Jestem
naprawdę nieprzyzwyczajona do tego, że nie muszę siedzieć nad
magisterką. Nawet kiedy miałam ją już napisaną, to siadałam, żeby coś
tam dopisać, zmienić, poprawić. A w sobotę oddałam poprawione wersje i z
powrotem dostałam zakończenie, w którym było tylko kilka błędów, w tym
żadnych merytorycznych – tylko jakieś przecinki, apostrofy i takie tam.
Od razu poprawiłam i odesłałam całość mailem. No i nie mam nad czym
pracować, czekam na zwrot – dopiero za dwa tygodnie prawdopodobnie.
Dziwnie mi ;))
Ale najśmieszniejsze jest to, że nie mam tytułu pracy Cały czas mam tylko „tentative title”, czyli coś na zasadzie roboczego. Trochę niezgrabnie brzmi po angielsku i nie podoba się ani mnie ani promotorowi Mam nadzieję, że do obrony na coś wpadnę
Ale najśmieszniejsze jest to, że nie mam tytułu pracy Cały czas mam tylko „tentative title”, czyli coś na zasadzie roboczego. Trochę niezgrabnie brzmi po angielsku i nie podoba się ani mnie ani promotorowi Mam nadzieję, że do obrony na coś wpadnę
Ale
skoro już zostałam obdarzona tą większą dawką wolnego czasu,
postanowiłam to wykorzystać. Miałam wczoraj niedzielę z prawdziwego
zdarzenia – nie pamiętam kiedy ostatni raz tak sobie leniuchowałam Aktywnie leniuchowałam, dodam.
Takiej
zimy w Poznaniu to ja nie widziałam odkąd tu mieszkam, czyli od prawie
sześciu lat. Ale to nic, bo Franek mieszka tu dwadześcia sześć lat i też
nie pamięta
Pamiętam jak kiedyś na weekendy jeździłam do domu i przecierałam oczy
ze zdumienia, kiedy tak w połowie drogi zauważałam śnieg leżący na
polach a potem kiedy przyjeżdżałam do całkowicie białego Miasteczka.
Albo jak robiłam zdjęcia komórką, żeby Frankowi prawdziwą zimę pokazać
W Poznaniu śnieg właściwie nie leżał, przynajmniej nie w częściach
miasta, po których ja się poruszałam. Mrozy owszem, zdarzały się, ale
zima w Poznaniu przeważnie była szara bura i mokra A tu nagle w tym roku śnieg. No to trzeba było to wykorzystać. Otóż wybraliśmy się na sanki
Mało
brakowało a Franek by się wykręcił, ale przekonałam go tym, że zdążyłam
już powiedzieć Dorocie, że się wybieramy a ona tylko przyklasnęła. Nie
miał już nic do gadania. Co prawda okazało się, że sanki nie mają linki,
ale Dorota przyniosła coś a’la skakankę i po problemie. I tak oto trzy
stare konie (jak to moja mama określiła) wybrały się na górki nad Wartą.
Zabawa była genialna. Przewróciliśmy się chyba ze sto razy Królował w tym Franek, bo po prostu ma za długie kończyny, szkoda że nie widziałyście jak fruwały mu w powietrzu
Dorota najadła się śniegu. Za to ja kilka razy zjechałam sobie na
brzuchu (bez sanek :P) po zboczu górki. Włożyłam buty, których nie
szkoda mi było zniszczyć. Nie przewidziałam tylko tego, że są tak
śliskie, że nie będę mogla wejść z powrotem :)Robiłam jeden krok do
przodu po czym zjeżdżałam z powrotem na brzuchu i kolanach. Franek z
Dorotą ryczeli ze śmiechu. Dorota chciała mi podać rękę, ale skończyło
się tym, że i ona zjechała na dół Ostatecznie nie pozostało mi nic innego jak włazić na czworakach.
Słuchajcie,
dawno się tak dobrze nie bawiłam. Było mnóstwo frajdy, śmiechu, a przy
okazji i spaliśliśmy trochę kalorii, bo nieźle się namęczyliśmy przy
bieganiu tam i z powrotem. Żałuję, ze nie mieliśy aparatu. Wróciliśmy
przemoczeni i szczęśliwi Trochę się tylko boję, czy nie przeziębiłam pęcherza, ale nawet jeśli to było warto
Wieczorem natomiast jeszcze wyskoczyliśmy na miasto zobaczyć „światełko do nieba”. Przemarzliśmy wczoraj równo
Ale to takie zdrowe przemarznięcie było (no ok, czy zdrowe, to się
pewnie dopiero okaże;)) i przyznać muszę, że warto było skorzystać z
tych uroków zimy No dobra, to już sobie na sankach pojeździłam, poślizgałam się a teraz zimo możesz sobie iść Ale słyszałam, że coś Ci się nie spieszy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz