Rzeczywistość chyba zaczyna mnie przerastać - a konkretnie ta przytłaczająca ilość stresu, z którym ostatnimi czasy przyszło nam się zmierzyć. Zaczynam się zastanawiać, jaka dawka jest śmiertelna, bo chwilami mam wrażenie, że jestem u kresu wytrzymałości - że to jest po prostu nie do przeżycia! A wtedy spada na nas jeszcze jedna stresująca sprawa i okazuje się, że jednak może być gorzej. Zdumiewające, ile człowiek musi znosić.
Od czwartku żyję w stanie permanentnego stresu. Tak, wiem, coś się właśnie w czwartek miało wyjaśnić i poniekąd tak było, ale nie do końca i na ostatecznie rozstrzygnięcie musimy czekać do jutra. W zasadzie staraliśmy się być dobrej myśli, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że nie ma powodów do niepokoju, ale dziś rano okazało się, że nie mamy jednego dokumentu, który jest potrzebny :( Nie mamy pojęcia, co się z nim mogło stać, bo raczej mamy porządek w papierach, przeszukaliśmy wszystko i po prostu nie ma. Zresztą nie dziwi mnie to, bo w ostatnich miesiącach tyle razy robiłam porządek w naszych szpargałach, że gdyby był, to na pewno bym, się na niego natknęła. Franek dzwonił do mamy, ale powiedziała, że w Poznaniu też nie ma, jeszcze ja zadzwonię do swoich rodziców popołudniu, ale tylko tak dla formalności, bo to po prostu niemożliwe, żeby znalazło się w Miasteczku - dopiero co tam byliśmy, rzuciłoby sie nam w oczy, że jakimś cudem leży tam tego rodzaju papier. :(
Okazuje się więc, że nawet pozornie sprawa pewna może stanąć pod znakiem zapytania i nie wiem, co wtedy będzie.
W dodatku chyba sobie wykrakałam ten czwartek, bo właśnie wtedy dowiedziałam się jeszcze o tym, że prawdopodobnie zaczyna się coś dziać w innej kwestii, która wisi nad nami od prawie roku. Być może ten tydzień będzie rozstrzygający - a być może nie, bo wszystko owiane jest tajemnicą i to jest chyba najgorsze, że sama nie wiem, czego się spodziewać - i czy czegoś w ogóle, a w takiej sytuacji można sobie wyobrazić dosłownie każdy scenariusz.
Racjonalny argument w postaci tego, że nie mam absolutnie żadnego wpływu na to, co się wydarzy, nie pomaga, choć oczywiście próbuję sobie go wtłoczyć do głowy kilka razy dziennie. Oboje z Frankiem chodzimy jak struci, bo mamy świadomość, że być może właśnie ważą się nasze losy, a my nie możemy kompletnie nic zrobić (chyba poza modleniem się). Niepewność jest straszna, wydawało mi się, że to najgorsze, co może być. Ale w obecnej sytuacji już wcale nie jestem taka pewna - prawda jest taka, że teraz najgorsze byłoby, gdyby sie okazało, że wieści są złe. To przerażające, bo to już by było za wiele, nie wiem, jak bym sobie z tym poradziła. Staram się o tym nie myśleć, bo to i tak nie ma sensu, ale myśli o tym, że w ogóle być może coś się dzieje już nie umiem odpędzić.
Miałam ochotę odwołać miniony weekend, żeby tylko czas szybciej mijał. W czwartek popołudniu byłam w takim stanie, że tylko siedziałam i gapiłam się bezrefleksyjnie w telewizor (nie pytajcie, co "oglądałam") - dosłownie sparaliżowana stresem. Nie wyobrażałam sobie tak funkcjonować przez kolejne kilka dni. Ale na szczęście w weekend jakoś daliśmy radę ruszyć się na miasto i całe dnie spędziliśmy poza domem. Nie twierdzę, że zapomnieliśmy, ale przynajmniej trochę przyjemności udało nam się zaczerpnąć.
<UWAGA! Dokładnie w tym momencie zadzwonił Franek, żeby powiedzieć, że znalazł się ten dokument! Teść znalazł w swoich papierach! Przynajmniej trochę mi ulżyło. Niech to będzie dobry znak! I niech wystarczy skan, bo oryginał dotrze najwcześniej pojutrze..>
No to macie notkę pisaną na żywo :) Odrobinę poprawił mi się nastrój. Co nie oznacza oczywiście, że cały stres wyparował, ale przynajmniej nie mam poczucia, że los nam ciągle rzuca kłody pod nogi. Ta kumulacja stresów, która na nas teraz spadła jest naprawdę nie do zniesienia. Żeby tak jeszcze człowiek wiedział, że może być dobrej myśli.. Ale nie wie, bo wszystko się może zdarzyć.
Echh, nie wiem, jak to wytrzymam.
Na pewno jak już wszystko będzie jasne, to się o tym dowiecie- przecież zawsze prędzej czy później tak jest. Ale nie piszę wprost, bo skupiam się bardziej na tym, co czuję i jak mi niewygodnie z tymi uczuciami. Poza tym, jak już wspomniałam wyżej, nawet dla mnie wiele spraw jest niejasnych, więc zapewniam Was, że absolutnie nie chodzi mi o żadną gradację napięcia. Po prostu nie mam ochoty rozpisywać się na temat czegoś, co być może za moment okaże się już nieaktualne i będę musiała wszystko odkręcać. Dopóki nie będe mogła napisać - wóz albo przewóz, nie chce mi się zagłębiać w temat jeszcze i tutaj, bo wystarczy, że "przedawkowujemy" go cały czas z Frankiem w głowach i w rozmowach między sobą...
Rozumiem. Stres niszczy człowieka, taki długotrwały, wymęcza gorzej niż najcięższa praca. A czekanie to już w ogóle. Łączę się z Tobą w tym wszystkim, bo i u nas podobny okres, pełen stresó w i napięć.
OdpowiedzUsuńWiem, że mnie rozumiesz. Też nie macie lekko, w dodatku dochodzi jeszcze jakieś rozczarowanie rodziną (przynajmniej ze strony Krzycha)..
UsuńStraszne jest takie czekanie - a z drugiej strony człowiek boi się tego, czego może się doczekać. I masz rację, bardzo to męczące.
Nic w przyrodzie nie ginie, tylko diabeł majtnie ogonem. Dobrze, że dokument się znalazł. Teraz macie pod górkę, ale myślę, że niebawem ta zła passa minie i będzie już z górki.
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
Właśnie w tym przypadku trochę się baliśmy, że zginęło - bo dokument dość mały i stosunkowo ciężki, a przy tej ilości przenosin, jaką mieliśmy ostatnimi czasy, mógł się łatwo wyślizgnąć. Ale na szczęście jeden problem mniej...
UsuńTa górka jest strasznie wysoka i najgorsze, że końca nie widać - bo co się wydaje, że to koniec, to wyłania się jeszcze wyższa.
No to powiedzmy, że wchodzicie po schodach, wspinacie się na jakiś szczyt, a, jak już go osiągniecie to zaczniecie schodzić z tych schodów, może nawet ślizgając się po poręczy ;)
UsuńMiło by było, naprawdę.. Nie mogę się wręcz tego doczekać.
UsuńI dlatego, tego życzę :)
UsuńDokładnie, najgorsze jest to gdy pomyślisz, że gorzej już nie będzie i zaraz okazuje się, że jesteś w błędzie... Jak wtedy wierzyć w lepsze jutro?;)
OdpowiedzUsuńEch. Trzymam kciuki, nic innego nie pozostało.
Otóż to! Człowiek stara się jakoś pocieszać, podnosi się z tego upadku i próbuje myśleć, że będzie dobrze, a okazuje się, że to jeszcze nic wobec tego, co przed nim. Przeraża mnie to. Bo naprawdę trudno w to lepsze uwierzyć.
UsuńDziękujemy.
Ja już sama nie wiem z jakiej strony się przechytrzyć, by jednak w to dobre na przekór wszystkiemu uwierzyć, bo mam wrażenie, że bez tego ani rusz.
UsuńMam dokładnie takie same przemyslenia. Też uważam, że bez tej wiary i nadziei na lepsze będzie tylko gorzej - jeśli nie poprzez moc sprawczą, to na pewno przez moje fatalne samopoczucie, bo bez nadziei to jednak.. beznadziejnie :)
UsuńAle strach jednak zaczyna mnie troche dusić, że znowu mi się oberwie za to moje myślenie, że będzie dobrze, - bo z każdym razem trudniej się podnieść, o czym pewnie doskonale wiesz.
Bo kłopoty to chodzą jednak parami, naprawdę. Mam nadzieję i mocno trzymam kciuki żeby w końcu wszystko było po waszej myśli!
OdpowiedzUsuńU nas to juz całe stada ostatnio. Ech...
UsuńJa również mam nadzieję. Dziękuję.
Też się dzisiaj zastanawiałam ile stresu może wytrzymać mój organizm. Mam bardzo ciężki okres na uczelni :( Ale nie może być zawsze źle, niedługo się odmieni ;)
OdpowiedzUsuńChwilami mam wrażenie, ze mój organizm osiąga powoli już szczyt swojej wytrzymałości..
UsuńNiby tak, choć na to "dobrze" czekamy już naprawdę długo. Miejmy nadzieję, że będzie tak, jak piszesz.
Ttrzymajcie się, nie pozostaje nam nic innego jak trzymać kciuki za pomyślne wiadomości;)
OdpowiedzUsuńDziękujemy bardzo.
UsuńWiem dobrze o jakich uczuciach piszesz i jak to wszystko potrafi wymęczyć... Czasem chciałabym żeby te góry do pokonania były mniejsze, jeśli już muszą być :(
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki i jestem myślami z Wami :*
Oj strasznie męczy. Najgorsze jest to, że końca nie widać - niechże sobie nawet będzie ta góra wysoka, jesli musi taka być, ale niech później będzie już w dół a nie nowa góra..
UsuńDziękuję.
bo człowiek nie zdaje sobie sprawy tak naprawdę ile potrafi znieść :**
OdpowiedzUsuńtrzymam zatem kciuki
To pewnie prawda, co piszesz. Ale wolałabym już tego nie sprawdzać..
UsuńDziękuję.
To złośliwość rzeczy martwych doprowadza nas do skrajnego wyczerpania...
OdpowiedzUsuńZazwyczaj gdy temat , kolokwialnie pisząc"olejesz" - wszystko wraca do dawnego ładu...
Pozdrawiam
http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
U nas to raczej tak nie zadziała, za dużo jest różnych tematów, więc olać ich nie możemy - zwłaszcza, że trudno olewać własne życie oraz to co ma wpływ na przyszłość.
UsuńDziękuję i pozdrawiam również :)
Mam nadzieję, że ten odnaleziony dokument zapoczątkuje serię pozytywnych wydarzeń. Trzymam za Was kciuki.
OdpowiedzUsuńBardzo chciałabym, żeby tak było, i żeby to był taki symbol odwróconego losu...
UsuńDziękuję, naprawdę się przydadzą.
Oj ciężko jest żyć z takim stresem. Sama ostatnio mam go o wiele więcej niż zazwyczaj i bardzo mi to doskiwera. Dochodzą do tego jeszcze inne sprawy, które się w międzyczasie komplikują i sytuacja robi się naprawdę nieciekawa. Dlatego nie wyobrażam sobie tkwić w takim zawieszeniu przez dłuższy czas, o czym pisałam Ci w komentarzu u mnie. Stres to coś najgorszego dla mnie, kompletnie mnie paraliżuje, zabiera samą siebie. Ważne jest, by umieć sobie jakoś z nim radzić, choć to trudne oczywiście. Trzeba też myśleć o skutkach takiego napięcia, bo są naprawdę poważne, tyle że dają o sobie znać później. To jak bomba z opóźnionym zapłonem.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za pozytywne rozwiązanie spraw :)
Bardzo ciężko, ale tak, jak pisałam u Ciebie - człowiek sam sobie tego stresu nie funduje, tylko okoliczności w jakich się znalazł go wywołują. I jestem przekonana, ze nikt sobie nie wyobraża, jakby to bylo, bo to nic przyjemnego przywoływać takie odczucia. Przecież życie się czasami po prostu tak układa i nie ma się na to żadnego wpływu, trzeba sobie jakoś z tym radzić i trzeba się z tym godzić, bo innego wyjścia nie ma. Przecież gdybym mogła, to oczywiste, że wszystko zrobiłabym tak, żeby się samo poukładało i żeby stresować się nie trzeba było. Ale nie mam na wiele spraw żadnego wpływu - podobnie jak na to, że żyję w zawieszeniu, bo nie mam innego wyjścia. Czegokolwiek bym nie postanowiła, będzie to jakiś rodzaj zawieszenia.
UsuńNatomiast co do skutków - tak naprawdę, gdy się człowiek znajduje w takiej sytuacji, to bardziej skupia sie jednak na skutkach jakie te wszystkie wydarzenia mogą mieć na jego życie (zwłaszcza, gdy mogą je determinować)
Dzięki, przydadzą się na pewno
Ja żyłam w ciągłym stresie jak pracowałam...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w następnym poście napiszesz, że zaczyna się wszystko fajnie ukladać :)
http://zapisane-wspomnienia.blogspot.com/
Hej Tissano, fajnie, że jesteś :)
UsuńU mnie nie tyle sama praca powoduje ten stres, co pewne wydarzenia, które są z nią związane. Wszyscy w pracy musimy czekać na rozwiązanie pewnych spraw.
Obawiam się niestety, że skoro już ponad rok czekam na to poukładanie, to byłoby zbyt pięknie i zbyt łatwo, zeby już w następnej notce było dobrze. Ale bardzo bym sobie tego życzyła :)
Podziwiam Cię Margolciu dosłownie. I tak jesteś silna wobec tego wszystkiego co się u was juz od tak długiego czasu dzieje, ja nie wiem czy dałabym rade, znając siebie pewnie już dawno miałabym ochote wszystko rzucić i wrócić do Poznania, nie miałabym siły walczyć tak jak Ty o każdy dobry dzień tak naprawde. A teraz zastanawiam się, jak długo to jeszcze może trwać? Mimo wszystko trzymam kciuki i mam nadzieję , że nie "dobiłam" Cię moim komentarzem, bo coś ostatnio słaby ze mnie "pocieszacz" . Trzymajcie się ;*
OdpowiedzUsuńWiesz, nie ma tu niczego do podziwiania, naprawdę - gdybyś musiała, to też byś sobie jakoś z tym radziła, bo po prostu nie mialabyś wyjścia. Powrót do Poznania nie byłby żadnym rozwiązaniem, bo nie miałabym pracy, Franek też nie (bo nie wiadomo, czy mogliby go od razu przyjąć z powrotem), nie mielibyśmy gdzie mieszkać (mieszkanie z teściami na 34 metrach to kiepski pomysł) - więc to nie jest alternatywa tak naprawdę, nie w tym momencie ( i wolałabym, żebyśmy nie zostali doprowadzeni aż do takiej ostateczności) No i pozostaje jeszcze to, ze może wszystko się jakoś poukładać a wtedy będziemy mieli tutaj wiele możliwości. Na pewno dużo więcej niż w Poznaniu (tak zresztą miało być i dlatego się na ten wyjazd zdecydowaliśmy, pewne okoliczności nastąpiły dopiero później- ale nikt nie mógł się tego spodziewać) Więc jedyne co na razie możemy zrobić to czekać. Sama chciałabym wiedzieć, jak długo...
UsuńDziękuję. Nie, nie ma chyba w Twoim komentarzu niczego dobijającego..? :)
Teraz rozumiem bardziej ;)
Usuń"Dobijającego" miałam na myśli właśnie to gdybanie z tym Poznaniem itd ;p
No tak , masz racje musiałabym sobie z tym jakoś radzić, ale o mojej psychicznej formie wtedy nawet wole nie myśleć. Ja zawsze wszytsko przeżywam i ku mojemu i mojego Kamila nieszczęściu często wszytsko trzy razy bardziej niż jest to tego warte... ;p
Masz rację, nie lubię takiego gdybania podanego w formie dobrej rady - bardzo mnie to wkurza, bo są osoby, również na blogach, które strasznie lubią doradzać, mimo, że się ich wcale o to nie prosi i nie znają dobrze sytuacji (ale oczywiście wiedzą świetnie, co dla mnie dobre). Dlatego właśnie wiele zależy od formy komentarza, u Ciebie czegoś takiego nie dostrzegłam, więc nic mnie nie dobiło.
UsuńJa też zawsze wszystko przeżywam - tu się nie różnimy.
Dlaczego mnie to nie dziwi że się nie różnimy? ;) jeżeli jeszcze pomeczyc wątek tego komntarza to nie dostrzeglas tak tego bo ja nie dawalam Ci rady ani nie mówiłam co jest lepsze tylko napisałam co ja czułabym w tej sytuacji - nawet nie to, co bym zrobiła tylko po prostu co bym czuła ;)
Usuń:)
UsuńTak, wiem, że tego nie robiłaś. Pisać, "ja na Twoim miejscu" też można na różne sposoby - czasami od razu poznać, że dana osoba uważa, że na pewno postąpiłaby lepiej, a czasami widać - jak w Twoim przypadku - że po prostu pisze w odniesieniu do siebie i swojego charakteru.
Nie przeszkadza mi tego rodzaju pisanie, naprawdę :) Ja tylko bardzo nie lubię, gdy ktoś myśli, że wie lepiej, nie znając mojej sytuacji . Jeśli nie jest to jakaś osoba do której mam ogromne zaufanie i której dobrych intencji jestem pewna w 200% to wzbudzi to we mnie raczej negatywne emocje...
To jest masakra! Mnie się również kilka razy przytrafiły takie sytuacje.. Pomyślałam że gorzej już nie będzie a tu bum i jeszcze gorzej... Trzymaj się mocno :**
OdpowiedzUsuńNo niestety, ostatnimi czasy jakąś taką złą passę mamy, że ciągle nam się to przytrafia.. Dzięki.
UsuńDoskonale rozumiem o czym piszesz. Czlowiek czasem/czesto zastanawia sie ile jeszcze moze zniesc... Trzymam kciuki za to, aby znalezienie tego dokumentu bylo pierwszym krokiem na przod!
OdpowiedzUsuńFajnie, kiedy jest się rozumianym :) Szkoda tylko, że w tych przykrych sprawach, ale to i tak mile. Masz rację, ja też chwilami zastanawiam się, jak duzo jeszcze wytrzymam.
UsuńOby tak właśnie było. Dziś kolejna sprawa do przodu. Została ta najważniejsza..
Oto przykład notki, która się czyta i zupełnie nic się z niej nie wie :) mnie osobiście trochę to denerwuje jesli mam byc szczera. Ale trzymam kciuki, by wszystko ulozylo się po Waszej mysli :)
OdpowiedzUsuńA mnie się wydaje, że główny temat tej notki jest bardzo czytelny. Bo chodziło o to, że mamy sporo problemów i żyjemy w dużym stresie - a o tym piszę dość jasno :) Reszta to są po prostu okoliczności - zresztą ciągnące się już od ponad roku, więc myślę, że pomimo tego, że nie piszę wprost (a zwyczajnie o pewnych sprawach pisać nie mogę, bo są objęte tajemnicą) wiele z Was wie o co może chodzić i jakiej sfery to dotyczy.
UsuńWiedziałam, że komuś się to nie spodoba, stąd mój ostatni akapit :) Po prostu dla mnie ważne są emocje, które w danym momencie odczuwam i nie mam ochotu opisywać dokładnie sytuacji. Myślę, że każdy ma czasami taki temat, o którym nie lubi lub nie może pisać.
Dzięki
Nadal zaciskam kciuki! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Są skuteczne, więc.. jeszcze trochę po proszę ;)
UsuńOj to trzymam kciuki
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję - częściowo już pomogły, prosimy więc o jeszcze troche..
UsuńMocno trzymam kciuki za same pozytywne wieści, już by Wam się mogło poukładać, bo jak długo może trwać taki kołowrotek? Przytulam i czekam na dobre wiadomości :*
OdpowiedzUsuńDziękujemy bardzo.. Są już w dużej mierze pozytywne. Potrzebujemy jeszcze tej jednej, najważniejszej wiadomości... Jak ona będzie dobra to naprawdę będziemy mogli wreszcie odetchnąć.
UsuńNadeszło jutro i czytam wyżej, że pozytywnie się zaczęło. Życzę więc tej najważniejszej wiadomości. A z dokumentami ostatnio też mam same problemy: wczoraj jednego komuś brakło i choć sprawa nie dotyczyła mnie osobiście, zeźliłam się, że przez duperelę będziemy zaczynać coś robić od nowa. Dziś za to szukałam potrzebnego mi na jutro rachunku. Na szczęście się znalazł, co wcale nie było aż takie oczywiste w moim bałaganie.
OdpowiedzUsuńTak, nie jest najgorzej - choć tej najważniejszej informacji cały czas brak. Ale zawsze to coś - w innych okolicznościach to byłoby wręcz spełnienie naszych marzeń :)
UsuńU mnie właśnie ostatnio panuje względny porządek w dokumentach, wszystko mam poukładane i posegregowane, więc po prostu wiedziałam, że tego dokumentu nie znajdziemy u siebie. Byłam już w zasadzie pewna, że po prosu się zgubił. Na szczęście nie :)