*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 16 sierpnia 2015

Spacery, czyli wikingowa rutyna dla zainteresowanych część III.

Dzisiaj sobie daruję konspekt, bo notka wyszła nieco krótsza niż w przypadku karmienia i spania ;)

Mimo, że Wiking przyszedł na świat w zimie, dzięki temu, że była dość łagodna, szybko zaczęliśmy wychodzić na spacery. I od tamtego czasu wychodzimy właściwie codziennie, bez względu na pogodę. A jeśli z jakiegoś powodu się nie udało wyjść, to wystawiałam wózek na balkon, a że ten jest duży, to czasami chodziłam z nim tam i z powrotem :)
Początkowo, kiedy Wikuś był malutki, spacery były dla mnie prawdziwym wybawieniem! Co prawda wydzierał się podczas ubierania, ale płacz cichł jak ręką odjął w momencie, kiedy włożyłam dziecko do wózka. Po chwili mały zasypiał. Spał podczas całego spaceru trwającego zwykle od 30 minut do godziny, a po powrocie do domu zwykle nie budził się jeszcze przez dwie godziny. Czasem bywało, że uspokajał się trochę później - na klatce schodowej, w windzie, w momencie wyjścia na dwór. Straszne było, kiedy uciszał się dopiero "za zakrętem" :) Ale na szczęście te wrzaski nie były normą. Potem mu przeszło i tylko sporadycznie zdarzało się, że wychodziliśmy z syreną - zazwyczaj miał po prostu taką fazę przez parę dni. Albo gdy był bardzo śpiący.
Na początku Wiking na spacerach nie budził się wcale. Po pierwszym miesiącu zdarzyło się od czasu do czasu, że chwilę zapłakał, ale potem zasypiał z powrotem. Kiedy mniej więcej po trzech miesiącach okazało się, że Wiking już niekoniecznie na spacerze zawsze tylko śpi, trudno było mi się z tym pogodzić :) Ale "najgorsze" miało dopiero nadejść, bo mniej więcej od czwartego miesiąca życia skończyło się spanie po spacerze :) Ledwo przekraczaliśmy próg mieszkania - już była pobudka!
Mniej więcej wtedy właśnie spacery już przestały być dla mnie zbawieniem i gwarancją świętego spokoju :) Ale na szczęście, jeśli wyszłam w odpowiednim odstępie czasu od poprzedniej drzemki, Wiking znowu zasypiał na czas kiedy byliśmy na zewnątrz. Pogoda była ładna, więc korzystałam z tego i najczęściej kiedy tylko Wikuś zasnął przysiadałam sobie na ławce i wyciągałam książkę. Owszem, zdarzało się czasami, że nagle zaczynał się wydzierać i trzeba było go na trochę z wózka wyciągnąć, ale to były sporadyczne sytuacje. Jakoś sobie radziłam. Zaadaptowałam się do nowego. Po raz kolejny. I znowu nie na długo.

Krótko po tym, kiedy Wiking skończył pięć miesięcy, spacery stały się dla mnie prawdziwym koszmarem! Nie dość, że dziecko wcale nie chciało spać, to w ogóle w tym wózku nie chciało być! Wiking był silny, więc co rusz przewracał się na brzuszek, wstawał do czworaków i wrzeszczał - bo choć nie chciało mu się spać, to jednak był śpiący. Czasami taki spacer kosztował mnie naprawdę dużo stresu. Lepiej było, kiedy nie wrzeszczał - wtedy po prostu pozwalałam mu podróżować w tej pozycji na czworakach - odsłaniałam mu budkę, żeby wszystko widział. Generalnie wzbudzaliśmy zainteresowanie i uśmiechy na twarzach mijających nas osób, bo widok Wikinga w tej pozycji w wózku był dość pocieszny :)
Jednak mniej więcej przez jakieś dwa tygodnie spacery to była dla mnie gehenna. Wikingowi co prawda taka pozycja odpowiadała zdecydowanie bardziej niż na plecach, ale widać było wyraźnie, że wózek mu się nie podoba i już. Wystarczyło go z niego wyciągnąć i płacz cichł jak ręką odjął.

Ogromne nadzieje pokładałam w spacerówce, która była w Miasteczku. Kiedy w lipcu przyjechał mój wujek, przywiózł ją i... było lepiej, chociaż też nie rewelacyjnie. Wiking był przypięty, więc nie mógł za bardzo fikać - siedział więc spokojniej przez dłuższy czas. Mogłam to przetestować, bo akurat dużo z wujkiem zwiedzaliśmy. Zdarzały się wrzaski, ale myślę, że bardziej ze względu na to, że już mu się trochę nudziło. Generalnie cieszyłam się, że trochę się zainteresował tym, że więcej widzi, ale bywało sporo momentów, kiedy i tak trzeba było go z wózka wyciągnąć. Był ze mną zawsze wujek albo tata, więc miał kto nosić przynajmniej...
Ale od ponad dwóch tygodni Wiking zaskakuje tym, że nie narzeka na wózek. Siedzenie ma już całkowicie podniesione pod kątem prostym i chyba wreszcie zorientował się, jakie to niesie ze sobą korzyści. Bardzo uważnie wszystko obserwuje i siedzi cicho. Kiedy w Miasteczku wyszłam z koleżanką i jej dzieckiem, pytała się, czy on zawsze taki grzeczny jest na spacerach :) Inni znajomi, spotkani przypadkowo również dziwili się, że jest taki spokojny :) Nie pozostaje mi nic innego jak odpukać i liczyć na to, że tak już pozostanie! Chociaż zapewne pojawi się jakiś nowy problem, nauczyłam się już tej prawidłowości.
Teraz nie zależy mi już na tym, żeby Wiking spał, jedynie, żeby spokojnie siedział.

Przy okazji zamiany gondoli na spacerówkę, chwilowo pojawił się problem drzemek w ciągu dnia. Być może pamiętacie, jak przy okazji notki o spaniu, pisałam, że w ciągu dnia układam Wikinga do wózka. Zastanawiałam się jak ten problem rozwiązać - bo przecież nie będę co chwilę wymieniać gondoli na spacerówkę i z powrotem. Cóż, problem rozwiązał się sam, a konkretnie rozwiązał go Wiking, który bez większych ceregieli po prostu nauczył się zasypiać w łóżeczku niezależnie od pory dnia :)  Bez bujania, bez jeżdżenia przez próg. Kiedy jesteśmy gdzieś "w terenie" i do dyspozycji mamy tylko spacerówkę, gdy widzę, że Wikuś robi się śpiący po prostu ją obniżam i zdarza się, że po jakimś czasie on spokojnie zamyka oczy. Ale czasami kiedy jest już mocno zmęczony i nie jesteśmy w trakcie spaceru tylko np. siedzimy na ogródku to nie ma szans, żeby zasnął na plecach. On po prostu tego bardzo nie lubi. W takiej sytuacji odpuszczamy zapinanie go i pozwalamy mu zasnąć na brzuszku lub na klęcząco z pupą do góry. Zazwyczaj gdy się tak ułoży to zasypia w ciągu pięciu sekund.

Oprócz wózka mam oczywiście jeszcze chustę. Początkowo potrzebna była mi tylko w domu, a Wikingowi służyła głównie do spania. Później w domu praktycznie przestałam go wiązać, ale za to kiedy gdzieś wychodzimy to zdarza mi się mieć Wikinga w chuście zamiast w wózku. Zwykle robię tak, kiedy idę załatwić coś konkretnego, kiedy jadę do Warszawy w konkretnym celu (czasami zabieram ze sobą asekuracyjnie wózek, ale nie zawsze) albo kiedy np. po południu idziemy z Frankiem na małe zakupy lub jakieś lody. Jednak nie stosuję chusty kiedy wychodzę po prostu na spacer. Chociaż czasami zabieram ją ze sobą na wszelki wypadek, to pomimo tych trudnych dni spacerowych, jeszcze się nam nie zdarzył.
Wiking na początku nie lubił momentu wiązania w chuście, ale kiedy już był zawiązany, szybko zasypiał. Później się to zmieniło - od kiedy zaczął się interesować światem, w ogóle nie płacze w momencie zawiązywania w chustę. I w ogóle widać, że mu się zaczęło podobać. Obserwuje wszystko dookoła i jest zadowolony. Nawet dość często pozwala mi usiąść np. w autobusie :) Z kolei gdy zaczyna się robić śpiący to się trochę wierci i czasami płacze. Muszę go wtedy trochę poprzytulać i włożyć mu coś pod głowę tak, żeby miał ją całkiem przytuloną do mnie, wtedy zasypia. Choć czasami zdarza się (co lubię najbardziej), że zaabsorbowany tym, co się dzieje wokół niego, nie zauważa, że robi się śpiący i po prostu zamyka oczy :)

Na spacery najlepiej chodziłoby się do jakiegoś parku, ale niestety Podwarszawie Bliższe w którym mieszkam takowym nie dysponuje. Podwarszawie Dalsze ma za to ich aż ze trzy i to całkiem ładne, ale trzeba by tam jechać samochodem. Trochę bez sensu. Szlifuję więc podwarszawskie chodniki. Chodzę między domkami jednorodzinnymi to z jednej, to z drugiej strony, czasami przechodzę na teren osiedli, innym razem kręcę się po skwerkach. Mogłoby być lepiej, ale się przyzwyczaiłam. Czasami, kiedy Franek jest w domu, wybieramy się komunikacją miejską do któregoś z warszawskich parków. W każdym razie radzimy sobie. Może ze dwa razy się zdarzyło, że Franek wziął Wikinga na spacer dając mi w ten sposób "wychodne" tyle, że w drugą stronę, czyli miałam domowy czas wolny. Zazwyczaj jednak spacer to czas wolny Franka, a konkretnie czas na jego spanie. Zwykle czekam aż wróci z pracy i wtedy wychodzę, bo wiem, że będzie chciał odespać bardzo wczesne wstawanie. Najbardziej lubię, kiedy wychodzimy we trójkę, ale to się nie zdarza często. Tylko kiedy Franek ma wolne a i to nie zawsze, bo czasami się nie składa.
Jednak samotne spacery też nie są takie złe. Oczywiście pomijając czasy fochów Wikinga :) Ale kiedy siedzi tak, jak teraz i wszystko po prostu obserwuje, to jest też trochę czas wolny dla mnie lubię sobie wtedy porozmyślać o różnych sprawach.

Jak ze wszystkim, tak i ze spacerami, przeszliśmy przez kilka różnych faz. I pewnie jeszcze kilka przed nami :) Raz jest lepiej, raz gorzej. Bardzo nie lubię, kiedy Wiking zmienia to, co się już utarło, bo pomimo tego, że ciągle powtarzam sobie, że przy dziecku do niczego nie można się przyzwyczajać, to jednak mimowolnie się przyzwyczajam i potem bardzo doskwiera mi każda zmiana. Muszę się na nowo przystosowywać. Ale taka jest kolej rzeczy i staram się sobie z tym radzić. I tak robię postępy, bo na przykład ostatnio, kiedy było tak źle na spacerach, cały czas powtarzałam sobie, że to na pewno minie i że muszę przetrzymać. Przetrzymałam i poprawiło się. Oczywiście mam obawy, że to jeszcze nie koniec i Wikuś znowu z czymś wyskoczy :P Ale póki co mam nadzieję, że będzie dobrze :)

15 komentarzy:

  1. Nie wiem dlaczego, ale bardzo lubię czytać te tematyczne notki, choć przecież nie jestem na tym etapie i być moze nie powinny mnie interesowac:)

    U nas od poczatku do konca spacery były czyms, co wszyscy uwielbialiśmy. Patryk nigdy nie płakał, czasem spał, czasem nie, ale zawsze był grzeczny. Pierwszy spacer odbyliśmy jak miał 4 dni, był środek lata, bardzo ciepło, idealnie nie spcer:) W zasadzie bardzo rzadko bywały dni, kiedy z nim nie wychodziłam- jedynie jak bardzo padał śnieg lub deszcz, ale to naprawdę bardzo, bo delikatny nigdy nam nie przeszkadzał. Fajne to były czasy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To akurat mnie cieszy, że mimo wszystko je lubisz ;)

      Ja już teraz wiem, że kiedy Wiking płakał jak był całkiem malutki, to wynikało z tego, że był już bardzo śpiący - on do dzisiaj tak ma, że wrzeszczy przed zaśnięciem. A do tego jeszcze dochodzi fakt jego brzuszkowych problemów. Czasami ból dopadał go właśnie na spacerze.
      Natomiast później to już była kwestia tego, że jest strasznie ciekawski :) Nie podobało mu sie to leżenie i gapienie się w budkę.
      W naszym przypadku też w zasadzie nie ma sytuacji, że nie wychodzimy. Nawet jak są upały to wychodzimy wcześniej albo później. W deszczu i śniegu też chodziliśmy :)

      Usuń
  2. Czyli Wikingowa sinusoida :) Mam nadzieję, że już tak pozostanie, bo nerwy na spacerze tylko go uprzykrzają.
    My natomiast jesteśmy wyjątkiem potwierdzającym (chyba) regułę, że dzieci wsadzone do wózka od razu zasypiają i w ten sposób słodko spędzają spacer. Franek od początku nie zawsze spał podczas spaceru, jeszcze kiedyś dawno stanowiło to dla mnie pewien problem, bo bałam się, że się rozedrze, bo mając kilka tygodni cóż innego mógłby zrobić podczas nie-spania. No ale po pewnym czasie odpuściłam i spacery to dla nas po prostu eksplorowanie. Naprawdę wyjątkowo rzadko się zdarza, by Franek zasnął na dworze, czy w ogóle w wózku, bo to to już chyba należy do cudów. Dlatego też spacery nigdy nie należały do moich ulubionych czynności. Chociaż teraz już mi wszystko jedno. Na spacerówkę jeszcze się nie przerzuciliśmy, może wtedy będzie lepiej.
    A co do chusty, to tak jak Ci pisałam, motałam go może ze 3 razy. Ewidentnie nie lubi być w ten sposób skrępowany. Już dawno go nie wiązałam, więc nie wiem jak wyglądałoby to teraz, ale przy upałach nawet nie miałabym serca. Ale może jeszcze spróbuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odbieram tak tego - jako wikingową sinusoidę. To sugeruje, że wszystko zawsze wygląda raz dobrze a raz źle a tak nie jest, bo wiele rzeczy jak już raz zmieniło się na lepsze, to takie pozostaje - bo właśnie, to nie dotyczy tylko tego, że coś co było ok, zmieniło się na gorsze, tylko działa też w drugą stronę. Poza tym w dużej mierze chodzi o to, że jeśli coś u nas szwankuje, to ja robię wszystko, żeby to zmienić, żbey było dobrze. Nie odpuszczam, szukam sposobów i zwykle się udaje.

      Nie wiem kto tworzył taką regułę - w każdym razie ja się z taką nie spotkałam. To znaczy owszem, ale tylko w przypadku całkiem malutkich dzieci, natomiast jeśli chodzi o starsze to wszędzie właśnie spotkałam się z opinią, żeby nie nastawiać się, że dziecko w dalszym ciągu będzie przesypiało cały spacer. A przede wszystkim to uważam, ze każde dziecko jest inne i strasznie mnie wkurza wszelkie uogólnianie.
      Co masz na myśli pisząc, że spacery to dla Was eksplorowanie?
      Wiking właściwie już od dawna nie zasypia na spacerach albo przynajmniej nie śpi przez cały czas, ale mnie nie przeszkadza, zresztą wolę jak śpi w domu, bo wtedy mam czas dla siebie :) A tak nawet lubię go obserwować, jak siedzi i się rozgląda. Przeszkadzał mi tylko ten okres, kiedy miał 22 i 23 tygodnie, a więc umiał już przyjąć pozycję do raczkowania i nie chciał leżeć, bo nic nie widział. Wtedy bardzo się denerwował. Ale odkąd znaleźliśmy na to sposób jest ok.

      Myślę, że to znowu jest przykład tego, że ja jestem zawsze bardzo zdeterminowana i nie odpuszczam :) Bo Wikingowi na początku też się nie podobało wiązanie, ale ja się nie poddawałam. Nie znaczy to, ze robiłam coś na siłę - po prostu próbowałam na różne sposoby i w różnych sytuacjach Byłam cierpliwa i wytrwała i mi się to opłaciło, bo szybko Wikingowi zaczęło się podobać i wkrótce przy wiązaniu przestał stękać. Ale ostatnio nie miałam okazji nosić go w chuście, zresztą przy tak wysokich temperaturach to pewnie nie jest dobry pomysł.

      Usuń
    2. Z notki wyczytałam, że właśnie wiele rzeczy jest u Was zmiennych. Nawet już kilkukrotnie o tym pisałaś, że coś raz jest fajne, ale nie możesz się do tego przyzwyczajać, bo Wikingowi szybko się zmienia i np. już za tydzień ta sama reguła może być już inna. Dlatego odebrałam to jako sinusoida, no ale może to nie do końca dobre określenie, bo przecież wszystko ewoluuje, szczególnie przy dzieciach.

      Ja wielokrotnie słyszałam pytanie "co, na spacerach pewnie ciągle śpi?", albo "pewnie w samochodzie zawsze się uspokaja", co jest absolutną nieprawdą jeśli chodzi o nas. Wiem, że wiele dzieci lubi spacery, bo najpierw może się porządnie na świeżym powietrzu wyspać, a potem jak jest już większe może sobie poobserwować. Ale znów u nas to się nie sprawdza, bo Franek od początku nie był zbytnim entuzjastą spacerów. Może mu się zmieni jak będzie już stabilnie siedział. Może ;)

      Eksploruje? Obecnie to oglądanie, obserwowanie.

      A jeśli chodzi o chustę to Franka nie tyle wiązanie denerwowało, co samo przebywanie w niej. Bo właśnie podczas motania był nawet zaciekawiony co się dzieje, ale jak później się okazywało, że jednak w jakimś stopniu ogranicza jego ruchy, to już nie był taki pozytywnie nastawiony i zwyczajnie płakał, kręcąc się, jakby chciał się wydostać. Było tak za każdym razem, później już więcej nie próbowałam.

      Usuń
    3. Owszem, jest zmiennych, ale nie każda zmiana oznacza zmianę na gorsze. Często jest ona na lepsze, a często jest to po prostu zmiana i nie da się powiedzieć, czy jest lepiej, czy gorzej. Sinusoida z góry określa, że są górki i dołki, a jak dołki, to raczej niedobrze. A w tym wypadku to nie jest jednoznaczne.
      No i właśnie - dla mnie to jest coś naturalnego, że dziecko zmienia swoje zwyczaje. Zmiana=rozwój, bo przecież dzieci dorastają, zmieniają swój sposób patrzenia na swiat itp i w sumie trudno, żeby dziecko, które umie już siedzieć, nadal chciało się bawić leżąc na plecach na macie edukacyjnej :) (to tylko taki przykład). Więcej w mailu, bo dopiero później zobaczyłam, ze napisałaś maila na ten temat.

      Oczywiście wiem, co oznacza słowo eksplorować, po prostu w tym kontekście jakoś nie mogłam tego w żaden sposób odczytać. Ale teraz rozumiem, co miałaś na myśli

      Owszem, ten etap też przerabialiśmy :) Napisałam akurat o wiazaniu, bo z rozmow z innymi mamami wiem, że wiele z nich już wtedy się poddaje. Ale też mielismy czas kiedy Wiking już nie miał nic przeciwko wiązaniu, ale już siedzenie w chuście go denerwowało. Ale znowu się nie poddawałam i jak się wiercił to go wyjmowałam, za jakiś czas próbowałam podobnie i tak parę razy, aż doszliśmy do porozumienia.

      Usuń
    4. Jasne, tyle że ja nad tym nazewnictwem sinusoidy też zbytnio się nie zastanawiałam, a faktycznie biorąc na logikę to raz górka raz dołek, a przecież nie zawsze tak jest.

      A jeszcze jeśli chodzi o chustę, to przyczyną mojego niewiązania może nie tylko jest zniechęcenie się przez zachowanie w niej Franka, a też to, że ciągle jesteśmy u rodziców, gdzie po prostu nie mam potrzeby go wiązać. Nie mam też za bardzo gdzie z nim w tej chuście wyjść, bo jak idę na spacer, to biorę wózek i to wystarcza. A kiedy jest nas zawsze 4 dorosłe osoby w domu, to zawsze znajdzie się ktoś, jeśli Franek nie daje rady sam wytrzymać ze sobą, że ktoś go weźmie i się nim zajmie. Dlatego też na razie moje chusta się kurzy. Na początku żałowałam, że zdecydowałam się na zakup, ale przecież na Franku moje rozmnażanie się nie kończy ;)

      Usuń
  3. Nie moge doczekac sie tego momentu jak bede mogla ustawic Oli oparcie na siedzaco... moze wtedy przestanie marudzic od czasu do czasu? :)
    U nas to z tymi spacerami jest różnie... sama nie wiem od czego to jej marudzenie zalezy... ale na ogol jest ok i nie narzekam... bardzo lubie spacerowac, tym bardziej ze przewaznie zawsze spacerujemy w towarzystwie :)
    No i za nami czesto wszyscy sie ogladaja i usmiechaja jak Ola jezdzi w spacerowce na brzuszku... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiking też nie marudził bez przerwy tylko od czasu do czasu, ale przeszkadzało mi to na tyle, żeby się stresować, jak będzie tym razem. W każdym razie w naszym wypadku to ewidentnie wynikało z tego, że się Wikingowi nudziło i nic nie widział :) Na szczęscie spacerówka pomogła, może u Was też pomoże.
      My wprowadziliśmy spacerówkę, kiedy Wiking miał 26tyg i od razu podnosiliśmy oparcie. Nie do kąta 90st ale tak pomiędzy i to mu pasowało. Może i u Was można by tak zrobić. Wcześniej skonsultowałam się z rehabilitantką i ona powiedziała, ze nie ma problemu, dopóki jest podparcie pod plecy. Ale nie wiem, czy to jest ogólna zasada, czy odnosiła się do naszego przypadku, bo wtedy Wiking już siadał - ale nie samodzielnie, tylko podpierając się rączką, a nie wiem jak Ola, dlatego to tylko sugestia.

      O tak, w spacerówce Wiking też czasami leży na brzuszku :) Ale raczej wtedy, kiedy szykuje się do spania. W każdym razie wygląda to zabawnie. Choć tego widoku Wikinga na czworakach w gondoli nie zapomnę, to wyglądało świetnie od przodu ;)

      Usuń
    2. Ortopeda pozwolil podniesc troche oparcie, tylko ze w naszym Dotty sa tylko 3 pozycje... lezaca, prawie siedzaca i siedzaca... ale Nalazlam na to sposob i wkladam takie koleczki i wtedy ma pollezaca... ta druga wydaje mi sie byc jeszcze dla niej za wysoka bo zwyczajnie sie zsuwa... co moim zdaniem oznacza ze nie siedzi stabilnie i juz wole jak ma pollezaca... Z kolei w drugiej spacerowce mamy o tyle fajnie ze tam oparcie jest regulowane na pasach i noge sovie ustawic jak chce... jednak i tak nie daje jej jeszcze zbyt siedzaco... Wydaje mi sie ze jeszcze jest na to za mala pod wzgledem rozwoju... nie siada sama wiec to jest dla mnie wyznacznik... czasem jak jej sie uda to sie zaprze nozkami o palak i z pollezacej usiadzie ale sie giba na boki albo pochyla do przodu i opiera na raczkach w rozkroku... Tak wiec cierpliwie czekam, poko co nie jest zle, boje sie o jej kregoslup wiec tez nie chce jej za szybko tego oparcia podnosic... a poki jakos bardzo nie marudzi to jakoś dajemy sobie rade :) Mi sie wydaje ze ona sie rozpuscila troche i po prostu chce na rece... i na rece. A mi juz kregoslup malo nie wysiadzie :( Dlatego czasem marudzi i sie drze bo ja jej nie biorę :)

      Usuń
    3. No może rzeczywiście, Wiking raczej się nie pochylał, bo jeśli już się podpierał, to rączką z boku, a plecy trzymał proste, więc może racja z tym kręgosłupem. My też niczego u Wikinga nie przyspieszaliśmy.
      Tak, ja też raczej nie brałam Wikinga na ręce nawet jak się darł (ku oburzeniu starych babć, ktore nas mijały :P) - jeśli wiedziałam, ze chodzi tylko o to, że chce, żeby go wyciągnąc.

      Usuń
  4. Tak to z dziećmi. Mój Pierworodny spał głównie w obiektach ruchomych, w wózku natychmiast, podobnie w samochodzie. Natomiast Asia sypiała wyłącznie stacjonarnie. Jeśli ,,łóżko'' się ruszało, ślepka były jak pięć złotych i ani mowy o śnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, o to właśnie chodzi, że każde dziecko jest inne i nie ma co się sugerować jakimiś zasadami, regułami itp. Po prostu trzeba obserwować preferencje danego malucha. Ja obserwuję i sprawdzam, czy da się ewentualne niewygodne dla mnie zachowania modyfikować, jak się da to - alleluja! :)

      Usuń
  5. Wiking podróżujący na czworaka, to musiał być rzeczywiście intrygujący widok. A o co chodzi z wożeniem przez próg?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było naprawdę zabawne ;)
      Chodzi o to, że Wikinga kładliśmy do wózka i tym wózkiem jeździliśmy w te i wewte przez próg kuchenny imitując wertepy ;) To go prawie zawsze usypiało ;)

      Usuń