*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 23 listopada 2015

Pierwsze kroki i poweekendowy niepokój.

Zapomniałam ostatnio podzielić się naszą radością z faktu, że Wiking postawił pierwsze zupełnie samodzielne kroki :) Wcześniej udawało mu się zrobić jakiś jeden kroczek, ale tego nie liczyliśmy, a w piątek zrobił ich dokładnie osiem. Niestety ominęło mnie to, bo w tym czasie byłam w kuchni i to Franek był świadkiem tego wydarzenia, ale nie szkodzi, bo od tamtej pory już zdarza się to Wikusiowi coraz częściej.

A tymczasem mamy za sobą weekend w kuchni :) Tak to można określić, bo sporo czasu ostatnio tam spędziliśmy. W sobotę gotowaliśmy porządny obiad, dla siebie i Wikinga (zupka ogórkowa - Wiking był zachwycony), a na wczoraj mieliśmy zaproszonych gości. Odwiedził nas mój były Asystent z żoną. Chcieliśmy ich porządnie ugościć i nie iść na łatwiznę. W związku z tym upiekłam ciasto (chyba drugie albo trzecie z moim życiu :P) - szarlotkę śmietanową na kruchym cieście, a poza tym zrobiliśmy dwie sałatki - jedną z makaronem razowym, drugą z kaszą kuskus, a potem jeszcze na ciepło serwowaliśmy bruschettę z masełkiem ziołowym zapiekaną z farszem pieczarkowo-paprykowo-cebulowym i odrobiną żółtego sera oraz "kebab" z kurczaka z piekarnika z sosem jogurtowo-ziołowym :) 
Muszę przyznać, że nawet nam to wszystko wyszło całkiem smacznie, mimo, że poza sałatkami, przyrządzaliśmy te dania po raz pierwszy. Jestem więc z nas zadowolona, bo okazuje się, że w kuchni odnajdujemy się całkiem nieźle (no, Franek to w końcu kucharz z zawodu, ale już dawno nie praktykował przecież, poza codziennością kuchenną :)). Jestem też bardzo zadowolona z Wikinga, który jakby nie było bardzo nam pomagał samym faktem, że pozwolił nam to wszystko przygotować :) Przez większość czasu bawił się grzecznie w drugim pokoju i obserwowaliśmy go z kuchni dzięki lustrze, które jest w przedpokoju. Oczywiście trochę mu się nudziło tak ciągle samemu, więc przychodził czasami do nas i bawił się trochę na macie w przedpokoju oraz w kuchni, na co pozwalaliśmy do momentu, kiedy odpaliliśmy piekarnik. Wtedy zrobiło się trochę trudniej, bo Wikuś miał zakaz wchodzenia do kuchni, a to oczywiście spowodowało, że koniecznie chciał do niej wchodzić. Musieliśmy więc trochę częściej odrywać się na zmianę od naszych czynności, żeby zabawić czymś Wikinga, ale i tak uważam, że poszło nam całkiem nieźle, bo wyrobiliśmy się prawie ze wszystkim. Prawie, bo nie do końca ogarnęliśmy mieszkanie, tak, jakbyśmy chcieli, ale w sumie przy Wikusiu to i tak syzyfowa praca, więc spoko :)

Popołudnie było bardzo udane, przyjemnie spędziliśmy czas na pogawędkach. Wiking też już był zadowolony, bo wszyscy siedzieliśmy razem z nim w pokoju. 
Dzisiaj niestety czuję się trochę gorzej i nieco opuścił mnie optymizm, którego byłam pełna przez ostatni tydzień. Po pierwsze chodzi o to, że dociera do mnie, że już za chwilę koniec tego magicznego urlopowego czasu, po drugie, dzisiaj to Franek ma więcej spraw do załatwienia takich jak badania okresowe - swoje i naszego samochodu :P A co za ty idzie, ja po staremu zostałam w domu. I to właśnie chyba po raz kolejny uświadomiło mi, że ja po prostu czuję się szczęśliwa, kiedy coś robię i kiedy realizuję jakiś nasz plan. Może to brzmi śmiesznie, ale tak, właśnie to mnie uszczęśliwia. Najlepiej oczywiście, kiedy te plany są nasze wspólne. No i dziś tak mi trochę łyso właśnie, bo nie zawsze da się działać na całego, czasami trochę trzeba spasować. Choć w gruncie rzeczy, to przyznam, że sama nie do końca jestem pewna, skąd się akurat dziś we mnie ten niepokój wziął. Czekam aż mi przejdzie. W końcu i tak najbliższe dni zapowiadają się obiecująco, bo nawet mimo tego, że w środę Franek kończy urlop, to idzie do pracy tylko na dwa dni, potem ma wolny weekend, następnie idzie cztery dni do pracy, piątek ma wolny, a na weekend przyjadą moi rodzice. Potem dwa tygodnie i znowu wolne :) Nie wiadomo tylko, co nowy rok nam przyniesie i to rzeczywiście trochę niepokoi, choć przecież powinnam się chyba już do tych wiecznych niewiadomych przyzwyczaić...

23 komentarze:

  1. Podaj albo daj linka do tego przepisu na szarlotke, bo sama nazwa ze z czyms smietanowym brzmi smakowicie:)))

    No to jednak Wiking zaczął chodzic przed pierwszymi urodzinami:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak tak, też mnie szarlotka zainteresowała:P

      Usuń
    2. Superowo! Gratuluję pierwszych samodzielnych kroczków, teraz będzie dopiero pomykać a jakatfrajda na dworzu będzie :)

      Usuń
    3. Nie mam linka, bo to nie był przepis z internetu :) Ogolnie był prosty - szukałam czegos nieskomplikowanego, szybkiego i do czego nie będę musiała kupować dodatkowych składników.
      To była szarlotka na kruchym ciescie - ok 800g (myslę, że gramatura może być też według potrzeb) jabłek trzeba obrać i pokroić w kostkę, skropić sokiem z cytryny i dodać ok posiekanych 150g orzechów włoskich. Odlozyć około jedną szklankę tych jabłek a resztę położyć na kruchym cieście. Piec w piekarniku 30 min w temp 200st. Ale mi się trochę wierzch przypalił (choć później było ok, więc może tak miało być), więc trzeba pilnować.
      Potem wlewa się śmietanę kremówkę (pół szklanki, ale ja dałam 180g) zmiksowaną z trzema jajkami i ok 120 g cukru i zapieka jeszcze około 35 min. Po wyjęciu z piekarnika, posypać pozostałą ilością jabłek i wiórkami kokosowymi.
      Ciasto dość łatwe i smaczne, chociaż trochę rozczarowałam się tą śmietanką, bo myślałam, że bardziej ją będzie czuć - ale to chyba było bardziej po to, żeby sie wszystko kupy trzymało i bylo bardziej mokre :)

      Usuń
    4. Iza, no tak, wszystko na to wskazuje, bo teraz już codziennie robi po trochę kroczków, myślę, że wkrótce dojdzie do wprawy.

      Antylia, dzięki w imieniu Wikinga :) Szkoda że teraz zimno na dworze będzie, ale za to jak przyjdzie wiosna, to już będzie biegał ;)

      Usuń
  2. To super, że spotkanie się udało i udało Wam sie troche oderwać myśli od codzienności :-) ja uwoelbiam wszystkie sałatki, wiec jakbyś miała kiedyś czas to poprosiłabym o przepis na tą z makaronem. Lubie robić dania z przepisow juz . A że jestem makaronowym maniakiem, to musiałam poprostu musiałam spytać i poprosić o ten przepis :-) pozdrawiam serdecznie. Iskiereczka :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę się udało :) I fajnie, bo przecież nie znaliśmy się zbyt dobrze na gruncie prywatnym - a jednak dobrze nam się rozmawiało i naszym drugim połówkom również :)

      Rozumiem Cię, bo ja też jestem makaronowym maniakiem :) Uwielbiam sałatki makaronowe. Jeśli o tę chodzi, to jest sałatka z makaronem razowym (najlepiej kokardki) i rukolą. Do tego dodaje się mozzarellę, pomidory (mogą być koktajlowe) kukurydzę z puszki i trochę orzechów włoskich. Poza tym w przepisie były suszone pomidory, ale nie wiem, jak to smakuje, bo ja kiedyś nie miałam i zastąpiłam je... śliwami w occie i od tamtej pory zawsze robię tę sałatkę ze sliwkami. Wszystko polewa się sosem - ocet balsamiczny, oliwa z oliwek, czosnek, bazylia i ja dodaję jeszcze odrobinę zalewy ze śliwek.
      Pozdrawiam również:)

      Usuń
    2. Dziekuje bardzo :-) pewnie wypróbuje przy najbliższej okazji :-)

      Usuń
    3. Smacznego ;)
      I daj znać, jak wypróbujesz :)

      Usuń
  3. Brawo dla Wikusia! ;)
    Kochane macie dziecko, że potrafi tak się sam zabawić i pozwolić rodzicom wykonywać obowiązki. Mmm a te dania brzmią smakowicie ;) ja właśnie szukam inspiracji do zrobienia czegoś dobrego, bo w sobotę robimy sobie andrzejki ze znajomymi i też myślę co by tu przygotować ;p

    Dla mnie wcale nie brzmi to śmiesznie, po prostu to, że wypełniasz plany, cele wywołuje u Ciebie satysfakcję, dzięki czemu jesteś szczęśliwa, ja to tak odczuwam czasami :)

    Faajnie, że Franek będzie miał wolne święta ;) Mój K. też ma teraz urlop, z tym że już od 13.11 i aż do końca listopada, ale jeszcze grudniowego grafiku nie znamy a szkoda,bo ciekawa jestem jak w tym roku wypadną u nas święta .
    Hm tak sobie teraz myślę co do tego ostatniego zdania, że nigdy nie wiadomo co przyniesie przyszłość. Nawet jeśli ktoś miałby nie wiadomo jak bardzo ustabilizowane życie to i tak zawsze, w każdym momencie może stać się coś nieoczekiwanego co wszystko zmieni. Dlatego ta niewiadoma może nie jest wcale taka zła? Może właśnie pozytywnie Was ten rok zaskoczy, czego Wam życzę, no ale na noworoczne życzenia jeszcze będzie czas :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Nie wiem, jak się zachowują inne dzieci, bo nie mam za bardzo porównania, ale często wydaje mi się, że on jest i tak wyjątkowo ruchliwy i nie potrafi się długo zająć jedną rzeczą, więc w sumie wydaje mi się, że to nic nadzwyczajnego, ale może jednak się mylę i może naprawdę jest wyjątkowo kochany :))) W każdym razie rzeczywiscie nie możemy narzekać, bo sporo w domu udaje nam się zrobić kiedy jesteśmy we dwójkę - wręcz jest tak, że Wiking naprawdę lubi jak my się krzątamy i sprzątamy, bo jest wtedy bardzo zadowolony.
      No to życzę udanych poszukiwań przepisów i fajnej imprezy w sobotę :)

      Pewnie masz rację, że tak właśnie jest - taki mam typ osobowości, że lubię tę realizację planów i zamierzeń.

      Normalnie Franek na pewno nie miałby w tym roku wolnego na święta, bo rok temu wyjątkowo dostał urlop. Ale trochę w tym wypadku zakombinował (choć należy mu się tak czy inaczej) i po prostu zostawił sobie urlop ojcowski na sam koniec, a że musi go wykorzystać do 7 stycznia, to nie ma innego wyjścia, musi mu to wypaść w święta :)

      W sumie rzeczywiscie chyba to co piszesz brzmi całkiem rozsądnie i nawet dość pocieszająco... Moze racja, że czasami niewiadoma nie jest taka zła.

      Usuń
    2. No właśnie ja to tak pisałam w kontekście innych dzieci, które znałam nawet mojego brata, pamiętam jak nie dawał mamie nic zrobić bo ciągle trzeba było zwracać na niego uwagę i zagadywać bo inaczej płakał ;p

      Dziękujemy ;))

      Aa takie kombinacje, ale dobrze faktycznie pomyślane ;) no ja się właśnie obawiam, że K. w tym roku też nie będzie miał wolnego, bo w tamtym miał wolną Wigilię i 1 dzień świąt, więc ciężko mi uwierzyć, żeby dali i w tym roku ;/

      Usuń
    3. To miło czytać :) Szczególnie, że na początku Wiking był z kolei dużo bardziej absorbujący od innych noworodków.

      Od początku właściwie Franek tak planował :) Bo wiedzieliśmy, że nie będzie miał wolnych świąt, tak to jest w tych firmach że zazwyczaj się dostaje święta wolne co drugi rok, podobnie wakacje.

      Usuń
  4. Wiking szybko zabrał się za chodzenie :) Błażej miał dobrze ponad rok kiedy jakimś cudem oderwał się od mebli i przeszedł sam kilka kroków. Ale on był bardzo ostrożnym dzieckiem, chyba z własnej winy nigdy się nie przewrócił, a samodzielnego chodzenia się bał, nie wiadomo czemu. Jeszcze chwila i Wiking będzie zapierniczał jak mały samochodzik :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba ma to po mnie, bo ja też zaczęłam chodzić mniej więcej w dziesiątym/jedenastym miesiącu życia. Ale dzieci spokojnie mają na to czas do 14go miesiąca, po prostu Wiking dość szybko zabrał się za wstawanie i raczkowanie, więc jakoś się musiał rozwijać :P
      O to Wiking ostrożny raczej nie jest :P Wszędzie wlezie, dosłownie wszędzie! Wczoraj zaczął się wspinać nawet na drabinę, na której stał Franek i poprawiał firanki!

      Usuń
  5. no i poszedł w długą .... no to macie teraz przerypane, wszędzie będzie właził :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ee, przerypane to my mamy odkąd raczkuje i wstaje, a więc już od czterech miesięcy :P Myślę, że teraz już chyba gorzej nie będzie :)

      Usuń
  6. Brawo Wiking! Ciocia wiedziała, że to już lada dzień ;-)
    A co do niepokoju, korzystaj Małgoś z tego fajnego czasu. Jeśli coś trudnego ma przyjść, to i tak przyjdzie. Nie warto sobie psuć humoru na zapas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ;)) Ja miałam takie podejrzenia, chociaż nie nastawiałam się, bo różnie to bywa, są dzieci, którym tak dobrze się raczkuje, że nie mają ochoty chodzić :))

      Pewnie masz rację... Dobrze napisane, postaram się skorzystać z tej rady :*

      Usuń
  7. No to teraz zacznie się gonitwa za synem:)
    http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gonitwę już mamy odkąd zaczął raczkować i wspinać się na wszystko, więc myślę, że gorzej już nie będzie :)

      Usuń