No
dobra. Dość tych sentymentalnych bzdur. Bujało się ostatnio w obłokach,
czas teraz zejść na ziemię i skupić się trochę na rzeczywistości. Która
wcale różowa nie jest…
Franek
z zawodu jest kucharzem i od ładnych paru lat wykonuje ten zawód. Tyle,
że w lutym tego roku postanowił się przebranżowić zupełnie. Złożył
papiery i został przyjęty. Będzie kierowcą miejskich autobusów. Jak
tylko skończy kurs. A kurs, Moi Drodzy, trwa już od kwietnia. Tak jest.
Najpierw pozaliczał wszystkie testy psychologiczne, refleksyjne i takie
tam. Potem miał cykl wykładów. Potem musiał wyjeździć wszystkie godziny
przygotowujące go do egzaminu na prawo jazdy kategorii D. Teraz został
mu jeszcze egzamin, znowu cykl jakichś wykładów i potem jeszcze chyba
jakieś symulatory. Ilość tych wykładów jest określona wymogami Unii
Europejskiej. Ma być tego 280 godzin. Tak jest. I od dwóch tygodni
wygląda to tak, że ja chodzę na siódmą do pracy. Wracam około czwartej.
Natomiast Franek siedzi w domu a na trzecią leci na te wykłady. Trwają
one do ósmej lub dziewiątej. Potem od razu leci do pracy na nockę.
Pracuje do drugiej, trzeciej nad ranem. Czy ktoś dostrzega już problem?
Tak jest, właśnie, szanse, żebyśmy się mogli zobaczyć są zerowe. Jak nie
było mojej współlokatorki Eli, to jeszcze przychodził do mnie po pracy i
chociaż trzy godziny spaliśmy razem – i czasami udało się porozmawiać o
świcie. Teraz już nawet to odpada… Zostają jeszcze weekendy – owszem.
Tyle, że w weekendy Franek chodzi do pracy za dwóch, bo w końcu tam mu
poszli na rękę, to się musi odwdzięczyć w weekendy. Tak jest. I
też się nie widzimy. I tak będzie przynajmniej do grudnia, bo dokładnie
10 grudnia kończą się wykłady. Co będzie później sama nie wiem. Może
znowu coś wynajdą.
A
mnie, delikatnie mówiąc szlag już trafia. Bo kiedy się okaże, że akurat
jakoś się uda, że mamy przez chwilę wolne w tym samym momencie, to i
tak zwykle wypadnie coś, co uniemożliwi nam spotkanie. Może i czasami
się widzimy. Ale dla mnie jest to zdecydowanie niezadawalające. Już bym
czasami wolała w ogóle się nie widzieć przez jakiś czas, niż te pięć
minut dziennie. Tak jest. Bo wtedy przynajmniej by się stęsknił.
Franek
cały czas uzależnia naszą przyszłość od tej roboty. Już od dawna mówił,
że on ma jakiś dokładny plan, ale nie chce nic o nim mówić, bo to ma
być niespodzianka. Od żyje myślą, że wszystko zacznie się od tego, jak
on zacznie tę pracę. Teraz najważniejsze jest osiągnięcie tego celu. Ok,
to się chwali. Ale tak szczerze to ja mam dość tego gadania i tej
sytuacji przejściowej. Na chwilę obecną wkurza mnie niemiłosiernie, że w
ogóle nie ma czasu na to, żeby zwyczajnie razem spędzić czas. Co chwilę
się o to kłócimy, bo jak długo tak można? To jest gorsze niż związek na
odległość. Bo jak ja siedziałam za granicą a on w Polsce, to
przynajmniej wiedziałam, że nie ma szans na spotkanie. A tak, polega to
na wyszukiwaniu krótkich chwil, kiedy można by się spotkać, a kiedy te
nie wychodzą, frustracja się nasila.
To mówiłam ja, sfrustrowana i zgorzkniała Margolka :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz