Są takie dni, kiedy nie pamiętam o tym, że jeszcze dwa tygodnie temu nie mogłam iść do łazienki bez kompana. Albo choćby bez płaczliwego akompaniamentu :) Kiedy nie myślę o tym, że wieczorne zasypianie może być loterią - i udać się w przeciągu minuty, a innym razem nici z blogowania, bo dziecko ani myśli spać, tylko woli bawić się piłeczką. Są dni, gdy nieistotne jest, że Wikuś jęczy, marudzi i domaga się noszenia. Oraz takie, kiedy w niepamięć idą pierwsze tygodnie i miesiące, gdy moje łzy były na porządku dziennym. Kiedy nieważne jest, że nie potrafiłam się odnaleźć w nowej sytuacji, że nie wiedziałam co robić z płaczącym dzieckiem. Albo nawet niepłaczącym, ale nieskorym do jakichkolwiek zabaw, z racji tego, że nie miało pojęcia, co się wokół niego dzieje.
Są takie dni, kiedy bombarduję Wikinga swoją miłością. Rzucam się na niego z pocałunkami i przytulankami. A on odwzajemnia się tym samym i ślini mi policzki i nos, głaszcze po twarzy, kładzie się na moich kolanach, obejmuje moje nogi, napiera z całej siły główką na mój brzuch. Albo nawet całym swoim ciałkiem. Są takie dni, gdy rozpływam się patrząc na mojego małego synka, oglądającego w skupieniu klocek albo stukającego zapamiętale plastikowym młotkiem w plastikowe pianinko. Kiedy rozczula mnie widok Wikinga jedzącego kawałek gruszki albo analizującego z powagą jakiś paproszek na podłodze. Gdy zachwycam się jego sprytem, kiedy kładzie się na podłodze i szuka pod fotelem piłeczki, która mu tam uciekła lub kiedy pamięta o tym, że przy schodzeniu z wersalki najpierw trzeba spuścić nóżki. Są takie dni, kiedy z ogromną czułością całuję jego karczek i pulchniutkie policzki. Kiedy śmiejemy się razem z niczego - on się śmieje, bo ja się śmieję, a ja się śmieję, bo śmieje się on. To dni, kiedy przytulam go do piersi, i przyglądam się jego dużym oczom i małemu noskowi. Dni, kiedy masuję stópki leżącego obok mnie Wikusia a on zasypia uspokojony moim dotykiem.
Są takie dni, kiedy w całości zanurzona w miłości do tego małego człowieczka myślę sobie, że zaczynam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. I takie, gdy odkrywam, czym jest radość z macierzyństwa, a co więcej, mam wrażenie, że od początku to wiedziałam. Kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że nawet ja potrafię stracić głowę dla swojego dziecka, choć zawsze obawiałam się, czy będę wiedziała, jak się kocha taką małą istotę.
Są takie dni... I jest ich więcej, niż kiedykolwiek mogłabym się spodziewać.
Są takie dni, kiedy w całości zanurzona w miłości do tego małego człowieczka myślę sobie, że zaczynam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. I takie, gdy odkrywam, czym jest radość z macierzyństwa, a co więcej, mam wrażenie, że od początku to wiedziałam. Kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że nawet ja potrafię stracić głowę dla swojego dziecka, choć zawsze obawiałam się, czy będę wiedziała, jak się kocha taką małą istotę.
Są takie dni... I jest ich więcej, niż kiedykolwiek mogłabym się spodziewać.
Pomyślałam więc sobie - dlaczego by o tym nie napisać? :)
Oby było ich bardzo, bardzo duzo:)
OdpowiedzUsuńP.s. Za cztery lata pograsz z wikingiwm w gry planszowe, to dopiero będziesz miec radość:P u nas w domu aktualnie szał na to:)
Oj tak, oby :) Dzięki :)
UsuńJuż się nie mogę doczekać!!! Ale właśnie takie dni, o ktorych piszę uświadamiają mi, że czeka mnie jeszcze więcej tych fajnych, a nawet lepszych chwil :)
Pewnie:) wiesz ze ja nie należę do kobiet zachwyconych macierzyństwem ale tych dobrych chwil nawet ja widzę duzo:) zobaczysz jak wiking zacznie tak konkretnie mówić, to dopiero będzie z czego się pośmiać i czym wzruszyc:) albo jak będzie miec w przedszkolu dziewczyny... Im bardziej kumate dziecko tym fajniej, zobaczysz niedlugo:)
UsuńTak, wiem i rzeczywiście Twoje wypowiedzi tylko bardziej uwiarygodniają moje oczekiwania i nadzieje ;)
UsuńJasne, zawsze przecież powtarzałam, że chciałabym urodzić trzylatka :P Choć nie powiem, ten dziesięciomiesięczniak jednak też ma swój urok. Pewnie będzie z czego się pośmiać, choć Twojego Patryka pewnie nie przebije :P
Każdy etap ma swoje plusy i minusy, Ty masz niespełna roczniaka, ja ponad 5 letnie dziecko i każdy etap przynosił dobre i złe chwile. Ja generalnie najbardziej obawiam się tego, jak Patryk bedzie nastolatkiem, bo wtedy to dopiero moze się dziać....
UsuńOj tego to i ja już się boję :P
UsuńPiękna notka :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Miło mi.
UsuńMargolka musisz? Prawie się popłakałam :)
OdpowiedzUsuńP.S Błażej też miał takie akcje z towarzyszeniem mi do toalety :D już czasami wolałam zostawić otwarte drzwi niż słuchać płaczu.
No właśnie dzisiaj czułam, że muszę ;) Bo miało być o czymś innym, a samo tak wyszło :)
UsuńCiekawa jestem, czy od jutra też będziesz taka płaczliwa ;)
Ps. Ech, no to jest naprawdę problem. W naszym przypadku nawet otwarte drzwi to było za mało, Wiking ładował się do środka, a co gorsza zaglądał do muszli klozetowej (nauczyl się ją otwierać) :/ Czasami wiec nie mialam innego wyjścia, tylko go zostawić, a on płakał tak, jakby nie wiadomo jaka krzywda mu się działa.
Boję się, że jak zobaczę G. to puszczę beksę na lotnisku :)
UsuńPewnie myślał w tej małej główce, że go tak zostawić chcesz :/ szkoda, że takie maluchy nie rozumieją, że to tylko na chwilę :|
Może to już będzie ostatnia :P Ale masz fajnie, chciałabym przeżyć takie powitanie ;)))
UsuńPewnie tak.. Właśnie.. Kiedyś jednak łatwiej było mi zostawić płaczącego Wikinga na tę chwilę, bo wiedziałam, że krzywda mu się nie dzieje - nie był tak świadomy jak teraz. A teraz jest to w pewnym momencie krzywda, bo się czuje opuszczony przeze mnie.
Ja się go nie mogę doczekać :D jak jakaś trzpiotka prostuję włosy, maluję się, nawet nową bluzkę kupiłam :D
UsuńSzkoda, że takie maluchy tak mało rozumieją jeszcze. Bo nie wytłumaczysz mu, że musisz iść na 5 minut do toalety, ale przecież wrócisz za chwilę i znowu będziecie się bawić. Może to też kwestia bezpieczeństwa. Mając Cię w zasięgu wzroku czuje się bezpieczny. Nawet Błażej tak ma, a już duży jest. Może się sam bawić, ja mogę być w innym pokoju, ale i tak w pewnym momencie zawoła "cioooociaaaaaa" :D tak dla sprawdzenia, czy jestem. Ale już niedługo Wiking to zrozumie :)
:))) No to chyba już? :) Super!
UsuńTo prawda... Ale właśnie, wiem, że ten czas też minie i z dnia na dzień Wiking będzie więcej rozumiał :)
Co tu dużo pisać, na myśl nasuwa mi się tylko jedno: ale to słodkie i tak pozytywnie Ci zazdroszczę takich uczuć i takiego fajnego Wikinga ;))
OdpowiedzUsuń;) Dziękuję.
UsuńMuszę przyznać, że w tym trochę się różnimy, bo ja w Twoim wieku, jeszcze nie zazdrościłam nikomu takich uczuć ;) Zresztą później też nie :P
Hahaha ;) no tak, wiem, że w tej kwestii się różnimy, ale pisałam Ci już wcześniej, że już od jakiegoś czasu mam takie uczucia i baardzo rozczulają mnie małe dzieci i właśnie ta "faza" wcale mi nie przechodzi ;p
UsuńAle oczywiście wcale nie uważam, że to coś złego ;))
UsuńCudnie!
OdpowiedzUsuńI te analizowanie paproszkow... rety tak mnie to tez rozczula! :)
Kiedy Wiking nauczyl się schodzic z lozka nóżkami? Ola stale chce ladowac na glowke. Ciagle ja obracam zeby sie zsuwala na brzuszku w dol... moze w koncu zaczai?
Pozdrawiam! :)
:)Fajnie się to obserwuje :)
UsuńWiesz co, nie jestem pewna... Zauważyłam to dopiero jakieś 3 tygodnie temu w Miasteczku - wcześniej po prostu nie miał okazji, bo u nas w domu raczej nie wchodził na fotele. Nawet go tego nie uczyliśmy, po prostu się pewnego dnia zdziwiłam, że on wie, jak to zrobić :))Na pewno zaczai, przyjdzie czas i na to :) Wiking na większość rzeczy wpadł sam, myślę, że dzieci tak po prostu mają.
Pozdrawiam również :)
piękny wpis, poetycki, prawdziwy, optymistyczny, szczęściarz z Wikinga, że ma taką mamę:)
OdpowiedzUsuńJutrzenka
Ojej, dziękuję bardzo za tak miłe słowa ;)
UsuńI ja się wzruszyłam...
OdpowiedzUsuńTo nie był efekt zamierzony, ale miło mi ;)
UsuńCudownie to czytać- bo to takie prawdziwe..:)
OdpowiedzUsuń:) cieszę się
UsuńPięknie to napisałaś. Cieszę się, że mimo obaw, te uczucia po prostu przyszły :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo i miło :) Ja też sięcieszę.
Usuń