Zaszalałam wczoraj i przełamałam rutynę Zadzwoniłam
w niedzielę wieczorem do R., żeby mu powiedzieć, że w poniedziałek
przyjdę do pracy popołudniu dopiero. R. jak to R. problemów mi nie robił
i jak powiedziałam, tak zrobiłam. W pracy mogłam się zjawić o 13.
Jednak
niech sobie nikt nie myśli, że Margolka poleniuchować chciała, co to,
to nie. Po prostu miałam parę spraw do załatwienia i nijak mi się to nie
chciało ułożyć. Bo ja każdy dzień mam zaplanowany. Wieczorem sobie leżę
w łóżku i obmyślam co mam na drugi dzień do zrobienia i sobie to
układam w czasie. Wiecie, taką strategię opracowuję – gdzie pójść
najpierw, ile czasu mi to zajmie i takie tam.
W
poniedziałek wewnętrzny budzik obudził mnie o 5:32. Zaciskałam oczy na
chama, żeby jeszcze się z godzinkę kimnąć, ale nie dało rady. Wstałam o
6:30 i zasiadłam do pisania pracy. Do ósmej miałam już wyrobioną normę
poniedziałkową z zapasem na wtorek. Potem zdążyłam jeszcze posprzątać i
trochę koło siebie pochodzić i po 9tej wyruszyłam na miasto. Znowu
odwiedziłam bibliotekę uniwersytecką, zaniosłam spodnie do krawcowej, i
kupiłam z Juską prezent urodzinowy dla Doroty. I wyrobiłam się do 10tej.
Byłam w szoku, że tyle zdążyłam zrobić. Pojechałam więc wcześniej do
pracy i tym sposobem nie musiałam tam siedzieć do 21:00 ale wyszłam o
19:00. Tylko w pracy było dziwnie trochę, bo jak się zbliżała już
godzina zero, czyli 15:00 to nogi same się chciały do wyjścia kierować, a
to dopiero połowa mojego dnia pracy minęła. Ciężko było wysiedzieć, nie
powiem, dłużyło się. A potem wróciłam do domu i zaraz spać trzeba było
się kłaść. Ale nie powiem, fajne było to, że już nic nie musiałam robić,
bo wszystko rano odbębniłam.
Pomyślałam
sobie, że fajnie tak od czasu do czasu zmienić bieg czasu w ciągu dnia,
zrobić coś inaczej. Nie powiem, kiedy wyszłam z pracy, miałam wrażenie,
że to był dłuuugi dzień, ale miałam też ogromną satysfakcję z tego ,
ile zdążyłam zrobić.
Czas jednak jest bardzo elastyczny.
Ale
jeszcze mam taką jedną uwagę na temat tego cofania zegarków. Bo to
podobno wynika z oszczędności. Że niby z oszczędności energii. Ale niech
mi ktoś to wytłumaczy – przecież teraz robi się ciemno dużo szybciej,
więc ludzie szybciej palą światło i prądu idzie więcej. Rano niby jest
wcześniej jasno, ale to ludzi często nie urządza, bo ci co chodzą na
dziewiątą do pracy to i tak tego światła nie używają, a ci, którzy
chodzą na siódmą to tak czy siak muszą światło zapalić. Gdzie tu
oszczędność w takim razie. I wcale sobie nie kpię. Mój mały rozumek tego
po prostu nie ogarnia, a ponieważ lubię rozumieć, to jak Ktoś wie, o co
chodzi, to proszę Ktosia o oświecenie mnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz