Okazało
się, że powrót do rzeczywistości nie był aż tak traumatyczny jak się
tego obawiałam… I jest to głównie zasługa Franusia, który zrobił mi
niespodziankę – zamienił się z kimś i poszedł do pracy na dniówkę a nie
na nockę i o 18 był już w domu. To, że nie spędzę wieczoru sama
nastroiło mnie dość optymistycznie. W dodatku jechało mi się wczoraj
bardzo dobrze. Wbrew temu co mówili, że będą korki, wzmożony ruch i
takie tam, droga była prawie pusta. Jeszcze nigdy nie jechało mi się tak
dobrze – raz tylko trafiłam na jakąś zawalidrogę, która cały czas
jechała sześćdziesiątką a wyprzedzić się akurat nie dało :/ Ale tak poza
tym to pobiłam rekord
Jeszcze nigdy nie dojechałam tak szybko do Poznania, ba! Nawet mojemu
tacie ani wujkowi się nie udało zejść poniżej trzech godzin. A ja oto
pokonałam 200km w dwie godziny i pięćdziesiąt minut. I wcale nie
pędziłam.
Franuś
przyszedł na parking i pomógł mi ze wszystkimi tobołami. Zabraliśmy się
za jednym razem. Sama musiałabym obrócić przynajmniej ze trzy. A potem
pomógł mi się rozpakować. Zajęło nam to pół godziny. Sama robiłabym to
dwa dni
Wywaliłabym wszystko naraz a potem nie wiedziałabym co zrobić z tym
bałaganem. A resztę wieczoru spędziliśmy… grając w „Hamburgera”. To taka
gra planszowa – w czasie świąt razem z siostrą zeszłyśmy do piwnicy i
znalazłyśmy tam mnóstwo skarbów z naszego dzieciństwa. Między innymi
gry. Oj fajnie było się tak cofnąć. Świetnie się z Franusiem bawiliśmy
przy tym – jak dzieciaki
I śmiechu dużo było. Więc nie miałam w ogóle czasu się smucić. Chyba
pierwszy raz od czterech lat nie złapałam doła po przyjeździe z domu po
świętach. Syndrom przedszkolaka się nie pojawił. A najlepsze, że ten
nastrój utrzymuje mi się do dziś. I mimo, że mam mnóstwo papierkowej
roboty w pracy, jakoś mi wszystko dobrze idzie.
Jak
przyjechałam Franuś cały czas mi się przyglądał. Mówił, że tak dawno
mnie nie widział i zapomniał, że taka śliczna jestem. On mi też wydał
się jakiś taki przystojniejszy niż go zapamiętałam Chyba jednak trochę się stęskniliśmy za sobą
Bo ze mną to jest tak, że zawsze tęsknię przez pierwsze dni. Potem się
przyzwyczajam i oswajam z myślą, że nie ma kogoś przy mnie. Nie tęsknię
coraz bardziej, tylko właśnie coraz mniej. Jeszcze tydzień w domu, a
dzwoniłabym do Franka tylko raz dziennie Hihi. A tu przyjechałam i okazało się, że jednak się stęskniłam…
A
dziś po powrocie z pracy urządzam w domu pokaz mody – przywiozłam z
domu parę kiecek. Część moich, część mojej mamy – Franuś pomoże mi
zdecydować co mam ubrać na Sylwestra. Wybieramy się na imprezę. Trochę
bal, ale może nie do końca, bo raczej w gronie samych znajomych i nie aż
tak oficjalny. Jedzenie też każdy przynosi we własnym zakresie. Ale
jednak stroje wieczorowe obowiązują. Czeka mnie pracowita końcówka roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz