Coś
mi nie idzie to pisanie ostatnio. To znaczy mam dużo pomysłów, ale
jakoś ich nie umiem ubrać w słowa. Chyba wena mnie opuściła po prostu. A
więc wybaczcie mi ten brak lekkości pióra.
A
dzisiaj nie tylko przesuwam czerwony kwadracik w kalendarzu na kolejny
dzień, ale wyrywam kartkę. Bo oto mamy nowy miesiąc. Ostatni z moich
ulubionych. Bo do moich trzech ulubionych miesięcy należą maj, czerwiec i
lipiec.
W
lipcu zawsze się u mnie dużo działo. Wiadomo – wakacje, wyjazdy, nowi
ludzie. Nowe pomysły, błogie lenistwo. Od paru lat już nie jest tak
leniwie,ale i tak mam powody, żeby lubić ten miesiąc. W lipcu poznaliśmy
się z Franusiem. I w lipcu się urodziłam. A to już chyba wystarczający
powód do świętowania co?
Jak
na razie 1 lipca oznacza dla mnie jedno – dzisiaj w pracy jestem
uziemiona, bo inwentaryzację trzeba zrobić :/ Ale tak poza tym,
rozpoczynam wielkie odliczanie. Już za 10 dni urlop Z racji ostatniego dużego zakupu jestem spłukana. Postanowiliśmy więc z Frankiem, że na wakacje jedziemy…do mnie do domu Zawsze jeżdżę tylko na dwa dni, a teraz posiedzę tam cały tydzień. Już się nie mogę doczekać.
Siedemnastego
nasza rocznica. Już się boję. Bo Franuś do romantycznych nie należy, a
ja się zawsze łudzę, że może tym razem wymyśli coś miłego
Proszę mnie źle nie zrozumieć, on się bardzo stara. Zawsze chce dobrze
i chce uczcić ten dzień, tylko po prostu mamy inną wizję
A dziewiętnastego idziemy na wesele do jego kuzyna. Kieckę już mam, bo
została mi z tamtego roku. Ale we wrześniu jeszcze dwa wesela i na te
okazje muszę sobie nową kreację zorganizować. I tak a propos tej
sukienki. Wczoraj w pracy wyjątkowe urwanie głowy było. Wszyscy nagle
czegoś z biura zapragnęli. Dobrze, że wróciła Ania z urlopu , bo sama
bym nie dała rady ze wszystkim. I przyjechali jeszcze nowi restauratorzy
na szkolenie, więc musiałyśmy im wszystko pokazać co i jak się w biurze
odbywa. I w tym momencie Franek strasznie chciał ze mną rozmawiać. Nie
odebrałam i ściszyłam telefon. Jak już było po szkoleniu, miałam osiem
połączeń nie odebranych. No to zadzwoniłam i pytam co to za pilna sprawa
była. A on mi na to: „Wiesz tak sobie pomyślałem, przyjedź do mnie jak
skończę pracę to pójdziemy na miasto poszukać sukienki dla Ciebie.” No, o
zakup ciuchów to my się kłócić nie będziemy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz