*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 9 grudnia 2015

Znowu towarzysko.

Dobry nastrój mnie nie opuszcza. To znaczy miałam przez krótką chwilę wrażenie, jakby się oddalał, ale trwało to raptem jakieś cztery godziny i potem wróciło wszystko do normy :) 
Wczoraj mieliśmy bardzo miły i towarzyski dzień. Franek co prawda w pracy. Ale Wiking i ja wybraliśmy się do Adasia i jego mamy Agnieszki. Wspominałam już o nich w notce sierpniowej. Od tamtej pory nasza relacja trochę się zmieniła. Poznałyśmy się lepiej i nasze spotkania nie polegają już tylko na wspólnym spacerze i obgadaniu spraw związanych z karmieniem piersią, ulewaniem albo wspomnieniami z porodówki ;) Teraz rozmawiamy już o wszystkim i przychodzi nam to bardzo naturalnie. Gadamy sobie o pracy, o znajomych, o mężach, o jakichś doświadczeniach z przeszłości a nawet o polityce :) Nie spotykamy się jakoś bardzo często - po prostu z braku czasu. Zwykle wypada to raz, dwa razy na tydzień, bo w inne dni któraś z nas ma jakieś swoje sprawy do pozałatwiania. Ale kiedy się już umawiamy to zwykle na pół dnia. Teraz już odwiedzamy się w domach. Dobrze czujemy się w swoim towarzystwie i to jest chyba najważniejsze, bo w takim wypadku te spotkania nie służą tylko zabiciu czasu, ale są po prostu przyjemnością. Poza tym zawsze można coś zrobić w czasie, kiedy jedna osoba zajmie się obydwoma chłopakami -wczoraj na przykład Aga musiała coś zrobić, więc ja przez chwilę zajęłam się Adasiem i Wikingiem. W trakcie tego spotkania okazało się też, że w piątek będę musiała gdzieś wyjść bez Wikinga, a Franek jednak nie zdąży dojechać przed moim wyjściem. Zastanawiałam się na głos, jak tę kwestię rozwiązać i wtedy Agnieszka zaproponowała, że jeśli to jest kwestia godziny-dwóch, to przecież może się zająć Wikingiem i przez ten czas jakoś sobie da radę :) Byłam jej bardzo wdzięczna za tę propozycję i być może w przyszłości rzeczywiście przy jakiejś okazji z niej skorzystam. Ale ostatecznie przypomniałam sobie, że przecież w piątek będzie u nas Dorota, więc nie będzie problemu, bo ona się Wikingiem zajmie do powrotu Franka :)
To jest oczywiście kolejny powód mojego dobrego samopoczucia. Jutro przyjeżdża do nas Dorotka! Już się nie możemy doczekać, zwłaszcza, że u niej dużo się dzieje i musi nam wszystko opowiedzieć. Tylko czasu niestety będzie na to mało, bo już w piątek musi wyjeżdżać. Dorota oprócz wykładów w Szczecinie ma jeszcze zajęcia w Łodzi i tak kursuje po całej Polsce. Ale zawsze to chociaż dwa dni spędzone razem. Dobre i to :) I tak ważniejsze jest dla mnie to, że jednak spotykamy się z regularnością - co dwa miesiące Dorota nas odwiedza.
Poza tym pogadałam sobie wczoraj przez telefon z (już nie) hiszpańską Karoliną. W sumie to już nie pamiętam, co Wam na jej temat pisałam. Wspominałam chyba, że zdecydowała się wyprowadzić z Hiszpanii i wrócić do Polski, ale nie wiem, czy aktualizowałam te dane? W każdym razie Karolina od miesiąca pracuje w Warszawie :) Teraz ma sporo na głowie, bo jeszcze przeprowadzka i dodatkowe zajęcia w jakiejś szkole językowej, ale wstępnie umówiłyśmy się na kolejny weekend. Przyjedzie do nas i zrobi nam hiszpańską tortillę :) Dosyć długo rozmawiałyśmy o różnych sprawach i w pewnym momencie Karolina powiedziała, że jak już urządzi do końca swój pokój to musimy wpaść z Wikingiem, bo będzie się gdzie bawić. A potem dodała jeszcze, że jak coś to chętnie z nim zostanie, jeśli na przykład będziemy chcieli z Frankiem iść do kina :) Proszę bardzo, w takich momentach zaczynam wierzyć w to, że te wszystkie moje zmartwienia, że jesteśmy tu zupełnie sami i w nagłych wypadkach nie mamy się do kogo zwrócić o pomoc są zupełnie niepotrzebne i jakoś się wszystko rozwiąże. Bo na przykład teraz - wydawało mi się, że nie będę miała co zrobić z Wikingiem, a w ciągu paru godzin okazało się, że pojawiły się trzy rozwiązania :)
Wracając do Karoliny - kiedy skończyłam rozmowę, bardzo dziwnie się czułam :) A to dlatego, że przez ostatnie osiem lat komunikowałyśmy się ze sobą głównie mailowo. A tu nagle taka luźna gadka przez telefon - już zapomniałam, że z Karoliną się tak fajnie rozmawia :) Warto było pielęgnować tę naszą znajomość przez te wszystkie lata od ukończenia studiów, pomimo sporej odległości, choćby po to, żeby dziś przekonać się, że fajnie nam się rozmawia i że obie czekamy z niecierpliwością na kolejne spotkanie, które jest zapowiedzią bardzo przyjemnie spędzonego czasu.

Ludzie jednak są mi bardzo potrzebni do szczęścia :) Zwłaszcza życzliwi ludzie. O tym sobie wczoraj wieczorem rozmyślałam i przyszła mi nawet do głowy kolejna notka na ten temat. Ale poza tym pomyślałam sobie też, że w gruncie rzeczy, odkąd pojawił się Wiking intensywność naszego życia (mojego i Franka) wcale się nie zmieniła. Nadal jesteśmy zabiegani, ciągle coś załatwiamy, ciągle gdzieś jedziemy, ciągle coś robimy. I co najważniejsze - ciągle się z kimś spotykamy. Prawie każdy weekend mamy zajęty, w ciągu tygodnia też się z kimś widujemy. Lubimy to i Wiking chyba też polubił, bo jego zachowanie zdecydowanie wskazuje na to, że ma naturę tak samo towarzyską jak my :)

23 komentarze:

  1. Fajnie mieć taką bratnią dusze jak ta mama Adasia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo fajnie :) Nie wiem jeszcze co prawda, czy to na pewno taka bratnia dusza na dłużej, ale na teraz na pewno :)A resztę czas pokaże.

      Usuń
  2. Oo ;) Wspominałaś chyba właśnie parę notek temu gdzieś tam w jednym zdaniu, że hiszpańska Karolina znalazła tu pracę i już wtedy pomyślałam, że to tym bardziej dobrze, że w razie czego będziesz miała życzliwą osobę, którą znasz już dłużej i która w razie takich awarii będzie skłonna do pomocy. :) Z mamą Adasia to też przyjemna historia i fajnie, że ta znajomość też w taką dobrą stronę się rozwinęła, że macie siebie i do pogaduch, do spędzania czasu jak i do takiej drobnej pomocy ;)
    Nie dziwię się Twojemu dobremu nastrojowi w takich okolicznościach :)) I jak widać sprawy czasami same się tak poukładają, żeby było dla nas dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie nie pamiętałam już, czy wspominałam, czy nie. W każdym razie cieszymy się oboje z Frankiem, bo chociaż i tak nie ma wcale dużo czasu na częste spotkania, to zawsze jest świadomość, że ktoś bliski w Warszawie mieszka.

      Też się cieszę, że ta Agnieszka okazała się osobą, z którą nadajemy na tych samych falach, bo przecież różnie bywa.

      Mam nadzieję, że sie dalej będą tak ukladały wobec tego :)

      Usuń
  3. Takie towarzyskie życie może Wam wyjść tylko na dobre ;) nikt się nie nudzi, a Wiking uczy się obcować z innymi ludźmi. Pewnie kiedyś, jak go wyślesz do przedszkola (o ile macie taki zamiar ;)), to nie będzie miał problemu z adaptacją ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się wydaje, że na złe raczej nie wyjdzie :) Ciekawa jestem właśnie, jak to wpłynie na Wikinga, chociaż poki co nie widać, żeby go te częste towarzyskie spotkania męczyły, a wręcz przeciwnie :)

      Usuń
  4. Codziennie się przekonuję, że ilu ludzi tyle opinii ;)

    Jak godzicie życie towarzyskie z codziennym życiem? Ja wciąż słyszę, że ludzie mający dzieci na nic nie mają czasu, tym bardziej na tego typu spotkania, natomiast bezdzietni nie mają nic do roboty, więc swobodniej tym wolnym czasem dysponują.

    Czy (już nie) hiszpańska Karolina uczy w szkole językowej, jako lektor, czy się uczy, jako uczeń?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nieprawda, to mit tworzony przez matki, które chcą pokazać całemu swiatu jak to ciężko mieć dziecko. Ostatnio na jednym z blogów przeczytałam, że kobieta mająca syna w wieku identycznym, co Patryk, nie ma czasu zjesc obiadu i wypić ciepłej kawy. w życiu w to nie uwierzę. To tylko próba kreowania wizerunku matki, która niby pracuje 24 na h. Oczywiscie co innego jak ktoś ma na przyklad 3ke dzieci albo nawet i jedno ale chore czy uposledzone, to zupełnie inna sprawa, jednak w normalnej sytuacji to ten brak czasu jest wyimaginowany. Mająć kilkulatka w domu można naprawdę wiele rzeczy zrobić dla siebie, można też spotykać się z koleżankami itd. Nawet mając dziecko w wieku Wikinga też można. Nie dziwie się więc, że Margolka znajduje na to czas, bo ja też go miałam:)

      Usuń
    2. Ale te opinie to odnośnie czego? Wolnego czasu? :)

      Tak, wiem, kiedyś mi napisałaś "korzystaj póki możesz i nie narzekaj na brak czasu" w takim kontekście, że jak będę miała dzieci to już na nic go nie będzie :)
      Po prostu godzimy :) Nie umiem powiedzieć jak bo to się po prostu dzieje, nie mamy jakiegoś specjalnego patentu opracowanego :)Zresztą oprócz tych spotkań mamy jeszcze czas na to, żeby poczytać, posiedzieć przy komputerze, pograć w gry i na bieżąco zajmować się domem. Myślę, że to kwestia organizacji. W każdym razie zawsze mówiłam, że wkurza mnie, jak mnie wszyscy straszyli że nic nie będę mogła robić przy dziecku.

      Jest lektorem. Ona w Hiszpanii kilka lat pracowała jako nauczycielka angielskiego.

      Usuń
    3. Iza, nie wiem, czy to kwestia tego, że te matki chcą pokazać, jak trudno jest mieć dziecko. Prawdę mówiąc właśnie wydaje mi się, że tacy rodzice poświęcają się absolutnie i całkowicie swoim dzieciom i robią to z przyjemnością (nie postrzegają tego jako czegoś złego czy właśnie jako poświęcenia) zapominając niejako o swoich potrzebach (albo stwierdzając, ze już ich nie mają)
      Ja jestem w stanie uwierzyć, że można nie mieć czasu wypić tej kawy, bo wiem, ze niektórzy naprawdę nie mają na nic czasu - nawet na zjedzenie obiadu, nie mówiąc juz o jego ugotowaniu. Ale tak to sobie po prostu zorganizowali. Właśnie ja myśle, że wszystko jest kwestią organizacji. Kiedy nie mieliśmy jeszcze Wikinga to też często słyszałam od innych, jak ja to robię, że pracuję i jeszcze chodzę codziennie na aerobik, czytam i szydełkuję.

      Usuń
    4. Myślę, że osoby,które na każdym kroku podkreślają , że nie mogą nawet chorować, że zimna kawa, obiad itd, to odczuwają to właśnie jako poświęcenie. I koniecznie chcą, by cały swiat wiedział o tym meczeństwie:) Kobiety kiedyś to trójkę dzieci miały minimum, do tego nie było pralek, zmywarek i innych sprzetów, a mimo to dawały rade.

      Wszystko jest kwestią organizacji.

      Usuń
    5. Ja właśnie nie jestem taka pewna, czy oni tak to widzą. To znaczy - może i tak, ale dla nich to jest pozytywne. W sensie tak powinno być, że się w pełni dziecku poświęcają.
      Akurat nie mam takich doświadczeń, żebym odnosiła wrażenie, ze jak ktoś mi mówi, ze nie ma na nic czasu, to chodzi mu o to, żeby się tym męczeństwem podzielić. raczej odnoszę wrazenie, ze to takie głoszenie prawdy która została im objawiona :)

      DOkładnie to napisałam :)

      Usuń
    6. Też mi się wydaje, że to kwestia organizacji. Tylko, że takie poglądy słyszę od innych, że jeśli ktoś ma dziecko to nie ma czasu nawet iść do WC, ale chyba już nie przesadzajmy ;)

      Usuń
    7. No widzisz, więc sama sobie odpowiedziałaś na pytanie jak to godzimy :)
      A co do toalety - nie jest tak, ze nie ma czasu, ale może być tak, że jest to trudne z innych powodów. Wiking na przykład czasami nie chce zostać sam w pokoju a z kolei w łazience zagląda tam, gdzie nie powinien.

      Usuń
    8. A ja się nie zgodzę. Wszystko zależy od tego w jakim wieku jest dziecko oraz jakie ono jest. Na początku macierzyństwa nie miałąm czasu wyjść do toalety, bądź musiałam to odkładać w czasie, bo były inne, ważniejsze kwestie do ogarnięcia. I nie uważam, by to była li i wyłącznie kwestia organizacji, bo można sobie wszystko perfekcyjnie zaplanować, a krzyczące dziecko zniweczy te zamierzenia. Takiemu noworodkowi nie wytłumaczysz, że Twoje siku zajmie tylko chwilę. Poza tym zdarzają się sytuacje, w których wiele spraw się komplikuje na raz - czytaj godzinne karmienie, płacz, zmiana pieluchy, przebieranie i mnóstwo innych rzeczy, podczas gdy ty jesteś głodna, obiad w lesie, a poranna kawa jest zimna, bo nie było kiedy wypić. Pranie czeka, nie mówiąc już o innych czynnościach. Tak się dzieje, kiedy dziecko jest bardzo małe i uważam to za zupełnie normalną sytuację, na pewno nie taką, której należałoby się wstydzić. Mając np. miesięcznego syna mogłam sobie organizować dzień jak tylko chciałam, ale co z tego, kiedy jego karmienie zabierało mi większość doby, a płacz utulałam czasami przez długie kwadranse. Dlatego nie wszystko jest kwestią organizacji. Nie, kiedy mówimy o dzieciach, którym nie da się jeszcze wytłumaczyć, i które potrzebują nas bezwzględnie przez cały czas. Teraz moje dziecko ma 9 miesięcy i zupełnie inaczej to wygląda. Obecnie owszem, jestem w stanie sobie wszystko zaplanować mniej więcej tak, jakbym chciała i zazwyczaj to wychodzi. Ale dziecko jest większe, nie uzależnione już tak wyłącznie ode mnie. To wielka różnica.

      Usuń
    9. Ale ja myślę, że my tutaj nie rozmawiamy o takich sytuacjach,(a już na pewno nie ja :)) tylko jednak już o rodzicach, którzy się oswoili z tym, że mają dziecko i że to dziecko ma już przynajmniej kilka miesięcy - tak jak Wiking (bo melanii zapytała konkretnie o nas). Wydaje mi się, że przez pierwsze dwa, trzy miesiące nikt (z normalnymi poglądami:)) nie będzie zadnej matce zarzucał, że narzeka na brak czasu. To naturalne, że z nową sytuacją trzeba się najpierw oswoić i poznać swoje dziecko, które jako noworodek też ma inne oczekiwania. Ja co prawda z perspektywy czasu nie mam poczucia, że się z niczym nie wyrabiałam, wydaje mi się, że paradoksalnie miałam całkiem sporo czasu i tęsknię do tych godzinnych karmień, kiedy czytałam stosy książek :), ale doskwierały mi inne sprawy i początkowo nie umiałam się zorganizować. No ale właśnie w sumie ja to sprowadzam do organizacji :) Później już było mi łatwiej, jak sobie wszystko poukładałam i paradoksalnie łatwiej było mi rano skorzystać z łazienki, kiedy Wiking miał 3 miesiące niż teraz :) Co nie zmienia faktu, że miałam inne problemy wtedy, które utrudniały mi funkcjonowanie i chociaż ja akurat wyszłam do ludzi kiedy Wiking miał dwa miesiące, to nie dziwi mnie kiedy jakaś mama opowiada, że zdobyła się na to dużo później, tak jak nie dziwi mnie, że żali się, że nie ma na nic czasu. Ale tak jak mówię, to w przypadku tych pierszych miesięcy z dzieckiem - a to nie trwa wiecznie i myślę, że nie da się ciągle funkcjonować na takim okresie warunkowym i trzeba coś z tym zrobić. Dlatego uważam, ze w przypadku matek i w ogóle rodziców dzieci starszych to już naprawdę kwestia organizacji. Chodzi mi po prostu o to, że ciągle słyszałam, jak to nie będę miała czasu na to albo na tamto a naprawdę stwierdzam teraz, że ja bardzo dużo rzeczy robię i moje nie straciło na intensywności.

      Usuń
    10. Ale wiesz, tak jeszcze dodam, ze w sumie przynajmniej dwie świeżo upieczone mamy w moim otoczeniu by się nie zgodziły z tym co napisałaś, bo one mają teraz czasu aż nadto przy swoich miesięcznej i trzymiesięcznej córeczce :P Pisałam kilka notek temu, że byłam w szoku, ile te dzieci potrafią spać, bo ja z Wikingiem nigdy tak nie miałam :)

      Usuń
  5. Fajnie, że masz takie poczucie, że jest na kogo liczyć w razie czego, nawet jeśli takiej potrzeby nie będzie, to jednak dobrze jest mieć tę świadomość :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Być może to jest tylko namiastka, bo przecież to dotyczy raczej tylko awaryjnych sytuacji, ale to i tak dużo w naszej sytuacji :)

      Usuń
  6. Dobre relacje z ludźmi ładują akumulatory ;-)

    OdpowiedzUsuń