*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 28 stycznia 2016

O pracy przemyślenia.

Ostatnio przyszłam do pracy z myślą, że tego dnia pewnie będę się nudzić, bo wiedziałam, że cały dział ma być na szkoleniu. Szkolenie dotyczyło technik sprzedaży, więc oczywistością dla mnie było, że mnie nie dotyczy. Myliłam się jednak, bo okazało się, że też mam brać w nim udział. Kiedy przekonałam się, że to nie oznacza, że teraz będą kazali mi cokolwiek komuś sprzedawać (nigdy w życiu! obsługiwanie od czasu do czasu pojedynczych klientów w sklepie stacjonarnym, którzy wiedzieli po co przyszli, to jednak coś innego, a i tak tego nie lubiłam), to się nawet ucieszyłam. Fajnie, że nie zostałam pominięta, tylko potraktowano mnie jak pełnoprawnego członka zespołu, który też ma prawo się czegoś nauczyć.
To jest rzeczywiście w tej firmie fajne, że uczestniczę w tylu szkoleniach. Tak się złożyło, że trafiłam do działu, w którym nigdy bym siebie nie widziała, ale dzięki temu uczę się naprawdę wielu rzeczy. Jak tak dalej pójdzie to będę naprawdę bardzo wszechstronna za parę lat :P Nie dość, że studiowałam zupełnie coś innego, to jeszcze doświadczenie zawodowe mam co rusz z innej branży i zajmuję się za każdym razem czymś nowym...

Ale ogólnie na razie z tą pracą to jest tak, że nie umiem za wiele na jej temat powiedzieć :) Jest ok, ale czuję lekki niedosyt. Myślę, że wynika to głównie z tego, że jestem w tym wypadku niecierpliwa i chciałabym wszystko już/teraz/natychmiast…
Mam na myśli to, że jest mi dziwnie, że nie znam wszystkich procesów, które tu zachodzą, że jeszcze nie do końca zapoznałam się ze specyfiką nowego miejsca pracy no i że jest po prostu inaczej, niż w poprzedniej pracy - co jest przecież czymś oczywistym.

Moja rola tutaj chyba też jeszcze nie do końca określona. To znaczy jest, ale zbyt ogólnie. Nie mam na razie typowego zakresu obowiązków. Wykonuję zadania dorywczo - niektóre wejdą już do mojej rutyny na stałe, inne mają być takim badaniem gruntu przeze mnie. Niektórych rzeczy na razie nie mogę robić, bo czekam jeszcze na przyznanie kodów dostępu itd. 
W ogóle sprawa wygląda tak, że cały ten dział jest dość świeży. Nawet szefowa pracuje dopiero od listopada. Ma to oczywiście swoje dobre strony - większość osób jest nowa, więc wszyscy dopiero się poznajemy i wszyscy czujemy się podobnie (chociaż z tego co się zorientowałam, tylko ja zostałam przyjęta na skutek rekrutacji zewnętrznej, inne osoby były z polecenia albo z rekrutacji wewnątrz firmy, przyszły z innych oddziałów). Z drugiej strony, niestety w spadku po poprzednikach dostaliśmy totalny bałagan i trudno jest się w tym wszystkim odnaleźć. Mnie, jako skrupulatną perfekcjonistkę oczywiście to dobija.
Ale z drugiej strony przypominam sobie, jakie były moje początki w poprzedniej firmie… I dochodzę do wniosku, że bardzo podobne. Też początkowo czułam się zagubiona i zdezorientowana. Nikt nie umiał powiedzieć mi, czym właściwie się będę zajmowała (założenia oczywiście były - zresztą podobnie jak tutaj, ale w praktyce wdrożenie ich okazywało się trudniejsze), wszystko musiałam sobie układać sama stopniowo i trwało to dość długo. Po roku znałam już wszystkie tryby tej maszyny, po dwóch latach okazałam się na tyle niezastąpiona, że zaproponowano mi kierownictwo a po trzech wszyscy chcieli ze mną pracować, bo wiedzieli, że ja to „solidna firma”.
I właśnie brakuje mi tego trochę teraz. Brakuje mi tego, że znam wszystkie procesy, wiem co się dzieje z każdym jednym zamówieniem, bo każde przechodziło przez moje ręce na wcześniejszym lub późniejszym etapie. Denerwuje mnie, kiedy ktoś zadaje mi jakieś pytanie, a ja nie wiem, jak na nie odpowiedzieć i dopiero zastanawiam się, gdzie tą odpowiedź uzyskać. Przeszkadza mi to, że nie mogę się wykazać - nie jakąś wybujałą ambicją, niespotykaną kreatywnością albo przedsiębiorczością tylko swoją drobiazgowością, systematycznością i zorganizowaniem. To są rzeczy, których nie widać na pierwszy rzut oka i długo trwa, zanim inni będą w stanie je zauważyć i docenić. Mam nadzieję, że będę miała czas na to, żeby jeszcze pokazać, na co mnie stać.

Na szczęście wygląda na to, że znowu trafiłam na fajną przełożoną. Już na rozmowie kwalifikacyjnej zrobiła na mnie dobre wrażenie, a teraz je podtrzymuję. Przede wszystkim podoba mi się jej podejście do ludzi, widać, że w każdym pracowniku widzi osobę z własną historią i życiem prywatnym a nie trybikiem w maszynie. Dla mnie, jako osoby, która choć angażuje się w swoją pracę w ponad 100%, ale jednocześnie dba o to, żeby mieć czas dla siebie i rodziny i nie przesiadywać po godzinach, kiedy nie jest to absolutnie konieczne, bardzo ważne było to, że na pierwszym oficjalnym spotkaniu pracowników powiedziała, że nie chce, żebyśmy wykonywali swoją pracę kosztem rodziny. To jednak wiele mówi o pracodawcy.  Poza tym widzę, że jest to typ człowieka, który lubię - z którym można pogadać szczerze o tym, co się podoba ale też o tym, co gryzie. Cieszy mnie to, bo ja lubię, kiedy mogę do kogoś iść i powiedzieć co myślę. Wczoraj nawet skorzystałam już z tej możliwości i odbyłam krótką pogawędkę sam na sam z szefową:)
Ludzie też się wydają w porządku, choć oczywiście dopiero za parę miesięcy będę mogła mówić, że mam na ich temat wyrobioną jakąś rzetelną opinię. 
Jak już wspominałam, pierwsze koty za płoty, poczucie wyobcowania minęło dość szybko i chociaż są jeszcze momenty, kiedy czuję się lekko nieswojo, to minęło już to pierwsze skrępowanie. Z drugiej jednak strony z lekką zazdrością spoglądam na te osoby, które pracują ze sobą już dłużej i choć są z różnych działów, spotykają się w kuchni na pogaduszkach albo wychodzą razem na obiad i widać, że się kolegują (choć oczywiście nie wiem, na ile bliskie są te znajomości). Ja dotychczas w pracy nigdy nie nawiązywałam bliższych relacji i tylko w pierwszej firmie u J. miałam koleżankę, z którą gadałyśmy o różnych sprawach (ale nie spotykałyśmy się nigdy po pracy) a z kolei w ostatniej firmie od czasu do czasu razem z Frankiem spotykaliśmy się z Kasią i jej mężem na gruncie prywatnym. Nigdy też mi tego nie brakowało, bo generalnie jestem wyznawczynią teorii, żeby w życiu mieć kilka różnych ważnych sfer, które zanadto się ze sobą nie mieszają. Ale nie powiem, miło byłoby złapać z kimś kontakt na tyle, żeby móc pogadać nie tylko o pogodzie i sprawach służbowych. Czas pokaże, czy to będzie możliwe, ale nie będę specjalnie o to zabiegać. Bylebym tylko nie była odludkiem, ale ta z kolei skrajność chyba raczej mi nie grozi :)

Tak to mniej więcej teraz wygląda. Nie mogę mówić o tym, że uwielbiam moją nową pracę, ani też, że jej nie lubię, bo mam za mało danych. Ale jestem tu dopiero trzy tygodnie, więc wiem, że po prostu muszę uzbroić się w cierpliwość, choć to bywa trudne :) W każdym razie widzę, że powoli zaczyna się wszystko rozkręcać i chyba lada moment rzeczywiście może być tak, ze nie będę miała w co ręce włożyć. Tylko na razie to wszystko jest chaotyczne i słabo zorganizowane, ale chyba od tego tu jestem, żeby to poukładać :)

W każdym razie, pomimo drobnych wątpliwości, zdecydowanie dostrzegam plusy mojej obecnej sytuacji. Przede wszystkim doceniam to, że mam pracę, która oferuje mi dużo możliwości rozwoju - choćby poprzez zdobywanie nowych doświadczeń i umiejętności. Poza tym przecież tego zawsze chciałam - spełnienia na gruncie prywatnym i zawodowym, żyć tak, aby po prostu łączyć jedno z drugim. I nawet mimo tego żalu, który odczuwam za czasem spędzonym w domu z Wikingiem, wiem, że tak jest lepiej dla nas wszystkich. No i jest jeszcze jeden ogromny plus - codzienne przynajmniej 40 minutowe (a zazwyczaj jest to godzina) sam na sam (i z resztą pasażerów komunikacji miejskiej, ale kto by się tym przejmował :P) z książką! Bo oczywiście skoro dojeżdżam kolejką i tramwajem, to obowiązkowo w torebce mam książkę. Jestem w stanie podczas dojazdów do i z pracy przeczytać przynajmniej 50 stron dziennie a to korzyść dla mnie ogromna :)

Zobaczymy, jak to się poukłada. Mam nadzieję, że wszystko będzie się rozwijało i pójdzie w dobrym kierunku, a za trzy (już właściwie dwa) miesiące moja umowa zostanie przedłużona. Najbardziej zależy mi na tym, żebym czuła, że to co robię ma sens, że jestem komuś potrzebna i moja praca jest szanowana i doceniana. I żebym się nie stresowała, bo to jest chyba najgorsze. Oczywiście, wynagrodzenie też jest istotne - dobrze, kiedy jest się docenionym również finansowo :) 
Na razie tyle mogę napisać w odpowiedzi na Wasze pytania „jak w pracy” i realizując własną potrzebę wygadania się na ten temat:)

13 komentarzy:

  1. Dużo czasu zajmuje się wdrożenie w system pracy jeśli branża jest nowa. Ja dopiero po około 3ech miesiącach zaczełam rozumieć mniej więcej co robię, a dopiero po 6 chyba tak w 100% byłam już obcykana:) No ale mi raczej zawsze długo zajmowała nauka, ty pewnie szybciej wszystko ogarniesz:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet chyba nie tylko branża, co sama praca - w końcu każde miejsce pracy ma swoją specyfikę. Mnie za każdym razem kiedy zaczynałam, trochę czasu zajmowało, zanim wszystko dobrze opanowałam, ale nie umiem powiedzieć ile, bo do tego jeszcze dochodziła kwestia tego, że po prostu z biegiem czasu zakres moich obowiązków się zmieniał.
      Zobaczymy, jak będzie tym razem :)

      Usuń
  2. Czytając spodziewałam się wymienienia plusów z dojazdu :)))
    Na wszystko potrzebny jest czas, czego zresztą jesteś świadoma. Nic tylko życzyć, by praca przynosiła Ci dużo satysfakcji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dojazdy to zawsze była dla mnie fajna sprawa - zwłaszcza niezatłoczoną komunikacją miejską :)
      Tak, jestem tego świadoma, choć przyznaję, że jestem trochę niecierpliwa. Dziękuję, oby tak było!

      Usuń
  3. O! Tez w koncu zaczne czytac ksiazki :) Tylko ze ja mam tylko niecale pol godziny na to, ale zawsze cos... :) Poki co jednak czytam notatki o zabiegach jakie wykonywane sa w mojej nowej pracy i przyswajam swoje wypociny, poczete w trakcie dni probnych i obecnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właściwie czytać nie przestałam, a w ciągu ostatniego roku czytałam sporo (najwięcej podczas długich karmień w pierwszych dwóch miesiącach albo na spacerach latem - ale mi tego brakuje :)) Ale teraz jest trochę inaczej, bo zupełnie nic mnie nie rozprasza, zawsze lubiłam dojeżdżać komunikacją miejską właśnie z powodu możliwości czytania :)
      Ja mam w jedną stronę samej jazdy 20+8 minut, ale czytam jeszcze na przystanku, więc łacznie wychodzi tak właśnie od 40 minut do godziny :)
      Swoje wypociny - w sensie notatki robiłaś? :)

      Usuń
    2. Tak, notatki i bazgrołki do lepszego przyswojenia wiedzy ;)

      Usuń
  4. Trochę Ci nawet zazdroszczę, że co i raz zmieniasz pracę, uczysz się nowych obowiązków, poznajesz nowych ludzi itp. To bardzo rozwijające... Mnie się tylko trafiały coraz nowe dzieciaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, rzeczywiście taka zmiana bardzo dużo uczy i mozna się dzięki temu rozwijać. Cieszę się bardzo z tej możliwości, chociaż nie powiem, stabilizacją też bym nie pogardziła :)

      Usuń
  5. Primum - jak mozesz 40 minut dojazdu do pracy nazywac plusem? Gdy dostalam propozycje pracy i okazalo sie, ze dojazd by zajmowal codziennie 40 minut, stwierdzilam, ze no way:D
    Secundo - to korpo czy jakas mniejsza firma?
    Pardon za brak polskich liter, ale ogarniam zycie na rosyjskim lapku:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 40 minut w Warszawie i obrzeżach to bardzo dobry czas dojazdu ;)

      Usuń
    2. Nie tylko w Warszawie - ja w Poznaniu jechałam dłużej do pracy...
      Ale przede wszystkim - ja napisałam, że codziennie jest to przynajmniej 40-60 minut, a przecież jedzie się do i z pracy. A wiec jest to jakieś 20-30 minut w jedną stronę i prawdę mówiąc uważam, że lepiej być nie mogło.
      Dlaczego nazywam plusem to juz napisałam, więc się nie będę powtarzać :) Ale inna sprawa, że nie wyobrażam sobie wybrzydzać z takiego powodu. Musiałabym chyba być bardzo zarozumiała i bez pokory. Uważam, ze jeśli ktoś odrzuca pracę z takiego powodu to jej po prostu nie potrzebuje (chyba, ze nie ma możliwości dojeżdżać, ale to są sytuacje naprawdę wyjątkowe)

      Usuń