*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 12 listopada 2015

Towarzyskie dziecko.

Meldujemy się z Poznania tym razem :) Przyjechaliśmy wczoraj rano, w sam raz, żeby się załapać na paradę z okazji imienin ulicy :) Tradycji więc stało się zadość, bo od paru lat nie opuszczam tego wydarzenia. Tym razem towarzyszył nam Wiking, choć jeszcze niewiele go interesowało i kiedy Franek wziął go na barana, żeby lepiej widział, to zdecydowanie największą atrakcją sprawiającą mu masę radości był sam fakt tego, że siedział tacie prawie na głowie, niż to, co się działo wokół :) Ciekawe, czy w przyszłym roku będzie już na to zwracał uwagę...

Udało nam się już wczoraj zaliczyć pierwsze spotkanie towarzyskie - z ulubionym kuzynem Franka i jego rodziną. Spotkaliśmy się najpierw na mieście a potem przyjechali do nas trochę posiedzieć. Było jak zawsze bardzo miło, a Wiking był zachwycony perspektywą zabawy z dalekim kuzynostwem i nie przeszkadzało mu nawet, że dzieci są od niego starsze o pięć i osiem lat ;)

Wiem, że wielokrotnie wspominałam o tym, że Wiking jest bardzo towarzyskim dzieckiem i zdecydowanie ożywia się i ma lepszy humor, kiedy wokół niego jest dużo ludzi. W tych naszych wojażach po Polsce to się tylko potwierdza. Naprawdę nie ma sytuacji, żeby mały czuł się onieśmielony, przestraszony albo żeby się rozpłakał. Nie wiem jeszcze na ile rozpoznaje pewne osoby - na przykład naszych rodziców a swoich dziadków, bo zwykle w pierwszej chwili po prostu intensywnie im się przygląda (choć zdarzyło się, że od razu się uśmiechnął, ale to zazwyczaj przychodzi  jednak później), ale z "obcymi" nie ma również żadnego problemu. "Obcymi" czyli takimi osobami, które nam są mniej lub bardziej bliskie, ale on widzi je po raz pierwszy bądź drugi w życiu (ale pierwszy był już bardzo dawno temu). Na przykład taka sytuacja: na Wszystkich Świętych pojechaliśmy na grób dziadków i wstąpiliśmy po drodze do dalekiej cioci. Odkąd pamiętam tamten dom był zawsze domem otwartym, kręciło się po nim pełno ludzi, zawsze ktoś tam był. Gdy byłam mała onieśmielało mnie to i nie czułam się tam dobrze, bo byłam skrępowana obecnością dalekiej rodziny. Teraz mi to nie przeszkadza i lubię się spotkać z dawno niewidzianymi krewniakami, choć przecież więzy krwi już są bardzo słabe między nami (ciocia to kuzynka taty). Kiedy weszliśmy do domu, jak zawsze było tam sporo ludzi - w większości dzieci cioci z rodzinami. Weszłam pierwsza do pokoju, z Wikingiem na ręku i jeszcze całkowicie ubrana. Tymczasem moi rodzice i siostra zatrzymali się, żeby się rozebrać. Zawahałam się chwilę, co zrobić i wtedy z pomocą przyszedł mi mąż kuzynki, który powiedział, żebym dała mu Wikinga, a sama poszła się rozebrać. Tak też zrobiłam. Obawy kuzynki, że Wikuś nie będzie chciał do jakiegoś obcego faceta iść na ręce były zupełnie bezpodstawne :) Naszemu dziecku wcale to nie przeszkadzało, a już na pewno nie przeszkadzało mu, że został rozebrany z kurteczki przez żonę kuzyna z kolei :) Nowa ciocia od razu go porwała i to prawie dosłownie, bo po jakichś 10 minutach zabrała go na piętro pokazać jakieś zabawki i nawet ja w tym momencie się zastanawiałam, czy jak Wiking straci mnie z oczu, to się nie przestraszy, ale okazało się, że nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia :) Dzięki temu mogłam spokojnie się rozebrać, zjeść a potem jeszcze przygotować jedzenie dla Wikinga.

Wikuś naprawdę może przechodzić z rąk do rąk i wcale mu to nie przeszkadza. Bardzo mnie to cieszy, bo choć kiedy jesteśmy sami, czasami naprawdę trzyma się kurczowo moich nóg, to przynajmniej w towarzystwie mogę trochę odsapnąć. Chyba bym się załamała, gdyby się okazało, że nawet wśród wielu ludzi jedyną istniejącą osobą dla Wikusia jest mama :) Oczywiście w ferworze zabawy ma momenty, kiedy sobie o mnie przypomina, przychodzi wtedy do mnie, wyciąga rączki i chce się troszkę poprzytulać, ale potem znowu idzie do kogoś innego. Dzięki temu z kolei ja wiem, że nie zapomniał o mnie tak zupełnie i nie czuję się zaniedbana :))

Zawsze się bałam, że jak będziemy mieszkać z Frankiem z dala od rodziny, to Wiking będzie rósł w przekonaniu, że na świecie nie ma innych ludzi niż mama i tata i że będzie się bał każdej obcej twarzy. Jakże się cieszę, że moje obawy się nie sprawdziły. Na pewno ma znaczenie to, że od początku jeżdżę z nim wszędzie, spotykam się z ludźmi i generalnie istnienie Wikusia nie jest dla mnie żadną przeszkodą do wyjścia z domu. Ale pewnie geny też swoje zrobiły. Oboje z Frankiem lubimy się spotykać z rodziną i znajomymi, ja jestem typem wybitnie towarzyskim, więc się dziecku udzieliło. On podobnie jak ja nie lubi być sam, nawet pozornie :) Bo nie boi się pójść na pięterko z ciocią, którą przed chwilą zobaczył pierwszy raz w życiu, ale za to kiedy ostatnio w naszym mieszkaniu oddalił się nieco ode mnie i Franka, to się rozpłakał :) Wiking bawił się w pokoju moją dużą piłką do fitnessu - piłka większa od niego, ale bardzo ją lubi. Zwykle staje przy niej i sobie ją popycha - czasami na czworaka, czasami robi sobie z niej chodzik. Ostatnio tak sobie chodził, ze wyszedł do przedpokoju. I nagle się przestraszył i rozpłakał, bo zobaczył, że nikogo obok nie ma :) Biedaczek.

Jeśli chodzi o "prawdziwych" obcych, to Wiking też nie ma z nimi problemu. Choć zazwyczaj zachowuje się w stosunku do nich podobnie jak my - czyli ignoruje ich :) Chyba, że ci zwracają uwagę na niego - uśmiechają się, zagadują... Zwykle albo się przygląda z zainteresowaniem, albo odwzajemnia uśmiech. Generalnie nie przeszkadza mi, gdy ludzie się do niego uśmiechają, ale nie lubię kiedy za bardzo nas zaczepiają a już w ogóle wkurza mnie, gdy próbują się do Wikinga za bardzo zbliżać. Kiedyś denerwowało mnie zaglądanie do wózka, ale to było jeszcze za czasów, kiedy jeździliśmy gondolą. Nie wspominając nawet o wtrącaniu się, ale to już temat na zupełnie inny czas :)

Cieszy mnie, że Wiking jest taki towarzyski i że nie ma problemu z tym, żeby go komuś zostawić albo żeby iść z nim tam, gdzie będzie dużo nowych ludzi. Wiem, że różnie bywa i czasami dzieci jak są starsze to nagle się to im zmienia i zaczynają się bać, ale mam nadzieję, że jednak się tak u nas nie stanie.

10 komentarzy:

  1. Jak jesteście w Poznaniu to gdzie mieszkacie? U rodzicow Franka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślałam, ale złupiałam jak przeczytałam "do nas trochę posiedzieć". Ale mniejsza z tym:)

      Wiem, że się powtarzam, ale Patryk miał tak samo. Był kontaktowy i towarzyski. Szedł do każdego. I dobrze, że nasze takie dzieciaki są, gorzej jakby czepiały się tylko maminej spodnicy:)

      Usuń
    2. Użyłam takiego sformułowania, bo w taki sam sposób się umawialiśmy.

      Spoko, możesz się powtarzać, wiesz co myslę o Patryku, więc nie obraziłabym się, gdyby Wiking wyrósł na podobnego chłopca :)
      Tak, ja się bardzo cieszę, że nie tylko mnie się Wiking trzyma.

      Usuń
  2. Może i zdarzy się taki etap, że będzie bardziej wstydliwy, ale myślę, że przy tak towarzyskich rodzicach nie ma szans, żeby wyrósł na iskierka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różnie to bywa, więc nie wykluczam, że będzie czas, kiedy będzie miał trochę mniej śmiałości, bo to chyba nawet w pewnym momencie dość naturalne, że mały czlowiek dzieli ludzi na znajomych i obcych :) Ale też wydaje mi się, że już chyba takim absolutnym maminsynkiem nie będzie :)

      Usuń
  3. Fajne są takie ,,cygańskie'' dzieci! Rzadko jednak pierwsze są tak towarzyskie. Tym większy szacun dla Was!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tego samego określenia użyła własnie żona tego kuzyna :)
      A wiesz, to chyba w genach na WIkinga przeszło, bo ja byłam starsza, a też byłam jako dziecko bardziej towarzyska, a moja młodsza siostra tylko do mamy ciągle chciała.

      Usuń
  4. Myślę, że albo duże znaczenie mają geny, albo nie ma reguły ;)
    Są dzieci, które zaraz na widok obcej twarzy uruchamiają syrenę alarmową, są takie, które chodząc do przedszkola nie umieją się przystosować, nie złapią kontaktu i się wstydzą podejść do rówieśników, a są też takie, które mieszkając tylko z mamą i tatą łakną towarzystwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wobec tego jestem dziwnym przypadkiem, bo zawsze byłam towarzyska a do przedszkola się nie mogłam za nic przyzwyczaić :) A może po prostu moje przedszkole było do kitu...

      Usuń