*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 3 stycznia 2016

Pożegnanie z 2015.



Przecież, że musi być podsumowanie! Jakże by inaczej? :P
No to jaki był ten 2015 rok? Niezwykły – to na pewno. Takiego roku jeszcze nigdy nie miałam. Był on bardzo nietypowy  pod wieloma względami – prowadziłam zupełnie inny tryb życia, doświadczałam nowych emocji, uczyłam się, jak to jest być mamą...

Nie da się chyba podsumować inaczej minionego roku, jak pisząc, że upłynął mi on pod znakiem macierzyństwa. Rozpoczęłam go w szpitalu, w oczekiwaniu na Wikinga, o którym już wiadomo było, że przyjdzie na świat wcześniej niż to było prognozowane, nie było wiadomo tylko, o ile wcześniej. Tydzień później byliśmy już razem i rozpoczęliśmy oboje - a właściwie „obytroje” z Frankiem - nowy rozdział w naszym życiu. Bywało różnie, o czym doskonale wiecie, bo dzieliłam się tutaj większością moich przemyśleń, doświadczeń i odczuć.

Styczeń wspominam dość dobrze. Choć wtedy wydawało mi się, że Wiking wcale nie śpi i jest bardzo nietypowym noworodkiem, z perspektywy czasu stwierdzam, że nie było wcale aż tak źle. Z sentymentem myślę o tamtych dniach. Potem było trochę gorzej – luty i pierwsza połowa marca jawią mi się jako bardzo trudne dla mnie miesiące, przede wszystkim pod względem psychicznym. Byłam zmęczona i smutna. Ale o dziwo, kiedy czytałam sobie notki z tamtego okresu, żeby się przygotować do tego podsumowania, stwierdziłam, że i tak wcale nie było tak źle! Owszem, pisałam o trudnych momentach, ale w gruncie rzeczy, przez większość czasu nie wydawałam się aż taka załamana i zrezygnowana, jak sobie to teraz wspominam. To bardzo ciekawe, bo zazwyczaj miałam tendencję do idealizowania przeszłości, a tym razem zrobiłam coś odwrotnego :) Tamten czas był dla mnie bardzo dziwny. Byłam często tak bardzo smutna, tak dużo płakałam, a jednocześnie nie potrafiłam znaleźć przyczyny mojej złej formy. Dziś też nie potrafię. Choć dziś wydaje mi się, że jednak rzeczywiście dopadł mnie ten słynny baby blues. Wtedy się z tego podśmiewałam, bo twierdziłam, że gdybym była w dołku psychicznym przez hormony, to na pewno bym o tym wiedziała. Dzisiaj jednak uważam, że w dużej mierze nie byłam wtedy sobą. Ale oczywiście nie zwalam całej winy na hormony – na pewno swój udział w tym wszystkim miał również fakt, że moje życie się tak bardzo zmieniło i początkowo miałam problem, żeby to zaakceptować w pełni.

W marcu zaczęłam jeździć z Wikingiem na spotkania z innymi mamami i to bardzo dobrze mi zrobiło.  Nie wróciła jeszcze dawna margolka, ale trochę odżyła. W kwietniu przyszła wiosna i było mi lepiej. Potem Franek miał urlop, więc większa część maja upłynęła mi szybko i bezboleśnie. Ale i tak ten czas mniej więcej do pierwszej połowy lipca dłużył mi się i kojarzy mi się w dużej mierze z odliczaniem. Ciągle na coś czekałam, „zaliczałam” dzień za dniem, starałam się funkcjonować jak najlepiej, sama siebie podnosiłam na duchu i całkiem nieźle mi to szło. Ale przyznaję, że trochę się męczyłam. Przełom nastąpił w lipcu. Wyjechałam z rodzicami na wakacje, ale przede wszystkim Wiking skończył pół roczku i stał się zupełnie innym dzieckiem. Nauczył się siadać i raczkować, był bardziej kontaktowy i obcowanie z nim od tamtej pory zaczęło mi sprawiać dużo więcej radości. Tak jest do dziś, choć tak naprawdę każdy dzień jest lepszy od poprzedniego. Sierpień wspominam wspaniale, to był czas, kiedy chyba po raz pierwszy poczułam czym tak naprawdę jest radość z macierzyństwa. Potem miałam krótki i dość lekki w przebiegu kryzys wrześniowy, a w październiku na całego zakochałam się w Wikingu i tak mi zostało do dzisiaj! :) Druga połowa roku minęła mi bardzo szybko, a listopad i grudzień to już tylko śmignęły nie wiem kiedy. Cieszyłam się obecnością mojego synka i tym, że spędzamy razem czas.  Wiking coraz mniej przypominał bezradnego niemowlaka, a z dnia na dzień stawał się bardziej samodzielnym małym chłopczykiem i to zdecydowanie bardziej mi odpowiadało. 

Powtórzę się po raz kolejny – nie jestem stworzona do bycia matką niemowlaka. A ponieważ dziecko uznawane jest za niemowlę do ukończenia pierwszego roku, uściślę, że nie jestem stworzona do bycia matką niemowlaka poniżej szóstego miesiąca życia :) Oczywiście na pewno nie bez znaczenia jest też fakt, że ja sama także się zmieniłam. Nauczyłam się wielu rzeczy, zaakceptowałam zmiany, zrozumiałam pewne sprawy. Myślę, że ta zmiana w moim odczuwaniu to wypadkowa kilku różnych czynników. Najważniejsze jednak, że nastąpiła i że poszła w dobrym kierunku. Sama dostrzegłam ją w moich notkach, bo z czasem stałam się bardziej świadoma swojego macierzyństwa, lepiej radziłam sobie z Wikingiem i ze swoimi emocjami. Mimo, że od samego początku darzyłam swoje dziecko ogromnym i szczerym uczuciem, dopiero z czasem potrafiłam o tym pisać i stałam się bardziej wylewna a moje opowieści o Wikusiu stały się cieplejsze. Potrzebowałam po prostu tego czasu.

Niemniej jednak, w tym roku byłam nie tylko matką. Jak już wiecie z przedostatniej notki, udało mi się zrealizować całkiem sporo wcześniejszych założeń. Zrobiłam sporo dla siebie i jestem z tego bardzo dumna. Ale po to była tamta notka, żebym się już dzisiaj nie powtarzała :) 
Muszę przyznać, że rok 2015 trochę mnie zmienił. Wydaje mi się, że to mimo wszystko zmiana na lepsze. Stałam się jeszcze bardziej zorganizowana, nauczyłam się wykorzystywać każdą wolną chwilę jak najbardziej efektywnie. Poza tym chyba nabrałam dystansu do otaczającego mnie świata a to z kolei pomogło mi choć trochę rozprawić się z moją tendencją do martwienia się na zapas. Mam nadzieję, że mi się to utrzyma... Zmieniłam też podejście do wielu spraw - czasami istotnych, innym razem do drobiazgów. 

Niestety miniony rok nie był najlepszy dla mnie i Franka jako małżeństwa. Nie chodzi o to, że było jakoś bardzo źle. Było... normalnie, prozaicznie, bez większych uniesień. Szara rzeczywistość nas trochę chyba przygniotła. Oczywiście, że było wiele pięknych chwil, ale generalnie brakowało mi trochę długotrwałej sielanki, która wcześniej była częścią naszej codzienności. Franek na pewno sprawdził się jako ojciec a także był dla mnie ogromnym wsparciem. Bez niego byłoby mi naprawdę bardzo trudno. Z drugiej jednak strony, trudy codzienności bardzo go męczyły - wracał z bardzo obciążającej pracy i nie mógł tak po prostu sobie odpocząć odcinając się od wszystkiego. Franek zawsze bardzo źle reagował na zmęczenie, a w tym roku się to nasiliło i niestety często był rozdrażniony i w złym nastroju. Być może w innych okolicznościach machnęłabym na to ręką i przeczekała, ale tym razem wyjątkowo źle to znosiłam. Pewnie nie raz za bardzo naciskałam i niepotrzebnie drążyłam temat. Poza tym moje różne nastroje też na Franka na pewno dobrze nie działały, więc oczywiście nie jestem bez winy. Ten rok pod tym względem był zdecydowanie gorszy od kilku poprzednich, ale też nie mogłabym powiedzieć, że to była katastrofa. Wydaje mi się, że wiele spraw za bardzo wyolbrzymiam. 
Mam nadzieję, że to, co gorsze, jest już za nami. Zdaję sobie sprawę z tego, że każde małżeństwo musi od czasu do czasu zaliczyć spadek formy oraz z tego, że ten spadek u każdej pary wygląda trochę inaczej.
Aczkolwiek z drugiej strony, w tym roku mieliśmy wyjątkowo dużo okazji, żeby cieszyć się swoim towarzystwem i spędzać czas razem. Franek miał aż cztery razy w ciągu roku dłuższy urlop podczas którego ładowaliśmy akumulatory naszego związku. To daje łącznie ponad osiem tygodni pięknych chwil, podczas których byliśmy razem i nadrabialiśmy ten gorszy czas :)

Rok 2015 był dla mnie rokiem bardzo towarzyskim. Częściej niż kiedykolwiek wcześniej przyjmowaliśmy u siebie gości, a ponadto zawarłam wiele nowych znajomości. Tak naprawdę udzielałam się towarzysko bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i dobrze mi z tym było :) 
Zdrowotnie też było całkiem nieźle, bo poza dwoma epizodami z problemami z żołądkiem, nic mi nie dolegało. Nie dopadło mnie nawet żadne poważniejsze przeziębienie. Do tego szybko doszłam do siebie po porodzie, a ciąża nie poczyniła spustoszeń w moim organizmie. Co więcej z zadowoleniem stwierdziłam, że figurę po porodzie mam lepszą niż kiedykolwiek wcześniej :)

Był to także rok bardzo rodzinny. Spędziłam dużo czasu z moimi rodzicami i najbliższą rodziną. Byłam razem z nimi na wakacjach i kilka razy na dłużej wyjechałam do Miasteczka, na co nie mogłam sobie pozwolić już od ładnych kilku lat. Z rodziną Franka też mieliśmy okazję spędzić sporo czasu. Ale przyznać trzeba, że ten rok trochę zmienił nasze relacje z rodzicami Franka. Nadal uważam, że to są wspaniali ludzie i naprawdę trudno o lepszych teściów, ale przyznaję, że trochę gorzej idzie mi dogadanie się z teściową niż to było przed narodzinami Wikinga (jego pojawienie się jest sprawą kluczową), za to poprawiły się moje stosunki (które zresztą dotychczas były w porządku) z teściem.
Niestety śmierć naszej rodziny nie ominęła w tym roku i w maju pożegnaliśmy Franka ciocię :(

Blogowo wypadłam w 2015 całkiem nieźle, choć spodziewałam się zgoła czegoś innego :) Myślałam, że będzie mnie tu mało, a tymczasem pisałam mniej tylko w pierwszych miesiącach, później nadrobiłam, a w ostatnich miesiącach w ogóle ruszyłam pełną parą :) Miałam w głowie mnóstwo pomysłów na notki i ciągle miałam ochotę pisać. Mam wrażenie, że moje blogowanie przeżywało swoisty renesans. Zauważyłam też, że trochę zmieniłam do niego swój stosunek. Zdecydowanie nabrałam zdrowego dystansu do pewnych kwestii i a także nauczyłam się nie przejmować tym, czym zupełnie nie warto się przejmować :) Na ten moment statystyki pokazują, że odwiedziło mnie 473762 osób, ale niestety w ubiegłym roku z wiadomych przyczyn nie spisałam sobie licznika i nie wiem jak to się ma do roku 2014 :) Za to wiem, że pod względem ilości napisanych notek, rok 2015 uplasował się na trzecim miejscu. Gdyby nie ten marny pierwszy kwartał, miałabym szansę nawet dorównać rokowi 2010 :) Zwłaszcza, że nawet wtedy nie pisałam więcej niż 20 notek na miesiąc, a w ostatnich miesiącach ten rekord pobiłam ;)
Co do tematyki - nie rozczarowałam samej siebie. To fakt, pisałam trochę więcej na temat Wikinga niż się spodziewałam - na przykład zupełnie nie myślałam, że będę zdawać comiesięczne relacje z jego postępów :) Ale potem poczułam, że chciałabym gdzieś to utrwalić. Niemniej jednak uważam, że nie zafiksowałam się tylko na dziecku, a tego właśnie chciałam uniknąć. Jasne, moja codzienność się zmieniła i kręciła się wokół niego, ale tego się spodziewałam, i jeśli ktoś myślał, że moje notki, w których będę wspominać o dziecku będą sporadyczne, to na pewno się rozczarował, ale też chyba nie do końca mnie zrozumiał :) Jednak mam poczucie, że o większości spraw pisałam ze swojej perspektywy i to ja jedna byłam w centrum tego bloga, nawet kiedy pisałam o dziecku, bo pisałam o swoich przemyśleniach i emocjach. Oczywiście powstawały też notki dla zainteresowanych, w których opisywałam codzienność Wikinga i jego zachowania, myślę, że wynikało to nie tyle z chęci opowiedzenia o tym, jaki on jest, tylko robiłam to dla porządku :) I dla siebie oczywiście:) Czułam, że bez tego mój blog byłby niekompletny.
W każdym razie przez ten rok moje życie toczyło się wokół dziecka, sztuczne więc byłoby gdybym tego nie opisywała tutaj. Ale jednak pisałam też sporo na inne tematy i czuję się usatysfakcjonowana, bo myślę, że ta wikingowa dominacja nie była jednak fiksacją :) Trudno mi to trochę opisać, w każdym razie chodzi mi o to, że nawet jeśli w centrum był Wiking, to nie na takiej zasadzie, że zniknęła margolka a pojawiła się tylko matka...
Jeśli ktoś to odebrał inaczej... Hmm, chyba trochę żałuję, bo mimo wszystko chciałabym w oczach innych pozostać dawną margolką, która po prostu dostała kolejną życiową rolę... Ale najważniejsze jest jednak dla mnie to, jakie są moje odczucia i że sama nie jestem sobą roczarowana :)
 
***
W kategorii Wydarzenie Roku bezapelacyjnie zwyciężają narodziny Wikinga. Przeżyciem Roku zaś był na pewno poród. Sukcesem Roku jest chyba jego ostatni miesiąc, kiedy to udało mi się sporo osiągnąć, ale jeśli już miałabym skupiać się na konkretach, to zdecydowanie sukcesem jest to, że zostałam przyjęta do nowej pracy i w dodatku znalezienie jej zajęło mi niecałe dwa tygodnie. Szybkie znalezienie niani też było całkiem niezłym osiągnięciem. Trudno wytypować mi zwycięzcę w kategorii Radość Roku, bo wiele miałam tych drobnych radości w ciągu minionych 365 dni:) A to chyba całkiem dobrze o nich świadczy :)Filmem Roku dla mnie jest chyba Everest, który zrobił na mnie duże wrażenie. Z książką jest gorzej, ale chyba najbardziej żyłam sagą o Harrym Potterze, którą to wreszcie (dzięki Wikingowi poniekąd) udało mi się przeczytać do końca. Zaskoczeniem Roku byłam chyba dla siebie ja sama :) Nie sądziłam bowiem, że mam w sobie tyle pięknych uczuć i że będę potrafiła obdarzyć nimi dziecko. Osiągnięcie Roku? Myślę, że moim największym osiągnięciem jest to, że przez większość czasu potrafiłam jednak na bieżąco doceniać to, co się dzieje wokół mnie i cieszyć się tym. Tak właśnie było, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Miałam świadomość, że to są niepowtarzalne chwile i skupiałam się na nich całą sobą.
Pewnie mogłabym tych kategorii jeszcze trochę powymyślać, ale spieszno mi już trochę do zakończenia tej notki. Przecież trzeba w końcu wyjść z przeszłości i zacząć żyć tym, co przed nami :)

To jeszcze raz - jaki był ten rok? Chyba jednak dobry. Nareszcie. Nareszcie po dwuletniej przerwie mogę to powiedzieć. Choć podkreślić należy, że był on jednak bardzo specyficzny. Trudno mi to trochę opisać, ale mam wrażenie, jakbym w tym roku żyła tak trochę obok całej reszty świata. Żyłam swoim życiem, które miało swój własny rytm i toczyło się trochę niezależnie od tego, co się działo wokół. Często wydawało mi się, że jestem totalnie oderwana od rzeczywistości, ale przyznać muszę, że dobrze mi z tym było i właśnie to chyba najbardziej spowodowało, że mogę stwierdzić, że ten rok był dla mnie dobry. Może to właśnie było mi potrzebne? Jeśli tak, to mam nadzieję, że wszystkie pozytywne odczucia i doświadczenia, które zebrałam w tej własnej, alternatywnej rzeczywistości, będą mi towarzyszyły w roku, który się właśnie rozpoczął, a w którym poniekąd wracam do obiegu...
Myślę jednak, że słowo, którego użyłam na początku jest bardzo trafne. Im więcej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jestem przekonana, że ten rok naprawdę był dla mnie niezwykły :) Wydaje mi się, że będę go wspominać latami i długo jeszcze będę pamiętać emocje, których doświadczałam. 

***
Wróżba jajcarska jeszcze nam się nie znudziła i w tym roku też się w nią pobawiliśmy :) Chociaż przyznam, że dość trudno zinterpretować nam to, co znaleźliśmy w naszych jajkach niespodziankach:
Trafiła nam się mniej więcej ta sama seria. Biżuteryjna :P To pierwsze to bransoletka Franka, drugie to mój pierścionek...  Ktoś ma jakiś pomysł, co to może oznaczać? :)) Swoimi domysłami podzielę się przy kolejnej okazji. Również wtedy odpowiem na komentarze pod wczorajszą notką, bo późno się już zrobiło, zależało mi, żeby się z dzisiejszym postem wyrobić, ale już się zmęczyłam :)
Wobec tego: dobranoc! :)

22 komentarze:

  1. Niewątpliwie "niezwykły" to najlepsze określenie co do Twojego roku :) To bardzo dobrze, że żyłas swoim życiem i chwytalas kazda chwilę - moze to jest wlasnie recepta na to zeby nie zawracac sobie glowy hipotetycznymi problemami i martwieniem sie tym co bedzie jutro? :)

    A co do jajcarskiej wrozby to pierwsze co przyszlo mi na mysl to to, ze Wasze zycie niewątpliwie rozkwitnie - o czym swiadcza te kwiatki i bedzie bardzo bardzo kolorowe :) ewidentnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, stwierdziam, że chyba najbardziej to określenie pasuje. Ten rok był tak bardzo inny od wszystkich poprzednich.Myślę, że to jest taka recepta, tylko jednak trudno ją stosować. Na razie mi się udawało, ale nie wiem, czy uda mi się to utrzymać :)

      O, proszę o tym nie pomyślała :)) Całkiem mi się podoba taka interpretacja.

      Usuń
  2. Generalnie rok pod znakiem Wikusia :-) Zarówno w życiu, jak i na blogu czego chyba nie wszyscy Twoi czytelnicy się spodziewali. Mnie to zupełnie nie dziwi

    A jeśli chodzi o stosunki z teściową, to ponoć jest taka tendencja, że po pojawieniu się dziecka, osłabiają się. Pewnie są od tego wyjątki ale wiele razy obserwowałam to w moim otoczeniu, no i teraz sama potwierdzam. Nie żeby były jakieś tragiczne, nie. Ale jest zdecydowanie inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, dla mnie to nie było żadne zaskoczenie :) Co prawda nie udało mi się w ubiegłym roku napisać, czego się spodziewam w nadchodzącym roku 2015, ale właśnieo tym myślałam. Wiedziałam, że pojawi się dziecko, więc moje życie będzie się wokół niego toczyło.

      Natomiast co do bloga - a właśnie, przypomniałaś mi, że przy podsuowaniu miała jeszcze wsponieć o tematyce. Zapomniałam, muszę to uzupełnić poprawiając tę notkę...
      W każdym razie myślę, że jeśli ktoś się nie spodziewał, to nie do końca dobrze mnie zrozumiał. Kiedy pisałam, że mam nadzieję, że nie zafiksuję się na punkcie dziecka, nie miałam na myśli tego, że nie będę pisać na jego temat. Wiedziałam, że siłą rzeczy ten temat będzie się pojawiał i tak było. Ale ja nie jestem sobą rozczarowana, bo nie uważam wcale, że to Wiking był w centrum uwagi. Owszem, sporo notek pisałam o tym jaki jest - z comiesięczną regularnością i tego faktycznie w planach nie miałam. Ale co do reszty - ja cały czas czuję, że pisałam o nim przez pryzmat swojej osoby, a więc to cały czas ja, moje przemyslenia i moje odczucia były ważniejsze. Oczywiście pisząc o naszej codzienności nie mogłam pominąć tego, że kręciła się wokół dziecka, ale uważam, że pisałam całkiem sporo notek, które nie były bezpośrednio związane z dzieckiem czy macierzynstwem. Jeśli ktoś odbiera to inaczej - trudno, ale ja sama nie czuję sie sobą rozczarowana, myślę, że nie zaskoczyłam siebie w tym aspekcie i pozostałam sobą, a to dla mnie najważniejsze :)

      Nie słyszałam o tej tendencji, naprawdę. I w sumie bardzo mnie zaskoczyła ta zmiana. Zresztą nie tylko mnie, myślę, że jeszcze bardziej zaskoczony, a wręcz rozczarowany swoją mamą jest Franek.

      Usuń
  3. zdecydowanie moja siostra przechodzi to samo co Ty na początku pojawienia się Wika i to nawet gorzej. Wszystko ją rozwala emocjonalnie i prawie codziennie płacze. Teściowie ją wkurzają bo ciągle krytykują i wiedzą lepiej co jej raczej nie pomaga. Ale myślę, że to właśnie te hormony i niedługo przejdzie samo.

    Teściom niestety nie przejdzie więc tu gorzej ...

    Co do wróżby to skoro Ty masz pierścionek to bym poszła w stronę dbania o siebie w tym roku. Fitnessy kosmetyczki i ogólne dbanie o siebie i swój wygląd, będzie jeszcze bardziej kobieco moim zdaniem :D no a Franek bransoletka hmmm będzie się pozwalał prowadzić za rękę bez stawiania oporu ??? nie wiem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuję jej :( Naprawdę. Bo pewnie w jakiś sposób traci to, co piękne w tym pierwszym okresie. Ja w każdym razie chyba coś straciłam, choć tak, jak pisałam, nie mam do siebie żalu, po prostu potrzebowała czasu.

      Teściowie na szczęście nas nie krytykują, ale mnie wkurza ich przewrażliwienie (zwłaszcza teściowej). Ja się nad Wikingiem nie trzęsę tak jak ona i czasami naprawdę trudno mi powstrzymać się, żeby nie przewrócić oczami. Poza tym denerwuje mnie, że wiele razy wydaje jej się, że zna lepiej nasze dziecko i wie czego mu potrzeba. A czasami wydaje mi się, że według niej dziecko wcale nie powinno płakać :))

      No przyznam, że pierścionek trochę inaczej zinterpretowałam, ale nie szkodzi, Twoją interpretację też sobie przyswoję :) Podobnietę dotyczącą bransoletki :P Myślałam właśnie o jakichś kajdankach, czy coś, ale Twoja wersja jest lepsza :P

      Usuń
    2. też mi jej szkoda ale to dopiero 2 tygodnie więc pewnie się unormuje.

      Jej teściowa to nauczycielka a ja niestety uważam takie Pani za samo zło. Mają takie skrzywienia zawodowe i takie parcie na rozkazywanie i napominanie, że nie ma na to siły. Teściowa wszystko wie lepiej. Jak uspokoić, jak uśpić aha no i jak to można z dzieckiem wyjść z domu do ludzi bez wózka ??? skandal. Za ciepło ubrana, za mało owinięta na wyjście do auta ... no masakra. Na mamy urodzinach przedwczoraj myślałam że babie grzmotnę.

      No patrz to Ci podsunęłam :D

      Usuń
    3. Pewnie tak :) Chociaż u mnie ten najgorszy czas przyszedł dopiero miesiąc po porodzie, pewnie to indywidualna kwestia. Tak czy inaczej, minie na pewno, możesz jej to przekazać ode mnie :) I powiedzieć, że trzymam za nią kciuki i rozumiem przez co przechodzi :)

      O tak, zgadzam się z Tobą... Nauczycielki niestety mają taką tendencję, żeby innych pouczać i stawiać siebie trochę wyżej (jako te wiedzące lepiej) i to niezależnie od wieku. Mają taką manierę, że kiedy rozmawiają z innymi w obojętnie jakich okolicznościach człowiek zaczyna się czuć jak w szkolnej ławce:)
      Moja teściowa nauczycielką nie jest i nie jest to u niej aż tak nasilone, właśnie nie jest tak, że ona wie wszytsko lepiej, tylko właśnie chwilami zachowuje się jakby znała Wikinga lepiej od nas :) Nie jest też aż tak nachalna i jednoznaczna.

      Przyznam, że na takie podsunięcia od Was własnie liczyłam :P

      Usuń
    4. Błagam Was, nie generalizujcie tak z tymi nauczycielkami. Owszem, często zdarza się jak piszecie, ale nie jest to reguła. Sama przyznaję się do takich tendencji, ale mam wiele koleżanek z branży, które zupełnie odstawają od tego stereotypu. Poza tym znam wiele kobiet, które "mądrzą się" o wiele bardziej, a nauczycielkami nie są.

      Usuń
    5. Ida bardzo Cię przepraszam jeśli jesteś nauczycielką ale niestety nie mam przykładów które by mojej teorii nie potwierdzały (teściowa siostry, moja teściowa, siostra mamy, szwagier mamy, szwagierka i jeszcze moje 3 koleżanki) nie znam innych nauczycieli osobiście w sensie jakichś zażyłości. Wszyscy których wymieniłam pasują do mojego schematu. Każdy zawód ma swoje skutki uboczne niestety i lekarz i psycholog i każdy inny zawód. Co do nauczycieli zdania póki co nie zmieniam no chyba, że poznam jakiegoś który nie jest jajcem mądrzejszym niż kura :D

      Usuń
    6. Faktem jest, że generalizowanie zawsze kogoś niestety skrzywdzi. Pewnie jest tak, jak pisze Ida, że nie wszyscy przystają do takiego stereotypu i taka opinia jest dla nich krzywdząca. Z drugiej strony mam podobne doświadczenie do Polly, to znaczy w moim otoczeniu też jest sporo nauczycielek i właśnie mają taką manierę, o której wspominałam wcześniej.

      Usuń
  4. Będziecie bogaci i bedziecie inwestować w złoto np:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ha ha ha !!! rewelacja ! Margolka ja bym przemyślała

      Usuń
    2. Dobre, dobre :)) Już przemyslałam, stwierdzam, ze jakby nie bylo to dobra wrózba :)

      Usuń
  5. wróżba ewidentnie na plus, podwójna zapowiedź rozkwitu waszego związku:)
    ja wylosowałam w tym roku z jajka niespodzianki: człowieczka w zimowym pojeździe, śmigającego przed siebie, przypuszczam więc, że moje życie znacznie przyspieszy w tym roku, a może czeka mnie też jakaś podróż w góry, w zimowe klimaty albo coś w tym stylu
    Jutrzenka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to mi pasuje :) Zastanawiam się, czemu sama na to nie wpadłam :))
      A co do Twojej "wróżby", dodałabym jeszcze, że być może będzie Ci wszystko w tym roku gładko szło - jak narty po śniegu ;))

      Usuń
  6. Margolka a ja jeszcze chciałam Cię dopytać o te różnokolorowe wpisy (co notka to inny kolor) masz w tym jakiś system czy to przypadek ??? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :) Fajne pytanie :) Nie mam systemu, a dopatrzyłaś sie jakiegoś może? :)) To aż dziwne, że nic to u mnei nie oznacza, nie? :) W każdym razie kiedyś, dawno temu, jeszcze na Onecie, założenie bylo takie, że notki zielone i niebieskie będą szczególnie ważne, ale teraz to już naprawdę zupełny przypadek. Ma być kolorowo i to jedyny system :)

      Usuń
    2. a ile masz tych kolorów ?

      Usuń
    3. Nie liczyłam, ale tyle, ile oferuje blogger w edycji posta :) Tylko nie używam wszytkich, bo niektóre są słabo widoczne albo po prostu zbyt jaskrawe i męczą czytelników :)

      Usuń
  7. Uważam, że wróżba o rozkwicie związku jest bardzo trafna. Nie dość, że kwiaty, to jeszcze pierścionek i bransoletka kojarzą się z obrączkami :-)

    W moich oczach ten rok rzeczywiście kręcił się wokół Wikusia, ale naprawdę trudno byłoby, żeby było inaczej. Bardzo przyjemnie mi się czytało Twoje rozważania na jego temat i fajnie było obserwować Twoją ewolucję z niepewnej matki debiutantki w świadomą i spełnioną mamę.

    A powiedz, dlaczego swój pseudonim piszesz małą literą?

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja trochę kombinowałam w tym kierunku, choć dziewczyny lepiej ubrały to w słowa :) No i właśnie - mi to też się kojarzy z obrączkami, więc coś jest na rzeczy z tym naszym małżeńśtwem :)

    Prawdę mówiąc wydaje mi się, że to nawet nie byłoby do końca normalne, gdyby było inaczej :P No bo jak, siedzę w domu z dzieckiem, to wokól czego ten świat ma się kręcić?:) Ja wiem, ze tak było, ale wydaje mi się, że jednak to nie było na takiej zasadzie, że zapomniała o całej reszcie i dlatego nie czynię sobie wyrzutów.
    I cieszę się, że piszesz, że przyjemnie czytało Ci się moje notki. To dla mnie informacja, że nawet osoby zupełnie niezainteresowane tematem dzieci, nie uciekały stąd gdzie pieprz rośnie :)

    O, fajne pytania zadajecie ;)
    Wiesz co, trudno mi powiedzieć, chyba przez konsekwencję :) Tak się zaczęło jeszcze na onecie, że nick wybrałam z małej litery (bo jakoś zazwyczaj do maila i do logowania gdziekolwiek pisało się pseudonim małą literą) i później dziwnie wyglądało mi kiedy pisałam wielką. Tak jakby to były dwie margolki - Margolka i margolka :)) I tak już zostało, że tego się trzymam.

    OdpowiedzUsuń