Chciałabym nawiązać dzisiaj do mojej notki sprzed tygodnia, dotyczącego samotności. Niektóre z Was troszkę zbyt dosłownie zrozumiały moje słowa o odwyku od ludzi
To był tylko i wyłącznie żart :) Ja nie jestem osobą, na którą dobrze
podziałałoby coś takiego. W jaki sposób więc udzielałam sama sobie tych
pierwszych lekcji? Po prostu siedziałam w domu sama i starałam się nie
zwracać na to uwagi :)) Nic oryginalnego. Jako, że cały czas jeszcze
siedzę po uszy w magisterce, miałam co robić. Nie spotykałam się w tym
czasie z Dorotą a i Franek rzadziej u mnie bywał. I nie było wcale źle,
ale cóż z tego, skoro wiem, że jak przyjdzie co do czego i będę miała
jakieś zmartwienie, to cztery ściany będą straszyć swoją pustką i wtedy
dopiero tę samotność odczuję dotkliwie. Ostatnio w ogóle jakoś tak
wyszło, że nauka poszła w las i umawiałam się z Dorotą na wieczorne
oglądanie Na Wspólnej albo Franek u mnie przesiadywał.
Cała ta
nauka samotności wiązała się też trochę z dystansem jaki postanowiłam
względem Franka zachować. No bo właściwie co u nas? On rzeczywiście się
stara i ja to widzę. Stara się odkręcić sytuację zawodowo-finansową, że
tak to określę i systematycznie załatwia to, co ma do zrobienia. Na
razie z zapałem. W stosunku do mnie zachowuje się bardzo dobrze. Jest
przymilny i uczynny. Jeśli nie jest w pracy, przychodzi do mnie
codziennie. Pyta jak mi minął dzień w pracy, proponuje herbatę,
przytula, cierpliwie znosi wszystkie moje płacze. Zwłaszcza to ostatnie
jest zaskakujące, bo kiedy miałam dołki i nie mogłam powstrzymać łez, on
się szybko irytował. Teraz siedzi, jest obok, przytula, czeka aż mi
przejdzie. Nawet próbuje pocieszyć. A potem wieczorem grzecznie
wychodzi, bo zapowiedziałam mu, że nie chcę, żeby na razie przez jakiś
czas zostawał na noc.
W tamtym
tygodniu trzymałam go na duży dystans. I to pomagało. Widział, że nie
przejdę nad tym wszystkim do porządku dziennego. Kiedy dzwoniłam do
niego i mówiłam, że się umówiłam z Dorotą, szedł do domu i spędzał tam
grzecznie wieczór (nie tak jak wcześniej od razu wychodził do kolegów).
Kiedy się za długo nie odzywałam, to on dzownił do mnie i domagał się
kontaktu, co się wcześniej rzadko zdarzało. Któregoś dnia zrobił mi
niespodziankę i czekał na mnie w domu po mojej pracy (nadal ma klucze).
Był naprawdę bardzo miły. Ja jednak podchodziłam do tego wszystkiego z
dużą rezerwą. I on się w końcu zbuntował. Bo powiedział, że on się
naprawdę stara, ale widzi, że to nie przynosi efektów, bo mnie to nie
rusza. Trochę odpuściłam.
Od
tamtej pory napił się tylko raz - jego rodzice robili w domu imrezę
andrzejkową to się z nimi napił kilka drinków, ale akurat nie miałam nic
przeciwko temu. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że potem przyszedł i
mimo, że był podpity (on ma bardzo słabą głowę, wiele mu nie trzeba), to
zachowywał się w miarę normalnie i dało się z nim porozmawiać. Był po
prostu sobą i potrafiłam się z nim porozumieć. Na drugi dzień szedł do
pracy a jego rodzice dalej balowali, więc zapytał, czy może się u mnie
przespać. Pozwoliłam mu, więc grzecznie położył się pod kocem na kanapie
obok. Podoba mi się, że szanuje moją decyzję.
W tym
tygodniu jest już prawie normalnie. Prawie tak jak kiedyś. Choć ja chyba
nie do końca jeszcze chcę, żeby tak było, bo cały czas się boję, że on
zbyt szybko zapomni o całej sprawie. Ale jakoś tak samo wyszło… On cały
czas mówi, że już się zmienił, a ja wiem że to niemożliwe, takie rzeczy
nie dzieją się w tydzień ani dwa. Na razie nie spotyka się z kolegami,
ale przecież to w nieskończoność nie będzie trwało i jestem ciekawa jak
się wtedy zachowa… Czy znowu mu nie odbije i czy znowu oni nie wyjdą na
pierwszy plan (choć on zawsze powtarza, że oni nigdy nie byli
najważniejsi). Jestem jeszcze cały czas nieufna i choć sytuacja się
ustabilizowała i nawet ja powoli nad tym wszystkim przechodzę do
porządku dziennego, to cały czas mam gdzieś w głębi serca ten strach, że
będę musiała przechodzić przez to wszystko jeszcze raz. A wiem, że to
będzie musiał być ostatni raz. No i tak to wygląda u nas.
Ogólnie
notka jest do dupy. Chciałam napisać zgodnie z tym co czuję, ale w ogóle
jakoś słowa nie popłynęły z mojego wnętrza tylko topornie wyskakiwały
spod palców i jak to czytam to mi się nie podoba. Owszem, wszystko
zgodne z prawdą, ale jakoś tak sucho i brakuje płynności.
Tym „optymistycznym” akcentem kończę i idę sobie. Chciałabym wrócić, jak już będę w stanie napisać coś sensownego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz