*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 24 września 2014

Nie dla wrażliwych*

* Franek nie pozwolił mi publikować tej notki, bo powiedział, że zaraz posypią się na nas gromy, że się tak nieładnie wyrażamy i że będziemy strasznymi rodzicami... Uspokoiłam go, że macie poczucie humoru i potraficie wychwycić moment, kiedy mrugam do Was okiem, więc nie zawiedźcie mnie :P Ale jeśli rzeczywiście ktoś nie ma dystansu do ciąży, macierzyństwa i jest przewrażliwiony na punkcie pieszczotliwych określeń dzieci (narodzonych i nie) to lepiej niech nie czyta :))

Na początek wyjaśnienie: Franek ma kilka takich swoich powiedzonek. Wielu z nich nawet teraz nie umiem przytoczyć, ale w jeśli nadarza się konkretna sytuacja, jestem w stanie przewidzieć kiedy powie na przykład "jasny piernik"!" Kiedy coś go niecierpliwi albo powtarza się wielokrotnie, to zawsze mówi, że np. nie będzie tego robił sto pięćdziesiąt razy! Nie sto, nie dwieście, nie dziesięć, zawsze jest sto pięćdziesiąt. A kiedy mówi o czymś malutkim, to stosuje zwrot "małe gówienko". Walczę z tym, bo nie przepadam za żadnymi pozornie łagodnymi gówienkami, dupami i pieprzeniem w codziennym języku, ale małego gówienka jeszcze nie udało mi się zlikwidować.

Siedzimy sobie ostatnio przed telewizorem. Leci jakiś przypadkowy program, matka trzyma na rękach niemowlę. Mówię do Franka:
M: Niedługo my też takie będziemy mieli, wyobrażasz sobie?
F: Noooo...
M: A tak serio, myślisz czasami o tym?
F: Jasne, ze myślę, Często się nad tym zastanawiam.
M: I co sobie myślisz?
F: No tak się martwię trochę, jak ja będę to podnosił (tutaj następuje gest chwytania noworodka na ręce). Takie to małe gówienko... - do mojego brzucha - oj, sorry, bez urazy, wiem, że ty wszystko już słyszysz...

Jakiś czas temu mówię do Franka:
M: A jak będzie dziecko to już przestaniesz mnie pewnie kochać i nie będę już dla Ciebie najważniejsza na świecie.
F: Będziesz, będziesz. Dziecko będzie też najważniejsze, ale moja żonka zawsze będzie dla mnie najważniejsza na świecie.
M: A dlaczego?
F: Bo tak!
M: Ja ci powiem dlaczego! Bo dziecko będzie, będzie, a potem dorośnie i pójdzie sobie w świat, a żonka zostanie!
F: Oooo, a nie da się na odwrót?? :P
M: /wzrok Bazyliszka/

70 komentarzy:

  1. Naprawdę nie wiem jak ktoś po takiej notce mógłby się obruszyć;))
    My mamy wiele podobnych mniej lub bardziej cenzuralnych określeń o naszym ewentualnym potomstwie, zwłaszcza gdy na jego cześć wypijamy codziennie olej lniany z kieliszka (wyobraź sobie ten wspaniały smak...), albo poddajemy się innym dziwacznym rzeczom. Zawsze wtedy tak ciepło o nim myślimy;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, "małe gówienko" o dziecku może się okazać dla kogoś nie do przełknięcia :) Zwłaszcza, że i moje "Bachorki" niespecjalnie znajdowały uznanie, a mnie się to określenie wydaje całkiem pieszczotliwe :)))
      Chyba sobie wyobrażam.. :) I wyobrażam też sobie tę "potrzebę" znajdowania innego określenia niż "nasz skarb" na przykład na podobną okoliczność :) Zresztą my mamy inne okoliczności, ale skoro na co dzień do siebie nie zwracamy się jakoś szczególnie pieszczotliwie (a właściwie to kwestia tego, jak się to rozumie, bo dla kogoś Kluska mogłoby być obraźliwe a dla mnie jest pieszczotliwe :)), to po prostu trudno nam się przestawić ot tak :)

      Usuń
    2. Ja specjalnie wrażliwa językowo nie jestem, uważam, że nawet przeklinać da się z gracją. Wszystko zależy od okoliczności, tonu, osoby i klimatu towarzystwa;) Ale faktem jest, że nie zawsze można sobie na coś takiego pozwolić, bo nie każdemu da się intencje wytłumaczyć.

      Usuń
    3. Ja trochę chyba jestem - to znaczy zwracam uwagę na poprawność językową i na wulgaryzmy, ale też nie jest tak, że każdemu zwracam zawsze uwagę :)Wszystko zależy od osoby i okoliczności.
      Przeklinać sama czasami przeklinam i wcale się z tym nie będę kryła, ale raczej tylko w sytuacjach w których emocje biorą górę :) Natomiast u mnie w domu nigdy się nie przeklinało - tzn, moja mama zawsze mówiła tylko "kurka wodna" albo "holender", tata w domu pozwalał sobie na co najwyżej "kurde" ale jak był gdzieś na zewnątrz i się mocno wkurzył, to zdarzyło mu się porządnie przekląć i pamiętam do dziś te dwa razy :P Więc głównie chodzi mi o to, ze nie uważam, ze przekleństwa w ogóle zawsze są złe i nigdy nie można użyć żadnego brzydkiego słowa, ale sama po prostu chcialabym mieć taki dom, w którym one nie padają :)
      I oczywiście w pełni się zgadzam, ze wszystko zależy od okoliczności, tonu, osoby i klimatu :)) (Dorota na przykład przeklina sporo, ale tak się do tego przyzwyczaiłam, ze mnie to nie razi, a z kolei Franek to zauważa:))
      Oj zdecydowanie nasze intencje mogą być dla niektorych zupełnie niejasne :)

      Usuń
  2. Hahahahah :D a ja się uśmiałam :D
    Sama nie lubię wszelkich zdrobnień i cudowania nad dziećmi, więc to poczucie humoru mi odpowiada ;)

    P. S. Ostatnio zastanawiałam się nad tym, czy ja mam jakieś swoje powiedzonka. A to wszystko przez G. który non stop powtarza "masakra" "nie" na końcu zdania itp. Wyobraź sobie jak mnie to wpienia. Aż mu wczoraj powiedziałam, że ma mały zasób słownictwa :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) Ja też się śmiałam :) Zwłaszcza przy tej pierwszej rozmowie :)
      Ogólnie sama mam tak, ze jak czytam czyjeś blogi o dzieciach (szczególnie jeśli mowa o takich przypadkowych, bo jeśli kogoś znam długo, to też jest trochę inaczej) to zdecydowanie zostanę na dłużej na takich, gdzie ktoś traktuje rodzicielstwo z odrobiną dystansu i z przymrużeniem oka, jeśli to tylko możliwe :)

      Te Frankowe powiedzonka są takie okolicznościowe, więc nie wkurzają, ale na przykład ja zdecydowanie mam takie nieładne przyczepialskie słowa. Łapię się na tym, że mówiąc o czymś wtrącam słówko "jakby" trochę chyba za często, a gdy z kimś rozmawiam, to mówię "wiesz" dość często. Oczywiście to też zależy od okoliczności. Walczę z tym i jestem tego świadoma, ale na razie jeszcze mi się niestety zdarza :)

      Usuń
    2. Bo takie blogi czyta się przyjemniej i bez musu zachwycania się dzieckiem. Sama czasami szukam nowych miejsc i zdarza się, że uciekam z blogów całych różowych ;)

      Ja chyba bardziej pisząc nadużywam pewnych słów. A rozmawiając z kimś wrednie wyłapuje cudze powiedzonka. I odwrotnie od Ciebie ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, że jakieś słowo jest u nich nagminne. Odnosząc się jeszcze do Twojej odpowiedzi do Flo. To chyba filolodzy bardziej są wyczuleni na słowa itp. Sama popełniam błędy, ale jak słyszę, że ktoś coś źle odmienia, to mnie uszy bolą.

      Usuń
    3. Mnie się też zdarza wylapywać, choć chyba nie zawsze :) To prawda, nie wszyscy sobie zdają sprawę z takich swoich powiedzonek - zresztą sama nie wiem, czy swoje wszystkie wyłapałam :) Ale to jest zazwyczaj tak, ze dopiero jak wypowiem to słowo, to się na nim łapię :)
      Chyba masz rację, tez myślę, że to kwestia tego, ze filolog więcej z językiem obcuje i siłą rzeczy zwraca uwagę na coś, co dla innych może być drobiazgiem.

      Usuń
  3. :))Każdy związek ma własny kod porozumiewania się (własnego nazewnictwa), często w kontekście niezrozumiały dla innych. Tylko ktoś przewrażliwiony i czepliwy mógłby się obruszyć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to prawda, wiele z takich rozmów opiera się na komizmie sytuacyjnym i nie wszystko da się wychwycić - stąd też moje wprowadzenie, choć i tak wyobrażam sobie, że dla nas jest to bardziej zrozumiałe i zabawne niż dla osób z zewnątrz :)
      I zgadzam się co do ostatniego zdania, ale wolałam ostrzec, zrobiłam to głównie dla Franka :):)

      Usuń
  4. Ja nie rozumiem tej filozofii, że męża/żonę kocha się bardziej, bo dziecko pójdzie w świat, a współmałżonek zostanie. Tak samo nie rozumiem stwierdzenia, że córkę kocha się bardziej, jak syna, albo, że obowiązkiem syna jest zostać z matką, a synowa to obca baba, która zabiera nam dziecko.

    Niestety dwukrotnie zaobserwowałam, jak kobietom po porodzie klepki w głowie się poprzestawiały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to chyba jednak tego dystansu trochę Ci brakuje :)
      Nie chodzi przecież o to czy bardziej czy mniej, tylko zwyczajnie inaczej. Ja sobie nie wyobrazam, ze każdą bliską mi osobę kochałabym w ten sam sposób i tą sama milością.
      Natomiast to nie jest żadna filozofia, a po prostu jestem zdania, że nie należy zapominać o tym (również dla dobra dziecka), że ono kiedyś będzie mialo swoje życie, a więc trzeba mu zapewnić w nie dobry start, ale jednocześnie pamiętać o tym, że małżonek jest cały czas dla nas jedną z najbliższych osób i to właśnie z nim się spędzi resztę życia.
      Niestety zbyt wiele jest przypadków kiedy to rodzice obudzili się z ręką w nocniku, kiedy osiemnastoletnie dziecko wyszlo z domu i stwierdzili, że nie mają sobie nic do powiedzenia, bo od lat stawiali na pierszym miejscu relację z dzieckiem a nie ze sobą.

      A to ostatnie stwierdzenie to a propos czego?

      Usuń
    2. Pewnie, że kazdego kocha się inaczej, dla mnie 3 najwazniejsze oosby to Patryk, Krzychu i moja siostra i kazdego kocham inaczej. Ale wyznaję posobną zasadę jak Margolka- po x latach dziecko odejdzie z domu i jeśli całe życie skupiało się tylko wokól dziecka, to kiepsko widze ten zwiazek i w zasadzie od razu mam przed oczami jeszcze toksyczną matkę, która swoim dorosłym dzieciom żyć nie daje itd.

      Poza tym, niech mi ktos powie, dlaczego dziecko ma być NAJWAZNIEJSZE a nie tak samo WAZNE jak my sami? Bo tego to chyba nigdy nie skumam.

      Usuń
    3. Nawet według nauki kościoła (co nam powiedziano na naukach przedmałżeńskich) to mąż czy żona mają być najważniejsi dla nas, a wręcz mówiono wprost, że na pierwszym miejscu. Dopiero potem są dzieci i rodzina. Moim zdaniem to ma sens, choć z wieloma poglądami kościelnymi się nie zgadzam.

      Usuń
    4. Iza, myślę, ze w tej kwestii faktycznie mamy podobny pogląd. Jeśli chodzi o toksyczną matkę również :) I też kompletnie nie rozumiem, dlaczego to dziecko właśnie ma być najważniejsze i stawiane ponad wszystko podczas gdy przecież można po prostu zachować równowagę.

      Ida ja też myślę, ze to zdecydowanie ma sens, choćby dlatego, ze małżeństwo (według nauki kościoła, ale nie tylko) jest po prostu fundamentem pod całą resztę.

      Usuń
    5. Podepne sie pod dyskusje ;)
      Tez inaczej kocham P. a inaczej Mala. I nie widze w tym nic zlego ;) Dodatkowo na Mala wolamy- Mongolskie dziecko, maly mongoł i korniszon. Jedna osoba juz mi zwrocila uwage, ze bardzo brzydko (Korniszon) nazywam dziecko i jak tak moge robic? Powinnam mowic "KOchanie" ;p A ja nawet do P. nei mowie "kochanie". Nie uzywam tez slow: kotek, rybka, slonko itp itd

      Usuń
    6. No i dobrze, bo zawsze warto usłyszeć kolejną opinię od osoby, ktora już wypowiada się nie tylko teoretycznie :))
      Ani ja nie widzę w tym niczego złego, a Korniszon wymiata! :P Moim zdaniem to jest właśnie słodkie a nie tam jakiś kotek ;)) Mam tak samo, w zyciu do Franka nie powiedziałam "kochanie", słowo daję (on do mnie owszem i nie przeszkadza mi to, ale ja po prostu nie potrafię :)), więc nie wyobrażam sobie że nagle się przestawię i do dziecka zacznę się zwracać takimi słowami, które dotychczas nie przechodziły mi przez gardło. Pewnie po prostu z czasem znajdziemy własne pieszczotliwe określenia, bo to zawsze jest intuicyjne i zależne od sytuacji :)

      Usuń
    7. Czytam to, co napisałą Ida, i choć w 99 procentach z naukami Kosciola sie nie zgadzam, to z tym tak. No bo jak miałoby to być inaczej- ludzie staja przed ołtarzem i w tym momencie maja byc dla siebie najwazniejsi, a po 9 miesiacach np już nie? Przecież to bez sensu:)

      Usuń
    8. Ależ wywołałam dyskusję ;)

      Moim zdaniem skoro po wyfrunięcia dziecka z gniazda dwoje ludzi nie ma sobie nic do powiedzenia, to moim zdaniem zawsze brakowało tego wspólnego języka.

      Oczywiście, że jest to inny rodzaj miłości-inaczej się kocha męża, inaczej rodziców, a jeszcze inaczej dziecko, ale dla mnie te wszystkie osoby stawiam na równi. Nie ma porównań kto jest ważniejszy i kogo się kocha bardziej. Kocha się równo, tylko w nieco inny sposób.

      Z tymi przestawionymi klepkami to znam dwa przypadki, gdzie kobiety urodziły tuż przed 40. Pierwsza najpierw była w szoku, że dziecko jest absorbujące, a za jakiś czas kazała, czy też wmawiała wszystkim znajomym dziewczynom wokół niej, że mają zażywać kwas foliowy, rzucać wszystko i dzieci rodzić. Druga z kolei twierdziła, że to właśnie matki są najlepiej zorganizowanymi pracownikami, a w czasie Świąt uznała, że single mogą pracować dłużej, bo nie mają się do kogo śpieszyć.

      Usuń
    9. Iza zgadzam się - całkiem bez sensu, ale niestety się zdarza, że jak się urodzi dziecko to mąż idzie w odstawkę (bo to zazwyczaj chyba w tę stronę idzie) Znam takie przypadki. Znam też przypadki par, w których ewidentnie dziecko jest uzupełnieniem jakiegoś braku, a tak przecież nie powinno być.

      melanii, akurat z tym nie do końca się zgadzam, bo nad związkiem cały czas po prostu trzeba pracować i jeśli coś się po latach popsuło to wcale nie znaczy, że od początku było coś nie tak. Różnie bywa po prostu. A przez 18 lat naprawdę można się od siebie oddalić niezależnie od tego, jak świetnie się para ze sobą dogadywała wcześniej.

      No właśnie mam wrażenie, że cały czas nie rozumiesz, o czym my piszemy, bo jeszcze raz podkreślam, ze nie chodzi o jakieś stopniowanie.
      Ale z drugiej strony to właśnie tak jest, że małżeństwo jest podstawą rodziny i raczej trudno budować cokolwiek na fundamencie, który się chwieje, dlatego trzeba o tej szczególnej więzi z partnerem cały czas pamiętać i traktować ją w również sczególnie.

      Rozumiem, wiem, ze są takie przypadki, ale po prostu nie bardzo wiem do czego to się odnosiło :)

      Usuń
    10. Melanii, wcale nie musi byc tak, ze ci ludzie nigdy nie mieli wspólnego języka- mogli być całkiem fajną parą, ale po urodzeniu dziecka niektórym po prostu odbija i nie przechodzi- nie ma już wspołnych, we dwoje spacerów, kina, czy kolacji przy świecach, bo jak to? przecież wszystko trzeba robić razem z dzieckiem. i to moim zdnaiem jest błąd i początek konca, bo ludzie już nie wiedzą jak fajnie moze być tylko we dwoje i po kilkunastu/ kilkudziesieciu latach, gdy dziecko juz wyprowadza sie, ma swoja rodzine itd, nie potrafią już odtworzyć tych chwil, które były kiedyś.

      A co do reszty Twojej wypowiedzi, to ja osobiscie uwazam, ze matka mozę byc lepszym pracownikiem niż kobieta bezdzietna z tego tylko poowdu, ze musi udowodnic wszystkim naokoło, ze nie ejst gorsza, ze nie kazda używa swojego macierzynstwa do naciagania wszystkich na różne rzeczy. Wiem, bo sama tak mam, pracuję z dwiema dziewczynami, żadna nie ma dziecka i z naszej trójki to ja najmniej kombinuje jak tu sie urwac, jak mieć najwiecej wolnego itd.

      Usuń
    11. Dokładnie to miałam na myśli Iza, tylko Ty to lepiej opisałaś :) Właśnie o to chodzi, że całkiem fajna para może się zapomnieć a po latach trudno odnaleźć to, co się kiedyś zagubilo pośród pieluch, zupek, wywiadówek i takich tam :)

      Moja szefowa też twierdzi, że matki są często lepszymi pracownicami (a ma doświadczenie i sporo wie na ten temat), bo są zwyczajnie lepiej zorganizowane przeważnie :)

      Usuń
    12. Dlatego ja mam małą obsesję na tym punkcie- jak tylko jest okazja, by pobyć we dwoje, zrobić coś we dwoje, to korzystamy. Nie chce za ileś lat mieć poczucia, ze jesteśmy obok siebie, a nie razem.

      Usuń
    13. Wcale Ci się nie dziwię. Ja już teraz (przecież powinnam czekać z niecierpliwością na dziecko i o niczym innym nie myśleć) martwię się, że nie będziemy mogli spędzać tyle czasu tylko we dwoje jak to było dotychczas :( Dla mnie to też jest bardzo ważne. Mam zamiar nawet o tym notkę napisać.

      Usuń
    14. O, o, napisz, napisz. Chętnie poczytam :)

      Usuń
    15. Jest całe mnóstwo rzeczy, o których chcę napisać albo wręcz notek, które są już naszkicowane i po prostu czekają na publikację, ale nie mam kiedy tego wszystkiego zrealizować ;)

      Usuń
  5. Fajnego masz tego Franka :-)
    A tak już poważniej, to cześć Wam i chwała, że najważniejszy będzie jednak współmałżonek :-)
    Ja kiedyś się nieostrożnie wypowiedziałam o noworodku per "szczurek", widząc zdjęcie czerwonego i pomarszczonego maleństwa tuż po porodzie takie miałam pierwsze skojarzenie... na szczęście szczęśliwi rodzice przyjęli to określenie z uśmiechem ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, przekażę, na pewno się ucieszy :)))
      Taki przynajmniej mamy plan, liczę na to, że nie zgłupiejemy, jak przyjdzie co do czego :P A tak serio - tak jak napisałam powyżej do melanii - to nie jest może kwestia tego, kto jest ważniejszy itp bo pewnie nie da się takich relacji stopniować, ale po prostu uważam, ze gdy przychodzi dziecko, nie należy zapominac o tym, co łączy nas z jego ojcem...

      Haha, szczurek jest świetnym określeniem moim zdaniem :P Jak dla mnie to wszystkie noworodki wyglądają jak małpki i trudno mi się nimi zachwycać :D Zastanawiam się, jak to będzie z naszym dzieckiem, gdy się urodzi - bo na pewno będzie też wyglądało jak ta małpka albo szczurek, niezależnie od tego, czy będzie dla mnie najpiękniejsze,czy nie. Mam nadzieję, ze dystans jednak zachowam :P

      Usuń
  6. :D Ja także nie widzę nic zdrożnego w tych waszych rozmówkach. Mój M. i ja też często używamy różnych dziwnych określeń i mogę zapewnić, że nigdy, ale to nigdy nie jest to: maleństwo, kruszynka, bąbelek czy dzidzia. Jakoś tak mnóśtwo tego wśród przyszłych rodziców, że od pewnego czasu to nazewnictwo mnie niemal drażni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, różnie to bywa :) Wolałam się nieco zaasekurować, zwłaszcza dla dobra Franka :P
      Nam też takie określenia nie przechodzą przez gardło, chociaż ostatnio Frankowi dwa razy a mnie raz przytrafiła się "Dzidzia", ale to raczej w ramach tego zaklinania rzeczywistości, o którym pisałam ostatnio niż pieszczoty :))

      Usuń
    2. No u nas właśnie ten Tasiemiec i Dzieciak, ew. Bachorek.

      Usuń
  7. Kluska o wzroku bazyliszka z Tasiemcem (vel. Bachorkiem vel. Małym Gówienkiem) w brzuchu? Dobry początek na bajkę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, na to nie wpadłam :P Kto wie, może się tak wczuję, ze pójdę w ślady Chylińskiej, kiedy już urodzę to dziecko ;)

      Usuń
  8. Becik też tak mówi, tzn. podobnie. Na różę mówi różowe gówno, a np. na widelec srebrne gówno. Lofciam Franka;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie zachwycony ;))

      A czemu różowe? Przecież róże rzadko są różowe :P

      Usuń
    2. Jej często Mat kupuje różowe, a właściwie albo białe, albo różowe. Czerwone raz, różowe kolejny, później białe i znowu od początku;)

      Usuń
    3. Aa, to ciekawa taktyka ;))

      Usuń
    4. Nawet na ślubie miała wszystko w kolorach różowego i białego. Taki zboczeniec różany;)

      Usuń
    5. No to faktycznie :) U nas to ja jednak decydowałam o tym, jakie będą kwiaty i kolory :)

      Usuń
  9. my czasami mowimy, ze gdyby ktos niewtajemniczony posluchal czasem naszych rozmow stwierdzilby, ze mamy baaardzo nierowno pod sufitem :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to często tak jest, bo zazwyczaj każda para ma swój kod niezrozumiały dla innych :) Coś co nam może się wydawać zabawne, dla innych takie nie jest albo w ogóle nie rozumieją o co chodzi.

      Usuń
  10. Takie różne powiedzonka czasem i u nas sprawiają, że lepiej pewnym osobom tego nie powtarzać bo się obruszą albo uznją za nienormalnych ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, każda para ma jakieś swoje powiedzonka niezrozumiałe dla innych :)

      Usuń
  11. To, że nadal będziecie dla siebie najważniejsi, jest najlepsze zarówno dla Was jak i Waszych dzieci, więc fajnie, że tak ma Franek to poukładane w głowie :-)
    Będziecie świetnymi rodzicami, bo najlepszymi są właśnie Ci, którzy się kochają i szanują :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pełni się z Tobą zgadzam - uważam, że trwały związek oparty na szczerości i uczuciach jest podstawą pod całą resztę :)
      Dzięki, miło, że tak uważasz :)

      Usuń
  12. W drugim dialogu odwrócona klasyczna sytuacja. Bo to najczęściej mężczyzna boi się, że dziecko odsunie go od kobiety na jakąś dalszą pozycję. Znam zresztą takie przypadki, ale to w parach, gdzie raczej nie było i przed potomstwem wielkiego uczucia. Was o to nie śmiałabym podejrzewać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, podobno tak właśnie jest. Chociaż przyznam, ze nie wyobrażam sobie, że faktycznie dziecko aż tak mogłoby mi przesłonić resztę świata - za bardzo zależy mi na partnerstwie...
      I ja też znam takie przypadkie. Przykre to...

      Usuń
  13. Hehe to o tym "małym gówienku" było słodkie aż się usmiechnęłam ;) hehe a drugi dialog to takie droczenie się ze sobą, które też ma swój urok, my też bardzo często tak robimy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) No my też się często tak droczymy ze sobą :)

      Usuń
  14. Nic zdroznego nie ma w tych Waszych rozmowach, a wrecz przeciwnie - mozna sie posmiac i macie dystans do calej tej sytuacji, wiec to tylko + dla Was :) My poki co uzywamy slowa Potomek w okresleniu dla naszego ptencjalonego dziecka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to cieszę się, ze tak to odbierasz, bo nasze podejście jest takie samo :)
      O, Potomek to całkiem fajne, neutralne określenie (chociaż znowu ten ON! cóż za dyskryminacja! :)), nie wpadliśmy jakoś na to :)

      Usuń
  15. Ja "nieco" nie w temacie ;))) ale swoje trzy grosze wtrącę nawet jako zapalona niedzieciata. I powiem, że nie wiem jaki kto musiałby być wrażliwy, żeby poczuć się dotkniętym czymś takim. Z drugiej strony wiem, że są kobiety, dla których dziecko to dzieciątko, dzieciaczek, fasolinka, najulubieńszy niuniuś i nazwanie go małym gówienkiem albo boszebroń bachorkiem to szczyt szczytów, koniec świata i wyrodność wypisana na twarzy. Cóż, są ludzie i ludziska ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że różnie to bywa, pewnie i nadwrażliwi by się znaleźli :) W każdym razie Franek się bał oskarżeń, więc ostrzeżenie napisałam :) Bardzo się cieszę, że zgodnie z tym na co jednak liczyłam, nikt się nie poczuł urażony ;))

      Usuń
  16. Też mówię "sto pięćdziesiąty raz" kiedy mam coś zrobić po raz kolejny! :D Nie wiem skąd to się wzięło ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. haha, też tak mówię często "małe gówienko" :)) nawet na dzieci :)
    a i wymsknęło mi się "jak już będę mieć tego pasożyta w brzuchu to..." :D
    takze wiesz, normalne to raczej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, no to mnie trochę zaskoczyłaś, bo cały czas pamiętam o tym, że Bachorki (które wydają mi się łagodniejszym i nawet bardziej pieszczotliwym określeniem) nie bardzo Ci przypadły do gustu :)) Ale w takim razie cieszę się, ze nie dość, ze nie poczułaś się zniesmaczona, to jeszcze nadajesz na podobnych falach w tej kwestii :P

      Usuń
    2. eee, bo ja nie jestem taką snobką, za jaką mnie masz :D mam trochę jaja w sobie, nawet dużo :))

      Usuń
    3. Ja tylko pamiętam dokłanie Twoje komentarze na tamten temat :)
      A co to ma wspólnego ze snobizmem?? Bo nie bardzo kumam :)

      Usuń
    4. napisałam snobką?? haha, jak ja to zrobiłam? :D myślę o czymś innym, piszę o czymś innym - efekt spania po 4 godziny, sory :) malkontenctwo miałam na myśli :))
      fakt, bachorków nie lubię, źle mi się kojarzą, mają zły wydźwięk, ale małe gówienka tak śmiesznie brzmią :) duże gówno już gorzej, ale małe gówienko śmisznie :D

      Usuń
    5. No to już mi się bardziej sensownie układa :P
      Nie no ale to też nie o malkontenctwo mi chodziło :) Nie myślałam tak o Tobie :)

      A mnie właśnie bachorki brzmią pieszczotliwie :):)

      Usuń
  18. Ja lubię mówić "sto". I od kolegi udzieliło mi się "sto lat" w znaczeniu "bardzo długo", tylko że on to jeszcze mówił z takim śląskim akcentem, że coś mu sto lot zajmie.
    Wasze rozmowy mnie nie bulwersują, ale słowa "gówno" czy "gówienko" bardzo nie lubię :P
    Zgodzę się też co do ważności dziecka. Dla mnie powinno być dla rodziców bardzo ważne, bo w końcu to oni je wydali na świat, ale usuwanie reszty świata w cień jest niezdrowe również dla tego dziecka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się z kimś przebywa stosunkowo dużo czasu, to faktycznie można łatwo przejąć jakieś powiedzonka :))

      A ja też nie lubię tego słowa i ganię Franka zazwyczaj za nie, ale tym razem to się tylko roześmiałam :)

      Oj zdecydowanie to nie jest zdrowe, ale niestety sporo jest rodziców, którzy są innego zdania. Takie to nowoczesne wychowanie często bywa niestety..

      Usuń