Sprawa wygląda tak, że od jakiegoś czasu żyję po prostu w permanentnym stresie i lęku o to, co przyniesie przyszłość. Nie znoszę niepewności, a stabilizacja jest dla mnie równa z poczuciem bezpieczeństwa, spełnienia - a co za tym idzie, szczęścia. Dlatego, jeśli tego mi brakuje, nie czuję się najlepiej.
Na co dzień oczywiście staram się trzymać. Wiem doskonale, że zamartwianie się niczego mi nie da - ale pewnie każda z Was wie jak to jest wmawiać sobie, że będzie dobrze i nie ma co się teraz zamartwiać, a nastrój i tak nas nie słuchał. W każdym razie, staram się trzymać, ale niewiele niestety trzeba, żebym się puściła :) Wystarczy drobiazg i się sypię - i tak się stało na przykład wczoraj.
Dzisiaj jest lepiej, ale niestety obawiam się, że dopóki coś się nie wyjaśni, takie złe momenty będą się jeszcze zdarzały - bo, jak napisałam w komentarzu jednej z Was, to coś poważniejszego niż gorszy dzień. Raczej chodzi o trudny okres, w którym staram się funkcjonować. Na szczęście to puszczanie się działa też w drugą stronę :) Czyli wystarczy pozytywny drobiazg w tej ciemnej sytuacji i już jest jakoś trochę lepiej.
Tak na przykład było w weekend :) Przyjechała Dorota i zarządziła odstresowywanie mnie i Franka! Myślałam, że nie da rady, ale okazało się, że w miarę, jak wieczór upływał, mój stres się ulatniał a humor poprawiał. Mogłam się wreszcie napić :) Bo ze mną to jest tak, że jak jestem zestresowana i zdołowana, to alkohol w ogóle mi nie wchodzi, dopiero jak się wyluzuję, to mogę pić. Wypiłam więc trzy piwka, ale to było nic w porównaniu do wyczynu Franka i Doroty, a zwłaszcza Doroty :) Rano w kuchni było czternaście pustych puszek po piwie (ach, jak mi żal, że zdjęcia na potrzeby bloga nie zrobiłam :)) - moje trzy, jedenaście Franka i Doroty. Nie są pewni, jaki był rozkład, ale obstawiają 6:5 dla Doroty (chyba, że 7:4, ale to malo prawdopodobne, Franek nosił ślady większego spożycia jak na moje subiektywne oko :P)
Jak już wiecie, nocka upłynęła nam spokojnie w jednym łóżku. Franek przez chwilę się gorszył, że może nie wypada, żebyśmy tak w trójkę, ale już ścielił łóżko. Myślę, że przeważył argument, że musiałby ubrać drugą pościel dla Doroty (u nas to zazwyczaj on zmienia pościel) i jego lenistwo :P
Sobota była błogim lenistwem! Oglądaliśmy różne bzdury w internecie i podjadaliśmy: to chipsy, to żelki, to słonecznik (tak, tak, w tym roku zdziubałam ich już chyba setki, nadrabiam ubiegły :P), to pierogi ulepione przeze mnie dzień wcześniej. Pogoda była piękna, więc gdy Franek poszedł się zdrzemnąć, stwierdziłyśmy z Dorotą, że idziemy na spacer. Na co Franek się ocknął i stwierdził, że idzie z nami. Zwiedziliśmy trochę okolicę (bo nawet my z Frankiem jeszcze wszystkich kątów nie obeszliśmy), pogadaliśmy trochę, i pofilozofowaliśmy. Po powrocie znowu zalegliśmy na kanapie.
Miałam poczytać, ale Franek z Dorotą chcieli coś oglądać. Ostatecznie puściliśmy Kac Wawę - bo słyszeliśmy, że jest to najgorszy i najgłupszy polski film, jaki kiedykolwiek nakręcono i chcieliśmy sprawdzić dlaczego. Potwierdzamy jednogłośnie opinię, ale na pytanie "dlaczego" nie da się odpowiedzieć, jest aż tak źle :) Najzabawniejsze jest to, że obejrzeliśmy cały film, ale tylko jak się naszą trójkę do kupy weźmie :P W sensie: tak się zlożyło, że jak ja oglądałam, to Dorota z Frankem spali, kiedy Dorota się obudziła, to zasnęłam ja, ale w końcu zmogło ją znowu i tylko Franek obejrzał końcówkę :D
Późnym popołudniem i wieczorem zdążyłam jeszcze ugotować rosół i zrobić pranie, a potem szykowałyśmy się z Dorotą do wyjśnia na imprezę. Franek nie dał się namówić.Ale nie protestował i poszłyśmy same :) Było fajnie, choć tym razem jakoś miałyśmy więcej ochoty, żeby posiedzieć przy barze, pogadać i poobserwować ludzi, niż bawić. Niemniej jednak potańczyłyśmy trochę też :) Ale już po pierwszej Dorota stwierdziła, że czuje się zmęczona i wychodzimy. Poszłyśmy na nocny autobus, który z Marszałkowskiej zawiózł nas prosto do Podwarszawia.
W autobusie trochę pospałyśmy, ale na szczęście gdy usłyszałam przystanki mówiące o tym, że znajdujemy się już w Ursusie przebudziłam się i dopilnowałam, żeby wysiąść w porę. Na szczęście, bo Dorota nastawiła co prawda budzik, ale zadzwonił dopiero jak już wsiadałyśmy do taksówki, która wiozła nas prosto do domu. Franek był bardzo mile zaskoczony, gdy już przed trzecią obudziły go hałasy na klatce schodowej, a dokładnie moja czkawka i śmiech Doroty :D Myślał, że znowu wrócimy rano, więc się ucieszył bardzo na nasz widok i położył nas spać.
Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam. A gdy obudziłam się po siódmej po swojej lewej stronie zobaczyłam śpiącą Dorotę, a po prawej... nikogo. Biednego Franka znalazłam w drugim pokoju. Spytałam, dlaczego sobie poszedł, a on powiedział, że my zasnęłyśmy w pół sekundy, a on nie mógł, bo Dorota zaczęła chrapać, a ja się rozpychać :D Bieedny :)
Niedziela była bardzo niedzielna, poszliśmy na spacer i do kościoła (nawet Dorota wyraziła chęć, żeby się wybrać na mszę z nami) i na kawkę do kawiarni..Po 15 Dorotka pojechała, a my z Franusiem znowu zalegaliśmy na kanapie i brakowało nam Doroty :))
Tak powinien wyglądać udany weekend :) Było dużo leniuchowania, sporo imprezowania, ale też zrobiłam kilka pożytecznych rzeczy. A przede wszystkim spędzliśmy ten czas w doborowym towarzystwie i naprawdę świetnie się bawiliśmy. Było prawie tak, jak sobie kiedyś z Dorotą obmyśliłyśymy, że będziemy mieszkać razem z naszymi mężami :P
Ta wizyta była i mnie i Frankowi bardzo potrzebna, żebyśmy się trochę wyluzowali o pobawili. Nastrój naprawdę podskoczył nam w górę i tak się trzymał do wtorku, dopiero wczoraj było trochę gorzej, jak już wiecie.
Za to dziś mam nadzieję, że będzie tylko dobrze, bo oto rozpoczynamy "Tydzień rocznicowy" :P Tak sobie wymyśliliśmy świętowanie naszej rocznicy, która przypada co prawda dopiero na niedzielę, ale ponieważ nie załatwiliśmy sobie na te dni urlopu, świętowanie rozłożymy w czasie. Zaczynamy już dziś i na 19:30 wybieramy się do teatru!
;)
OdpowiedzUsuńMiłego świętowania!;)
swietujcie, swietujcie, dobrze Wam to zrobi :)
OdpowiedzUsuńFajne są takie odmóżdżające weekendy:)
OdpowiedzUsuńA gorszy okres.. cóż w końcu musi minąć.. Oby jak najszybciej!
Udanego świętowania;) Nie do wiary, że to już rok:*
To prawda! I bardzo potrzebne.
UsuńEch, mam nadzieje, bo sił mi już czasami naprawdę brakuje. Oby.. - właśnie dlatego tak poganiam czas ciągle :)
Ja też w to nie wierzę! Dziękuję ;)
hehehe zgrane z Was trio ;)
OdpowiedzUsuńsama nienawidze niepewnosci...
OdpowiedzUsuńNo właśnie...
UsuńZdolna ta Twoja Dorotka, że tak Was zdołała odstresować na weekend ;)
OdpowiedzUsuńTo prawda :) Dobrze, że przyjechała!
UsuńMiłego świętowania!
OdpowiedzUsuńCo do niepewności to straszne uczucie, rozumiem to
Pewnie wiesz, jak to męczy.
UsuńDziękujemy! :)
Świętujcie sobie miło i przyjemnie!
OdpowiedzUsuńWszystko się jakoś w końcu wyjaśni co do przyszłości. Chociaż taki moment braku stabilności jest trudny. Sama taki miałam więc rozumiem. I po części nadal taki mam. No ale pomimo to trzeba jakoś funkcjonować. Ważne jest towarzystwo, które powoduje że zapominamy o tym co nas trapi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :)
Ja już po prostu zaczynam tracić siły i nadzieję.. Bo po tym jak wszystko wywróciło mi się do góry nogami, wydawało mi się, że wychodzę na prostą, a okazuje się, że jednak ciągle dostaję jakieś niedobre wiadomości.
UsuńDzięki za zrozumienie!
pozderawiam równiez :)
o ja Cię we 3-kę w jednym wyrku ale czad ;D
OdpowiedzUsuńPrawda? :D
UsuńNo to najlepszego i miłego świętowania. Jak było w teatrze?
OdpowiedzUsuńŚwietnie! Będę o tym pisać.
UsuńDzięki ;)
fajna idea: tydzień rocznicowy, chyba ja na różne okazję podkradnę:)
OdpowiedzUsuńJutrzenka
I słusznie :) Zachęcam do tego podkradnięcia :)
Usuń