Dopadło mnie wczoraj - i tak jak rok temu nie mogłam zasnąć jeden jedyny raz z powodu zbliżającego się ślubu - tak wczoraj nie mogłam zasnąć z powodu wspomnień o tamtym czasie.
Rok temu zaśnięcie uniemożliwiała mi ekscytacja i adrenalina. Tego dnia odebrałam suknię ślubną i dopinaliśmy ostatnie szczegóły. Myślałam o tym, jak będę wyglądała i w ogóle jak to będzie. Wyobrażałam sobie siebie, Franka, gości i każdą chwilę zbliżającego się dnia.
Wczoraj wspominałam - jeszcze nie ślub, ale właśnie te ostatnie dni przed.
Nie spodziewałam się tego, wiedziałam, że będę odczuwać ogromny sentyment, ale nie sądziłam, że będzie to również smutek - wręcz bolesny.
Chwilami sobie myślę, że szkoda, że było tak idealnie, bo naprawdę mam wrażenie, że już nigdy nie będę czuła takiego szczęścia i błogości! Wczoraj to właśnie była przyczyna mojego smutku. Wprost nie mogę uwierzyć w to, jak bardzo różni się moje życie od tego, które wiodłam rok temu. Jak bardzo inne emocje mi towarzyszą. Wtedy była radość, szczęście, ekscytacja, nadzieja. Dziś królują niepokój i lekki (czasami cięższy) żal, a przede wszystkim ogromna tęsknota. Nawet nadziei już czasem brakuje.
Dokładnie pamiętam, jak w środowy wieczór przed ślubem jechaliśmy do Miasteczka samochodem. Było ciemno, dość zimno i deszczowo. Siedzieliśmy w aucie, które wypełnione było po brzegi motylami, które po prostu nie zmieściły się w naszych brzuchach! Przez większość podróży nawet nie rozmawialiśmy - byliśmy zbyt oszołomieni faktem, że to już! Rozmyślaliśmy więc o tym osobno a chwilami dzieliliśmy się tymi przemyśleniami, głównie na temat tego, jak szybko minął ten czas oraz jakie to trudne do uwierzenia, że spotkanie kilka lat temu doprowadziło nas do tego momentu i przed ołtarz. Mówiliśmy o tym, jak bardzo się z tego cieszymy.
Nie chciałam, żeby tak to wyglądało! Ten wrzesień też miał być dla nas świętem, a wygląda na to, że właśnie na czas świętowania przypada dość trudny, niepewny i bardzo stresujący czas w naszym życiu. Chciałam się temu nie poddawać, ale okazuje się, że to bardzo trudne. Teraźniejszość niestety trochę nam psuje radość świętowania.
Nie chciałam brzmieć gorzko. Mimo wszystko to są piękne wspomnienia, związane z radością. Zaskoczyło mnie po prostu, że właśnie fakt, że tamte wydarzenia związane były z ogromnym szczęściem, wywołuje we mnie teraz smutek. Chyba jeszcze nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Naprawdę bolą te przemyślenia. Paradoksalnie, chyba właśnie dlatego jest mi teraz trudniej i bardziej smutno - w tym momencie kontrast staje się po prostu bardziej wyrazisty.
Co ciekawe, jeszcze dwa miesiące temu byłam naprawdę dobrej myśli. W
lipcu, sierpniu moje nastawienie było bardzo pozytywne. Wydawało mi się,
że wszystko zmierza ku dobremu, że teraz już musi być lepiej. Zaczęłam
znowu czuć się dobrze, nawet miałam wrażenie, że jednak czuję się
szczęśliwa, wbrew temu, co myślałam na ten temat jeszcze zimą. Nie
mogłam się doczekać tego września i naszego świętowania.
Nie lubię siebie takiej. Nie lubię smucić się wtedy, gdy są powody do radości. Ale stres i poczucie zagubienia naprawdę wypompowują ze mnie pozytywne emocje. Staram się trzymać, staram się nie myśleć, staram się mieć nadzieję.
Wiem, że mimo wszystko świętować będziemy - zaczniemy już jutro. Wiem, że będziemy wspominać i cieszyć się z tego co było. Ale żal mi, że to wszystko będzie miało lekko gorzki posmak spowodowany brakiem beztroski.
Drugą i trzecią rocznicę ślubu przeżywaliśmy będąc na ostrym, życiowym zakręcie, za każdym razem nad Soliną, uciekaliśmy tam na kilka dni przed rzeczywistością i właściwie udawało się to, ale i tak po czasie to miejsce kojarzy mi się z życiowym niepokojem, bo taka nostalgia i tęsknota za tym co było gdzieś tam się przeplatała w głowie, zwłaszcza przez powrotem. Potem przyszły łatwiejsze lata, albo po prostu dostosowaliśmy się do rzeczywistości, w której przyszło nam żyć i rocznice były dla nas prawdziwym świętem. Teraz znowu mogłabym dołować się problemem, z którym przyszło nam się zmierzyć po tych 6 latach, ale chyba nauczyłam się już, że okolice 15.09 to czas kiedy należy skupić się na tym co dobre, czyli na udanym małżeństwie, które trwa bez względu na problemy, z którym musi sobie zmierzyć;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, ze Wy również dacie się zaczarować wrześniowi, że dopadnie Was magia tamtego dnia, która zakonserwuje Was na resztę być może nie łatwych 365 dni;)
Czy mam rozumieć, że w takim razie rozumiesz, o co mi chodzi? :)
UsuńWiesz, ja mimo wszystko cały czas planuję to nasze świętowanie i nie mogę się go doczekać, więc to nie jest tak, ze się na to zamykam. Mam więc nadzieję, że ta magia rzeczywiście nas dopadnie. Ale jest mi trudno. Już w zeszłym roku w okolicach października wpadłam w dołek z powodu tego, że już po wszystkim, ze się skończyło coś, na co tak długo czekałam. Moze to są dziwne odczucia, sama nigdy tak nie miałam, ale tak właśnie trochę to na mnie działa - i w tym roku trudno znowu mi nie myśleć na ten temat, zwłaszcza, że na głowie mamy tyle problemow.
Tak raczej rozumiem, chociaż ja wtedy może bardziej skupiałam się na chwilowym zapomnieniu o kłopotach niż na wspominaniu przeszłości i porównywaniu jej do teraźniejszości. Oczywiście wiem, ze na takie refleksje czasem nie ma się większego wpływu.
UsuńWydaje mi się też, ze trochę inaczej podchodziłam do tego wydarzenia z perspektywy czasu, oczywiście ślub był tym najpiękniejszym dniem w moim życiu i chciało by się go przeżyć nie raz (oczywiście z tą samą osobą;p) ale nigdy nie myślałam o tym, że "już po wszystkim" tylko raczej, że wszystko, całe to nasze życie (niekoniecznie łatwe)dopiero się zaczyna, a ten ślub był pięknym początkiem;)
Ja też w takich chwilach zapominam na moment o smutkach (choćby w ten weekend mi się to udało) i cieszę się chwilą, więc to nie jest tak, że całkowicie nie potrafię czuć żadnej radości. Ale jednak to jest krótkotrwałe, a przede wszystkim wiem, że cały czas coś nade mną wisi - i właśnie to jest niezależne ode mnie, choćbym niewiem ile razy sobie wmawiała, że martwienie się nic nie da.
UsuńNormalnie też nie porównuję przeszłości do teraźniejszości, ale ta sytuacja, przez ogromny kontrast jest właśnie wyjątkowa.
W tym aspekcie rzeczywiście chyba trochę inaczej o tym myślimy. To znaczy - dla mnie to oczywiście też jest początek czegoś pięknego na całe życie, ale sam ślub, wesele i przygotowania do nich właśnie takie we mnie wzbudzają emocje i refleksje. Ale wydaje mi się też, że jednak nieco inaczej patrzyłabym na to, gdyby nie to, że tak wszystko nam się zdestabilizowało w ostatnim czasie - po prostu teraz mam wyjątkowo podły nastrój i ta różnica z tym co było rok temu jest bardzo odczuwalna.
a może przydała bym Wam się taka druga podróż poślubna?
OdpowiedzUsuńPierwszą rocznice ślubu,świętujcie najlepiej jak to możliwe!! ;)
No przydałaby się, tylko nie ma na nią szans :) Wyjazd i urlop to nie jest taka sprawa do załatwienia na hop-siup :)
Usuńu mnie taki smutek już zawsze będzie wywoływać dzień moich urodzin. Dwa lata temu w ich przedzień wylosowałam na dyplom to co chciałam-oddział położniczy, oj jaka ja byłam szczęśliwa. Na drugi dzień okazało się że moje dziecko nie żyje. Obumarło, ot tak sobie już 4 tygodnie wcześniej.
OdpowiedzUsuńLubiłam świętować swój kolejny rok życia, ale od dwóch lat, nawet gdy już Filip był w brzuchu, ten dzień najchętniej bym wymazała z kalendarza i z pamięci..
Najlepszego z okazji rocznicy ślubu :) Może uda się wam wykrzesać odrobinę radości i zapomnieć na chwilę o smutkach :)
pozdrawiam hebamme.blog.pl
Cześć Hebamme, nie wiedziałam, ze zaglądasz ;) Miło mi.
UsuńTo przykre co piszesz.. Zwłaszcza, ze teraz masz już powody do radości, a okazuje się, ze tamto zdarzenie już na zawsze położyło się cieniem na "Twojej" dacie.
Mam nadzieję, że jednak wymazać z pamieci tej daty nie będę chciała. Na razie jest po prostu trudno, skoro tyle problemów ciągle się piętrzy nad głową.
Dziękuję :)
zaglądam zaglądam, chociaż rzadko pisuję :)Tak czy siak jestem na bieżąco.
UsuńPowody do radości mam, ale perspektywa tego że mój syn albo córka 1 września skończyłby rok napawa smutkiem. Cóż, takie życie. Chociaż pewnie już do końca data moich urodzin będzie owiana jakąś melancholią i smutkiem. Czas łagodzi ból, gdzieś zamazuje wspomnienia, ale coś tam w sercu zawsze będzie siedziało.
Wyjmij z lodówki wino, zrób chilii con carne na obiado-kolacje,kochajcie się do upadłego i cieszcie się pierwszą rocznicą :)
Ja ostatnio kompletnie opóściłam się jeśli chodzi o zostawianie komentarzy - zresztą jeszcze jakieś trzy miesiące temu był czas, gdy kompletnie nie wiedziałam co się dzieje na blogowisku, a teraz juz jestem u większości osób na bieżąco - tylko z komentarzami w tyle zostałam :)
UsuńTo zupełnie zrozumiałe i niestety zapewne będziesz już miała tę świadomość zawsze :( Przykro mi.
W planach mamy prawie tygodniowe świętowanie, więc mam nadzieję, że się uda :)
ja wiem, że Ty masz tajemniczy sposób pisania, nie walisz prosto z mostu, ale ja też nie lubię ciągle się domyślać co chcesz nam przekazać i czemu aż tak się smucisz..brzmi tak, jakbyście mieli się rozwodzić... naprawdę..
OdpowiedzUsuńWiesz, nie bardzo wiem, jak Ci odpowiedzieć. Chyba zabrakło mi pomysłu :) Chyba wyobrażasz sobie, że ja pisząc notkę zastanawiam się, jak to opisać, zeby się nikt nie połapał :) A tymczasem ja W OGÓLE się nie zastanawiam, tylko po prostu piszę o tym, co mi leży na sercu. Nie staram się nawet być tajemnicza - dla mnie to, o czym piszę nie jest żadną tajemnicą.
UsuńNie każę nikomu niczego się domyślać (wręcz tego bardzo nie lubię) - przecież od kilku miesięcy piszę o tym, co się u nas dzieje, z jakimi zmianami i problemami przyszło nam się zmierzyć. Wystarczy sobie poskładać kilka notek do kupy.
Jeśli chodzi o tę notkę, to już w ogóle zdumiał mnie Twój komentarz, bo za nią nie kryje się kompletnie nic :) Czy naprawdę nie wystarczą słowa takie jak "niepewny" czy "stresujący" w połączeniu z notkami z poprzednich tygodni, żeby wiedzieć o co chodzi? :) Skąd w ogóle myśl o rozwodzie??? Czy ja napisałam cokolwiek, co wskazywałoby na to, że nam się nie układa? To chyba naprawdę ta Twoja bujna wyobraźnia, o której wspominałaś ;))
Wydaje mi się, że za dużo energii wkładasz na szukanie drugiego dna, którego ja wcale nie ukryłam i dlatego wychodzą Ci takie dziwolągi :) Zapewniam Cię, ze w tej notce nie ukryłam niczego :) Co chcę Wam przekazać? Że jest mi smutno i że nie tak chciałabym świętować tę rocznicę. Dlaczego się smucę? Bo ciągle mamy problemy i niepewną sytuację w życiu (o których to jasno wspominałam w kilku notkach).
Przepraszam Cię, ale naprawdę nie potrafię tego lepiej wyjaśnić i opisać :) A zobacz jak już rozwlekły jest ten mój komentarz;) Przypuszczam, ze to dlatego, że nie widzę tych luk, które dostrzegasz Ty albo nie potrafię się wczuć w Twój tok myślenia.
Jak chcą i będą świętować to jaki rozwód? Aczkolwiek coraz częściej nie upłynie kilka lat od ślubu, a ludzie są po rozwodzie. Myślę, że to są raczej jakieś kłopoty z pracą i mieszkaniem. Jakby nie było uporania się z problemami Margola i kolejnych rocznic!
Usuń:) Dzięki melanii za zrozumienie i ogarnięcie wszystkiego do kupy ;)
UsuńCo do tych rozwodów - owszem, masz rację (choć ja nie znam wcale wielu takich przypadków - w moim bliskim otoczeniu tylko jeden). Kiedyś napiszę o tym notkę, w kazdym razie moim zdaniem to wynika z tego, że ludziom się po pierwsze nie chce pracować nad związkiem i pielęgnować go, a po drugie chyba zbyt lekko podchodzą do przysięgi. W każdym razie dla nas rozwód nie wchodzi w grę w żadnym wypadku :) Więc kolejne rocznice na pewno będą, oby tylko w lepszych okolicznościach. Dzięki.
Monia, naprawdę zastanawiam się skąd się wzięły u Ciebie takie czarne myśli ;)
z tym rozwodem to ja zartowałam, bo dotarło do mnie, że chcecie świętować, ale ja mam tak, że ja wolę nie analizować ( dla mnie ) tajemniczych notek, bo naprawdę wychodzą mi różne scenariusze :) No, jak rozwód :D
Usuńjednak tak się zastanawiam co tak przezywasz, bo przeciez Franka już u siebie masz, żyjecie znów razem, jest fajnie, także naprawde nie umiem jakoś odgadnąć czym się tak zamartwiasz
A, to nie załapałam, że to był żart :)
UsuńNo Ty naprawdę jesteś zdumiewająco dobra w tych czarnych scenariuszach, nawet, gdy nie ma podstaw :)
Tak to mialo wyglądać. Też myślałam, że będzie dobrze i się poukłada, ale wspominałam tu o nowych piętrzących się problemach z pracą, mieszkaniem, finansami - a przede wszystkim brakiem perspektyw stabilizacji
Wspolczuje ze tak to wszystko przezywasz...Chyba az za bardzo? A zarazem jakos tak mi dziwnie bo mam wrazenie ze moj slub to byl jakis epizod pomiedzy innymi dniami i nie wiem z czego to wynika. Moze podejscia, albo dlugiego stazu.
OdpowiedzUsuńDzięki Ivone.
UsuńMyślę, że chyba masz rację - przeżywam za bardzo, ale to po prostu silniejsze ode mnie :( Po pierwsze - wiem, że zamartwianie się ani niczego nie przyspieszy ani nie zmieni, ani nie sprawi, że problem zniknie. Ale mimo tego nie potrafię się odciąć od tego - czasem udaje się, ale tylko na chwilę.
Po drugie - już w zeszłym roku za bardzo przeżywałam to, że już po wszystkim i wprawiło mnie to w smutny nastrój.Sama jestem zdziwiona siłą moich odczuć, ale naprawdę to były dla mnie tak radosne i szczęśliwe dni, że nie umiem się pogodzić z tym, że minęły. Ale masz rację - za bardzo to przeżywam.
Wiesz, ja rzeczywiście czytając Twojego bloga nawet miałam właśnie takie wrażenie, że to był tylko taki epizod w Twoim życiu :) Nie wiem, możliwe, że to wynika właśnie z podejścia - dla mnie to było bardzo, bardzo istotne i niesamowicie radosne wydarzenie, które będę chyba wielbić do końca życia.
Ale nie uważam, że to, jak Ty do tego podeszłaś (czy to na blogu, czy w ogóle) jest czymś gorszym i nigdy tak nie pomyślałam. Po prostu jesteśmy inne i przywiązujemy wagę do czegoś innego
To czuc i chociaz pewnie pogodzilas sie juz z sytuacja to nadal bardzo to przezywasz. Teraz juz chyba na 100% widac jak bardzo cenisz sobie stabilnosc chyba w kazdej sferze zycia.
UsuńTez mi sie wydaje ze to w duzej mierze podejscie co nie oznacza wcale ze to dla mnie nie byl radosny czas bo bylo mi rowniez zal ze juz po wszystki stanten trwatylkol jednak kilka dni:) Teraz z biegiem czasu chociaz minelo zaledwie niecale 3 miesiace jakos tak wszystko idzie w niepamiec choc bardzo tego nie chce.
Widzisz, to jest nawet bardziej skomplikowane, bo ja w zasadzie nie tylko się pogodziłam z nową sytuacją, ale wręcz ją polubiłam. Poczułam się dobrze i stwierdziłam, że naprawdę lubię swoje nowe życie. Zobaczyłam, że możemy teraz iść do przodu - i kiedy tylko tak pomyślałam, otrzymaliśmy kilka niezbyt dobrych wiadomości, które praktycznie przekreślają nam wszelkie plany na najbliższy, nieokreślony czas.
UsuńA rzeczywiście stabilizacja jest dla mnie praktycznie równoznaczna z poczuciem szczęścia.
Jasne, oczywiście nie miałam na myśli tego, że się nie cieszyłaś albo nie ekscytowałaś :) Po prostu zdecydowanie podchodziłaś do tego mniej emocjonalnie.
nie ma niestety patentu na zatrzymanie w życiu beztroski, codzienność brutalnie odbiera zadowolenie i spokój, ale ja np. nauczyłam się delektować pięknymi chwilami, w trudniejszych chwilach często do nich wracam, to pozwala mi przeżyć różne życiowe dołki z nadzieją i optymizmem w sercu czego i Tobie życzę, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJutrzenka
Nie ma, oczywiście. Choć ja już nawet nie beztroski bym chciała a po prostu jakiejś pewności..
UsuńTo ja jednak nie potrafię chyba w zlych chwilach wracać do tego, co było dobre - tzn potrafię, ale nie przynosi mi to ulgi, a wręcz przeciwnie. Jeśli już to patrzę w przyszlość i staram się wierzyć, że będzie dobrze, choć czasami już nawet wiary brakuje.
Dziękuję.
Po czasie, jak nachodza gorsze dni to tez wlansie te dobre, najlepsze wspominam z zalem, sentymentem itd. Pocieszam sie tym, ze zawsze wkoncu znow nadejda lepsze dni:) gratuluje roku po slubie:)
OdpowiedzUsuńJa się też pocieszam, że nadejdą lepsze (chyba, że akurat już nawet na to nie mam ani sił, ani nadziei), a więc patrzę w przyszłość z jakimś optymizmem, ale w drugą stronę u mnie to nie działa. To znaczy - kiedy jest mi źle i wspominam dobre chwile to raczej mnie to dołuje niż podnosi na duchu.
UsuńDzięki, ale to jeszcze chwilka ;)
"Mimo wszystko" - wystarczy za cały post. Pisałam Ci już kiedyś, że nie można być cały czas szczęśliwym, bo zaburza to równowagę w kosmosie. Dziś mogę to tylko powtórzyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i mam nadzieję (a właściwie to pewność), że chmury szybko się rozejdą.
Czyli sugerujesz, że mogłam sobie darować te wypociny i napisać po prostu "mimo wszystko" tak? Wielkie dzięki! :D:D:D
UsuńJa to rozumiem, ale teraz już naprawdę jestem na wykończeniu - bo ile można? rzadko zdarza się, żeby człowiek był szczęśliwy tak zupełnie beztrosko, więc ja nawet tego nie pragnę jakoś szczególnie, ale po prostu mam dość tego, że jak tylko coś zaczyna się układać, to okazuje się, że nic z tego.
Dzięki.
Przykro się czyta takie myśli i współczuję Ci takiego stanu, bo sama go bardzo nie lubię. Każdemu zdarzają się gorsze dni, ale u Ciebie wyraźnie się to przedłuża i jest to niepokojące. Ciężko jest pozostawać ciągle pozytywnie nastawionym, kiedy tyle negatywów wokół. Mam nadzieję, że sinusoida w końcu pójdzie w górę :)
OdpowiedzUsuńTo rzeczywiście zdecydowanie jest coś więcej niż "gorszy dzień". Takowe nie mają na mnie zazwyczaj większego wpływu, bo wiem, że mijają. Teraz to bardziej kwestia tego, że jestem już zwyczajnie psychicznie wyczerpana.
UsuńTrudno jest nastawiać się pozytywnie, kiedy ciągle dzieje się coś niedobrego i gdy tylko zaczynam sie czymś cieszyć, to dzieje się coś, co powoduje, że właściwie już nie ma z czego.
Dzięki.
Widzę, że ten długotrwały stres bardzo Cię przybija. Musisz wypracować sobie jakieś strategie rozładowania go, bo nie wiadomo jak długo to potrwa. Masz już swój fitness club w podwarszawiu? Może na aerobiku się trochę wyżyjesz?
OdpowiedzUsuńNaprawdę mnie to dobija. Chyba nigdy jeszcze nie zyłam w stresie przez tak długi czas.
UsuńJest kilka klubów, ale stwierdziłam, że nie będę chodzić, bo są daleko a tu nie ma komunikacji miejskiej. Ćwiczę sama w domu.
zycie bywa przewrotne, ale coz... trzeba wziac byka za rogi, jakikolwiek by on nie byl.
OdpowiedzUsuńJa już mam po prostu dość.
Usuńwiem Margolus, ale nic nie poradzisz...
UsuńA ja dzień przed ślubem byłam bardzo wyluzowana:)
OdpowiedzUsuńJa też nie :)
UsuńOdnoszę wrażenie, że chyba niezbyt uważnie przeczytałaś tę notkę ;)
Małgoś! Tak wiele przed Wami. Pisałam, że raz słońce, raz burza... Pomyśl, że kiedyś, jak my po 36 latach razem, udasz się z Frankiem w wymarzoną podróż! A że po drodze będą problemy i troski? Samo życie! Nie zawsze jest tak, jak sobie wymarzymy. I dobrze, bo dzięki temu nie gnuśniejemy... Rzeczywistość stawia nam zadania, a jaka satysfakcja, gdy się uporamy!
OdpowiedzUsuńDziękuję Zgago za te słowa..
UsuńWiem, że masz rację, ale czasami naprawdę już mi trudno żyć w takim zawieszeniu.
Jeszcze raz - dzięki!