Rzecz
będzie o Marcinie. Trochę już czasu upłynęło od mojej pierwszej
wzmianki o nim, więc jeśli ktoś nie wie lub nie pamięta co i jak odsyłam
do notek Z Margolkowej szuflady część pierwsza i druga
Marcin
był bratem mojej najlepszej koleżanki Kasi. Właściwie kojarzyłam go
wcześniej. Pierwszy raz zauważyłam go kiedy byłam w czwartej klasie (on
był w szóstej), kiedy rzucił mnie śnieżką i trafił w oko. Nic mi się nie
stało. Nawet nie bolało za bardzo, ale byłam wściekła. Rok później
poznałam Kasię, która była w klasie wyżej. A potem dowiedziałam się, że
„ten głupek z VII a” to jej brat. Ale jak to się stało, że stwierdziłam,
że Marcin mi się podoba, nie pamiętam. Nie pamiętam też jak to się
stało, że on przyznał, że ja podobam się jemu. A być może to Kasia
maczała w tym palce. W każdym razie ona chyba pierwsza zorientowała się
co jest grane i że mamy się ku sobie. Oczywiście ja na początku do
niczego się nie chciałam przyznać, ale ona zauważała chociażby to, w
jaki sposób o nim mówiłam – miała czterech braci i o wszystkich mówiłam
po imieniu, a w odniesieniu do niego zawsze używałam zwrotu „ten twój
brat”
W
każdym razie w końcu wyszło szydło z worka i ja wiedziałam, że się jemu
podobam, a on wiedział, że ja – jak to się kiedyś mówiło – też
chciałabym z nim kręcić. Ale mieliśmy 12 i 14 lat… Więc do tego kręcenia
łatwo się zabrać nie było. Ja się krępowałam, on chyba też. Tak
naprawdę przez pół roku nawet „cześć” sobie nie mówiliśmy i tylko
patrzyliśmy na siebie na szkolnym korytarzu… Aż jestem pełna podziwu dla
swojej cierpliwości w tamtym czasie
Marzyłam o nim codziennie, chodziłam, tam, gdzie mogę go spotkać,
wypatrywałam go w szkole i… nic więcej. Aha, no i oczywiście rozmawiałam
na jego temat z Kasią.
Potem
przyszły pamiętne wakacje, o których pisałam w cytowanym dzienniku. No i
Marcinowi w końcu znudziła się zabawa w kotka i myszkę. Mi się też
nudziła, ale nie miałam śmiałości do niego pierwsza podejść. A teraz z
perspektywy czasu zastanawiam się, dlaczego on tego pierwszego kroku nie
zrobił. W każdym razie podczas tamtych wakacji zaczęły się koło niego
kręcić Hipki (znowu odsyłam do notki :)) no i w końcu z jedną z nich
zaczął chodzić. Oj, pamiętam ten dzień jak dziś. To było moje pierwsze
rozczarowanie miłosne. Strasznie się wtedy czułam i myślałam, że już
nigdy nie będzie tak jak wcześniej. Oczywiście nie nazywałam niczego po
imieniu, może dlatego, ze sama nie wiedziałam, co to za dziwne uczucie
mnie gryzie… Jednak zaskakująco szybko doszłam do siebie, chociaż
obawiałam się, jak to będzie kiedy znowu zacznie się szkoła… Przecież
nie miałam już prawa gapić się na niego na przerwach.
Los
okazał się dla mnie przychylny i Marcinowi nie spodobało się chodzenie z
Hipką. Jak tylko z nią zerwał, przypomniał sobie o mnie. I kolejne pół
roku bawiliśmy się w podchody na szkolnym korytarzu. Chociaż, nasza
znajomość przeszła na wyższy poziom, gdyż teraz już „byliśmy na cześć”
Aż
nadeszła pewna styczni0wa noc. Nie mogłam spać i rozmyślałam o tym, że
przecież Marcin jest już w ósmej klasie i zaraz skończy szkołę. I co
będzie dalej? Miałam już dość tego stania w miejscu. Oświeciło mnie.
Napiszę do niego liścik! Serce biło jak oszalałe na samą myśl tego
szaleństwa, ale jak postanowiłam, tak zrobiłam. Liścik składał się z
dwóch zdań, ale zanim powstał, wyrzuciłam chyba z dziesięć wersji
W końcu na trzęsących się nogach, z bijącym sercem podałam mu na
korytarzu tę karteczkę i uciekłam… Napisałam tam, żeby przyszedł do mnie
wieczorem, bo chcę go o coś poprosić i zapytać o coś… Możecie sobie
wyobrazić, że cały dzień siedziałam jak na szpilkach zastanawiając się:
przyjdzie, czy nie przyjdzie… Przyszedł. Z obstawą oczywiście w osobach Kasi i psa Zapytałam, czy mu się podobam, a on powiedział, że tak….
Jeśli ktoś myśli, że od tego momentu wydarzenia potoczyły się w tempie błyskawicznym, to się myli Owszem, nastąpił postęp w relacjach między nami, ale generalnie strasznie się to ślimaczyło
Nie będę tu wszystkiego opisywać. Przejdę od razu do naszej pierwszej
randki, która miała miejsce 1 maja 1998 roku. Przyszedł po mnie
wieczorem i poszliśmy na spacer. Od tamtej pory zaczęliśmy ze sobą
chodzić Parę dni później już nawet trzymaliśmy się za rękę. Oczywiście jak nikt nie widział
I tak chodziliśmy ze sobą kilka miesięcy. Spacerowaliśmy, okupowaliśmy
ławki na boisku szkolnym, chodziliśmy po działkach – takie mam
wspomnienia z tamtego okresu. Czasami przychodził do mnie do domu, ale
nie lubiłam tego, bo miałam wrażenie, ze nie przychodzi do mnie, tylko
pograć na moim komputerze
I pewnie tak było hi hi. Raz prawie mnie pocałował. W szyję. Ale tak
prawie, bo tylko przytknął swoje usta do mojej szyi, dalej nigdy się nie
posunęliśmy.
Nasz
„związek” umarł śmiercią naturalną w październiku 1998 roku. Marcin
poszedł do szkoły średniej i mi wydawało się, że się zmienił.
Przychodził po mnie nadal, ale ja coraz rzadziej miałam ochotę na
spotkania z nim. Nie wiem co on sobie myślał i czy to przeżywał, ale
nigdy się nie żalił. W końcu przestaliśmy się spotykać… Wkrótce z Kasią
też urwał mi się kontakt. Spotykaliśmy się od czasu do czasu
sporadycznie na ulicy, ale poza słowem „cześć” nie powiedzieliśmy sobie
nic więcej.
Do czasu… Ale o tym w następnym odcinku :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz