*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 2 października 2014

Refleksje świeżo upieczonej bezrobotnej

Miałam już opublikować dwie notki od ostatniego wpisu, ale operator naszej kablówki i jednocześnie internetu mi to skutecznie uniemożliwił :) Najpierw były jakieś problemy, a wczoraj koło południa internet i telewizja padły całkowicie - zdaje się zresztą, że w połowie Podwarszawia - i nie naprawiło się to przynajmniej do 3 nad ranem :) Nie żebym siedziała i czekała tyle czasu na internet :) Po prostu o tej godzinie wstawałam na siku i wtedy zawsze mój wzrok pada na dekoder, na którym normalnie wyświetla się coś innego niż jakieś dziwne znaczki - a tak właśnie było w nocy. Ale ku mojemu zaskoczeniu przed szóstą już wszystko działało.

No i cóż... Stało się. Od wczoraj oficjalnie jestem bezrobotna i przechodzę na garnuszek państwa :( We wtorek rano poszłam do biura otworzyć firmie sprzątającej. Pozbieraliśmy też ostatnie rzeczy, które tam jeszcze pozostały - środki czystości, jakieś artykuły biurowe. Koło południa pojechałam jeszcze raz spotkać się z szefową. Patrzyłyśmy na to puste pomieszczenie i nie mogłyśmy uwierzyć, że to się dzieje naprawdę... Oddaliśmy klucze. Odebrałam świadectwo pracy. Ale okazało się, że ze względu na moją szczególną sytuację, ZUS mógłby się przyczepić do jednego nieprecyzyjnego zapisu, więc zdecydowałyśmy, że pojadę do Warszawy do biura i otrzymam poprawiony dokument. Miałam więc jeszcze okazję przejechać się ostatni raz służbową taksówką.. No, przedostatni, bo dzisiaj mamy imprezę pożegnalną, to jeszcze będę z tego luksusu korzystać.
Odebrałam też telefon od osób z firmy, która była jednym z naszych podwykonawców. Bardzo ściśle z tymi ludźmi współpracowałam. Bardzo było mi miło, kiedy sami z siebie zadzwonili (wyprzedzając mój zamiar napisania maila), żeby podziękować mi za współpracę. Ileż miłych słów usłyszałam! O tym, że nie wiedzą, jakim cudem ja to wszystko ogarniałam, że dziękują za to, że potrafiłam załatwić to, co niemożliwe, że kilka razy ratowałam im tyłek, że wielokrotnie łagodziłam konflikty a mój stoicki spokój potrafił sprawić, że każda nerwowa sytuacja stawała się łatwiejsza do przejścia. (To ostatnie jest bardzo zabawne, bo to nie pierwszy raz kiedy w miejscu pracy - w poprzednim było tak samo - jestem postrzegana jako uosobienie spokoju, podczas gdy przecież jestem bardzo impulsywna i emocjonalna, o czym moi bliscy mogą zaświadczyć :))
Wysłałam też pożegnalnego maila z podziękowaniem do innej firmy, z którą blisko współpracowałam i otrzymałam odpowiedź zwrotną od samego prezesa, który napisał, że cenili sobie bardzo mój profesjonalizm i zaangażowanie w pracę. Bardzo mi było miło, bo przecież mogli się ograniczyć do tradycyjnego podziękowania i zwyczajowych życzeń powodzenia w życiu zawodowym i prywatnym... Wolę więc sobie myśleć, że gdyby to nie była prawda, to by tego nie napisali :)
I to był ostatni mail, jaki otrzymałam, bo już wtorkowego wieczora okazało się, że zostałam odcięta od dostępu do służbowej poczty, co równa się po prostu z tym, że przestałam istnieć w angielskiej bazie danych jako pracownik firmy... Ech, przykre, choć przecież nie zaskakujące...

Oswajam się więc teraz z nową rzeczywistością... Tej pracy będzie mi brakowało już zawsze i jestem po prostu pewna, że lepszej nie znajdę, bo była wyjątkowa pod wieloma względami. Takiej swobody nie dostanę już nigdy. Bardzo obawiam się przyszłości i tego, jak potoczą się moje dalsze losy, jeśli chodzi o sprawy zawodowe. Nadal przerażająca jest dla mnie myśl, że nie mam do czego wracać i zamiast przez rok spokojnie opiekować się dzieckiem (choć nie zdążyłam podjąć decyzji, co do długości urlopu macierzyńskiego, zakładałam, że zadecyduję później), po pierwszym półroczu pewnie będę musiała zacząć rozglądać się za nową pracą. Naprawdę się boję tego wszystkiego i bardzo martwię się o przyszłość. Boli mnie też to, że nadal nie będziemy mieli stabilnej sytuacji życiowej - nadal nie wiemy, gdzie los nas rzuci za kilka, kilkanaście miesięcy, bo nie mamy za bardzo oparcia. Chyba nawet trochę się już poddałam i doszłam do momentu, kiedy przestałam walczyć. Teraz po prostu będę czekać na rozwój sytuacji. Jak to kiedyś napisała jedna z Was - każdy wojownik wie, że nadchodzi czas, kiedy trzeba oszacować straty, rozejrzeć dookoła i zrobić mały krok w tył, żeby przygotować się do kolejnej walki (wybacz mi Flo. tę swobodną interpretację Twoich słów :)) Dla mnie chyba ten czas nastał. Paradoksalnie jestem nieco spokojniejsza, choć oczywiście podkreślam, że niepokoje i troski nie zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki...

Po prostu staram się teraz samą siebie przekonać do tego, że nie jest tak źle. Nie jestem typem depresyjnym, więc nie potrafię zbyt długo tkwić w dołku, nawet jak mi się w życiu nie układa. Staram się wtedy zepchnąć problemy na bok - przynajmniej na tyle, na ile się da - i cieszyć z różnych drobiazgów codzienności. Nie napiszę na pewno, że czuję się spełniona i szczęśliwa, bo zbyt odczuwam zbyt duży egzystencjalny dyskomfort, ale wiem, że ja sama mam ogromny wpływ na to, jak będę się czuła przez te najbliższe kilka miesięcy i jeśli będę się cały czas dołowała, to po prostu będzie mi źle i smutno.
Myślę więc sobie, że nie jest przecież tak źle, skoro na moje konto wpłynęła właśnie gruba kasa (odprawa, odszkodowanie, wynagrodzenie i ekwiwalent za 35 dni niewykorzystanego urlopu) za którą moglibyśmy sobie kupić nową brykę, ale raczej odłożymy ją na gorsze czasy :) Sknerusy dwa, hehe ;) Ale co tam, nasza bryka aktualna jest u nas raptem od roku i dwóch miesięcy, a łącznie liczy sobie lat pięć, więc jeszcze sobie pojeździmy. 
Poza tym tak naprawdę jestem w bardzo komfortowej sytuacji, skoro będę się byczyć w domu i do czasu porodu dostawać zasiłek w wysokości zasiłku macierzyńskiego (wszelkie znaki na niebie i ziemi tudzież przepisy, przez które się przekopywałam wskazują, że będzie on równoważny mojej dotychczasowej pensji, ale wiadomo, że dopóki nie zobaczę, to jestem nieco sceptyczna) a później przez pół roku zasiłek macierzyński w wysokości 100% i przez kolejne pół 60% (co i tak będzie niezłą sumką, bo zdaje się, że wyniesie więcej niż zarobki Franka).
Mimo wszystko nie żałuję tej naszej decyzji sprzed półtora roku, bo czego się nauczyłam przez ten czas, to moje. Zdobyłam ogromne doświadczenie w wielu dziedzinach, a i kierownicze stanowisko będzie wyglądało nieźle w papierach. Dodatkowo nieźle mnie ta praca ustawiła na ten najbliższy czas - chociaż oczywiście przyjmując propozycję awansu, wcale nie planowałam, że zajdę w ciążę i będę wykorzystywać sytuację. Ale prawda jest taka, że gdybym tego awansu nie przyjęła, to nie wiem, na jakim etapie życia bym była. Musiałabym szukać nowej pracy a wiadomo, że początku zawsze są trudne i przypuszczalnie dzisiaj nawet nie moglibyśmy jeszcze myśleć o założeniu rodziny. Dlatego cieszę się, że pod tym względem tak się to wszystko poukładało. Zwłaszcza, że do kwestii planowania potomstwa podeszliśmy bardzo, ale to bardzo na luzie, można więc powiedzieć, że w sumie mieliśmy farta, bo w innych okolicznościach musiałabym teraz rozglądać się za inną pracą, a nie za wózkami i dziecka nie mielibyśmy pewnie jeszcze przez jakieś najbliższe dwa lata - o ile nie dłużej.
Nie myślcie więc sobie, że pomimo tych wszystkich moich niepokojów, tego zamartwiania się i złości na sytuację, nie potrafię docenić tego, co mam i nie dostrzegam, że życie samo znalazło rozwiązanie dla wielu spraw. Widocznie tak miało być i choć absolutnie nie cieszę się z utraty pracy i nie potrafię dostrzec pozytywnych aspektów tego wydarzenia, to cieszę się, że przynajmniej w kwestii zakładania rodziny będziemy o ten jeden krok do przodu, bo dziecko już będzie z nami zawsze...
Przy okazji - dowiedziałam się ciekawych rzeczy z życia mojej rodziny, a konkretnie z młodzieńczych lat moich rodziców :) Kiedy rozmawiałam z moim wujkiem - bratem mojej mamy (który zawsze bardzo nam kibicował jeśli chodzi o pracę i osiągnięcie tej upragnionej stabilizacji i bardzo zmartwiło go, że tak się to potoczyło) na temat całej tej sytuacji, powiedział mi ostatecznie - ee, jak ty się miałaś urodzić, to babcia też się strasznie martwiła, jak to będzie, bo mama dopiero studia skończyła, tacie został jeszcze ostatni rok, nie mieli pracy i jedyne pieniądze jakie dostawali to renta taty po jego zmarłym ojcu. A jakoś sobie poradzili i wszystko się poukładało. Jakby tak za dużo wtedy myśleli, to pewnie ciebie by w ogóle nie było na świecie... Wiecie, to też dużo daje, kiedy widzę, że moi bliscy nie robią tragedii z tego, co się stało - choć oczywiście ubolewają nad utratą tak dobrej pracy.... Ale jest mi jakoś lepiej. Zwłaszcza, że rodzice cały czas powtarzają, że mamy się nie martwić, bo jak będzie trzeba, to oni nam pomogą finansowo. 

Co się stało, to się nie odstanie i prawda jest taka, że o ironio! ja - kobieta pracująca, która żadnej pracy się nie boi!, ciężarna w dodatku, która zamierzała (wzorem swojej szefowej :)) pójść na zwolnienie jakiś dzień przed porodem, będzie przez najbliższe trzy i pół miesiąca siedzieć na tyłku w domu i robić za kurę domową. (To ostatnie mnie bardzo przeraża, bo ja się do tego nie nadaję!, ale o tym będzie notka innym razem) Jako, że bezczynnie siedzieć nie potrafię, bo działa to na mnie destrukcyjnie, postanowiłam sobie opracować plan działania. Wdrożę go od przyszłego tygodnia. Bo nie może się skończyć tak, że będę całymi dniami przesiadywać przed komputerem!
Od miesiąca więc sporządzałam listę rzeczy, które są do zrobienia, a na które nigdy nie miałam czasu. Podzielę sobie to na dni tygodnia i te codzienne obowiązki będę traktować tak, jakby były moją pracą. Żadnego odpuszczania (chociaż, może czasami, przecież w robocie też sobie czasem odpuszczałam :)). Grunt to mieć cele i dobry plan! Bez planu dnia margolki dobrze nie funkcjonują!

Ps. Mój plan obejmuje też blogowanie, więc proszę jeszcze o chwilę cierpliwości, pewnie się wkrótce ogarnę i znowu zacznę się u Was udzielać :)

30 komentarzy:

  1. Grunt to widziec plusy w kazdej sytuacji :) A wierze, ze Twoje doswiadczenie i postawa zyciowa pomoga Wam na spokojnie poukladac to dalesze zycie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, staram się, choć łatwo nie jest.
      Dzięki za tę wiarę :) Mam nadzieję, ze jakoś to rzeczywiście się poukłada..

      Usuń
  2. Wiesz co jest najlepsze w tych wojownikach? Że nawet gdy zmuszeni są zrobić ten krok w tył, to nie jest to akt poddania się, tylko element nowej strategii;) Nie ma więc tu miejsca na dołowanie się;P Jestem pewna, że odnajdziesz się w tej nowej sytuacji, mało tego, wykorzystasz ten czas jak najlepiej, bo przecież jest tylko stanem przejściowym, a opcja: kasa na koncie + czas wyłącznie do swojej dyspozycji, niesie ze sobą kopalnie możliwości;))

    Ps. Też mnie zawsze zdumiewa ta moja łatka "spokojnej i rzetelnej pracownicy", gdyby oni tak mogli zobaczyć mnie w akcji, ciskającą pokrywkami..;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie masz rację :) Bo paradoksalnie teraz poczułam się trochę lepiej. Oczywiście nadal mnie martwią pewne sprawy, ale jestem trochę spokojniejsza, niż wtedy, kiedy cały czas czekałam na wiadomość i się tym denerwowałam. Teraz nie jest co prawda tak, jak bym sobie życzyła, ale jednak stresuję się mniej, bo wiem, że i tak na razie niewiele mogę, więc łatwiej jest mi właśnie się trochę wycofać.
      Mam nadzieję, ze będzie tak, jak piszesz :)

      Ps. No właśnie, to samo sobie myślę :) Widzę, że jesteśmy podobne w tym, że prawdziwą twarz :P zachowujemy dla domowego zacisza ;)))

      Usuń
    2. Ja bym to nazwała nieco inaczej, najwyraźniej praca wyzwala w nas cechy, o które najbliżsi nawet by nas nie podejrzewali, no bo w sumie trudno mi stwierdzić, bym w pracy jakoś bardzo się hamowała;))

      Usuń
    3. Hmm, w sumie tak sobie myślę, że chyba masz rację :) Że to może właśnie działa w drugą stronę, bo ja też nie czuję, żebym się w pracy jakoś musiała hamować albo że nie jestem sobą. Po prostu w innym środowisku zachowujemy się nieco inaczej :) Ale ja myślę, że to dobrze.

      Usuń
  3. Zdradzisz, z której strony Warszawy to Wasze Podwarszawie jest? może moje okolice? :-)
    Jestem zdania, że "wszystko ma swój czas" i pewnie się na dobre obróci, zwłaszcza że nie jesteś typem, który załamie ręce i zacznie płakać nad tym parszywym losem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak od zachodu :)
      Ja generalnie też jestem tego zdania, ale czasami naprawdę trudno to odnieść do swojej sytuacji tak, żeby wszystko zrozumieć... No fakt, raczej chyba nie jestem. Martwię się co prawda i to sporo, ale na szczęście nie bez przerwy...

      Usuń
  4. jednym słowem, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :)) pracę z pewnością znajdziesz, masz mocne CV, z tym problemu nie będzie, a teraz po prostu ważniejsze jest dziecko i Twój spokój :)) o pieniądze się martwić nie musisz,a to jest ogromny plus

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, aż tak to bym nie poszla, bo jednak nie potrafię znaleźć niczego dobrego w tym, że straciłam pracę :)
      Chciałabym bardzo, żeby tak było, chociaż naprawdę słucham tylu różnych historii, że nie jestem pewna, że to takie proste... To prawda, gdyby nasza sytuacja finansowa była inna, to dużo bardziej byłabym zestresowana.

      Usuń
  5. ciesze sie, ze tak postrzegasz swoja sytuacje. Grunt to dobry plan, traktowanie domowych obowiazkow jak pracy zawodowej to fajne rozwiazanie, bo to przeciez w pewnym sensie tez praca, co nie? Mimo, ze przeraza cie teraz perspektywa siedzenia w domu, to przyzwyczaisz sie, zobaczysz :)
    a co do urlopu macierzynskiego, to ja osobiscie polecam roczny. W drugiej polowie roku dziecko uczy sie tylu nowych rzeczy, ze szkoda tracic ten czas, naprawde. Ale wiesz o tym, ze podzial wysokosci zasilku to nie tylko 100/60%, ale tez 80% przez caly rok?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tyle przeraża mnie samo to, że będę siedzieć w domu (chociaż absolutnie tego nie zakładałam i to jest poza moim planem), bo raczej zazwyczaj potrafię zagospodarować swój czas, co fakt, że nie mam do czego wracać. Zupełnie inaczej bym podchodziła do tego, gdybym wiedziała, ze teraz zostaję w domu a później po prostu wracam do pracy.

      Pewnie, gdyby tak na to patrzeć, to tak naprawdę najlepiej siedzieć z dzieckiem w domu jak najdłuzej, nawet i trzy lata. Tylko nie każdy może sobie na to pozwolić - nawet na ten roczny urlop. W naszym przypadku raczej tak będzie i przygotowuję się psychicznie na to, ze ten czas stracę dlatego że nie mogę pozwolić sobie na czekanie z szukaniem pracy do końca przyszłego roku. Gdyby nie to, że pracę straciłam, miałabym jeszcze wybór. Teraz raczej go nie mam, bo po pierwszym półroczu będę musiała się zabrać za szukanie czegoś, bo pensja Franka zwyczajnie nam nie wystarczy.
      Tak, oczywiście, że wiem (myślę, że w sprawach zasiłkowych jestem teraz niemal ekspertem po tych wszystkich rozmowach i wizytach w urzędach:)), ale dla mnie lepsza jest ta pierwsza opcja, zwłaszcza, gdyby się okazało, ze stosunkowo szybko znajdę pracę.

      Usuń
  6. Choć moja sytuacja zawodowa zasadniczo różni się od Twojej, to mam bardzo podobne przemyślenia. Po miesiącu nowej pracy wiem już, że chyba nigdy żadna nie dorówna tej poprzedniej i to pod niemal każdym względem. Powinnam się cieszyć, że mam stałą pracę w zawodzie, ale nie potrafię przestać porównywać, a co za tym idzie - czuć ogromny smutek i żal po tamtym miejscu... A to nie pomaga mi w polubieniu nowej pracy.
    Tak samo mam jeśli chodzi o decyzję o ciąży. Choć obie podejmowałyśmy ją na zupełnie innych warunkach, tych mentalnych czy choćby pod względem stabilności, to z perspektywy również się cieszę, że stało się tak, jak się stało. Gdybym odwlekała myśl o dziecku na moment, aż będzie tak całkiem stabilnie, to z pewnością też nie zdecydowalibyśmy się jeszcze przez kilka lat. A tak 'samo się' ułożyło, a co najważniejsze - nas to cieszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na swoją wcześniejszą pracę też nie narzekałam, ale porównując ta, którą właśnie straciłam była dużo lepsza. Miałam tu świetne warunki - nie tylko finansowe i socjalne, ale ogólnie atmosfera była świetna, miałam dużo swobody, bo mogłam pracować z domu i nie musiałam ściśle przestrzegać godzin pracy. To się już na pewno nie powtorzy, ale bardzo chciałabym znaleźć pracę jakąkolwiek (choć oczywiście taką, żeby nie nabawić się jakichś wrzodów żołądka ze stresu)
      No, wlaściwie w naszym przypadku można powiedzieć, że to trochę była taka wpadka kontrolowana, bo do ostatniej chwili nie byłam pewna, czego chcę i czy na pewno jestem na dziecko zdecydowana, ale teraz cieszę się, że sprawdziło się to, co sobie wtedy w trudnych momentach myślałam - że będzie co ma być i jakoś się ułoży.

      Usuń
    2. Miała dokładnie to samo - na wcześniejszą pracę też nie narzekałam i nawet bardzo ją lubiłam, no i przeszłam przecież coś na kształt załamania z powodu, że muszę ją opuścić. Ale ta następna okazała się w 100 % spełniać moje oczekiwania i niestety wiem, że to się także już nie powtórzy. No ale moje poprzednie miejsce pracy istnieje i jednak zawsze jakąś nadzieję mogę mieć, bo istanieje możliwość powrotu do niej, tyle że musiałoby się na to złożyć wiele czynników nie zależnych ode mnie (i to takich graniczących z cudami), a przede wszystkim musiałabym świadomie zrezygnować z obecnej, w końcu stałaj pracy, na co w obecnej sytuacji chyba bym się nie potrafiła zdobyć...
      Ludzie często tak mawiają - będzie co ma być i jakoś się ułoży, na co ja zazwyczaj się złoszczę. Ale życie mi pokazało, że to prawda i nie ma się co temu w każdym wypadku sprzeciwiać.
      Pracę jakąkolwiek - masz na myśli nawet taką nie w Twojej branży? Kelnerka, kasjerka czy sprzedawca?

      Usuń
    3. Ja z kolei raczej dość często uciekałam się do tego, że pewne rzeczy po prostu same wyjdą i wiele już razy było tak, ze czekałam co mi życie przyniesie. Zdecydowanie lepiej się wtedy czułam i zawsze dobrze na tym wychodziłam. Kiedy za bardzo o czymś myślałam i do czegoś dążyłam, to ten cel się tylko oddalał i w zasadzie w ciągu ostatniego roku miałam co chwilę dowód na tę prawidłowość. Teraz trochę odetchnęłam, jak pozwoliłam sobie na powrót do tej wcześniejszej strategii. Bo jestem bardzo zaplanowana i zorganizowana - ale to raczej dotyczy tej najbliższej przyszłości i spraw bieżących.
      Nie, aż tak to nie - chodziło mi raczej o to, że jakąkolwiek w sensie niektórych wymagań. No i na pewno musze się liczyć z tym, że będę "zdegradowana", bo nie będę szukać tylko kierowniczego stanowiska.
      Ale jeśli zajmie mi to zbyt długo czasu, to kto wie, może trzeba będzie iść gdziekolwiek... Choćby tymczasowo

      Usuń
  7. Właściwie nie wiem, co dodać, bo tak dokładnie przeanalizowałaś tę sytuację, że niewiele zostało do dopowiedzenia. Może tylko to, że jesteś silna i dzielna i z wszystkimi przeciwnościami dasz sobie radę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Małgośki chyba bez planu dnia i konkretnych rzeczy do zrobienia nie funkcjonują;-) Jestem taka sama..
    I podobnie jak Ty zawsze wśród innych (w szkole, na studiach, w pracy) byłam postrzegana jako ta spokojna, wyważona, racjonalna i obowiązkowa.. I o ile ta ostatnia cecha towarzyszy mi też w domu, tak z resztą moja prawdziwa twarz nie zawsze ma wiele wspólnego..;-)

    Cieszę się, że oswajasz rzeczywistość. Na pewno jest łatwiej o tyle, że finansowo możesz być spokojna. A reszta też się ułoży, na pewno.. Ponad rok to dużo czasu, z dzieckiem każdy dzień będzie mijał Ci ekspresowo, później zaczniesz szukać pracy i wydaje mi się, że bez problemu znajdziesz coś interesującego. A teraz ważne, że dostrzegasz plusy tego wszystkiego co się wydarzyło..
    Ściskam:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy ja nie mam planu to pod koniec dnia zawsze mam wrażenie, że go zmarnowałam, bo czas uciekł mi przez palce :) Od razu lepiej się czuję, gdy wiem, za co się mam zabierać :)
      Bardzo mnie to właśnie zastanawia, że jestem tak postrzegana - chociaż przecież wcale nie mam wrażenia, żebym w pracy zachowywała się jakoś inaczej niż zazwyczaj i zebym musiała się hamować w swoich reakcjach :) Ale jest coś takiego co powoduje, że jednak nieco inaczej podchodzę do wielu spraw, ale to chyba dobrze :)

      Tak, na pewno to jest dużym plusem, że nie musze się na razie martwić o pieniądze. Boję się tylko, jak to będzie później, kiedy będzie się zbliżał czas, gdy będę musiała zacząć szukać tej pracy - obawiam się, że to będzie dla mnie bardzo stresujące. No i nie jestem pewna, czy tak łatwo mi to pójdzie :(
      Staram się przynajmniej, bo nie mam za bardzo innego wyjścia :)

      Usuń
  9. Dobrze, że dostrzegasz to co pozytywne. Jak przeczytałam jakie masz podejście do bycia kurą domową, o tej całej organizacji to szczerze Ci współczuję, dziewczyno ty bez pracy zawodowej będziesz schła i marniała. Już widzę, jak spoglądasz na rozpiskę i się złościsz, że obiad gotuje się 15min dłużej i nie zdążysz z umyciem podłogi, albo jak szukasz spełnienia w wycieraniu kurzów. Coś mi mówi, że albo zostaniesz perfekcyjną panią domu, albo zbzikujesz po tygodniu, wyśrodkować się chyba nie da :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisząc o tym, ze się na kurę domową nie nadaję - dokładnie to miałam na myśli! :) A więc po pierwsze oznacza to, ze wcale nie mam zamiaru czynnościom typowo domowym poświęcać specjalnie dużo uwagi, a już na pewno pisząc o rozpisce nie miałam na myśli planu dnia dotyczącego sprzątania, czy gotowania. Mam całe mnóstwo innych rzeczy, które chcę zrobić, a które nie mają związku ani z jednym, ani z drugim.

      Poza tym to akurat nieprawda, że zloszczę się, kiedy coś mi się np. przedłuża itd. Zawsze do planu podchodzę jako do pomocy a nie utrudnienia i nie trzymam się go bardzo sztywno. Zawsze daję sobie zapas.
      Jestem pewna, ze z wypośrodkowaniem nie będzie żadnego problemu - choćby dlatego, ze to nie jest jakiś nowy patent, który wymyśliłam, od dawna planuję sobie dni i nie powoduje to u mnie żadnej frustracji :)

      Usuń
  10. I tam, z Margolki się da wykrzesać jeszcze tyle, że ho, ho! Ani nie zbzikuje, ani perfekcyjna nie będzie, bo to nudne straszliwie... A ,,nasza'' Małgoś na pewno nudy w życiu nie zniesie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Zgago, że tak we mnie wierzysz :) Mnie się tez wydaje, ze raczej są marne szanse na to, zebym popadła w jakąkolwiek skrajność, zwłaszcza, ze serdecznie ich nie znoszę :)

      Usuń
  11. Kto jak kto Ty na pewno sobie porawdzisz.

    OdpowiedzUsuń
  12. intuicja mi podpowiada, że swój codzienny plan dnia na pewno wypełnisz po brzegi zadaniami, ale w wolnej chwili zapraszam na www.dozaczytaniajedenkrok.piszecomysle.pl
    Jutrzenka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo możliwe, bo jest trochę spraw, którymi chciałabym się zająć, skoro już i tak muszę siedzieć w domu..
      Dziękuję, pewnie, ze wpadnę - zresztą już wczoraj z ciekawości zajrzałam ;)

      Usuń
  13. Fajna Ci ta notka wyszła - tak, że również coś "dobrego" znalazłaś w tej utracie pracy. A raczej chodzi mi o to, ze zdobyłaś cenne doświadczenie i na dodatek tak zupełnie nie jesteś odcięta od swojej pensji:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, przynajmniej się staram.. Ale trafnie to ujęłaś - cudzysłów jest tu zdecydowanie na miejscu :) I masz rację, to są na pewno plusy - nie tyle samej utraty pracy, co tego, ze w ogóle miałam okazję tam pracować. Mogło być dużo gorzej

      Usuń