przemyślenia nigdy nie wychodzą poza sferę gdybania właśnie :) Nigdy nie braliśmy tego na serio pod uwagę, więc i Wy nie bierzcie tej notki na serio :) Lubię się czasami nad tym pozastanawiać, a ostatnio myślałam o tym szczególnie często. Ale właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że urok Miasteczka tkwi właśnie w tym, że tylko tam bywam i się relaksuję. Jasne, że człowiek się może przyzwyczaić do życia wszędzie (coś o tym wiem ;)), ale skoro nie ma takiej potrzeby, to po co mamy sobie zabierać nasze sielskie miejsce relaksu? :)

Na koniec dodam, że syndromu może już nie mam, ale tęsknię jeszcze bardzo za tym co było jeszcze parę dni temu, wspomnienie tamtej codzienności jeszcze są świeże. Wiem, że zbledną i zapomnę, ale na razie tej sielanki mi brak :)

31 komentarzy:

  1. I małe miasteczka i duże miasta mają swoje plusy i minusy. Jednak jak ma się już rodzinę, na którą trzeba zarobić, to wiecej plusów mają te duze maista- bo i większe szanse na pracę i większe szansę na lepszą pracę niz gorszą, wiecej przedszkoli, żłobków, wiecej miejsc do spędzania wolnego czasu. Większe możliwości- po prostu.

    Mieszkam od urodzenia w mieście powiatowym, czyli niby nie takim aż najmniejszym. Ale bezrobocie dramatyczne, bez znajomosci nie ma nie tylko pracy w urzedach czy biurach, ale nawet w marketach! Mężczyzna to jeszcze jakąś pracę znajdzie, ale kobieta? Naprawdę ciężko. Co do przedszkoli i żłobków- żłobka publicznego to nawet nie ma, natomiast prywatne kosztuje 800 zl na miesiac, a biorac pod uwage, że jesli już u nas praca to raczej za najnizsza krajowa, to większosc wypłaty idzie własnie na żłobek. Przedszkola to owszem, i publiczne i prywatne. Wolny czas? Latem super- mamy jezioro w centrum miasta, mamy kawiarnie z ogródkami. No dobra,w zasadzie to tylko dwie:P Mamy jedno kino, do którego jak już chce sie isc, to ciezko znalezc coś "rodzinnego", w sensie repertuar dla dzieci. Ostatnio miałam cheć iść w trojke wlasnie do kina- niestety nie było na co;/ Latem jeszcze funkcjonuje amfiteatr, są jakieś koncerty, zabawy. Ale zimą... Zimą to miasto umiera. We dwoje to jeszcze można iść do kawiarni czy do kina, ale z dzieckiem? Naprawdę rozrywek brak;/ Plusem takiego miasta jest natomiast to, że nie ma kolejek w urzedach, wiele spraw załatwia sie od ręki, gdzie wiem, że w Poznaniu jakieś numerki, rezerwacje.

    W dużym mieście nigdy nie mieszkałam (Krzychu mieszkał) i teraz też nie bedziemy mieszkać, ale do Poznania będzie naprawdę blisko. Niemniej jednak, choć nie mieszkałam, to widzę, że w dużym mieście jest zupełnie inaczej. Już nawet nie mówię o pracy, ale choćby o tych rozrywkach- Zoo, kino, które nie gra tylko jednego filmu:P, różne atrakcje tematyczne czy okazjonalne, dużo miejsc dla dzieci. jest w czym wybierac. Zresztą Tobie nie muszę tłumaczyć, przecież Ty tam mieszkałas:D No ale z minusów, to odległości- mieszkając w Wągrowcu jest blisko wszędzie- do mamy mam 5 minut drogi pieszo, do urzedów tak samo. Do lekarza już dalej, jakiś kwadrans. Wszedzie blisko. W Poznaniu juz tak nie bedzie.

    Będzie żał tego Wągrowca. Bo nie będe już mieć 5 minut do mamy i Darii. Ale musimy myślec o swojej przyszłosci. Na co mi magister przed nazwiskiem jesli to w Wągrowcu kompletnie nic mi nie da? I to nie jest tylko moje subiektywne odczucie, mi tak powiedziano wprost w Urzedzie Pracy...

    Ty jesteś wykształcona i do tego masz spore doświadczenie, może nawet byś w Miasteczku dostała pracę, ale raczej nie tak płatną jak w większym miescie. A nie oszukujmy się, pieniadze w życiu się liczą i to bardzo. Nie dziwię się więc Wam, ze obieracie taki, a nie inny kierunek. Trzeba być tam, gdzie jest szansa na rozwój. Takie czasy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to zdecydowanie prawda, że w dużym mieście jest zwyczajnie więcej możliwości, żeby zapewnić dzieciom różnorodność zajęć dodatkowych, tak, że mogą same wybierać, w którym kierunku chciałyby iść. Z drugiej strony w mniejszym mieście czas płynie wolniej.. Wszystko więc ma plusy i minusy ;) Chyba zależy co kto lubi. Ja kiedyś myślałam sobie, ze dziecko jest łatwiej wychować w mniejszym mieście, teraz sama nie wiem. Myślę, że faktycznie dobrze jest mieszkać tak na obrzeżach dużego miasta jak Ty (no i ja ;)), choć to wiąże się też z utrudnieniami jeśli chodzi o dotarcie na miejsce itp. Ale jednak dostęp do tych rozrywek, zajęć dodatkowych itp jest istotny.

      Rozumiem Cię, takie zmiany są bardzo trudne, ale ja dość szybko się przyzwyczaiłam i myślę że u Ciebie też tak będzie :)

      Usuń
  2. W każdym miejscu można sobie jakoś życie ułożyć jak się musi, ale miasto rzeczywiście daje bardzo dużo fajnych możliwości na pracę, rozwój itp. Aczkolwiek Kraków po tylu latach już się dla mnie trochę skurczył, coraz częściej mam poczucie, że to co mogłam zaczerpnąć z tego miasta, już zaczerpnęłam i bardzo chętnie wyprowadziłabym się do jeszcze większego miasta po nowe perspektywy, inspiracje i świeże spojrzenie na życie. Tylko, że odstrasza mnie trochę, że trzeba byłoby zostawić stare kąty i zaczynać wszystko od początku
    Jutrzenka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, zgadzam się z Tobą. Chyba jestem tego całkiem dobrym przykładem zresztą ;)
      W pewnym sensie Cię rozumiem, chociaż w moim przypadku było inaczej i ja nie czulam, że w Poznaniu już wyczerpały się dla mnie możliwości. Aczkolwiek teraz rzeczywiście widzę ich więcej w Warszawie.
      No tak, jak się jest przywiązanym do miejsca to bardzo trudno podjąc taką decyzję...

      Usuń
  3. Od urodzenia mieszkam w Wielkim Mieście. Osobiście nie chciałabym mieszkać w grajdołku, ale w Warszawie też nie ;) Będąc w Warszawie odniosłam wrażenie, że jeżdżę dookoła, bo z autobusu ciągle widziałam Pałac Kultury za oknem. Warszawa mnie właśnie poraża tymi swoimi odległościami. Myślę jednak, że gdyby sytuacja zmusiła człowieka do przeprowadzki do grajdołu, albo Warszawy człowiek chcąc nie chcąc pewnie prędzej, czy później by przywykł. Mam zagranicznych znajomych, którzy w swoim życiu mieli 18 przeprowadzek! Mam też dwie koleżanki/znajome: jedna studiując w dużym mieście nie chciała wrócić do swojej rodzinnej miejscowości (pochodziła z malutkiej wioski ciut za Suwałkami, prawie przy granicy), jednak dostała pracę w Suwałkach i tam musiała wrócić, natomiast druga z dużego miasta przeprowadziła się właśnie do Gdańska można by powiedzieć, że w pogoni za miłością. Więc nigdy, nie wiadomo, gdzie los rzuci ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też kiedyś myślałam, że nie chciałabym mieszkać w Warszawie :) Ale życie lubi nas sprawdzać.W każdym razie ja myślę, ze naprawdę do wszystkiego można się przyzwyczaić tylko po prostu trzeba postępować tak, żeby czuć się szczęśliwym i spełnionym i nie robić niczego wbrew sobie.

      Usuń
    2. Całe życie powtarzałam, że nie zamieszkam nigdy w Warszawie... a teraz? Chyba nie wyobrażam sobie gdzie indziej zamieszkać... no ewentualnie w jakiejś podwarszawskiej "wiosce" :)
      Tu jest całkiem inne życie, więcej możliwości, lepszy rozwój... patrząc nawet w obecnej chwili mnóstwo zajęć dla dzieci... na Podkarpaciu tego nie było.

      Usuń
    3. No właśnie, to mniej więcej podobnie jak ja. Chociaż nie wiem, czy faktycznie nie mogłabym teraz zamieszkać nigdzie indziej :) po prostu się przyzwyczaiłam i nie chciałabym zmian. Zdecydowanie jest tutaj więcej możliwości, choc w Poznaniu akurat też nie jest z tym źle.

      Usuń
  4. Też wolę miasto, też głównie z tych samych powodów chociaż dużym minusem jest dla mnie hałas, teraz tak uważam, wcześniej jakoś mi nigdy nie przeszkadzał. Wybralismy mniejsze miejsce zamieszkania ze względu na ceny domów i wyboru, którego w mieście było brak. Bo zarobki w mieście czy poza miastem sa takie same w moich okolicach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, wiem o czym piszesz z tym hałasem. Ja teraz mieszkam na obrzeżach Warszawy i jak przyjeżdżam do Poznania to hałas mnie niesamowicie irytuje a przecież kiedyś zupełnie nie zwracałam na niego uwagi!
      To fajnie, że zarobki są takie same, natomiast ceny mieszkań już inne w mniejszym mieście. W Polsce tak nie jest, a szkoda.

      Usuń
  5. Jak to nie znasz nikogo w Opolu? :-D

    OdpowiedzUsuń
  6. Moje miasto nie jest bardzo duże, ale należy do aglomeracji, więc nie musi mi zapewniać pracy ani rozrywek, bo mogę sobie szybko podjechać do miasta obok. Jako dziecko nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej. :) Miasto nie jest też szczególnie piękne, ale mieszka się w nim dobrze, a mieszkania są tańsze niż w Katowicach czy Gliwicach. Ogólnie na Śląsku żyje mi się wygodnie, dlatego też musiałabym mieć poważniejszy powód (czyli partner albo możliwość dużo lepszej pracy), żeby myśleć o wyniesieniu się.
    W małej miejscowości nie chciałabym mieszkać z tych samych powodów, co u Ciebie – bo nie ma perspektyw, nie ma możliwości. Słyszałam, że młodzi lekarze czasami myślą o takich dziurach, bo tam ich brakuje, pewien znajomy też akurat znalazł idealną pracę dla siebie w małej rodzinnej miejsowości, z której wyjechał na studia, ale to szczególne przypadki. :) Nie wyobrażam sobie życia w okolicy, gdzie wokół są tylko wsie i małe miasteczka, bo to musi być uciążliwe, a ja jestem przyzwyczajona, że mam wszystko pod ręką. Są ludzie, którzy bardzo sobie chwalą przeprowadzkę na wieś, ale to są wsie, z których nie ma problemu dotrzeć do większego miasta albo wręcz są prawie jak dzielnica, w takiej to i ja bym mogła.
    Gdybym musiała zamieszkać w Warszawie, pewnie nie byłby to wielki problem, ale ideał to tez nie jest, za daleko z jednego końca na drugi i z obrzeży do centrum, chociaż to też zależy gdzie dokładnie się trafi. Teraz też ludzie szybciej pokonują 30 km niż ja 15, bo muszę się przebić na drugą stronę miasta… Obecnie przebywam w mieście o liczbie ludności jak Warszawa: odległości są spore, wszędzie są tłumy i wiecznie jest duży ruch na drogach, a w mojej okolicy i tak nic nie ma. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście taka opcja jest bardzo wygodna i wcale nie dziwię się, że jest Ci dobrze tam, gdzie mieszkasz :) Wygoda to jest bardzo istotna sprawa.
      Ja też już sobie nie wyobrażam życia w otoczeniu samych malych miasteczek i wsi, naprawdę za bardzo przyzwyczaiłam się do możliwości, jakie daje duże miasto.
      Oj tak, w Warszawie naprawdę jest wszędzie daleko, ale masz rację - ja mieszkam niby pod Warsawą, a do centrum docieram szybciej niż znajome z niektórych warszawskich dzielnic...

      Usuń
  7. Mnie przyszło żyć w takim miasteczku, choć gdybym miała wybierać, to wolałabym taki koniec świata, jak mój dom rodzinny ;) moje miasteczko jest co prawda inne, niż Twoje (nie ma większych problemów ze znalezieniem pracy, inna sprawa to rodzaj pracy i wysokość zarobków; jest kino przeżywające swój renesans; dużo zajęć typu fitness, zumba, spinning, siatka, piłka nożna itp.), więc jeśli chodzi o poziom rozwoju to jest całkiem dobrze. Jeśli chodzi o miejsce do życia, to ja wolałabym wieś (i dojazdy do pracy do miasta położonego gdzieś nieopodal). W przypadku większych miast, to stolica byłaby dla mnie za duża, chyba by mnie przytłoczyła ;) Trójmiasto z kolei by mi odpowiadało (tak myślę :P). Idealne miasto takie większe to to, w którym studiowałam, tam jednak jest kiepska sytuacja na rynku pracy.
    Każdemu odpowiada co innego, grunt, żeby odnaleźć się w otaczającej nas rzeczywistości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, miasteczko miasteczku nierówne i oczywiscie zdarzają się takie, które się ciągle rozwijają i oferują dużo możliwości. Zdaje się ze w miasteczkowym domu kultury też są rózne zajęcia - tańce, zumba itp, ale ja bym się tam nie czuła dobrze, kwestia towarzystwa.. Jednak już się przyzwyczaiłam do anonimowości i jest mi z nią dobrze :)
      Ja do Trójmiasta nic nie mam, tylko za daleko by bylo ;)
      Właśnei, ja też uważam, że najważniejsze to umieć się odnaleźć.

      Usuń
  8. Twoje rozważania są mi bardzo bliskie, nawet ostatnio wspomniałam w komentarzy, że też przeprowadziłam się do Poznania z małego miasta. I myślę podobnie jak Ty, lubię tam przyjeżdżać w wakacje czy na święta, ale nie mogłabym tam zamieszkać.
    Wiele osób narzeka na anonimowość dużego miasta, ale ja ją uwielbiam.
    Myślę, że Franek jako rodowity Poznaniak nie do końca sobie zdaje sprawę z tej ciemnej strony małych miejscowości, którą my znamy od podszewki.
    W każdym razie Poznań jest moim ideałem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, ja też uwielbiam anonimowość dużych miast. To jest naprawdę piękne i nigdy nie czuję się samotna w wielkim mieście, raczej jest na odwrót jeśli już :)
      Tak, też myślę, że Franek nie do końca wie o co chodzi i nawet możliwe, że mieszkając tam teraz, nie dowiedziałby się, bo w tym się chyba czasami trzeba wychować.
      Dla mnie kiedyś też był. Ale teraz powiem Ci, że dostrzegam wiele jego mankamentów choćby w takich prozaicznych sprawach. Choć nie znaczy to, że ideałem jest dla mnie z kolei Warszawa :)

      Usuń
  9. Margaretko a o co chodzi z wpisem Małgorzaty i Łukasza bo mi taki wyskoczył a teraz go nie ma ???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była pomyłka :) Cały czas z doskoku kopiuję archiwum i czasami mi się data nie zmieni niechcący.

      Usuń
  10. Jako osoba doświadczona powiem Ci tak: na młode lata lepsze duże miasto, na stare mieścinka niewielka, gdzie wszędzie blisko i swojsko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że masz rację. Tylko ta niewielka mieścinka jeszcze musiałaby oferować jakieś rozrywki, żeby nie trzeba było siedzieć w domu ciągle :)

      Usuń
  11. Jako, ze obecnie mieszkam "na wsi", to mam porownanie i bardzo, albo to bardzo chcialabym zyc w takim miasteczku jak moje (mysle, ze pamietasz jakie, bo bylas tam przy okazji na wakacjach). Kiedys na nie narzekalam, a teraz mysle zupelnie inaczej. Jest tam wszystko oprocz kina, z praca nienajgorzej, co i rusz sie rozwija, do Warszawy niedaleko, wiec czego chciec wiecej. W samej Warszawie nie chcialabym zyc, bo dla mnie jest za duza i za szybka, a znow moja mama sie tam wychowala i chcialaby wrocic ;) Kazdemu jak widac potrzeba co innego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, Twoje miasteczko to mi się bardzo podobało, więc nawet nie jestem obiektywna ;P
      Ja sama nie wiem.. Mieszkam tuż pod Warszawą, więc z jednej strony jest cisza, z drugiej trochę denerwują mnie dojazdy. Ale z kolei jakbym mieszkała w Warszawie to też dojazdy by mnie wkurzały ;) Więc czekam co los podsunie póki co..

      Usuń
  12. Zawsze ciągnęło mnie do miasta... Pochodzę ze wsi. Na studiach licencjackich mieszkałam w niewielkim 40tys. miasteczku z niesamowitą historią i przyrodą. Czułam się tam wspaniale. Na magisterkę wybrałam się do Krakowa, gdzie również jakoś się odnalazłam. Niestety w wyniku nieprzychylnych mi zdarzeń 3 lata temu, znów wylądowałam w rodzinnej miejscowości i jak na razie udało mi się wyrwać stamtąd jedynie do pobliskiego miasteczka również 40tys. ale już bez historii i zupełnie bez przyrody... Czuję się tak jakbym utknęła... Czuję niemoc. Bezsilność. Niestety, też brak porozumienia z K. bo jemu ta miejscowość odpowiada. Ja przez to, że już kiedyś liznęłam innych miejsc, mam silną potrzebę wyrwania się. Miałabym odwagę zamieszkać ponownie w Krakowie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie kiedyś nawet nie tyle ciągnęło, co było oczywiste, że na studia trafię do dużego miasta. Chyba nawet się specjalnie nie zastanawiałam nad tym.
      Szkoda, ze tak się czujesz w swoim obecnym miejscu zamieszkania :( To rzeczywiście może być problem, zwłaszcza, że K. ma inne zdanie, ale różnie w życiu bywa, może jeszcze los coś dla Was wykombinuje, a może polubisz to miejsce :)

      Usuń
  13. A ja marzę o tym, by zamieszkać na wsi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie wieś to chyba byłaby dobra tylko na jakieś wakacje, nie na co dzień :)

      Usuń
  14. Duże miasto to więcej możliwości ,małe - nie odpowiada młodym ludziom. Sama mam takie porównanie i po oderwaniu się od małej miejscowości nic mnie nie zmusi, bym kiedyś tam wróciła. Jak przeprowadzka, to na lepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy, znam również młodych ludzi, którym mieszkanie w małym mieście odpowiada. Pewnie to kwestia oczekiwań.

      Usuń